„Ale wstyd…”
Osoby:
Narrator
Staszka Ochotna
Gabryś Ochotny
Kaśka – córka Ochotnych
Kryśka – siostra Staszki
Didżej
Panna młoda- Anna
Pan młody – Paweł
Dziadek z lodówką
.
.
AKT I
Scena 1
(Mieszkanie Ochotnych. Przez otwarte okno słychać śpiew ptaków, ujadanie psów, pianie koguta. Odgłos przejeżdżającego traktora. Na tle trelu głos Narratora.)
Narrator: (sensacyjnym tonem, jakby relacjonował mecz) Gabryś Ochotny jest dobrze utrzymanym emerytem. To dobre utrzymanie zawdzięcza, tak samo jak ogródek, swojej żonie. Żona niezmordowanie go pielęgnuje , odchwaszcza i doń czule przemawia. Kuchnia Ochotnych, uwaga, to królestwo Staszki. Kuchnia jest słoneczna, pełna ziół wszelkiego rodzaju, obficie wypływających z doniczek, ciasno upchanych na wąskich dwóch parapetach. Dania Staszki potrafią zachwycić, ale i zemdlić. Ochotnych łączy niewiele, ale to co ich łączy ma potężną siłę, bo jest to brak umiaru. On nieumiarkowanie je, ona nieumiarkowanie gotuje. Razem szczęśliwie idą przez życie, oddzielnie byliby niespełnieni. Lubią, ależ oni lubią, gdy ich drzwi się nie zamykają, jedni wchodzącą, a drudzy wychodzą. Przy stole siedzi przynajmniej dwanaście osób. Ciotki i pociotki, kuzyni, krewni czy sąsiedzi. Nie ma to dla Ochotnych znaczenia. Byle tylko było gwarno, wesoło i tłocznie. Bądź serdeczny dla drugiego, a ta serdeczność do ciebie powróci. Staszka mawia: nakarm zdrożonego, a ktoś inny, być może, nakarmi twoje dziecko. Ale to nie wszystko. Gabryś ma coś jeszcze. Coś, co należy tylko do niego, a to coś ksiądz podczas ich ślubu nazwał: heterochromią bezwstydną. Bo faktycznie Gabryś obnosił się z nią nieprzyzwoicie swobodnie. Jego prawe oko jest zielone, a lewe niebieskie. Nigdy go to nie martwiło, nie utrudniało życia ani w funkcjonowaniu nie przeszkadzało. Choć tamtego dnia słowa księdza go zaniepokoiły, bo ów powiedział, że kiedyś ta wada doprowadzi do skandalu.
(Na drugim planie. Głośne cmokanie. Trzask zamykanych drzwi od auta.)
Staszka: Jedźcie szczęśliwie! (krzyczy Stop! Zapomnieliście!
(Wbiega do mieszkania, otwiera lodówkę, skrzypi plastikowe pudełko. Wraca na podwórko zdyszana.)
Staszka: Weźcie, będziecie mieli z tego ze dwa obiady! Spakowałam gołąbki, bigos, schabowe i trochę kaszanki.
Kryśka: (na drugim planie) Dziękujemy kochana! (cmokanie) Dziękujemy serdecznie. (znowu cmokanie, zniecierpliwiona) No! Młodzi, Anka, Paweł pożegnać się z wujostwem. (płaczliwym tonem) Tyle dobrego od nich dostaliście.
Młodzi: (razem, cicho) Dziękujemy. Do zobaczenia!
Gabryś: Miło było, musimy to jeszcze powtórzyć.
Kryśka: No szwagier! (cmokanie) Dziękuję za ten tydzień prawdziwego wypoczynku. Niech wam się wiedzie. Taki spokój tutaj macie, jak w niebie.
Gabryś: Co się ma nie wieść. (z rozbawieniem) Jak kto drugich uszanuje, to co się ma mu nie wieść. Jedźcie szczęśliwie!
(Warkot odjeżdżającego samochodu, trzask drzwi do mieszkania)
Gabryś: No i po gościach! (zaciera ręce).
Staszka: Zleciał ten tydzień, aż strach, że tak szybko.
(Zbiera naczynia ze stołu, włącza radio, leci muzyka, a za chwilę spiker mówi, że jest dziewiąta, mamy piętnasty maja i dwadzieścia siedem stopni na termometrze.)
Gabryś: A, bo lubisz nagotować. (przeciąga się) Napichcić, napiec, nakisić, omaścić, a potem odgrzewać, podgrzewać, odsmażać, nakroić, namajenować, namieszać, szczypiorkować i podawać. Podawać z ochotą i radością. (klaszcze w dłonie, tańczy) Proponować, zachęcać, podsuwać pod nos. A może ogóreczek i kilka plasterków pomidorka, a ta warzywna to prawdziwe niebo w gębie… Nie? Nie smakuje, to tę z bobem. Ta! Posmakuje na pewno. (tańczy, nuci „Tylko mnie poproś do tańca”, przerywa) Unosisz się nad gośćmi, niemal jak jaka bogini kulinarna. Buraczki i marchewka, nie wspominając już o mizerii na prawdziwej śmietanie, a potem serniczek i szarlotka, a za moment pierożek i rogalik. (z dumą) Potrafisz, oj potrafisz, rozpieścić (przytula ją, chichocze, daje jej klapsa)
Staszka: Oj, oj (chichocze) daj spokój. No coś ty, robotę mam!
(dźwięk tłuczonej szklanki)
Staszka: ( smutno) I się narobiło.
Gabryś: Pozbieram, co tam jedna szklanka. Stasiu, co tam jedna szklanka, kiedy dzień taki piękny, kiedy jedzenie tak smakuje, kiedy mamy wolny czas i pełną lodówkę…
Staszka: Weź zmiotkę. Uważaj, bo okruchów pełno.
Gabryś: Auć!
Staszka: Tyle razy mówię, zakładaj kapcie, tyle razy, ale e…! Kto by mnie słuchał. To masz! Siadaj, zostaw to, no siadaj mówię, odkazić trzeba. Wbił się, czy tylko ranka?
Gabryś: Nie wiem. (płaczliwym głosem) Krew się leje. Auć! I boli jak tylko dotknę.
Staszka: Jakie leje, stróżka raptem. Wytrzymasz, to nie poród. Pokaż.
Gabryś: (przerażony) Nic nie rób! Auła! Jezusie Nazaretański! Palucha mnie urwie! Ratunku!
Staszka: Sprawdzić muszę, a inaczej jak przez naciśnięcie się nie da. (spokojnym, bezbarwnym głosem, na tle jęków) No i jest. Czekaj, czekaj już, już… Zostaw! Co ty robisz? Już go miałam, dawaj stopę!
(Szamotanie.)
Gabryś: Nie dam! Kiedy chodzi o rany, wstępuje w ciebie demon. (żałośnie) Uwielbiasz zadawać ból.
Staszka: (z wysiłkiem) Nie wyrywaj się. Tylko odkażę i wyciągnę okruch.
Gabryś: (dziko) Nie! Nie dam! Zostaw! Odsuń się! (płaczliwie) Oko mnie tak jakoś dziwnie…
Staszka: (ze złością) Jak chcesz! (z drugiego planu) Które? Zielone czy niebieskie?
(Krząta się po kuchni.)
Gabryś: Tak jakby boli, czy swędzi. Trudno to określić. Boli swędząc albo swędzi boląc. Daj mi jakiś opatrunek!
Staszka: Leży na stole, sobie weź. Ale, które? (ze złością) Nie trzyj! Nie słucha! Nie trzyj mówię, bo zatrzesz i bez okulisty się nie obejdzie!
(Odgłos wkładanych naczyń do kranu.)
Gabryś: Duszno mi, tak jakby ten okruch do oka trafił.
Staszka: Ale które to oko?
Gabryś: (ze złością) Coś się tak uparła! Które i które, jakby to takie ważne. Ważne, że oko a niektóre. Ta twoja drobiazgowość doprowadzić może do furii. (całkiem innym tonem) Ale tak mi dziwnie duszno. Otwórz okno!
Staszka: Przecież otwarte.
Gabryś: (słabnącym głosem) To jeszcze jedno, przeciąg zrób. Tak mnie dusi, jakby łapa czyja za gardło złapała.
Staszka: To łapa czy dusi?
(Zakręca wodę.)
Gabryś: (zirytowany, mocnym głosem) A ta znowu! (dyszy) Duszno mi, tracę oddech.
Staszka: To przez krew! Nie patrz! (prycha) Dusi go! Dawaj ten palec, obmyję i zawinę. Dusić przestanie. (przyklęka, bandażuje ranę.) Histeryk jesteś. Kropelkę krwi stracił, a zachowuje się jakby litr. Spokojnie od tej lichej stróżki, która z ciebie uszła, nie wykrwawisz się. (wstaje, wzdycha) Muszę jedzenie pochować, chyba trzeba będzie do drugiej lodówki, do piwnicy znieść. Bo sami nie przejemy, a szkoda zmarnować.
Gabryś: (zirytowany) A boś nagotowała, jak dla pułku wojska… (stęka) A ich raptem troje było… (kpiąco) Żeby wypocząć przed weselem… Takie dzisiaj chętne do wypoczynku są ludzie. Niewiele robią, a tylko by wypoczywali. Przed czym tu wypoczywać? E…
Staszka: (ze smutkiem) I tak niewiele zjedli, nawet Kryśka, choć to moja siostra.
Gabryś: Jak się człowiek nie narobi to i apetytu nie ma, ot co! (rozkłada gazetę)
Staszka: I tacy chudzi, obydwoje i tacy młodzi…
Gabryś: Młodzi zawsze chudzi, jeszcze dzisiaj… kiedy każdy tylko o dietach gada, nawet nie wypada na diecie nie być. (przewraca strony) Zgłupiał ten naród doszczętnie. (zmienionym głosem) Tak mnie jakoś dziwnie…
Staszka: (energicznie) Co z tobą dzisiaj?! Przecież do roboty cię nie gonię. Nie musisz udawać, że ci coś jest. (krząta się, na drugim planie) Schabowe i dewolaje zamrożę, sałatkę z bobu i cukinii też. Powinny się przechować. Ale tę warzywną z majonezem to musimy zjeść, bo nie wiem, jak się majonez zachowa po rozmrożeniu…
Gabryś: (przerywa jej piskliwym głosem) Tak mnie dziwnie w tym oku, jakby okruch w nim utkwił i kłuje mnie niczym szpikulec
Staszka: (otwiera drzwi od lodówki, zamyka, szura pantoflami) No masz ci los! (płaczliwie) Odmraża się, i to akurat dzisiaj, kiedy mam tyle roboty… (mocnym głosem) Oszalałeś? (zaniepokojona) Coś w tej gazecie zobaczył, że tak oczy wytrzeszczasz?
Gabryś: (płaczliwie) Nie widzę…
Staszka: ( z przerażeniem) Czego nie widzisz?
Gabryś: Nie widzę tak jak wcześniej.
Staszka: A jak widzisz?
Gabryś: Inaczej.
Staszka: Czyli?
Gabryś: (mocnym głosem) Uparta baba! Szczegóły i szczegóły, jak nie doprecyzujesz to cię nie zrozumie!
Staszka: Ale widzisz?
Gabryś: Widzę. (z westchnieniem) Tylko inaczej.
Staszka: A na które oko?
Gabryś: (prycha głośno, zirytowany) Na zielone! Pomożesz teraz?
Staszka: (zakłopotana) Jak mam ci pomóc, skoro nie rozumiem tego, co tobie jest. Trochę się nawet tego boję.
Gabryś: (krzyczy) Nie wierzę! Ty się boisz? A co ja mam zrobić ze swoim strachem? (spokojniej) Tobie nic nie jest. To ze mną się dzieje coś niełaskawego. (zjadliwie) A to wiedźma jedna!
Staszka: (ze strachem) Kto? Co?
Gabryś: Niech się wam wiedzie, powiedziała. (z groźbą w głosie) O…. Dostanie ona za swoje, dostanie. Ledwo życzyła i od razu ta szklanka spadła. Pewnie nie zdążyli nawet do skrzyżowania dojechać. Kiedy szklanka – trach! W drobny mak.
Staszka: (bliska płaczu) Gabryś, coś ty! Skąd w tobie takie myśli. Przecież ona to z życzliwości…
Gabryś: (przerywa jej) Jeżeli szczerze życzyła nic złego stać się nie powinno! Tymczasem…
Staszka: Cicho. Nie mogła się aż tak zmienić.
Gabryś: Może nie musiała…
Narrator: Cyt, cyt, cyt.
Scena 2
(Wieczór. Dom Ochotnych. W tle melodia „Na Wojtusia z popielnika”.)
Narrator: (mówi tonem jakby opowiadał bajkę) Nadszedł już wieczór, wieczór pachnący miętą i niezapominajkami. Świerszcze śpiewały żegnając dzień, który odchodził i pewne było, że nie powróci. (śpiewa) Chodź opowiem ci bajeczkę, bajka będzie krótka…
Staszka: Otwórz to zaproszenie. (słychać szelest złotka) Już myślałam, że nie zostawią. Cały tydzień siedzieli i dopiero przed samym odjazdem jakoś tak wstydliwie… Zauważyłeś? Wsunęli na stół. Tak, żebyśmy nie zdążyli przy nich go obejrzeć…
Gabryś: (z westchnieniem) Nie zauważyłem.
Staszka: Otwórz, ja skończę pakować. (na tle szeleszczącej folii) Zaniosę to do Zośki, będą mieli jutro na niedzielny obiad. Gotować u nich nie ma kto, a gęb sześcioro… My nie przejemy. Może faktycznie za dużo ugotowałam, ale chciałam, żeby wszystkiego było na tyle, żeby dobrze się poczuli. (ze smutkiem) Przecież to ważne, żeby goście nie czuli się niechciani, odepchnięci albo wykorzystani. Bo po, co zapraszać, jeśli potem się na nich prycha? (przestraszona) O matko! A ty znowu wytrzeszczasz oczy?
Gabryś: (nie może powiedzieć słowa, z wysiłkiem) Czytaj.
Staszka: Co? Brzydkie? Z błędami? Pokaż… Złote ozdoby, papier kredowy, druk złoty. Nic szczególnego. Dobrze, dobrze, czytam. Anna Szafrańska i Paweł Skrzętny w imieniu rodziców i własnym…(urywa) Hm… Hm,,, Hm… Ślubować sobie będą 13 czerwca, o godzinie czternastej. Hm, hm, hm… W kościele…O żesz! (czyta uroczyście)
„By o kwiaty znieść frasunek przynieś gościu dobry trunek.
Młodzi barek skompletują i serdecznie podziękują.
Whisky, likier, wódka, rum. Wybór to już będzie twój”.
(smutno) Nawet wyszczególnili, co chcą…
Gabryś: I niby, że kwiaty to kłopot… Pętaki.
Staszka: (bezbarwnym głosem) Moda taka.
Gabryś: Dobrze, że karmy dla psów sobie nie życzą.
Staszka: Jak karmę, to przynajmniej łudzą się, że robią coś dobrego. Chyba im potrzebne to złudzenie… Chcą wykazać się troską o żywe istoty.
Gabryś: Szkoda, że ta troska nie obejmuje ludzi.
Staszka: Bo ludzie są źli?
Gabryś: Bo ludzie potrafią szczekać w przeciwieństwie do psów.
Staszka: (smutno) Gryźć też umieją.
Gabryś: Zwłaszcza… (zmęczonym głosem) Nie są też wierni ani wdzięczni, nie pamiętają dobrego, potrafią się mścić i złorzeczyć
Staszka: Bo są inteligentni.
Gabryś: Dlatego na karmę nie zasługują.
Staszka: Starzy już jesteśmy. Nie rozumiemy tego świata.
Gabryś: Świat nie rozumie nas, bo nie musi. Doskonale się bez nas obywa.
Staszka: Zadzwonię do Kasi. (dzwoni) Cześć kochanie!
Kaśka: (z pełną buzią) Cześć mamo. (przełyka) Pojechali?
Staszka: (z ciekawością) Co jesz?
Kaśka: (wesoło) Jabłko.
Staszka: Też, coś! Jabłko, u nas tyle jedzenia, jak na wesele. Myślałam, że przyjedziesz. Kiedyś przyjaźniłyście się z Anią.
Kaśka: W wieku pięciu lat. (gryzie jabłko, z pełną buzią) Jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma. (przełyka) Chciałam mieć siostrę.Staszka: Oj tam, oj tam. Masz zaproszenie na ślub Anki, wybierzesz się?
Kaśka: (bez zastanowienia) Ani myślę.
Staszka: (prosząco) Wybierz się… Raźniej nam będzie.
Kaśka: Nie. Dzwoniła do mnie…
Staszka: Anka?
Kaśka: Tak. Nie zapraszała, nawet się nie zająknęła. Chciała wiedzieć, czy nie znam kogoś, od kogo mogłaby wypożyczyć dwie małe dziewczynki, które sypałyby przed nią kwiatki… (wybucha śmiechem) Wyobrażasz sobie? Bo czerwony dywan już mają…
Staszka: (milczy, słychać oddech)
Kaśka: Mamo?
Staszka: Dobrze cię było usłyszeć. (stłumionym głosem) Powodzenia, jak coś to dzwoń. Całuję cię mocno. Kocham cię.
Kaśka: I ja ciebie, ucałuj tatę… (zaniepokojona) Zasmuciłam cię?
Staszka: (wzdycha) Nie, wcale nie. (odkłada słuchawkę)
Gabryś: Co tam u niej? (szelest gazety) Ciemno, nie można czytać…
Staszka: Słyszałeś, nie przyjedzie. (prosząco) Nie świeć. Tak przyjemniej. W półmroku myśli się inaczej, jakby lepiej.
Gabryś: Jak chcesz. (z wahaniem) Mnie tak ciągle dziwnie w tym oku, tym wiesz… Zielonym.
Staszka: Jak dziwnie?
Gabryś: Ciągle ten okruch w nim czuję. Piecze i czasem łzawi. I kiedy łzawi to widzę jakby inny świat…
Staszka: Co ty z tym okruchem, żeby ci tylko serce nie zamarzło. (śmieje się nerwowo) Kaj się znalazł. Przerażasz mnie.
Gabryś: Ten świat obok, kiedy łzawi… Rozmywa się i wówczas widzę inny, jaskrawszy, ostrzejszy. Taki, że nie mam wahania jaki on jest. Kiedy przymknę oko zielone, wtedy jest jeszcze klarowniej. (szuka słowa) Nie wiem, jak ci to wytłumaczyć, do czego porównać…(mruczy) Hm, hm…To tak, jakbym widział wnętrzności człowieka bez jego skóry i mięśni. (mruczy) Hm, hm… Tak, jakbym widział kobietę bez ubrania…
Staszka: (ostro) Uważaj!
Gabryś: Sam nie wiem czy to przyjemne…
Staszka: (podchodzi do niego) Może dostałeś zakażenia… (przykłada dłoń do czoła) Gorączki nie masz, ale jakiś taki rozpalony się wydajesz. Policzki dziwnie gładkie, jakby nie twoje. (energicznie) Ale jak to świat inny widzisz? Cały świat w jednym oku widzisz?
Gabryś: (zmęczonym głosem) O co ty mnie pytasz… w takiej chwili.
Staszka: (z niepokojem) W jakiej chwili?
Gabryś: (z wysiłkiem) W szarej godzinie. W godzinie, podczas której nie sposób kłamać. W godzinie, gdy mrok wita się z konającym dniem, gdy cienie wychodzą na ściany, a wrzask życia cichnie zawstydzony. (dyszy)
Staszka: (przerażona) Dzwonię po karetkę!
Narrator: (na tle sygnału karetki, jakby opowiadał bajkę) Szara godzina, godzina niepamiętana. Zapomniana i obca. Godzina cichych rozmów, moment wyjawiania sekretów i tajemnic, godzina szczerości. (śpiewa) Chodź opowiem ci bajeczkę bajka będzie krótka…
AKT II
Scena 1
Kościół. Słychać wchodzących ludzi, stukot szpilek, echo, szuranie sadowiących się w ławkach. Stuk stawianej na posadzce butelki. Cichutko grają organy. Odgłos stawianych butelek staje się głośniejszy, odbija się echem po kościele.
Narrator: (na tle stukania butelek o posadzkę, sensacyjnym tonem) Idą. Idą goście, w strojach odświętnych, w butach na obcasach. Stukają butelki o posadzkę, spojrzenia ślizgają się po obecnych. Wszyscy lustrują się nawzajem, oceniają. Chcą przeniknąć materiał ubrania, żeby poznać prawdę. By znaleźć odpowiedź na pytanie: kim jesteś? (w tle melodia „na Wojtusia”, recytuje) Była sobie Baba Jaga miała chatkę z masła. A w tej chatce same dziwy, cyt…cyt, cyt.
Gabryś: (szepcze zdyszany) Nie trzeba było kupować tej flaszki. W imię ojca i Syna i Ducha Świętego (stęka, siada w ławce). Uf…
Staszka: (dzwoni bransoletkami, zdyszana, głośnym szeptem) Mówiłam, kup szampana… Co tak patrzysz na wszystkie strony? (szelest tkaniny)
Gabryś: Mam tylko jedno oko, to nie widzę wszystkiego…
Staszka: (z paniką, ale ciągle szeptem) Nie ściągaj okularów! Jeszcze kto zobaczy, że pirat jesteś…
Gabryś: (żałośnie) Są za ciemne. Nic nie widzę.
Staszka: Wytrzymasz. Widzieć nie musisz wszystkiego, a tym bardziej (z naciskiem) tego innego … (łagodnie) Dobrze ten lekarz cię ocenił. Nie zadawał żadnych pytań, tylko oko zakryć kazał. I już, po kłopocie. Co wykształcony to wykształcony.
Gabryś: Ale to nie lekarz był, tylko ratownik. Jaki on tam wykształcony.
Staszka: Ale pomógł.
Gabryś: Pewności nie ma!
Staszka: Jest!
Gabryś: (łapie czkawkę) Tylu ludzi… Taki wstyd!
Staszka: Żaden wstyd. Kapitan Hak też miał jedno i dobrze sobie radził.
Gabryś: (czkając) Ta flaszka to wstyd… (ze zgrozą) Za chwilę braknie miejsc.
Staszka: (obrażona) Niech się pani nie pcha! (szamotanie) Coś podobnego! Ała!
Głos kobiecy: Roztoczyła się, jak jajo na patelni. (warczy) No przepraszam, zbierz pani te suknie i człowiek sobie klapnie!
Staszka: (płaczliwie) Dostałam denkiem w kolano…
Głos kobiecy: To nie byle jakim denkiem, takim to nawet warto dostać. Pamiątkę mieć, że się było obok, że się choć otarło o niego.
Gabryś: (bez czkawki) Rozcieraj, Maryś, rozcieraj! (pośpiesznie) Ale wstyd… Rozcieraj, rozcieraj… Ilu ludzi. (na ucho do żony ze zgrozą) A my tak z grubej rury, z czystą, żeby chociaż żubrówkę..
Staszka: (prycha) Też mi różnica.
Gabryś: Szlachetniejsza.
Staszka: No pewnie, pełna honoru, jak słoma z butów. Szampana, mówiłam kup!
Gabryś: Słomka, jedna tylko (smarka, kaszle).
Staszka: Co znowu?
Gabryś: (zły) Okiem łypnąć nie mogę, to inną wydzieliną chlastam.
Staszka: Oko to nie wydzie… (macha ręką) Nie ważne.
Gabryś: Najlepiej było nic nie wziąć. (wzdycha) Taki wstyd.
Staszka: (energicznie) Wstyd nie wstyd, ale okularów nie ściągaj! (łagodnie) Wytrzyj sobie czoło. No mówię, wytrzyj. Pot ci strumieniem cieknie po skroni. Gdzie masz chustkę? Co, jak krowa na pociąg… Nie patrz tak…
Gabryś: (z satysfakcją) Skąd ty wiesz, jak ja patrzę, skoro moje jedno oko za okularami ciemnymi schowane, a drugie podwójnie zaklejone.
Staszka: (rozkazująco) Nie medytuj, tylko znajdź chustkę i rosę z czoła zetrzyj!
Gabryś: Ty też się pocisz…
Staszka: (z paniką) Gdzie? Na czole? Makijaż mi spływa? No, gdzie?
Gabryś: Wycieranie nie pomoże, już wsiąkło. (rozbawiony) Pod pachami… (szelest materiału) Mogłem chociaż kolorową, a nie czystą. Gdzie to podziać? Dłonie z nerwów się mi pocą. Stacha…?
Staszka: A! Boś mógł lepiej ją zapakować, a nie w reklamówkę i to przeźroczystą! (brzęczą bransoletki) Patrz, jak inni popakowali… W piękne torby prezentowe. W czymś takim to nawet granat byłoby przyjemnie wnieść.
Gabryś: Po co gówno zawijać w papierek. Chcieli wódkę, mają wódkę. Po co udawać, że to koronka, skoro to zwykła siermiężna koszula.
Staszka: Mnie się widzi, że oni to flaszki dla własnego lepszego samopoczucia w te torby spakowali…
Gabryś: Może być… O sobie nie pomyślałem. (wzdycha) Ale wstyd.
Staszka: Postaw przy motorniczym, niech będzie, że jego… Siedzi dwie ławki przed nami. Potem zabierzemy.
Gabryś: (szelest reklamówki) Może potem, kiedy do komunii będziemy szli, to nawet po drodze będzie…
Staszka: Całą mszę będziesz w garści trzymał? Postaw teraz, jak od komunii będziemy wracać, to wtedy akurat w sam raz będzie, żeby zabrać.
Gabryś: Coś mi się nie widzi ten motorniczy. (konspiracyjnie) Na chochlika wygląda.
Staszka: (kpiąco) Powiedział ten, co chochliki kiedy widział. (zaniepokojona) Oko odkryłeś?
Gabryś: Skąd wiesz, że to motorniczy?
Staszka: Przypomina mi tego z naszej „czwórki”, co pod targowisko jeździ. Chociaż… Już sama nie wiem, trochę za wąski w plecach.
Gabryś: Po gębie trzeba poznać, będziemy od komunii to…
Staszka: Ja jego twarzy nie znam, plecy zawsze widzę, to po plecach poznać mogę, ale ten trochę wąski… Za wąski. (dodaje szybko) Ale może schudł?
Gabryś: Mężczyzna tak bez opamiętania nie chudnie. Chyba, że chory.
Staszka: Dzisiaj to każdy chudnie, nawet musi, bo umiejętność ekspozycji swojej osoby jest wymagana.
Gabryś: Nawet w tramwaju? (szmer się wzmaga)
Staszka: (z ekscytacją) Idą!
Gabryś: (z westchnieniem) O mój Boże, przecież, że idą… (szelest reklamówki) Ale wstyd.
Narrator: (w tle marsz Mendelsona, sensacyjnym tonem) I oto jest młoda para, idą dziarsko w pełnej krasie. Loki u młodej falują, a u młodego wąs zadziornie się sypie pod nosem. Ależ błyszczą oboje, ależ dumnie niosą miłość do siebie. Ależ są piękni w tej swojej naiwności i dziecięcej fantazji. Dwie panienki ubrane w stroje krakowskie, maleństwa, trzpiotki rozkoszne, przed majestatem Młodych rozsypują różowe kwiaty. Ależ pachnie! Co za upojna chwila, taki widok. Cóż może być piękniejszego od marszu po czerwonym, usłanym kwiatami dywanie! Kolorowy zawrót głowy!
Panna młoda: (w tle stukające butelki) Ja, Anna, biorę sobie ciebie, Pawle, za męża i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską, dopóki śmierć nas nie rozłączy…
Pan młody: Ja, Paweł, biorę sobie ciebie, Anno, za żonę (w tle przewracające się butelki, śmiechy, szepty) i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską… aż nas śmierć nie rozłączy.
Narrator: Cyt…cyt, cyt. (cicho nuci) Bajka będzie krótka.
Scena 2
(Składanie życzeń na dziedzińcu kościoła na tle gwaru rozmów i śmiechów.)
Gabryś: (płaczliwie) O mamunciu…
Staszka: Co tak z nogi na nogę? Tylko nie mów, że…
Gabryś: Sikać mi się chce.
Staszka: To niedobrze, niedobrze. Kolejka, jak po żeberka, kiedy na kartki były… I nic do przodu, jakby kto, coś spod lady dawał.
Gabryś: O jej…
Staszka: Trzeba było się pchać, a nie spokojnie jak ludzie… Gabryś? Gdzieżeś?! Gabriel! Wracaj! Jeszcze ktoś zauważy.
Gabryś: (szeptem z rozpaczą) Nie wytrzymam. Ta kolejka stoi w miejscu… Do dnia sądu ostatecznego będziemy tu stać.
Staszka: Wytrzymasz, o! Trochę się ruszyła, jeszcze tylko z pięćdziesiąt osób przed nami. To wszystko przez te tabletki na nadciśnienie. Mogłeś sobie dzisiaj darować.
Gabryś: (z wysiłkiem, piskliwie) Dzisiaj akurat nie można było…
.
Narrator: (podekscytowany) Wije się i kłębi kolejka niczym wąż pękaty, niczym dżdżownica tłusta, przejedzona, ale ciągle głodna… Albo stonoga z dziecięcych kolorowanek, której każda noga i każdy segment ma inny kolor. Niby żywy organizm, a to tylko kolejka, ale kolejka nie byle jaka, kolejka gości do składania życzeń. Para młodych niczym chabry w zbożu, piękni i tacy inni niż reszta. (przełyka ślinę) A reszta… Niby jeden organizm, ale złożony z obcych narządów. Jedni chichoczą, inni się nudzą, jeszcze inni mają dość. Zupełnie jak w drodze do nieba, ale ciągle idą, nikt nie dezerteruje… No może na chwilę, za potrzebą,
Staszka: Gabriel? (z naganą) Gabrielu… Ale wstyd!
Narrator: (rozbawiony) Transporter przynieśli na butelki, jak za PRL-u. Tyle butelek, że można by sklep monopolowy założyć. O, o hyc do otworu i hyc, każda znajduje swoje miejsce. (z rozmarzeniem) Płyn się kołysze i kołysze.
(Dźwięk tłuczonego szkła, pisk kobiet, gwizdy, śmiech, brawa.)
Gabryś: (zdyszany, z radością) Ale smród! Czujesz?
Staszka: (obrażonym tonem) Co, to?
Gabryś: Zaciągnij się lepiej, nie poznajesz? (rozbawiony) Toż to najprawdziwszy wujek denaturat! (zaciera ręce)
Staszka: Ale…
Gabryś: To ten motorniczy z zbyt wąskimi plecami. Widziałem to dobrze, kiedy spod drzewka truchtałem. Najpierw konsternacja się zrobiła, bo on wydarł tę fioletową flachę z opakowania i wręczył ją prosto w dłoń panny młodej. Ta, gdy zobaczyła, co trzyma swoją koronkową, bielutką rękawiczką, wypuściła butelkę na ziemię… Mówią, że to zemsta odrzuconego, ale kto ich tam wie, nie pojmiesz, dlaczego coś młodzi robią.
Staszka: (smutno) Ale to prawdziwy wstyd…
Gabryś: (z zachwytem) No… Ale wstyd. ( pośpiesznie) Suknia młodej upaprana po sam biust. (dźwięk smsa) O, Więckowski pisze, że spłakał się ze śmiechu, kiedy ta flaszka na kostce się roztrzaskała… Że dawno się tak nie ubawił, pisze, że stoją bardzo blisko i wszystko widział. (chichocze) I te płatki takie smutne w tej fioletowej kałuży, takie bezradne, pisze. Ale on to już musiał coś golnąć, bo te płatki z jajkiem mu się skojarzyły.
Staszka: (zła) Z jajami, może?
Gabryś: (czyta) Z jajkiem surowym, które wyskoczyło ze skorupy i zamiast do garnka spadło na podłogę. Tam takie bezbronne leżało, bo nijak go było zebrać i nijak użyć jeszcze do czegoś. Nic tylko płakać nad nim…
Staszka: (zdecydowanie) Pijany!
Gabryś: (zamyślony) Wiesz, co? Kiedyś mówiło się: pannie młodej kwiaty, młodemu kopertę. Co my dzisiaj zrobić mamy? Młodej flaszkę, młodemu kopertę? Stacha…?
Scena 3
Gabryś: (szum pracującego silnika) Masz to zaproszenie? Zerknij, gdzie jest ten dom weselny, bo mi już kiszki marsza grają, a ten las ani myśli się skończyć.
Staszka: (szelest koperty) Dom Weselny „Złoty Dwór” w Kamieniu. Jedź, jedź, bo jeszcze się zgubimy. Nie mam pojęcia, gdzie to jest. Straciłam rachubę. Ile już jedziemy?
Gabryś: Trzy godziny.
Staszka: (zmęczona) Zapomniałam też, po co jedziemy.
Gabryś: Głowa do góry. Patrz! Wygląda na to, że dojechaliśmy. Jaki pałac, no, no, może warto było tyle czasu się tłuc, żeby słońcu zajrzeć w twarz. Ha, ha, dobrze, bardzo dobrze, bo głodny jestem jak wilk!
(Trzaskanie drzwi od samochodów.)
Staszka: Już mi się odechciało rosołu i wszelkich frykasów.
Gabryś: (podekscytowany) Chodź, chodź. Wypijesz kieliszeczek wina i od razu rumieńców nabierzesz, raz, raz… No co znowu! Kolejka?
Głos z boku: (znudzony) Nie wpuszczają.
Gabryś: (bliski histerii) Dlaczego?!
Głos z boku: (ziewa) Młodych nie ma…
Gabryś: Jak nie ma! A za kim myśmy wszyscy jechali?
Głos z boku: Jeden za drugim, gęsiego.
Gabryś: To kto był na czele?
Głos z boku: A był ktoś?
Scena 4
Didżej No i są nasi drodzy młodzi. (mikrofon piszczy) To co, przygotowujemy się do powitania młodej paaary. Ustawiamy się równo przy wejściu, banany na twarz i…gdzież oni, znikli? Pani Krysiu?
(na drugim planie)
Didżej Co się dzieje?
Kryśka (opryskliwie) Nic, co ma się dziać?
Didżej Gdzie młodzi?
Kryśka Tam, idą od ogrodu.
Didżej (do mikrofonu) Drodzy państwo namierzyliśmy ich, są, istnieją i do tego żyją. Dlatego zasuwamy truchtem do drugich drzwi. Raz, raz, nikogo nie zostawiamy, niech nikt nie czuje się opuszczony w to piękne, słoneczne popołudnie, w ten wspaniały, świąteczny dzień. Prrry. O kur… (odsuwa mikrofon, na drugim planie) Pani Krysiu! (po chwili z entuzjazmem) Niestety, niestety nie będzie tak łatwo, robimy pełny obrót i ci, co byli na końcu, teraz są na początku, dlatego nie ociągajcie się tylko, ile fabryka dała! Pędem do poprzednich drzwi, może zdążycie złapać cień młodych! Gazu! (dyszy) Udało się! Są, zapraszamy więc drogie mamy, aby powitały młodych w drzwiach.
Gabryś: (dyszy) Nie ma orkiestry?
Staszka: (zdyszana) A ty ciągle zdziwiony? Słyszysz, co mówią tam przy drzwiach? Mają chleb i sól?
Gabryś: Nie mają. Chciałbym usiąść…
Kryśka: Szanowni państwo, (pisk mikrofonu) witamy wszystkich bardzo serdecznie na weselu Ani i Pawła. Zapraszamy do degustacji przekąsek i życzymy wesołych tańców.
(W tle po angielsku.)
Gabryś: Co ona teraz gada? Wcześniej rozumiałem, ale teraz jakby kluski w gębie miała, co jej się stało?
Staszka: (bezbarwnym głosem) Po angielsku mówi, wita obcokrajowców.
Gabryś: Są pośród nas?
Staszka: Widocznie tak, skoro ich wita. Przybliżmy się do tych stołów, bo nic nam nie zostanie i głodni do domu wrócimy.
Gabryś: (ze zgrozą) Wszystko zimne!
Staszka: Bo to przystawki, spróbuj tych koreczków z… zaraz, zaraz z serem, oliwką, suszonym pomidorem i kawałkiem… słoniny.
Gabryś: (uradowany) Naprawdę?
Staszka: Spróbuj, spróbuj. I tych roladek z łososia i mozzarelli, do tego weźmy… Hm, hm, hm, pomidory ze szczypiorkiem, plaster szynki i… na deser to już nie mamy szansy.
Narrator: (znudzony) Zjedli, sprzątnęli, wylizali półmiski i tace. Słońce w nich się odbija okazalej niż w oczach gości. Goście jacyś markotni, bladzi i zmęczeni. Poopierali się o ściany. Zdaje się, że tęsknią za krzesłami i stołem… Tę tęsknotę widać w spojrzeniach – żeby choćby taboret albo zydelek niewielki, ale nie… Sala słoneczna, lustrzana z posadzką błyszczącą. (smutno) Wspaniała…
Gabryś: (krzyczy) Toast, wznieśmy toast za młodych! (zalega cisza, śpiewa) Sto lat, sto lat…
Głos z boku: (przez zęby) To wesele bezalkoholowe.
Gabryś: (z entuzjazmem) Widzę! Sokiem wznieśmy! Wodą z gazem albo bez, a najlepiej coca -colą!
(cisza)
Staszka: (z napięciem w głosie) Nie rób tego!
Narrator: (śpiewa na tle gwaru) Na Wojtusie z popielnika iskiereczka mruga… Cyt, cyt, cyt
Panna młoda: Och ciociu, och wujku! Tańczmy, tańczmy, czemu nie tańczycie?
Gabryś: (zły) Wolałbym usiąść, puść mnie!
Panna młoda: (woła jakby nieobecna) Nie można, nie ma na czym. (chichocze) Tańczmy! Musimy tańczyć! Nie możemy stać, nie możemy siedzieć, bo kiedy jesteśmy nieruchomi, cofamy się. (nagle bez energii) Cofamy się… (sennie) Cofamy się?
Staszka: (przerażona) A jednak, nie dopilnowałam… (ze zgrozą) Zerwałeś osłonę z oka!
Gabryś: (śmieje się, śpiewa na melodie „na Wojtusia”, fałszuje) Lala, lala, lala, lala, lala, lala, lala.
Didżej: Kto pojadł, ten ma siły, kto nie pojadł, nie ma nic więcej do roboty, bo półmiski puste, dlatego prędziutko na parkiet! I prawa ręka w górę, super! Każdy wie, która to jego prawa. Brawo! Teraz lewa w górę, nie, nie ta, to ta druga prawa. A biodra ósemkują, o tak! Dokładnie tak jak pan młody. I próbujemy taką starość jak lambada…(śpiewa) Tira tira-a tira tira-a. (w tle melodia lambady) Ale, ale, drodzy państwo, nikt nie stoi pod ścianą, nikt nikogo nie podpiera. Tak, dokładnie o panu mówię, o panu z ciemnymi okularami w dłoni, proszę wziąć panią i dołączyć, nie ma zgody na samotność dzisiejszego dnia, nie ma zgody na smutek i dalej… Ale! (z naganą) Proszę pana! (muzyka cichnie)
Gabryś: (lodowato, głośno do didżeja) Widzę cię. (w całkowitej ciszy) Wiem o tobie wszystko. Nie będę tańczył, bo mnie nogi bolą.
(jęk Staszki, Gabryś wychodzi z sali)
Kryśka: (histerycznie, półgłosem) Stasiuniu moja droga, skandal wisi w powietrzu, co mu się stało?!
Staszka: Skandalowi?
Didżej: (z pretensją) Pani Krystyno! W takich warunkach nie mogę pracować, tak się nie da. Kiedy element nie współpracuje, ja się wypalam. Drętwieje mi mózg i serce drętwieje, moje wysiłki… (przerywa)
Kryśka: (na odczepnego) Nie każdy musi tańczyć…
Didżej: Słucham?! (wciąga z gwizdem powietrze) Jak to nie każdy musi? A właśnie, że każdy! Każdy, każdy, każdy!
Kryśka: (na drugim planie) Twojemu mężowi… Gdzie idziesz, mówię do ciebie. Staszka!
Panna młoda: (rozmarzona, na tle gwaru) Gdzie muzyka? Czemu muzyka nie gra, nawet ptaków nie słychać. Gdzie się wszystkie podziały? Chcę tańczyć, tańczyć, tańczyć! (śpiewa jak mała dziewczynka) La, la, la, la, la, la! (skacze po sali, potyka się, chichocze, śpiewa na melodię „na Wojtusia”) Lala, lala, lala, lala, lala, lala, lala, lala, lala, lala, lala (śmieje się) Najpierw błyśniesz, potem gaśniesz, ot i bajka cała…
Didżej: (w tle śpiew panny młodej, biegnie za Kryśką) Pani Krystyno! Nie może mnie pani lekceważyć, ja sobie wypraszam! Mnie nie jest łatwo wynająć, ale kiedy ktoś już to robi, ma obowiązek stworzyć mi odpowiednie warunki pracy. Mam to zapisane w umowie… (z wahaniem) Na pewno mam to zapisane…
Krystyna: (zirytowana) Czego ty chcesz ode mnie? Kaśka mówiła, że masz doświadczenie… (wrogo) Masz?
Didżej: (prycha) Oczywiście, że mam!
Krystyna: (lodowato) Udowodnij! Kończ te płacze i do roboty!
Didżej: (odchodzi, na drugim planie) Coś podobnego… Jak tak można. (skruszony) Taki wstyd, (mocno) żeby aż taki wstyd! (na drugim planie) Bawimy się, hej! Hej! (śpiewa) Jedzie pociąg z daleka! Łapiemy drugiego za bioderka i robimy pociąg…
Krystyna: Staszka! (zdyszana) Nie bądź dziecko, nie uciekaj!
Staszka: Nie uciekam, chcę odpocząć. Idę do ogrodu, tam są ławki… (trzaskają drzwi) Nie ma?
Krystyna: (pośpiesznie) Teraz taka moda, nie można siedzieć, bo stoimy w miejscu.
Staszka: (zirytowana) Jak siedząc można stać?
Krystyna: (macha ręką) To nie najważniejsze. Co się stało Gabrysiowi?
Staszka: (szpera w torebce) Jest niezdrowy.
Krystyna: Coś z sercem?
Staszka: Raczej z głową. (szybko się poprawia) To znaczy z okiem.
Kryśka: (ze źle ukrytym zadowoleniem) Nie widzi?
Staszkaa: (pośpiesznie) Widzi… Tylko inaczej. (z przerażeniem) O matko! Wracajmy, mąż mnie szuka.
(trzaskają drzwi)
Scena 5
(Gabryś w łazience, stoi przed lustrem, mówi do siebie. Zadowolony, pogwizduje w tle szumi lejąca się woda.)
Gabryś: Przytulna ta łazienka i lustro duże i czyste i… duże. Mydło jest, i papier toaletowy, i ręcznik papierowy. Kiedy zamknę oko zielone, widzę mężczyznę starszego, elegancko ubranego, nawet bardzo elegancko, z niewielkimi zakolami, bardzo niewielkimi, z niewielką tuszą, dobrotliwie uśmiechniętego. Kiedy zamknę niebieskie (krzyczy) Aaa! (przerażony) Stoi przede mną dziad czerwony na gębie z obłędem w oczach, z rozczochraną siwą czupryną, z rozchełstaną koszulą i w poplamionym krawacie, wściekły na wszystkich. Jak pies na łańcuchu wściekły.
(Wchodzi kolejna osoba do łazienki.)
Didżej: To wszystko przez pana!
Gabryś: Głupiś!
Didżej: Jakim prawem pan mnie obraża?
Gabryś: Jakim prawem mówisz mi, co mam robić?
Didżej: (chichocze) Prawem sprawiedliwości społecznej. (pięścią uderza się w klatkę piersiową) Kto ma mikrofon ten rządzi, a dzisiaj rządzę ja.
Gabryś: (ze współczuciem) Każdy się w końcu urżnie, nawet na bezalkoholowym przyjęciu.
Didżej: (pijanym głosem) Bo, co?
Gabryś: Bo nic… (z wahaniem) albo ci powiem… Powiem ci kim jesteś, wiem o tobie wszystko. Wystarczy rzucić odpowiednim okiem i widać jak na dłoni. Ty eleganciku za pięć groszy!
Didżej: (śmieje się) Kolejny, który widzi prawdę? Daruj sobie! (szturcha go i śmieje się) Każdy ma taką prawdę na jaką zapracował.
Gabryś: (zdezorientowany) Prawda jest jedna… A moje oko widzi wiele, wiele więcej…
Didżej: (pijanym głosem) Skąd wiesz, które prawdę ci pokazuje? Skąd wiesz, czy obydwa nie kłamią? Skąd wiesz, który świat jest światem prawdziwym? Może jest tylko dziwnym…
Gabryś: (zakłopotany) No… wiem.
Didżej: E…! Nic nie wiesz. (myje dłonie) Muszę iść dobrego. Bo mnie pani Krystyna do porządku zacznie doprowadzać. Ale nie odpuszczę ci, kiedy wrócisz będziesz tańczył, będziesz, bo ja tak mówię. Na weselu się tańczy, koniec, kropka! (wychodzi, trzaskają drzwi)
Gabryś: (do siebie) Ale widzę, przecież widzę! Widzę nagą prawdę. Tak nagą, że aż strach, że może być coś aż tak nagiego. Takie gołe całkiem. Bez pudru i lukru, bez szminki i bez kurzu, bez perfum i bez stęchlizny. Tak prawdziwe…(szlocha) Do bólu prawdziwie gołe.
Scena 6
(W tle muzyka disco.)
Staszka: ( z pretensją) Ale żeś się osiedział w tej łazience.
Gabryś: (zły, woła) ) Anka, młodzi chodźcie!
Staszka: Źle się czujesz? Blady jesteś…
Gabryś: (krzyczy) Stać! Cicho!
(muzyka cichnie)
Didżej: Panie starszy? (z lekceważeniem) Przestań się pan wygłupiać, pozwól ludziom pracować i się bawić.
Gabryś: (z sarkazmem) Ktoś tutaj się bawi?
Panna młoda: (chichocze) Ja się bawię! (podbiega do Gabrysia) Wujku bawię się wspaniale!
Gabryś: Sama?
Panna młoda: Samej najlepiej. Sama muszę myśleć tylko o własnych krokach. (śpiewa na melodię „na Wojtusia”) La, la, la, la.
Pan młody: Jestem w zasięgu jej wzroku, jak coś da mi znak…
Gabryś: Jaki znak?
Kryśka: (panicznie) Gabryś! Zamilcz, błagam!
Gabryś: To ty! Ty wiedźmo zadałaś mnie to! Dlaczego?
Krystyna: Szwagierku drogi. (na tle szmeru rozmów) Nie rób skandalu…
Gabryś: (rozwścieczony) A wiesz, dlaczego? Bo sama nie umiesz im tego powiedzieć, to zadałaś mnie chorobę, żebym ja to zrobił!
Staszka: (płaczliwie) Zwariowałeś. Widzenie prawdy to nie choroba.
Pan młody: (ostro) O co chodzi? Dlaczego stoimy?
Staszka: Nie ma krzeseł.
Pan młody: Nie o tym mówię. Nie możemy stać. Tańczyć, bawić się! (histerycznie) Bo zamiast do przodu, ruszymy do tyłu!
Gabryś: (mocnym głosem) To nie prawda!
Pan młody: Prawda, moja prawda!
Gabryś: (ponuro) Prawda jest jedna.
Pan młody: (zaczepnie) Co widzisz? Anka ma białą sukienkę, czy kredową?
Gabryś: Brudną.
Pan młody: A właśnie, że kredową! Dla mnie kredową i co to oznacza?
Gabryś: Że spostrzegasz fakt należący do rzeczywistości.
Pan młody: (śmieje się) Czyli to nie prawda?
Gabryś: Po coście nas tutaj zaprosili?
Panna młoda: (tańczy, śpiewa na melodię „na Wojtusia”) Była sobie raz królewna, pokochała grajka…
Krystyna: (do Anki z wściekłością) Ciiiicho! Dorośnij!
Panna młoda: (urażona) Ale mamo…
Pan młody: (znudzony) Bo tak się robi.
Gabryś: Zwyczaj czy przymus?
Pan młody: Kto by się nad tym zastanawiał… Wujek, chodźmy na wódkę!
Gabryś: Nie chcę wódki pitej po kryjomu przed innymi. Dla gości to wódkę stawia się na stole, żeby świętować. Ja nie złodziej, żeby pić za winklem.
Panna młoda: O wódkę wujek ma pretensję?
Gabryś: (smutny) Od tej wódki naprawdę wszystko się zaczęło. Ale mnie nie o wódkę chodzi. Widzę, kto jesteście, widzę, że wam tło potrzebne, a nie goście. Że nas tutaj nie chcecie, że nie ma w was serdeczności wobec człowieka. Zwierzę potraficie ukochać, a dla człowieka brakuje u was karmy. Zły to dom, w którym goście głodują…
Panna młoda: (przestraszona) Ale wujek, coś ty.
Gabryś: W którym gość jest za nic. Zły ten gospodarz, który na wygodniejszym krześle siedzi niżli gość styrany, który przyszedł mu usłużyć i pokonał szmat drogi tylko po to, żeby go obrażono. Stasia, nie chcę już patrzeć. Chodźmy… (Grzmi, wieje, biją pioruny. Trzaskają drzwi, wchodzi dziadek, ciągnie mały wózek platformowy, na którym stoi lodówka. Stawia wózek na środku sali. Muzyka cichnie, grzmoty się nasilają.)
Dziadek: (starczy głos, zdyszany) Pan młody? Gdzie jest pan młody?
Gabryś: Tańczy.
Dziadek: (krzyczy) Paweł! Paweł! Chono!
Pan młody: (z radością) Dziadek! (histerycznie) z lodówką? (do siebie) Ale wstyd…
Dziadek: Gdzie ta twoja połówka?
Pan młody: Tam! Je arbuza (szeptem) schowała do lodówki, żeby jej nie zjedli. (chichocze) Taka przebiegła.
Dziadek: (chrząka, czuje się nieswojo) Chowacie jedzenie przed gośćmi?
Pan młody: No…
Dziadek (energicznie) Wołaj, wołaj. (do Gabrysia) Coś to licho wszystko wygląda.
Gabryś: (zły) Nawet pan nie pytaj.
Dziadek: Siadaj, zeprzyj się, nogi to w końcu nie sztachety w płocie, potrafią sflaczeć.
Gabryś: (z ulgą) Z prawdziwą przyjemnością, bo już mi kolana do bioder przeskoczyły.
(Gabryś siada.)
Dziadek: Wychodzicie?
Gabryś: Żona poszła pożegnać się z siostrą.
Dziadek: Kiedym się dowiedział, że Pawełek się żeni, a będzie to już ze … Trzy miesiące… Kiedym się dowiedział, to połowę emerytury odkładałem. (z dumą) Na tę lodówkę. Na większą nie starczyło, ale na początek to zawsze coś. Nieprawdaż?
Gabryś: (posępnie) Pierwsze prawdziwe coś dzisiejszego dnia.
Narrator: (sensacyjnym tonem) Lodówka stoi na środku sali, ludzie przyklejeni do ścian. Dziadek z Gabrysiem niczym dwóch rozbitków na dryfującej krze. Didżej wychyla zaprawiony sok pomarańczowy i posyła kpiące spojrzenia siedzącym. Paweł ciągnie Ankę do dziadka, ta jednak nie chce odpuścić arbuzowi. Krystyna w pąsach drobi wokół młodych i ma wszystkiego serdecznie dość. Burza się burzy, grzmi i coraz bardziej się ściemnia!
Dziadek: Chodźcie, chodźcie moi drodzy. (do pary młodej) Oby się wam żyło długo, szczęśliwie, w zgodzie i zdrowo. A na początek macie ode mnie… (do Gabrysia szeptem) Wstań pan… Tę lodówkę!
Pan młody: Ale dziadku…
Dziadek: Nie aluj, ja wiem, co to lodówka, jaki luksus. Studni nie macie, żeby w niej masło przechować. Bierzcie i niech będzie na zdrowie!
Panna młoda: Ale my mamy lodówkę… Paweł powiedz coś!
Pan młody: Wynajmujemy mieszkanie i tam jest wszystko i lodówka też od podłogi do sufitu. Niepotrzebnie się dziadek fatygował. (histerycznie) Mamo?
Dziadek: (smutno) To czego potrzebujecie?
Pan młody: (z entuzjazmem) Wszystko było napisane w zaproszeniu! Nie czytałeś, dziadku?
(W tle silne grzmoty, burza się wzmaga, słychać cichutką melodię „na Wojtusia”.)
Dziadek: Czyli to prawda! Ne, macie! Na nową drogę życia wódkę wam daję, bo sami tego chcecie. Nie chcecie błogosławieństwa, ani krzyża na czole, nie chcecie dobrej rady ani lodówki… (wzdycha) Nie potrzebujecie ludzi żeby się radować. Wódę chcecie, od wódy zaczynacie wspólne życie. Wnuku, co to za życie. Co to za świat…Czas umierać. (wychodzi, drzwi trzaskają,)
Krystyna: Zasłabł! Matko Święta! Pogotowie! Dzwońcie po pogotowie!
AKT III
(Dom Ochotnych tuż po powrocie z wesela. Noc. Słychać kraczącą wronę.)
Staszka: (przygnębiona) Dobrze, że go odratowali?
Gabryś: Ale serce mu prawie pękło.
Staszka: (ze łzami) Nie odsłaniaj więcej tego oka.
Gabryś: Już się napatrzyłem. I już nie chcę więcej. Prawda boli tak bardzo, jakby ci mięso odrywali od kości.
Narrator: (śpiewa) Cyt… Iskierka zgasła…
Gabryś (łapie się za oko, płacze) Ale mnie boli! Ratuj mnie, Stasiu, ratuj!
Staszka: Co, ale, co?
Gabryś: Coś tam w kąciku, coś tam jest, wyjmij, na Miłość Boską wyciągnij to!
Staszka: Jakie czerwone, jakby krwią nabiegła rana, czekaj, mam. (z radością) Wyszło! (zdumiona) Toż to kawałeczek szkła, jak to możliwe?
Gabryś: (z ulgą) Ot i bajka cała!
(Dzwoni telefon)
Staszka: Słucham?
Kryśka: Jak się macie, kochana?
Staszka: (głośno wypuszcza powietrze) O co chodzi?
Kryśka: (skruszona) Ale wstyd…Takie nieszczęście, takie nieszczęście i to w takim dniu… Słuchaj, Ania całkiem się rozsypała, czy mogliby do was na kilka dni wpaść? Posiedzieć, odpocząć, zapomnieć? (gryzie suchara) Ty tak świetnie gotujesz…
(Staszka nie odpowiada, odkłada słuchawkę na widełki, podchodzi do drzwi wejściowych.)
Staszka: Potrzebni goście jak dziura w moście!
(Przekręca łucznik w drzwiach.)
Narrator: (w tle melodia z „na Wojtusia”, śpiewa sennie) Już ci nigdy nie uwierzę iskiereczko mała, najpierw błyśniesz potem gaśniesz. Ot i bajka cała…
Agnieszka Czachor
Świetne. Trochę tylko żal dziadka.
Dziękuję 🙂 Tak, żal.