.
Kołtuństwo
Kołtuństwo najprościej mówiąc jest określeniem dla grupy społecznej, która jest zacofana i nietolerancyjna. Określenie to pochodzi z XIX/XX wieku. Pozytywistyczni pisarze w różny sposób go wytykali i krytykowali. Zapolska upodobała sobie mieszczaństwo i w osobie Dulskiej stworzyła pomnik polskiego kołtuństwa zacofanego, ale i za pan brat żyjącego z hipokryzją. Jeżeli pochylilibyśmy się nad tekstami Zapolskiej zauważylibyśmy, że jej głównymi bohaterami są kobiety i najgorsze rzeczy dzieją się właśnie między kobietami. Czyli niejako to one są przykładami kołtuństwa. Warto również zwrócić uwagę na to, że do kołtuństwa chłopi zaliczali szlachtę zagrodową, szlachta chłopów czyli w pewnym sensie każdy każdego kołtunem mógł i może nazwać, ale poza obrażeniem konkretnej osoby czy grupy społecznej niewiele to nam mówi. Nie zdarzyło mi się nigdy kogoś nazwać w ten sposób, mimo iż z tekstu o Dulskiej wynika, że kołtuństwo jest nieśmiertelne i nie sposób go zlikwidować.
Niedawno usłyszałam wypowiedź młodego człowieka, który twierdził, że wszyscy jako ludzie jesteśmy hipokrytami tylko nie wszyscy w takim samym stopniu. Można by dyskutować z tą tezą, bo jest ukuta na miarę siebie samego. Zwykle tak oceniamy innych, jacy sami jesteśmy. Jeśli kradniemy, uważamy, że wszyscy kradną. Jeśli kłamiemy, innych ludzi mamy za kłamców. I można tak długo wyliczać, przywołując wszystkie możliwe ludzkie wady. Rzecz jasna nie wszyscy są złodziejami czy kłamcami, jak również hipokrytami. Mamy różne wady, ale słowo „różne” jest tutaj kluczowe.
Człowiek jest istotą słabą, która miewa wzloty, ale częściej upadki i brzmi to trochę jak wyciągnięte z nauki katolickiej, a słowo katolicyzm współcześnie działa na wielu, jak woda święcona na diabła, ale się nim poratuję, bo doskonale ludzkie zagubienie tłumaczy. Różnie podchodzimy do życia, nieraz możemy się dziwić i pytać jakim cudem ktoś potrafi spokojnie spać w momencie, kiedy innym uczynił to czy tamto. Powołam się na katolicyzm, bo oprócz słabości ludzkiej, mówi równocześnie o możliwości pracy nad sobą i nie ma znaczenia czy ktoś jest katolikiem czy nie, znaczenie ma to czy nad sobą pracuje, czy ma odwagę sam przed sobą się przyznać do swoich wad i tych słabości.
Kołtuństwo określa, według mnie, tych ludzi, którzy do własnych błędów się nie przyznają, którzy kłamią sami sobie patrząc w lustro, którzy nie uważają, aby musieli się zmieniać i nie daj Boże nad sobą pracować. To taka współczesna, domorosła definicja tego określenia, które jest chętnie używane w pewnych kręgach jednak spojrzenia krytycznego w stosunku do samych siebie. To trochę tak jak z tą drzazgą w oku sąsiada.
Religia bywa uznawana za zacofanie więc wyznawcy Nowego Testamentu są traktowani jako kołtuństwo. Bo to określenie wyznawców innych religii omija. Chodzi o tę konkretną religię. Warto w tym momencie postawić pytanie, czy jeśli nie wożę psa w wózku, to oznacza, że nie lubię zwierząt? Oczywiście, że to oznacza jedynie, że nie wożę psa w wózku i nic więcej. Czyli, jeśli jakieś przedstawienie teatralne mnie się nie podoba, to ono mnie się nie podoba, nie dlatego że jestem katolikiem, a dlatego, że mnie się nie podoba jako widzowi. Nie trafiło w mój gust i nic w tym nadzwyczajnego, bo różnimy się nawet co do doboru kolorów garderoby i nie ma z tym nic wspólnego wiara czy jej brak. A jednak pojawia się w kontekście katolików rzeczownik: kołtun.
Nie tylko ten, ale na nim się skoncentrujmy.
Kiedy niedawno go zobaczyłam w zapisanej czyjej wypowiedzi, to się nawet roześmiałam, bo słowo jest tak zamierzchłe, że nie sądziłam, że ktoś je jeszcze współcześnie stosuje. Na to można machnąć ręką, za to warto zastanowić się, dlaczego akurat to słowo zostało użyte. Nie zastosowano „idiota”, „głupiec”, „gamoń”, „półgłówek”, tylko przywołano słowo z dawnych czasów. Myślę, że dlatego tak się stało, że ono w sobie łączy większość negatywnych epitetów i wystarczy nim rzucić, niczym przysłowiowym mięsem, aby obrazić. Poza tym tekst Zapolskiej nacechował je takim pogardliwym znaczeniem, że po takim ciosie zwyczajnie się milczy i ze zdumienia wytrzeszcza oczy.
„- Pójdziemy na festyn?
— Jak chcesz!…
— Ta ta ta!… masło maślane… Obłudnik! Faryzejczyk!… Myślałby kto, że trzech zliczyć nie umie. Tyran!…
Marulka stulił uszy, poprawił się niespokojnie na krześle i drżącą ze starości ręką po obrusie zaczął nożem krzyżyki znaczyć.
Lecz pani Franciszka porwała go za rękaw i gwałtownie nim targać zaczęła.
— Połóż to!… niedorajdo!… Obrusy teraz będziesz krajać w kawałki!… Niszczyć bieliznę stołową, co moją krwawą pracą w kupie trzymam, bez florku piorę i nie daję się jej rozpaść w kawałki!”
To też Zapolska, tyle, że jest to opowieść o Frani. Pani znużonej rutyną życia, złaknionej porywów serca, romansu, może i seksu. Za to znęcającej się nad własnym mężem, który ją utrzymuje i robi wszystko, żeby żyła w dostatku. Jedyne czego nie potrafi jej zapewnić to tych porywów serca. Jednak pani szlachcianka u Orzeszkowej w Nad Niemnem była podobna, tyle tylko, że męża dręczyła w inny sposób. Wywoływała w nim wieczne poczucie winy, bo ciągle cierpiała na migreny i inne „histerie”, ale pragnienia podobne miała do pragnień Frani. Czyli kobiety despotki, można przytaknąć. Jacy są mężczyźni w tych opowieściach? Czy można ich nazwać osobami należącymi do kołtuństwa? Można. Są to ludzie, którzy stracili wszelką nadzieję. Już nie walczą. Nie przeciwstawiają się, są złudnie ulegli, robią każdego dnia to samo i nie wierzą w zmianę. Są po prostu bierni, a bierność również należy do kołtuństwa. Przymykanie oczu na nieprawość, także.
Najbardziej piętnowano hipokryzję, kiedy mówiono o Dulskiej. Warto przeczytać także Dulską przed sądem. Można boki zrywać, ale nie tylko. Daje do myślenia. Podobnie jak sytuacja, gdy idziemy do Komunii i dostajemy łokciem pod żebra a cios pochodzi od drobnej staruszki, która wygląda tak, jakby miała się za chwilę rozsypać. Albo, kiedy ktoś się wpycha przed tobą do spowiedzi. No przecież, że nie pociągniesz go za włosy i nie wyrzucisz na koniec kolejki, bo przecież idziesz się pojednać z Bogiem, a nie po to, żeby sobie więcej nagrabić.
Przytoczyłam te zdarzenia nie po to, aby obciążać katolików, bo nie uważam, aby wszystkich należało wrzucić do jednego wora z napisem: kołtuństwo. Podobnie jak i innych społeczności. W każdej są tacy i inni. Nie należy brać na siebie win mordercy, jeżeli się nikogo nie zabiło. Nie jest również sprawiedliwe jeśli obciążamy winami innych, którzy nie popełnili czynów niegodnych, a tylko ktoś z danej społeczności je popełnił. Każdy odpowiada za siebie, a kołtuństwo określa wszystkich „równo”.
Nie podobało ci się rozpoczęcie Olimpiady toś jest kołtun, człowiek zacofany a nawet wsteczny. Tylko, dlaczego od razu ruszają w ruch epitety? Bo nie można już mieć własnej opinii, bo nie można nie jeść cukru, bo się nie lubi? Można chodzić na plażę nudystą o ile ktoś lubi, ale można przecież też nie chodzić i nie ma tutaj, według mnie, miejsca na epitety. Jeden czyta książki, inny woli telewizję albo kino. I nic w tym zdrożnego.
Kiedyś przez chwilę chodziłam na lekcje boksu. Przez chwilę, bo znużyło mnie dostawanie po gębie, a trening na tym polegał. Oczywiście kobieta nie miała szans z mężczyznami. A wieczne porażki były frustrujące. Tak, nawiązuję do paradoksów, jakie zaszły na wspomnianej Olimpiadzie. I co? Czy należę do kołtuństwa, bo uważam iż mężczyzna powinien się siłować z mężczyznami? Jeśli ktoś tak uważa, to nie zmienię jego opinii. Może zaczynam się zachowywać jak mąż Dulskiej? Może opadły mi ręce, może jak mąż Frani zacznę rysować nożem krzyżyki na obrusie?
Na pewno nie.
W kontekście kołtuństwa mówi się o sztuce. Słychać pytania czy sztuka powinna być zniewalana czy ograniczana przez jakąkolwiek ideologię? Nim odpowiemy sobie na te pytania warto się zastanowić, gdzie się sztuka zaczyna albo gdzie się kończy. I jeszcze jedno, gdzie się zaczyna kicz? Czym się różni kicz od sztuki? Albo, w którym momencie sztuka przechodzi w kicz? Jednak najważniejsze pytanie, od którego należałoby zacząć a dotyczące zamyślenia, na temat powodu, dla którego społeczeństwa zaczęły wielbić kicz? Trzeba mieć świadomość, że w momencie, kiedy zaczynamy kicz traktować jako sztukę, to prawdziwa sztuka umiera. Sztuka powinna być apolityczna, tylko wtedy jest uczciwa i czysta, kiedy zaczyna chodzić na smyczy, przestaje być prawdziwa i zaczyna karleć, i przechodzi w kicz. Sztuka pochodzi z wnętrza człowieka, z największych jego głębin i dlatego jest szczera, i da się z nią obcować. W momencie, gdy zaczyna fałszować czy manipulować to odbiorca momentalnie to odczuwa, a ten odbiorca, aby zauważyć fałsz nie musi być wykształconym znawcą. Przekaz jest jasny dla wszystkich.
Dlatego podstawową zasadą człowieka w tworzeniu czegokolwiek jest uczciwość. Powie to każdy uznany, prawdziwy artysta. Dotyczy to filmu, teatru, literatury, muzyki czy malarstwa. Każdy początkujący twórca dostanie taką właśnie radę, w której jest równocześnie przestroga, dostanie ją od swoich starszych kolegów, bieglejszych w konkretnym fachu.
To zasada z pułapką, bo ostrzega pilnuj się, bo łatwo z tej ścieżki zejść, łatwo zacząć narzucać własne zadanie, własne rozumienie świata innym. Przestajemy opowiadać świat, który widzimy i jak go odczuwamy, a zaczynamy się obrażać na odbiorę, że nie chce się poddać naszej wizji. Wszak ta wizja jest najlepsza i jeśli się nie uda po dobroci, to siłą zacznie nam się wizję zagubionego artysty narzucać. Wystarczy, aby ów miał odpowiednie znajomości. Był już taki malarz na świecie, który podpalił świat.
Kołtuństwo – słowo rzucane w kontekście obrażania narodowości. „Polskie kołtuństwo”, takie określenie również słyszałam, jednak już się na to znieczuliłam, bo w ten sposób Polaków oceniają inni Polacy. Inni czyli, którzy? Jak to odróżnić, nie wchodząc w politykę. Wszak takie określenie zwykle wybucha w cieniu polityki, bo ma na celu ludzi zdenerwować. Co to jednak oznacza „polskie kołtuństwo”? Są jacyś oni – jaśnie oświeceni – ci, których drażnią rozkrzyczane dzieci na plażach, rozchichotane pulchne panie w strojach kąpielowych za 20 zł a nie za 1000. Leżące na ręcznikach za dychę, a nie z modnej marki za kolejne 500. Rozradowani panowie z brzuchami nad za ciasnymi kąpielówkami, którzy z rodziną wyjechali nad morze być może po raz pierwszy w życiu i pewnie ostatni. Przecież według tych „oświeconych” plaża należy tylko do nich! Tylko ich na nią stać i nie ma na nich być zwykłych ludzi, którzy nie ociekają blichtrem.
Cóż za pycha, cóż za próżność.
Znajomy artysta krakowski opowiadał mi pewną anegdotę. Jego kolega też artysta zakończył wielki projekt i zaprosił kolegów na wspaniałą kolację do drogiej restauracji. Tyle tylko, że ten artysta miał zwyczaj ubierać się niedbale, byle jak. Nie dbał o strój, dlatego kelner od razu zaczął go traktować impertynencko. Niechętnie przyjął zamówienie, a kiedy tylko je postawił na stole od razu zarządał uregulowania rachunku. To było niegrzeczne, bo kulturalny kelner nigdy tak nie robi. W odpowiedzi artysta wyciągnął z kieszeni plik banknotów w dwusetkach i pięćsetkach. Uregulował i od razu opuścili lokal.
Kto tutaj zasługuje na miano kołtuna?
Wielu pyskuje na Polaków, że nie potrafią się zachować za granią. Doprawdy? Spotkałam sporo obcokrajowców, którzy zachowywali się w Polsce tak ordynarnie, że jak żyję nie spotkałam Polaków, którzy stwarzaliby podobne sytuacje.
Zatem czy rozszerzanie pojęcia kołtuństwo na całe narody nie jest nadużyciem?
Wynika z tego, że ten uboższy, ten który jeździ gorszym autem, ten, co to siada do obiadu, urobiony po łokcie, na który dostaje fasolkę po bretońsku i pajdę chleba, ten nie może mieć swojego zdania? Nie powinien wyjeżdżać na wakacje, nawet jeśli nagle go stać? Bo, co? Bo przeszkadza? Bo kiedyś „oświeconych” na wakacje było stać, a teraz wszystkich? Ach tak i to boli?
Nie przyszłoby mi do głowy irytować się tym, że dołożono rodzinom pieniędzy czy dostali bony, aby właśnie wspólnie wyjechać na wakacje. Kiedy usłyszałam takie utyskiwanie, a na własne uszy usłyszałam, to te uszy mi zwiędły.
Patrzcie, kiedyś wbijano nam do głowy sentencje: „Nie rób drugiemu, co tobie niemiłe”, „Nie szata zdobi człowieka”, „Słowo to miecz obosieczny, kaleczy dotkliwiej od miecza”. Ha! I nauka poszła na manowce. Bo taka niedzisiejsza, przestarzała. A! zacofana. Gdzie czasy, kiedy dzieci w szkole dzieliły się z kolegami kanapką, kiedy któryś nie miał? Jadło się jedno jabłko w pięcioro. Piło się mleko z jednego kubka, jeśli ktoś kubka zapomniał, a jeśli któryś przyniósł cacao, dzielił się z całą klasą. Albo się nie dzielił.
Kołtuństwo oczami Gombrowicza, czyli krytyka zastanej polskiej rzeczywistości nie jest obraźliwe. Co prawda to spojrzenie jest pełne ironii, ale nie pozbawione podstaw. Był człowiekiem bardzo osobnym, szukał sposobu na możliwość bycia sobą. Mówił, że pragnie „rozbić tę cisną klatkę pojęć, w której chcielibyście mnie uwięzić”. Uważał, że z peryferyjności polskiej kultury można uczynić atut, ale nie na modłę wielkich Europejczyków. Widział kulturę polską jako suwerenną, oddzielną od europejskiej. Dostrzegał wady polskie, wady w mentalności polskiej, w sposobie rozwiązywania problemów, ale podchodził do nich w podobny sposób, co Fredro. Mimo, że dzieliły ich wieki i w innej rzeczywistości tworzyli, to podobne wady wytykali, ale robili to ze swadą, z kpiną, ale i z uśmiechem. W ich ocenie społeczeństwa nie było nienawiści, przynajmniej ja jej nie dostrzegam.
Poszukując możliwości na bycie sobą, człowiek daje sobie wolność wyboru, wymyka się kolektywizmowi, myśli po swojemu i podejmuje własne, przez nikogo nie dyktowane decyzje. Dlatego w tym kontekście odwrócę pojęcie kołtuństwa używane, kiedyś. Obecnie za kołtuna jest uznawany, każdy kto ma własne zdanie, odmienne od zdania ogółu. Każdy kto ma czelność krzyknąć: król jest nagi! Każdy kto wakacje spędza w inny sposób niż narzucony przez większość sposób na ich spędzanie.
Jeśli wolisz wolny czas spędzić we własnym ogródku, usłyszysz: co? Jak można nie lubić podróżowania, jak można się przyznać do tak trywialnego spędzania czasu?! Czym tu się chwalić! A w tych słowach nie ma nic zabawnego ani inteligentnego, za to pogardy jest ponad miarę.
Nowoczesny człowiek uprawia medytację a nie, że się modli. Upraszczam, bo wielu się w ten sposób modli, ale słuchając wypowiedzi niektórych osób odnoszę wrażenie, że w dobrym tonie jest uprawiać jogę. Callanetiks już jest faux pas. Aerobik to samo. Siłownia albo tenis, to tak. Tymczasem mnie relaksuje robienie przecieru pomidorowego. O matko! Jakaż jam jest zacofana!
Co ciekawe najlepiej przyjęła Ferdydurke krytyka katolicka. Powieść ośmieszała przedwojenną edukację i tzw. „młodych wykształconych” czyli dorastających intelektualistów, którzy w głowach mieli pusto, ale odpowiednią pozę już przybierali. Do tego oczywiście maski i recytowane bezmyślnie mądrych frazesów, które może by i robiły wrażenie na interlokutorze, gdyby osoba je wypowiadająca rozumiała ich przekaz.
Człowiek jest poddawany zniewoleniu zewnętrznemu, ale i wewnętrznemu. Obydwa zniewolenia odbywają się za zgodą człowieka, za jego przyzwoleniem. Chociaż zniewolenie wewnętrzne jest straszniejsze, bo zabiera nam możliwość pracy nad sobą. Zniewolenie zewnętrzne zawsze możemy zrzucić na zewnętrzne warunki różnego typu, na które pozornie nie mamy wpływu. Chociaż mamy, według mnie, ale z różnych przyczyn z tego nie korzystamy.
W pewnym momencie okazuje się, że każdego, kto walczy z tym zniewoleniem i stara się pozostać sobą, dba o to, aby nie mówić przeciw sobie, zaczyna się nazywać kołtunem i nie ma to nic wspólnego z wykształceniem czy jego brakiem.
Liczy się poza, liczy się pustota wewnętrzna, papugowanie i brak własnego zdania. Każdy kto pozostaje poza kręgiem towarzystwa wzajemnej adoracji jest uznawany za wroga, stąd ta nienawiść Polaka do Polaka. A tam gdzie pojawia się nienawiść, umiera zdrowy rozsądek, a inteligencja nie zdoła się wykształcić.
Grupy kolektywne boją się autsajderów, za każdym razem, kiedy takowy się pojawia, pośród ich członków rodzi się niepokój, bo człowiek, który jest w stanie żyć samodzielnie, jest dla nich niebezpieczny, bo niczego od nich nie potrzebuje. Niczego czym później można by go szantażować. A potrzeba prawdziwej siły, aby nie podpisać cyrografu.
W związku z tym, że współcześnie odwrócono kota ogonem na wszystkich możliwych płaszczyznach naszego życia, że odkształcono znaczenie poszczególnych pojęć, że „tak” nie znaczy już „tak”, a „nie”, nie znaczy „nie”. Zaś czarne nazywa się białym, a kłamstwo prawdą – nadszedł czas, aby w końcu dowiedzieć się prawdy o sobie. Nie na pokaz, nie publicznie, tylko cicho w samotności spojrzeć sobie w oczy i odpowiedzieć na pytania: kim jestem i jaki jestem?
Bardzo ważne jest zdobycie własnego indywidualnego głosu, ale jego poznawanie to proces, który bywa utrudniany przez nienawiść innych i obelżywości rzucane w kierunku tego, który próbuje się wyzwolić. Tego, który stara się wyjść poza to, co narzuca społeczeństwo, system, władza, rodzina, szkoła. Często zamieramy, aby przetrwać trudny czas, jeśli nie zdołamy zebrać na tyle dużo siły, by walczyć. Jednak chęć wyzwolenia się, jeśli raz się w nas zrodzi w końcu doprowadzi nas do celu.
Dlatego to archaiczne pojęcie kołtuństwa zostaje obecnie coraz częściej przywoływane, bo ono nie odnosi się do indywidualnego człowieka, a do grup społecznych, których członkowie rekrutują się z różnych środowisk. Sytuacja jest zupełnie inna niż w choćby dwudziestoleciu, kiedy to pojęcie dotyczyło jednego środowiska, jednej grupy, w której życie wyglądało jak w wiosce Hobbitów. Wszyscy żyli tak samo, lubili to samo a w ciągu dnia robili podobne rzeczy. Dziedziczyli również podobne wady po przodkach i sposób reagowania na pewne zdarzenia.
Ci, co współcześnie używają tego pojęcia piętnują ludzi, którzy mają inne zdanie od ich zdania, które to zdanie jest odgórnie narzucone społeczeństwu. To przypomina sytuację na dworze Nerona, kiedy grał i kaleczył uszy zebranych swoim śpiewem. Gdyby któryś z zebranych nie zachwycił się jego występem od razu zostałby ścięty. Tam nie było miejsca na prawdę. A przecież tylko prawda jest najciekawsza.
Agnieszka Czachor