.
Iść, ciągle iść w stronę… serca
.
Na każdym kroku spotykam porady na najróżniejsze tematy. Jak zdobyć lepiej płatną pracę? Jak sprawdzić, czy mąż zdradza? Jak postępować, by mężczyzna zrobił dla ciebie wszystko? Jak osiągnąć sukces? Itp. Itd.
Czytam, co powinnam, czego nie. Co muszę, czego się nie zaleca. Co jeść, jak spać, w co się ubrać, jak mówić, kiedy chorować i w jakiej formie żyć. Ilu doradców, tyle rad. Na każdy temat i o każdej porze.
Gdy wybierałam szkołę, kierowałam się podpowiedziami rodziców, nauczycieli i koleżanek. Gdybym postępowała bez jakichkolwiek sugestii, zdecydowałabym się na zupełnie coś innego. Wiem, że gadanie „co by było gdyby” jest bezsensowne, więc już nie ciągnę tego.
Obserwując znajomych, najczęściej dostrzegam zmęczenie, niepokój i niezadowolenie z pracy, płacy, samochodu, czy wakacji. Zazwyczaj wiąże się to z narzekaniem na los, pracodawcę, współmałżonka, biuro podróży…
Interesowałam się nieco ludźmi, którzy osiągnęli sukces. Nie mam na myśli tylko bogaczy, ale raczej ludzi z pasją, którzy zarabiają na swoich zainteresowaniach. Są to ludzie uśmiechnięci, z błyskiem w oku i lekkim krokiem. A ilu moich znajomych ma hobby? Takie prawdziwe, dla którego potrafią wstać w niedzielę rano. Przemoczyć się, zmarznąć, czy ubrudzić. Niewielu. A jeśli już mają jakiegoś konika, to jest to mały wypełniacz czasu pomiędzy „musieć”, a „powinno się”. U mnie jest tak samo.
Jakże być szczęśliwym, robiąc coś, co ktoś nam każe? Zajmując się czymś, co ktoś podpowiedział, że jest modne, czy chodliwe? Poświęcając się dla czegoś, czego nie kochamy, nie lubimy, a nawet nie cierpimy? Przelewając pot i krew w paskudnej robocie, bo nie wierzymy, że możemy robić coś innego. Cóż, nie ma najmniejszych szans na szczęście.
Czytałam lub słyszałam gdzieś, że jeśli mamy z czymś trudność i wciąż pod górkę, to znak, że nie jest to nasza droga. Że nasze prawdziwe JA tego nie chce, nie czuje, nie potrzebuje. Jeśli idziemy we właściwą stronę, wszystko układa się gładko. Nie ma kłód, pułapek. Spotykamy tylko ułatwienia i pomocne dłonie. Nawet, gdy chwilowo coś nie gra, to nagle pojawia się super rozwiązanie, na które byśmy jeszcze wczoraj nie wpadli. Ważne jest zaufanie sobie i wiara w siebie. Oddanie się sprawie myślami, ciałem i sercem. A czasem nawet na moment warto odpuścić, by nie wywierać za dużej presji. Napięcie i ciśnienie to nie najlepsze towarzystwo przy spełnianiu marzeń. Tak czuję.
Często postępujemy, by się komuś przypodobać. Tak, jak nas nauczono. Wpojono, że trzeba. Pragnąc kariery prawnika, spełniamy marzenia ojca. Chodząc z niechęcią na lekcje pianina, realizujemy zaległe mamine fantazje. Żyjemy wg przykazań, które daje nam otoczenie. Nie słuchamy siebie. Za duże ryzyko. Bo jak się nie powiedzie to, co nam się roi, na kogo zwalimy wtedy winę? A tak, to zawsze jesteśmy czyści. Przecież tak nam właśnie podpowiadano. Tak nam kazano. To ich wina.
A gdyby zacząć żyć dla siebie i zgodnie z własnymi głębokimi zakusami. Może zająć się tym, co daje nam satysfakcję i radochę. Iść za głosem serca. Prostą ścieżką ku duszy. Wstać rano i zrobić to, o czym boimy się nawet pomyśleć, a łza kręci się w oku, gdy widzimy, jak inni się realizują: malując, śpiewając, podróżując, fotografując, czy obserwując życie mrówek. Usiąść. Wsłuchać się w siebie i ruszyć tam, gdzie poczujemy, że żyjemy.
Wierzę, że postępując zgodnie z wewnętrznym głosem, dojdziemy bez większych przeszkód tam, gdzie będziemy spełnieni i odetchniemy z ulgą po zdjęciu pętli z szyi, kul pętających się u nóg i ostróg skierowanych do środka.
Tak. Tego właśnie chcę.
Agnieszka Miodowska
A są i tacy, którzy wydają niemal ostatni grosz, by realizować swoje pasje. jak pewien Florciu 🙂 Poniechanie pasji to jakby samobójstwo, uduszenie się wewnętrzne. Oby nam to się nigdy nie przytrafiło!
Tak! Nie wyobrażam sobie życia bez pasji. Gdy zdarzają się dni, gdy nie mam na nią czasu, to zaczynam wpadać w panikę i tracę oddech. Nie mogę sobie pozwalać na przerwę od tego, co kocham. Oby nigdy nie trwały one za długo! 😀
Przez tyle lat szkoły wmawia się nam takie, nie inne zachowanie, wartości i sposób spędzania czasu, że potem jest trudno odnaleźć w tym siebie i swoją pasję. Łatwiej robić to co autorytety podpowiadają. Dlatego jest tak, nie inaczej, taki świat, nie inny.
Otóż to! Szkoła! Niestety szkoły nie uczą życia. Nie uczą nas poznawania samych siebie. Uczą jak ciągnąć ten ziemski wózek dla dobra ogółu (czyt. najbogatszych i najbardziej wpływowych).
Indywidualność kłóci się z chodzeniem w kieracie.
Spójrzmy na ludzi, którzy wyrwali się systemowi (na tyle, na ile jest to możliwe). Czyż oni nie są najszczęśliwsi? Spełniają się i żyją w swoim tempie. Na własnych zasadach. Na własną odpowiedzialność. Nie wyciągają po nic rąk. Nie oczekują, że władza da. Czy oni mają łatwo? Nie. O wszystko muszą walczyć sami. Ale przynajmniej mają godność i czują, że faktycznie ich życie zależy od nich samych. I każda ich autonomiczna decyzja przyniesie im satysfakcję. Nawet, gdy nie da oczekiwanych rezultatów, będzie prawdziwą życiową lekcją. Taka właśnie szkoła uczy, jak żyć.
Mądry, prawdziwy, życiowy tekst. Opisałaś wszystko idealnie i dobitnie, zresztą jak zawsze, tak jak jest, bez koloryzowania. Jednak ucieszyłam się, że jestem,, oderwana” od tego całego wyścigu, że jestem trochę inna. Pokazalaś mi, że to jest fajne, że pasja płynąca z serca zawsze znajduje źródło w działaniu, takim nieprzymuszonym, nie męczącym.
Moja pasja jest silniejsza od snu, zmęczenia, stresu itd. Moja pasja to moje życie i nie zawaham się jej używać. Nie dla zysku a dla karmy dla duszy,dla tego lekkiego kroku i błysku w niewyspanych oczach. Dziękuję Aguś za ten tekst. Jesteś Wielka. ❤️
To jest piękne! Pasja i chęć zrywania się łóżka. Radość z jaką kładziemy się spać, bo jutro znów dzień, w którym możemy robić to, co kochamy.
Pasja może być ucieczką. Ale może też być przyprawą, która dodaje smaku życiu.
Jeśli jest możliwość utrzymać się z robienia tego, co nas kręci, to możemy powiedzieć, że osiągnęliśmy prawdziwy sukces.
Ale nie jest to koniecznie. Sukces dla każdego może mieć inną definicję.
Dziękuję, że jesteś, Sabinko ❤️
Masz rację. Dręczy mnie tylko jedna myśl. Dlaczego uginamy się pod radami i sugestiami. Uginamy się, a później w pewnym sensie obarczamy winą tych wszystkich innych, którzy wywierali na nas wpływ. Nie piszę tego komentarza, żeby Ciebie zaatakować. Doskonale pamiętam jaki bój stoczyłam z rodziną, kiedy wybrałam kierunek studiów. A może należy spojrzeć na coś jeszcze. Co sprawia, że boimy się postawić na swoim?
Myślę, że to wszystko związane jest z dwiema sprawami:
1. Lęk przed wzięciem odpowiedzialności za swoje czyny. A co za tym idzie, strach przed porażką, oceną, wyśmianiem. Zobacz też, że szkoła uczy postępować zgodnie z wytycznymi. Za wiele nie myśleć po swojemu, bo to się nie opłaca. Nie wychylać się poza ramki. Lekko przelecieć przez sitko. Nie zwracać na siebie uwagi.
2. Obawa, że możemy nie być lubiani. A to wynika z niskiego poczucia wartości. To zaś też wypływa ze szkoły, która piętnuje słabości. Zamiast wzmacniać to, co w nas silne. Kościół też robi swoje. Przecież religia jest daleka od indywidualnego podejścia do ludzi.
Szkoła, religia, wychowanie oparte właśnie ma tych fundamentach. To wszystko razem tworzy słabe charaktery. Takimi łatwo się kieruje.
Co o tym myślisz, Aguś?