Ostatnia kwadra (miniatura)

.

– Aku­rat wy­cho­dzę z ho­te­lu. Będę u cie­bie za pół go­dzi­ny. Załóż moje ulu­bio­ne slipy i weź prysz­nic. Twoje pie­nią­dze nie po­tra­fią neu­tra­li­zo­wać za­pa­chów. Już wsia­dam do tak­sów­ki. Pa.

– Na ulicę Har­mo­nii sie­dem­na­ście, pro­szę.

Za­pa­dła się w mięk­kie sie­dze­nie le­xu­sa (nigdy nie wy­bie­ra­ła marek z niż­szych półek). Wy­ję­ła z to­reb­ki bu­tel­kę wody i dwa opa­ko­wa­nia kap­su­łek. Jedne za­ży­wa­ła już od kilku ty­go­dni. Dru­gie ku­pi­ła krót­ko przed wi­zy­tą w Hil­to­nie. Na­no­mo­od po­ma­gał jej się uspo­ko­ić przed ko­lej­ny­mi spo­tka­nia­mi. Jed­nak wciąż nie ra­dzi­ła sobie z na­pa­da­mi lęku, który bu­dził ją czę­sto drżą­cą i zlaną potem. Przy­ja­ciół­ka po­le­ci­ła Me­lio­ran. Jej to­wa­rzy­szył już od paru mie­się­cy. Łyk­nę­ła po jed­nej ta­blet­ce, po­pi­ła nie­wiel­kim ły­kiem płynu i zmru­ży­ła oczy. Z radia pły­nę­ła de­li­kat­na, ko­ją­ca mu­zy­ka.

„Cie­ka­we, jaka sta­cja na­da­je takie ka­wał­ki.” Za­słu­cha­ła się i nawet nie po­czu­ła zdzi­wie­nia, gdy po­wie­trze w aucie wy­peł­nił spe­cy­ficz­ny za­pach wer­be­ny. Ko­cha­ła go. Nie­daw­no nawet ku­pi­ła dez­odo­rant o tym aro­ma­cie. Za­cią­ga­ła się z przy­jem­no­ścią. Głę­bo­ko i spo­koj­nie.

Tak­sów­ka ko­ły­sa­ła ni­czym tro­skli­we ra­mio­na matki, a ka­na­pa wy­da­wa­ła się otu­lać ją, jak kasz­mi­ro­wy koc.

Od­pły­wa­ła. Było jej wszyst­ko jedno, czy za­śnie. Kie­row­ca obu­dzi ją, gdy będą u celu.

„Je­steś cen­niej­sza dużo bar­dziej niż my­ślisz”. Ak­sa­mit­ny głos wy­peł­nił luki mię­dzy nu­ta­mi. „Oni nie są cie­bie warci. Nie za­słu­gu­ją na cie­bie. Nie po­win­ni na cie­bie pa­trzeć, słu­chać two­je­go głosu, czuć za­pa­chu. Nie są godni, by cie­bie do­ty­kać”.

„Bar­dzo in­try­gu­ją­ca afir­ma­cja” – jej myśli prze­su­wa­ły się ocię­ża­le. Le­ni­wie i jakby od nie­chce­nia.

„Już nikt nigdy cię nie upo­ko­rzy. Nie po­ni­ży. Bę­dziesz pod moją ochro­ną i opie­ką.”

Tak bar­dzo chcia­ła, by ktoś do niej w ten spo­sób po­wie­dział. Wziął w ra­mio­na, od­cią­żył, zdjął od­po­wie­dzial­ność, uwol­nił od prze­szło­ści, a szcze­gól­nie od tego, co obec­nie.

„Je­steś skar­bem. Klej­no­tem. Zbyt dro­go­cen­nym, by był do­stęp­ny dla wszyst­kich”.

Nie dla wszyst­kich. Tylko dla tych, któ­rzy mieli zna­jo­mo­ści i pełne port­fe­le. Nawet nie wie, jak to się za­czę­ło. Po pro­stu to było ła­twiej­sze niż sie­dze­nie w biu­rze nad sto­sem pa­pie­rów i ro­bie­nie tego, co nie po­zwa­la­ło wsta­wać z łóżka z ra­do­ścią.

Czy teraz wsta­wa­ła z ra­do­ścią? Też nie, ale prz­yn­ajmniej miała pie­nią­dze, za które ku­po­wa­ła, co tylko przy­szło jej do głowy. Miała całe szafy za­py­cha­czy dziur w su­mie­niu i otę­pia­czy myśli: butów, su­kie­nek, to­re­bek, bi­żu­te­rii, ka­pe­lu­szy. Za­wsze naj­droż­szych firm.

„Cze­ka­łem zbyt długo. Ob­ser­wo­wa­łem i po­zwa­la­łem pró­bo­wać no­wych rze­czy, ale już dłu­żej nie mogę. Za­bio­rę cię z tego świa­ta. To nie jest twoje miej­sce. Bę­dziesz miała wszyst­ko, czego po­trze­bu­jesz. Dam ci nawet księ­życ na wła­sność. W za­mian za­bie­ram wol­ność. Je­steś tylko moja. Nawet nie na­le­żysz już sama do cie­bie.”

Głę­bo­ki głos dzia­łał uspo­ka­ja­ją­co i dawał po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa. Pra­gnę­ła mu się oddać. Cała. Bez resz­ty. Ile jest warta jej wol­ność, gdy ogra­ni­cza się tylko do wy­bo­ru ko­lo­ru ko­lej­nych butów?

Od lat nie czuła się wolna. Jej ciało od dawna nie na­le­ża­ło do niej. Je­dy­ną rze­czą, która była na­praw­dę jej, był ból. Ból, który nie od­pusz­czał ani na chwi­lę.

„Tak, twój ból także na­le­ży do mnie. Od teraz nie bę­dzie cię mę­czył.”

Ni­cze­go nie ro­zu­mia­ła. To był bar­dzo dziw­ny sen, ale nie chcia­ła się bu­dzić. Chęt­nie po­zo­sta­ła­by w nim na za­wsze. Miała wra­że­nie, że tak na­praw­dę wybór nie na­le­żał do niej. I chyba po raz pierw­szy po­czu­ła ulgę. Gdyby to była praw­da…

Mógł mieć ją każdy za usta­lo­ną kwotę. Lecz nie ona do­ko­ny­wa­ła se­lek­cji. To od­by­wa­ło się poza nią. Do­sta­wa­ła tylko ad­re­sy i ter­mi­ny. Nawet jej okres mu­siał być od­po­wied­nio re­gu­lo­wa­ny i ste­ro­wa­ny. Nic nie mogło za­kłó­cić pla­no­wa­nych zle­ceń.

Była jedną z wielu. Jedną dla wielu.

A tak pięk­nie by­ło­by mieć wła­sny księ­życ…

– Je­ste­śmy na miej­scu. – Usły­sza­ła te słowa jakoś ina­czej niż przed chwi­lą. Po­wo­li otwo­rzy­ła oczy. To był nadal ten sam głos.

W lu­ster­ku wstecz­nym uj­rza­ła nie­zno­szą­ce sprze­ci­wu spoj­rze­nie. Zde­cy­do­wa­ne, kon­kret­ne, lecz cie­płe i pełne czu­ło­ści. Nie mogła pojąć, co się z nią dzie­je. Była go­to­wa ukryć się pod tymi po­wie­ka­mi. Znik­nąć w tych sze­ro­kich źre­ni­cach, oto­czo­nych nie­zwy­kle in­ten­syw­ny­mi brą­zo­wy­mi tę­czów­ka­mi. Mimo spo­rej od­le­gło­ści, wi­dzia­ła je do­kład­nie. Wy­glą­da­ły jak nie­spo­ty­ka­nie har­mo­nij­ne man­da­le.

Scho­wać się. Raz na za­wsze.

Czuła się słaba i bez­wol­na, a jed­no­cze­śnie bez­piecz­na, jak nigdy przed­tem. Gdyby była w sta­nie ode­rwać wzrok, za­uwa­ży­ła­by za oknem ukry­tą po­śród drzew małą drew­nia­ną chat­kę, do któ­rej nie pro­wa­dzi­ła żadna droga. Nawet choć­by leśna ścież­ka.

– Nad­szedł już czas. Nasz czas, Mario Mag­da­le­no. Nasz. 

Agnieszka Miodowska

6
0

2 komentarze

  1. Klawą miniatura – wzbudzająca refleksje, rozkminy, o kobiecej duszy….
    Ten obszar duchowości jest mi trochę znany z lektury zwierzeń Pań, z pewnych czasopism, nie z autopsji, z życia, bo ja nigdy nie miałem żony…
    Miło mi się czytało, choć przeżycia tej dziewczyny niekoniecznie należą do przyjemnych!🌹🌺🎀

    Adam Wiącek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *