Renia
– Czy Wojtuś wrócił? Ciemno jest.
– Jest już w domu, Tomaszu. Nie musisz się denerwować. Zjesz coś?
– Tak, głodny jestem. A czy Wojtuś już jadł?
– Oczywiście, kochanie. Wiesz dobrze, że nie odpuści kolacji. Proszę, kasza z warzywami. Tak jak lubisz.
– Dziękuję. Czy ty wiesz, że mam najwspanialszą żonę na ziemi. Chyba niezasłużenie.
– Wiem, Tomaszu, wiem. – Zaśmiała się głośno i pogłaskała męża po dłoni. – Wiem też, że zasłużenie.
– Chodź i usiądź trochę obok mnie. Tak biegasz po domu cały dzień, że nie masz pewnie kiedy odpocząć.
– Zaraz przyjdę, tylko ogarnę trochę w kuchni.
– Właśnie o tym mówię. – Tomasz umilkł i zapatrzył w okno, za którym błyskały tylko dalekie światła latarni, tworząc na mokrej od deszczu szybie dziesiątki migoczących gwiazd.
***
– Reniu, czy mały już w domu? Późno ostatnio wraca.
– Spokojnie, kochanie. Wszystko pod kontrolą.
– Głodny jestem. Nie jadłem nic od powrotu z pracy.
– Oj, Tomaszu, Tomaszu. – Pocałowała męża w czoło i wyszła z pokoju. – A co byś zjadł? Ryż, czy może jakiś budyń? – zawołała z kuchni. Kiedy przez dłuższą chwilę nie otrzymała odpowiedzi, weszła do sypialni, otuliła Tomasza kocem i zabrała stojącą na stoliku miseczkę po ryżu z jabłkami.
***
– Hej, halo, jest tu kto?
– Jestem, jestem, Tomuś. Czego pragnie dusza twoja tym razem, kochanie?
– Głodzisz mnie okropnie. Pewnie jego też.
– Gadasz głupoty, staruszku. Nikogo nie głodzę. Ale jeśli chcesz coś zjeść, to powiedz tylko, na co masz ochotę i zaraz to wyczaruję.
– Wiem, jesteś moją wspaniałą wróżką. Chodź tu i lepiej usiądź trochę obok, bo tak mało mamy siebie.
– Dobrze, wyjątkowo mogę zostawić dziś naczynia niepozmywane. – Położyła się obok męża, przytuliła twarz do jego chłodnego policzka i prawie natychmiast zasnęła.
***
– Halo, słucham.
– Mamo, co z tatą?
– O, Wojtku, dobrze, że dzwonisz. Rzadko się odzywasz.
– Mamo, wiesz jak jest. Wczoraj Jadzia przywiozła do nas Tomeczka i Krysię. Mamy teraz małe przedszkole. Jestem już za stary na niańczenie dzieci.
– Nie przesadzaj. Jak tata miał sześćdziesiąt lat, to codziennie biegał i sam węgiel do domu nosił.
– I co z tego? A teraz jak wygląda?
– Wojtek, jak możesz?!
– Przepraszam, ale jestem zły, że mieszkamy tak daleko i sama się z tym męczysz.
– Po pierwsze, się nie męczę. Po drugie, nie twoja wina, że zamieszkaliście z Jadzią w Anglii. Takie czasy i nie ma co marudzić.
– To co z tym tatą?
– Bez zmian. To znaczy… – Renia przetarła wierzchem dłoni kulające się po policzku łzy. – Wszystko w porządku. Dajemy radę. Przyjedziecie razem na gwiazdkę?
– Nie wiem. Zależy czy Zosia dostanie urlop. Dobrze wiesz, że pielęgniarek mało i nie chcą ich nigdzie puszczać.
– Bardzo chciałabym byście przyjechali: ty z Jadzią, Zosia z Johnem i nasze ukochane prawnuki. Przecież to może być ostatnia…
– Mamo, już muszę kończyć, bo Tomuś się uderzył o ławę i wrzeszczy. Pa. Będziemy w kontakcie.
– Ale Wojtku… – Lecz w słuchawce już tylko brzmiał ironiczny dźwięk zakończonego połączenia. – Pa.
***
– Mamo, mamo!
– Tomaszu, jestem. Przynieść ci coś?
– Gdzie jest mama?
– Kochanie, mama jest u… Ojca. Ja tu jestem z tobą i Klara.
– Klara? A, Klara. A dacie mi to ciepłe i białe?
– Ryż czy kaszę?
– Nie wiem, niech Klara zdecyduje.
– Dobrze, powiem Klarze, by wybrała dla ciebie coś odpowiedniego. – Zanim wyszła z pokoju zachwiała się nieco i musiała przytrzymać ściany. Trafiła palcami na fotografię. Las, Tomasz, ona i mały Wojtek turlający się w liściach. Jeszcze do teraz pamiętała tamten szelest i śpiew ptaków, który rozbrzmiewał wokół, przenikając do najgłębszych zakamarków duszy. Odwróciła się w stronę łóżka męża i głęboko westchnęła. Czuła wszechobecny, drażniący zapach, lecz przyzwyczaiła się już do niego, a nawet chyba kochała. Znała go już przecież od wielu lat. – Tomaszu…
– Tak?
– Nic, nic, ja tak tylko…
***
– Reniu, wróżko moja, gdzie jesteś?
– Za tobą, skarbie. – Objęła męża ramieniem, by poczuł jej obecność.
– To dobrze. A czy Wojtek przywiózł ci tę nową laskę?
– Tak, Tomaszu. Mam ją. – Od dwudziestu lat. Stoi teraz nieużywana w spiżarce. – Mam już nowszą. Lekką, taką składaną. Z grafitu. Wojtek z Jadzią przysłali mi na gwiazdkę. Jutro sylwester, wiesz?
– Przyjdzie? Może flaszkę przyniesie.
– Tak, z pewnością. Tomaszu. Z pewnością. – Pogładziła suchy i pomarszczony policzek.
– Dobrze, że jesteś, Reniu. Wiesz?
– Wiem, wiem. Ty też, kochany.
***
– Tomaszu! Przynieść ci coś do picia? Tomaszu! – Panująca cisza aż bolała. Weszła do pokoju, usiadła na łóżku i natknęła się na wystającą spod kołdry dłoń.
Łzy płynęły powoli. Nie łkała, nie szlochała, nie szalała z żalu. Po prostu upływała. – Do zobaczenia, Tomaszu. Wreszcie do zobaczenia.
Agnieszka Miodowska
wzruszyłem się
Dziękuję. Jesteś wrażliwym i dobrym człowiekiem, Leonardzie.
Ech. Takie koleje losu. jakbym o sobie.. czytała że wzruszeniem że sciśniętą krtanią…
Ojej, Stasiu… Aż tak trafiłam w Twoje losy? Przytulam ❤️
Tak też czasem bywa. I fajnie. A czasami inaczej, ale o tym po prostu NIE WARTO mówić.
Życie układa się bardzo różnie. A jeśli nie warto o czymś mówić, to czasami warto napisać ? Pozdrawiam i dziękuję za odwiedziny.
Piękne, rzewne i prawdziwe …życie …
Dziękuję, Kasiu, za odwiedziny i miłe słowa. Pozdrawiam
Świetnie piszesz. CZytać Cię to sama przyjemnosć.
Dziękuję. To miłe przynosić przyjemność moim pisaniem 🙂 Pozdrawiam serdecznie