W zespole
– Coś ty najlepszego zrobił?! – wrzasnęła i wymierzyła siarczysty policzek.
Mały patrzył jej prosto w oczy. Były piękne, duże i cudownie modrakowe, a w tej chwili tonęły we łzach. Poczuła mrowienie w palcach, więc co musiało się dziać twarzyczce. Nie chciała o tym myśleć. Drżała, patrząc na pomalowane czerwoną i niebieską farbką niedawno odremontowane ściany.
– Wyobrażasz sobie, co na to powie tata? Przecież się wścieknie. Będziesz miał znów zakaz oglądania telewizji. Nawet gotów zabronić mi… – przerwała w połowie zdania. Przeraziła się tym, co usłyszała. Nogi zwiotczały i zgięły się pod nią. Usiadła na podłodze tuż przy kolanach synka. Objęła je, oparła czoło i zaczęła szlochać.
– Mamo, jak myślisz, jaki kolor ma niebo na Jowiszu? – Wojtuś mówił spokojnym głosem, lecz między słowami robił dłuższe niż zazwyczaj przerwy.
Już chciała mu odpowiedzieć, że nie ma bladego pojęcia, jednak gdy poczuła chłopięce dłonie głaszczące ją po włosach, rozpłakała się jeszcze bardziej.
– Przepraszam, przepraszam kochanie. Nie powinnam była cię uderzyć. Jestem okropną matką – szlochała, ciężko dukając słowa.
– Ładny kolor wychodzi z połączenia czerwieni z błękitem paryskim, gdy od spodu przebija ten smutny popielaty.
Wiedziała, dobrze wiedziała. Kolor jaki wybrał Piotr był beznadziejny. Szaro-beżowy nadaje się do biura, a nie do pokoju siedmiolatka. Nie mieli jednak siły przebicia. W sklepie nie przekonywały go żadne tłumaczenia ani prośby. Ostatecznie wysłał ich do samochodu i tam czekali aż przyjdzie z wybraną przez siebie farbą. Był dumny, szczęśliwy i pewny, że dokonał najlepszego wyboru. Nie zwracał uwagi na puste i beznamiętne oczy chłopca. Jadąc do domu, opowiadał z natchnieniem jak będzie malował, jakich wałków użyje, a szczególnie jaki fantastyczny będzie efekt końcowy.
Gdy się nieco uspokoiła, rozejrzała się po pokoju synka. Był ponury, zimny i wcale nie dziecięcy. Miała wrażenie, że Piotr urządził bardziej gabinet lub warsztat niż przytulny kącik dla chłopca. Przedtem w pokoju wisiały plakaty z planetami, układami słonecznymi i galaktykami. Po remoncie mąż zabronił wieszać cokolwiek na ściany. Zamontował metrową tablicę korkową i uznał, że na niej wystarczy miejsca na hobby Wojtka.
– Mamo, coś ci wpadło w oko?
– Nie, kochanie. Dlaczego pytasz?
– Masz zaczerwienione spojówki i płyną ci łzy.
– Wojtusiu, ja płaczę, bo jest mi smutno. Uderzyłam cię, a nie miałam prawa.
– Aha. A kto ma do tego prawo?
– Nikt, skarbie. Nikt nie powinien nikogo bić. Powinniśmy się szanować, kochać i troszczyć o siebie, a nie sprawiać ból.
– To dlaczego to zrobiłaś?
– Boże, synku. Nie wiem. Zdenerwowałam się, gdy zobaczyłam tę ścianę i wyobraziłam sobie tatę, jak na ciebie krzyczy.
– Czyli uderzyłaś mnie, by tata na mnie nie krzyczał?
– Jejku – Paulina poczuła, że ponownie zbiera się jej na płacz. – Nie. Nie wiem. Wybacz, proszę. Nie umiem tego wytłumaczyć. Sama tego nie rozumiem.
Zaległa cisza. Wojtek oderwał na moment wzrok od kalkulatora, na którym od pewnej chwili coś namiętnie wyliczał i spojrzał mamie w oczy. Na moment, maleńki moment. Zakłuło ją w piersi, aż jęknęła. Gdy wrócił do przerwanego zajęcia, odetchnęła głęboko i przetarła rękawem wciąż płynące łzy.
– Wiesz, mamo, że jeśli od twojej daty urodzenia odejmiemy taty, lecz skorygowaną o czterdzieści osiem, to wyjdzie moja data urodzenia?
– Poważnie? – ucieszyła się, że rozmowa tak diametralnie zmieniła temat.
– Spójrz: urodziłaś się czternastego października tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego siódmego roku, tata dwudziestego stycznia siedemdziesiątego pierwszego. Tu trzeba styczeń zapisać bez zera i jeszcze dodać czterdzieści osiem, czyli numer naszego domu, przemnożone przez tysiąc, więc wyjdzie taka liczba. Teraz gdy je odejmiemy…
– Faktycznie, wyszedł dwunasty kwietnia dwa tysiące szóstego roku. Niezwykłe. Naprawdę niezwykłe. Ale wiem, dlaczego.
– Dlaczego?
– Bo ty jesteś niezwykły. I pamiętaj, jeśli jeszcze kiedyś na ciebie krzyknę, bądź uderzę, przypomnij mi dzisiejszą sytuację i moją obietnicę: Nigdy, przenigdy nie zrobię niczego, co mogłoby sprawić ci ból…
– Oczywiście, jeśli nie będziesz rozumiała i umiała tego wytłumaczyć.
Nie była w stanie wydusić z siebie ani słowa. Wstała, poderwała chłopca z krzesła i przytuliła tak mocno, jak tylko pozwalały jej ramiona kontrolowane przez zdrowy rozsądek.
Kochała Wojtusia odkąd dowiedziała się, że jest w ciąży. Gdy się urodził sądziła, że większej miłości nigdy nie doświadczy.
Chłopiec rósł i zaskakiwał ją z dnia na dzień. Chodzić nauczył się dopiero, kiedy ukończył półtora roku, lecz w wieku dwóch lat mówił pełnymi zdaniami. Razem z chłopcem pojawiły się w ich domu liczby, litery i planety. Uwielbiał liczyć. Spał z kalkulatorem. Czytał i pisał już jako trzylatek. Uwielbiał otrzymywać książki z rymowankami i wierszami, nad którymi potrafił przesiadywać godzinami. Klocki i samochody nie musiały dla niego istnieć. Koledzy także nie.
Piotr wielokrotnie próbował wymusić na chłopcu kopanie piłki, biegi lub choćby jazdę na rowerze. Bezskutecznie. Okropnie bolało ją, gdy mówił o chłopcu, jak o dziwaku i z przerażeniem obserwowała, jak z miesiąca na miesiąc oddalał się od syna.
– Wojtusiu, pamiętasz ten domek wujka Stasia i cioci Krysi? Byliśmy tam w ubiegłym roku.
– Pamiętam. Mieli w ogrodzie kamienie ułożone w układ słoneczny. Musiałem, co prawda, przesunąć dwie planety, żeby było dobrze.
– Pojedziemy tam. Spakujemy się, napiszemy tacie kartkę, by się nie martwił i ruszamy.
Domek od tygodnia stał pusty. Ciotka przed wyjazdem do córki mieszkającej w Sydney, zostawiła Paulinie klucze ze słowami: To tak, jakbyś kiedyś zechciała zacząć żyć. Wrócimy nie wcześniej niż za rok.
Chyba właśnie tego zechciała. Pocałowała syna w czoło i poszła się pakować.
Agnieszka Miodowska
czy nie popadamy w stereotyp nowy, mężczyzna jako dyżurny winny, zawsze zadufany w sobie, zawsze stosujący rozwiązania siłowe – skąd do cholery biorą się ci wszyscy męscy poeci, malarze, muzycy, czy nie powinni grać w piłkę, ale powiem wam cos innego, znałem poetów alpinistów zakochanych w górach, znałem grafików namiętnie uprawiających koszykówkę, są nawet profesorowie filozofii uprawiający boks, i co i nic, to tylko schematy 🙂
Leonardzie, dziękuję za przeczytanie i komentarz. Jestem wielką przeciwniczką kierowania się stereotypami. I nie uważam, że przy każdym kryzysie w związku winny jest mężczyzna. Tak naprawdę nie ma winy, jeśli dochodzi do konfliktu. Jest tylko zależność i wynikowość (jeśli istnieje takie słowo ?). Opisałam tu jedną scenkę. W dodatku tylko z jednego punktu widzenia. Przełomową scenkę. Czy ona coś nam sugeruje? To zależy od czytacza ?
ale czy jedynym rozwiązaniem jest zawsze ucieczka
Zawsze nie. Ale i taka bywa konieczność. Poza tym czasami trzeba uciec, by spojrzeć na coś z dystansu. I czasami trzeba zostać samemu, by przemeblować priorytety ?
Zawsze nie. Ale i taka bywa konieczność. Poza tym czasami trzeba uciec, by spojrzeć na coś z dystansu. I czasami trzeba zostać samemu, by przemeblować priorytety ?
Jedno z Twoich opowiadań, miniatur, które szczególnie zapadło mi w pamięć…
Ojej, naprawdę? Ciekawe, co w nim takiego niezwykłego, że zajęło miejsce w Twojej pamięci ?
Wzruszające, budujące, wskazujące.
Dzięki!
Bardzo dziękuję za przeczytanie i miłe słowa. Pozdrawiam 🙂