.
Akt twórczy
.
Nic nie zapowiadało piekła, które się rozegrało przed jego oczami. Ktoś ich wystawił. Pociski świszczały w powietrzu, strzelali do nich jak do kaczek. Dostał, czuł jak kula przeszła przez płuco i rozszarpała naczynia krwionośne. Zaczerpnął powietrza po raz ostatni. Miało metaliczny smak krwi. Zamknął oczy, pod powiekami przewijały się obrazy, strzępki rozmów, głosy należące do ludzi, których kochał. Inga. Zobaczył jej zmarszczony nos. Zawsze tak śmiesznie robiła, kiedy była z czegoś niezadowolona. To już koniec, wyszeptał. Powoli utuliła go ciemność.
***
Prosta sprawa, powtarzałam w myślach słowa szefa. Dla niego wszystkie sprawy były proste, żadna zbrodnia nie potrafiła go oderwać od partyjki brydża, zwłaszcza kiedy za oknem deszcz przemieniał się w wylewający się rynnami strumień. Większość obowiązków przerzucał na mnie, a sam spędzał czas w cieple i w miłym towarzystwie. Zabrałam ze stołu przygotowane dla mnie dokumenty i wrzuciłam do czarnej aktówki. Przejrzę w pociągu, pomyślałam, zamykając drzwi biura. Przerzuciłam torebkę przez ramię i w pośpiechu zbiegłam po schodach prowadzących na ulicę, gdzie czekała taksówka. Do dworca nie było daleko, ale nie miałam ani chwili do stracenia. Pociąg, choć nie zając, w każdej chwili mógł uciec.
Z zamyślenia, w które zapadłam po przejrzeniu sprawy piątkowego zabójstwa, wyrwał mnie głos z megafonu informujący, że pociąg z Wrocławia do Poznania zbliża się do stacji. Peron był prawie pusty, kiedy wysiadałam. Starałam się zorientować, jakim środkiem transportu najlepiej dostać się do Komendy Miejskiej Policji na Starym Mieście, kiedy usłyszałam:
– Pani Stępień?
Oderwałam wzrok od telefonu, na którym sprawdzałam trasę tramwaju linii 6. Przede mną stał niewiele wyższy ode mnie mężczyzna. Zauważyłam kilkudniowy zarost i świdrujące mnie niebieskie oczy.
– Tak.
Mężczyzna uśmiechnął się uprzejmie.
– Michał Kamiński z Komendy Policji.
Ręką obleczoną w czarną skórzaną rękawiczkę pokazał mi legitymację ze zdjęciem, na które rzuciłam przelotne spojrzenie. Wyglądał poważniej niż w rzeczywistości.
– Skąd pan wiedział, że to ja? – zapytałam wkładając telefon do kieszeni. Pogoda nas nie rozpieszczała i pomimo grubego płaszcza czułam zimno.
– Jestem policjantem – Uśmiechnął się szerzej. – To taki zawód, gdzie trzeba umieć rozpoznawać osoby. Mam dobrą pamięć wizualną i widziałem panią na zdjęciu.
Zmieszałam się, miałam nadzieję, że nie było to zdjęcie robione z ukrycia w trakcie balangi.
– Gdzie teraz idziemy?
– Na miejsce zbrodni, tak jak pani sobie życzyła.
Wsiedliśmy do nieoznakowanego samochodu i wyjechaliśmy z przydworcowego parkingu na ulice Poznania. Jechaliśmy do Zamku Królewskiego, to już wiedziałam z akt sprawy. W czasie popołudniowych zajęć z rysunku została zamordowana kobieta. Uduszona. Na ciele ofiary nie znaleziono odcisków palców. Zwłoki odkryła pani sprzątająca. Po całodniowych opadach deszczu uczestnicy kursu nanieśli sporo wody do budynku i sprzątanie zabrało więcej czasu niż zazwyczaj, dlatego policja przyjechała na miejsce zdarzenia w środku nocy. Zabezpieczono ślady, a przy takiej pogodzie odciski butów znajdowały się wszędzie wprowadzając zamęt i chaos w poszukiwaniach.
– Inga, ładne imię, takie nietypowe.
Usłyszałam, gdy podjeżdżaliśmy pod zamek. Oderwałam się od moich myśli i spojrzałam na kierowcę, uśmiechał się lawirując pomiędzy samochodami.
– Moi rodzice byli zafascynowani historią Wikingów, stąd imię.
– Pani brat miał na imię Paweł, jeżeli dobrze pamiętam.
Moje serce ścisnęło się z żalu. Brat, moja druga połówka, zginął w akcji rok temu. Nie potrafiłam się otrząsnąć po stracie, najpierw szukałam ukojenia w alkoholu, teraz w pracy.
– W domu mówiliśmy na niego Sven. Znał pan mojego brata?
Miałam wrażenie, że się zmieszał. Intensywnie przyglądał się otoczeniu szukając miejsca do zaparkowania.
– Tylko o nim słyszałem. Jest mi ogromnie przykro.
Gościu, nawet nie wiesz, jak mnie jest przykro. Straciłam kogoś, na kim mogłam polegać, kto czytał w moich myślach, kto był częścią mnie. Brat-bliźniak, zastrzelony w czasie akcji, a ja straciłam oparcie. Podporę, która utrzymywała mnie w pionie, nie pozwalała upaść. Teraz w każdej chwili mogłam się złamać.
– Jesteśmy na miejscu. W tej chwili zamek jest zamknięty dla zwiedzających. Może pani wejść i się rozejrzeć. Jeżeli pani chce mogę pani towarzyszyć.
– Proszę poczekać w samochodzie. Wolę być sama na miejscu zbrodni.
Przed drzwiami budynku stał policjant i przeglądał coś w telefonie, na mój widok schował telefon i przybrał groźny wygląd.
– Tutaj nie wolno wchodzić.
– Inga Stępień, psycholog kryminalny. Mam zezwolenie na oględziny miejsca przestępstwa.
– Proszę pokazać.
Wyciągnęłam z torebki notes ze złożonym w czworo dokumentem, rozprostowałam i podałam do obejrzenia.
– Pani dowód, poproszę.
Sięgnęłam po raz drugi do torebki i podałam mu dowód. Intensywnie sprawdzał informacje zawarte w obu dokumentach. Myślałam, że nigdy nie skończy.
– Proszę wejść – powiedział niechętnie. Otworzył drzwi i ustąpił miejsca, abym mogła przejść obok.
– Dziękuję.
Weszłam do wielkiego przedsionka. Drzwi zamknęły się za mną z głuchym stuknięciem. Byłam sama w ogromnym budynku, w którym panowała przejmująca cisza. Drobinki kurzu wirowały w świetle dnia wpadającego przez okna. Przeszłam kilka kroków, stanęłam przed schodami prowadzącymi na piętro, zamknęłam oczy i wciągnęłam powietrze. Czułam zapach farby zmieszany z płynem do czyszczenia. Wsłuchiwałam się w odgłosy budynku oddychając regularnie. Gdzieś kapała woda, krople spadały jedna po drugiej, jakby z namysłem. Po chwili przyszły inne dźwięki, dalekie odgłosy rozmów, nie potrafiłam rozróżnić słów. Stałam chłonąc wrażenia, ale oprócz szumu nic innego do mnie nie docierało. Nie potrafiłam się dostroić do tego miejsca. Otworzyłam oczy i przeszłam do pomieszczenia, gdzie znaleziono ciało. Ślady działalności policji były widoczne z daleka, nie musiałam szukać. Ofiara została znaleziona w jednej z sal wystawowych. Eksponaty pogrążone w mroku oświetlone latarką z telefonu wyłaniały się jak duchy. Spróbowałam jeszcze raz nawiązać kontakt z wydarzeniami z wczorajszej nocy, ale – podobnie jak przy pierwszym podejściu – odbierałam tylko niezrozumiały szum. Zaczęła mnie mrowić lewa ręka, musiałam poruszać palcami, aby to nieprzyjemne uczucie ustąpiło. Po śmierci brata odkryłam u siebie zdolność do wczuwania się w minione sytuacje, jak antena, która odbiera fale radiowe. Słyszałam, a czasami nawet widziałam obrazy wydarzeń rozgrywających się w danych pomieszczeniach. Jednak nie zawsze informacje przychodziły klarowne. Potrzebowałam czasu, aby wczuć się w historię, nasiąknąć atmosferą wydarzenia, które nie tak dawno tutaj się rozegrało. Jednak czułam blokadę, jakbym stała przed niewidzialną ścianą, a coś powstrzymywało przepływ. Każde miejsce ma wspomnienia. Omiotłam latarką podłogę, snop światła ukazał kawałki rozbitego przedmiotu. Podniosłam jeden odłamek, obróciłam w palcach i włożyłam do kieszeni.
Opuściłam budynek. Przechodząc obok znudzonego policjanta rzuciłam szybkie dziękuję-dowidzenia, po czym skierowałam się na parking, do czekającego w samochodzie partnera.
– Czy coś pani znalazła? – spytał, kiedy wgramoliłam się na siedzenie pasażera.
Zawahałam się, nie wiedziałam czy powiedzieć mu o kawałku naczynia, który trzymałam w kieszeni. Nie czułam się przy nim zbyt pewnie, co mogło wynikać z krótkiego czasu znajomości. Wolałam pozostawić tę wiadomość tylko dla siebie, może z czasem nabiorę większego zaufania.
– Nie. Policja się wszystkim zajęła. Teraz na komisariat? – starałam się zmienić temat, aby nie drążył zbyt długo. Oprócz wielu zalet miałam też, niestety, wady. Jedną z nich było gadulstwo. Kiedy pracowałam nad jakąś sprawą musiałam z kimś rozmawiać, najczęściej rozmawiałam z szefem. Ale teraz go tutaj nie było, co utrudniało sytuację.
– Pojedziemy na komisariat. Spotka się pani z komisarzem Pędziwiatrem.
– To przezwisko?
Spojrzał na mnie zdziwiony.
– Nie, komisarz Aleksander Pędziwiatr jest znaną postacią w kręgach policyjnych.
Przez kilka minut jechaliśmy w milczeniu, radio od czasu do czasu charczało wyrzucając z siebie komendy oraz numery patroli, a ja obserwowałam ulice miasta. W pewnym momencie rzuciłam okiem na ręce na kierownicy, na jednej z nich widniała świeża rana.
– Zranił się pan?
– Robiłem porządki w składziku i zahaczyłem ręką o gwóźdź, nic takiego.
– Czasami takie rany mogą długo się babrać, trzeba opatrzyć.
Skrzywił się tylko i zatrzymał samochód przed wejściem do Komendy Miejskiej Policji. Po sprawdzeniu dokumentów przez dyżurnego zostałam poproszona o zajęcie niewygodnego krzesełka w poczekalni. Zielone, wydeptane linoleum nie dodawało pomieszczeniu uroku. Mój anioł stróż zniknął jak sen zloty, zostawiając po sobie zapach wody „Sauvage”. Przerzucałam stare magazyny czekając na przyjęcie w gabinecie komisarza. W końcu do poczekalni weszła młoda, dynamiczna kobieta.
– Pani Stępień? Elżbieta Pieniążek – wyciągnęła rękę na przywitanie, uścisk miała pewny i mocny. – Proszę za mną, komisarz czeka.
– Pan Pędziwiatr – upewniłam się.
– Tak, zna go pani? – Odwróciła się do mnie z zainteresowaniem. – Tutaj jest bardzo popularny, możliwe, że we Wrocławiu również.
Nie chciałam jej informować, że pan Pędziwiatr jest mi całkowicie nieznany, natomiast kojarzy się z filmem rysunkowym dla dzieci. Weszłyśmy do niezbyt dużego, po spartańsku urządzonego pokoju, biurko i kilka krzeseł, tak jakby pan komisarz nie chciał, aby cokolwiek rozpraszało go w czasie pracy. Przy biurku siedział niewielki, łysy mężczyzna.
– Pani Stępień? – Mężczyzna świdrował mnie wzrokiem czekając na odpowiedź.
– Tak, spodziewał się pan kogoś innego?
– Pani szefa. Miał przyjechać, a przysłał panią. Co robi Maksymilian Wysocki, że nie może poświecić cennego czasu na przyjęcie zlecenia? Tu jest śledztwo do wzięcia.
Też chciałabym wiedzieć co robił mój szef, najprawdopodobniej przyjemnie spędzał czas, kiedy ja tutaj słuchałam pokrzykiwań sfrustrowanego niziołka.
– Dosyć chuderlawa jak na policjantkę.
– Jestem psychologiem kryminalnym.
Pominęłam milczeniem jego nieuprzejmość. Rzeczywiście, przez ostatni rok straciłam sporo na wadze, ale nie uważałam za konieczne udzielanie komukolwiek wyjaśnień na ten temat.
– A co robi taki psycholog?
– Wyciąga wnioski.
– Mam tutaj pełno ludzi od wyciągania wniosków – zatoczył ręką koło, jakby chciał mi pokazać sztab osób zajmujących się rozwiązaniem spraw, ale poza mną i pobladłą Elżbietą w pokoju nie było nikogo. – Nie potrzebuję psychologów z Wrocławia. Co będzie pani teraz robić?
– Pojadę do domu ofiary.
– To niech pani jedzie. Kamiński panią zawiezie. Ciekawe, jakie to wnioski pani wyciągnie – powiedział kwaśno i zabrał się za przerzucanie dokumentów, pokazując nam, że audiencja skończona.
– Chyba dostał opieprz od inspektora, że tak na panią naskoczył – Elżbieta starała się usprawiedliwić szefa. – Zazwyczaj jest trochę przyjemniejszy.
– Proszę się nie przejmować. Znam ten typ, nie od dzisiaj pracuję z mężczyznami.
– Może ma pani ochotę coś zjeść? Albo się napić? Mamy tutaj kawiarenkę, prowadzoną przez sympatyczne małżeństwo. Wszędzie są dystrybutory, ale u nich kawa jest naprawdę smaczna.
Zastanawiałam się, czy oprowadzająca mnie po komisariacie policjantka z natury jest życzliwa i pozytywnie nastawiona do świata, czy w taki dosyć infantylny sposób stara się zatrzeć nieprzyjemne wrażenia z wizyty.
– A jak kawa, to chętnie się napiję.
– Kamiński do nas dołączy, wyślę mu SMS-a.
Przeszłyśmy do policyjnego baru zamienionego na kawiarenkę. Przy stolikach porozrzucanych po pomieszczeniu w pewnym artystycznym nieładzie siedzieli stróże prawa spożywając posiłek i starając się choć na chwilę odetchnąć w czasie dnia pracy. Zaczęłam żałować, że nie wybrałam innego miejsca, w Poznaniu na pewno mogłam znaleźć sporo knajpek, ale skoro Elżbieta umówiła się z moim aniołem stróżem właśnie w tej kafejce, nie miałam odwrotu. Niedaleko od nas zwolnił się stolik, usiadłyśmy, a ja poprosiłam kawę z rogalami. Moja towarzyszka widocznie mocno zgłodniała, bo zamówiła wymyrdaną zupę (inaczej: „Ślepe ryby”) i kluchy na łachu (czyli pampuchy). Zaciekawiona jej kulinarnymi wyborami zaglądałam do talerza, aby odkryć, co to za potrawy kryły się pod tak intrygującymi nazwami.
– Czemu do mnie nie zadzwoniłaś zaraz po wyjściu od komisarza? – Kamiński stał obok naszego stolika czerwony na twarzy. Rzeczywiście – wszyscy mieli dziś problem z utrzymaniem emocji na wodzy. Zdziwiona tak nerwowym zachowaniem obrzuciłam go szybkim spojrzeniem, lewą rękę dekorował rozległy plaster. Przeniosłam wzrok na Elżbietę, gdyż sądziłam, że zadławi się zaraz kluchą, oczy się jej załzawiły.
– Przecież wysłałam ci SMS-a.
– Dopiero w kawiarni, a miałaś po wyjściu z gabinetu. Tak się umawialiśmy.
– Nie ma się o co kłócić – przerwałam ich wymianę zdań. – Zaraz możemy jechać do domu ofiary, jeżeli panu się tak spieszy. Przy okazji, w samochodzie opowie mi pan o szczegółach zajścia.
Dopiłam kawę, zabrałam z krzesła płaszcz oraz torebkę i aktówkę. Podążyłam za Kamińskim na zmoczony deszczem parking. Gdy wsiedliśmy do auta zapytałam:
– Ofiara mieszkała sama?
– Tak, w domku jednorodzinnym na Ratajach. To znana postać, nazywała się Agata Chrząszcz, pisarka.
Miałam wrażenie, że w Poznaniu każdy jest znany i ceniony; pan Pędziwiatr, pani Chrząszcz. Jednak nie wyjawiłam moich myśli kierującemu pojazdem mężczyźnie.
– Została zamordowana w czasie zajęć z rysunku i malarstwa, jak zdążyłam doczytać.
– Tak, na Zamku oprócz wystaw, są prowadzone kursy.
– Dosyć nietypowy tytuł tego kursu: Destrukcja elementem aktu twórczego, nie uważa pan? Właśnie na zajęciach z destrukcji będącej elementem aktu twórczego ktoś ginie. Może dla zabójcy morderstwo było aktem twórczym? Rodzajem działalności artystycznej? Zabijał, aby tworzyć. Nowy rodzaj sztuki.
Kierowca, skupiony na ruchu ulicznym, nie odpowiadał. Trochę się tym zniechęciłam. Skoro nie chciał rozmawiać mogłam rozmyślać w ciszy.
Dojechaliśmy pod dom pani Agaty Chrząszcz, która obecnie przebywała w zakładzie medycyny sadowej czekając na jakiegoś członka rodziny gotowego ją zabrać i urządzić pogrzeb. Znając naturę ludzką podejrzewałam, że oczekiwanie nie będzie zbyt długie. Ktoś na pewno się skusi na majątek zmarłej.
– Mieszkała sama? Czy miała na przykład lokatora? – zapytałam patrząc na wolnostojący dom z ogrodem.
– Mieszkała sama. Czasami urządzała partyjki brydża albo spotkania autorskie.
– Spotkania autorskie we własnym domu, ciekawe. Pewnie znała sporo osób.
– Tak.
– To dosyć dziwne, że nikt się nie zainteresował, kiedy nie pojawiła się na zajęciach po przerwie.
– Wszyscy uważali ją za zdziwaczałą starszą panią.
– Chyba nie na tyle zdziwaczałą, aby zostawić swój płaszcz i torebkę. – Rozglądałam się po otoczeniu, szukałam elementu, który mógłby mi posłużyć za początek mojego kłębka nici prowadzącego do mordercy.
– Torebkę i płaszcz znaleziono przy niej, możliwe, że chciała wyjść wcześniej.
– Zabójca zaskoczył ją od tyłu i zarzucił foliowy worek na głowę. Próbowała się bronić, chyba nawet coś zrzuciła, jakieś naczynie czy wazon. Na resztkach znaleziono ślady krwi A+.
– Tak, próbki poszły do analizy. Wchodzi pani do środka czy będzie pani tutaj stała do rana?
Otworzył drzwi i weszliśmy do wnętrza.
– Nie mogę pani zostawić samej w domu ofiary.
Wciągałam atmosferę domu. Orzeźwiajacy aromat pomarańczy i czegoś jeszcze? Nie potrafiłam zdefiniować tej ziołowej nuty mieszającej się z zapachem cytrusów.
– Dziwnie tu pachnie – usłyszałam poirytowany głos.
– To drzewko herbaciane. – Wreszcie skojarzyłam. – Oczyszcza ciało i duszę. Poprawia także procesy myślowe.
Nie odpowiedział, oparł się o futrynę drzwi i przyglądał się wystrojowi domu.
Na stolikach ustawiono bukiety, niektóre już przywiędłe. Ze szklanych pojemników wystawały patyczki kadzidełek. Wszędzie stały świeczki, także na szafkach z książkami, które zajmowały całe ściany. A w prześwitach między nimi wisiały obrazy. Najczęściej akwarele z martwą naturą.
Machinalnie obracałam w palcach chropawy szczątek naczynia zabrany z Zamku Królewskiego. Coś mi szeptało w głowie: „idź stąd”. Nagle, jak kadr z filmu, ukazała się scena: dwie osoby szamoczące się w ciemnościach, nie potrafiłam rozpoznać, kim były. Stłumione krzyki, odgłos uderzenia, a potem cisza. I zapach męskiej wody perfumowanej Diora „Sauvage”. Napastnik był tego samego wzrostu co ofiara. Gdy ją zaatakował uderzyła go czymś w rękę i to coś się rozbiło. Nie widziałam wszystkiego dokładnie, musiałabym przewinąć film w mojej głowie do początku, ale nie miałam takiej możliwości. To nie były moje wspomnienia.
Otrząsnęłam się z wizji starając się powrócić do rzeczywistości. Ogarnęło mnie zmęczenie, takie wizje zabierają sporo energii. Kamiński wpatrywał się we mnie ponuro.
– Co zobaczyłaś?
Przeszedł na ty, co oznaczało skrócenie dystansu i obniżenie estymy dla mojej osoby. Ciekawe dlaczego? Nie zaproponowałam mu bliższej znajomości.
– Ofiara uderzyła napastnika, który zaatakował ja od tylu. Zraniła go w rękę… – Przerwałam na chwilę wpatrując się w plaster na jego dłoni. – W lewą. Jeżeli chcesz kogoś zamordować nie używaj perfum.
Spojrzałam mu w oczy. Nie było w nich strachu, tylko ciekawość.
– Nie masz dowodów.
– Na zbitym naczyniu jest twoja grupa krwi.
– Wiele osób ma taką grupę.
– Dlaczego ją zabiłeś?
– Chciałem, abyś przyjechała.
– Zabiłeś niewinną osobę! – wykrzyknęłam.
– I co z tego? Co za różnica? Ja czy ktoś inny. Łapię przestępcę, a na jego miejsce wchodzi dziesięciu innych, wyrastają jak głowy Meduzy.
– Hydry – poprawiłam.
– Jak co?
– Hydrze odrastały głowy, nie Meduzie. Meduza miała węże zamiast włosów.
– A co mnie to obchodzi. – Uderzył pięścią w ścianę. – Opowieści dla dzieci. Legendy, mity. Tak samo wyssane z palca historie, jak te twoje rozmowy z duchami.
Tym razem jego spojrzenie się zmieniło, zamigotały w nich iskry wściekłości.
– Też widzę zmarłych. Chciałem, abyś przyjechała. Jeżeli odeślę cię do niego, to przestanie przychodzić.
– W jakim sensie odeślesz mnie do niego?
– Do Pawła. On stale do mnie przychodzi, cały zakrwawiony, nie wytrzymam tego dłużej. To moja wina, moja wina! – krzyczał. – Ale niech już nie przychodzi. Niech da mi spokój. Wyślę mu ciebie, powinien się ucieszyć!
Na jego ustach błąkał się uśmiech szaleńca. Wyciągnął z kieszeni kurtki rękawiczki i zaczął naciągać na rękę. Miał problem, gdyż plaster hamował gładkie przejście.
– Chyba nie myślisz, że ci się upiecze. Przecież wszyscy wiedzą, gdzie jesteś – starałam się mówić spokojnie, ale głos mi drżał. Zastanawiałam się, czy mam możliwość ucieczki, kiedy na górze trzasnęły drzwi. Przeciąg? Kamiński odwrócił wzrok w tamtą stronę, rzuciłam mu aktówkę pod nogi i wbiegłam na schody. Jak sprinter dotarłam do otwartego pomieszczenia i zatrzasnęłam drzwi. Znalazłam się w łazience. Przekręciłam klucz w zamku, a dla pewności przesunęłam szafkę. Rozejrzałam się wokoło, nie było okna, nie miałam jak się wydostać. Usiadłam na brzegu wanny rozmyślając nad położeniem. Dużo czasu mi nie zostało, na pewno miał broń, przestrzeli zamek, wejdzie bez problemu, a następnie skończy ze mną, jak z wystraszonym królikiem złapanym w pułapkę. Sięgnęłam do torebki po paczkę papierosów, drżącymi palcami zapaliłam jednego. Ostatni papieros skazańca. Wiedziałam, że oprawca się gdzieś czai w pobliżu, może nawet sprawiało mu przyjemność takie przedłużanie ostatniego aktu. Zapaliłam kolejnego. Wpatrywałam się w lustro licząc na to, że zobaczę brata. Chciałam, aby przyszedł mnie pocieszyć, powiedzieć, że już na zawsze będziemy razem. Zamiast twarzy Svena zobaczyłam strugi wody spływające po tafli, a także po ścianach. Włączył się alarm przeciwpożarowy. Zaskoczona rozglądałam się dookoła ze zwiędniętym papierosem sterczącym z ust. Po kilku minutach usłyszałam wołanie.
– Pani Stępień? Gdzie pani jest?
– Tutaj, w łazience – darłam się jak obdzierana ze skóry.
– Proszę otworzyć. Policja.
No pewnie, ja otworzę, a Kamiński wpadnie ze swoją pukawką i rozwali mi głowę.
– Inga, to ja, Maks.
Zdezorientowana otworzyłam drzwi, aby stanąć oko w oko z moim szefem.
– Co ty tutaj robisz?
– Opowiem ci, kiedy stąd wyjdziesz i się przebierzesz – Wyciągnął mi papierosa z ust i owinął mnie kocem.
– Kamiński uciekł – powiedziałam cicho wtulając się w jego ramiona. – Szukaj wiatru w polu.
Maks nie odpowiedział tylko pogłaskał mnie po mokrych włosach.
– Chodź, najpierw zdejmij te ciuchy, potem pogadamy.
W pokoju hotelowym odświeżona kąpielą popijałam grzane wino. Gładka powierzchnia szklanki ogrzewała mi ręce, a ja napawałam się aromatem cynamonu i goździków. Usłyszałam energiczne pukanie i ktoś otworzył drzwi. Zza bukietu strzępiastych chryzantem wyłoniła się twarz Maksa.
– Co to za okazja? – spytałam.
– Cieszę się, że nie muszę iść na twój pogrzeb.
– Też się cieszę, że nie musisz iść na mój pogrzeb. Zaraz poszukam jakiegoś naczynia. Usiądź, co tak stoisz? – Odłożyłam szklankę na stolik i rozglądałam się za wazonem. – Nie mam w co włożyć, wezmę z łazienki kubek do mycia zębów. Poszłam do łazienki po naczynie i włożyłam do niego wiązankę kwiatów. Była trochę za duża na gabaryty kubka, musiałam go oprzeć o ścianę, aby się nie przewrócił.
– Opowiesz mi w końcu, o co w tym wszystkim chodziło?
– Ładnie pachnie, co pijesz? – Maks pochylił się nad szklanką wsadzając do niej nos.
– Grzańca, podzielę się z tobą jak mi w końcu powiesz, o co tutaj chodziło. Dlaczego mnie tutaj przysłałeś?
– No cóż. – W końcu przysiadł na brzegu łóżka, a ja zajęłam fotel naprzeciwko. – Kamiński wmieszał się w aferę, która stała się pułapką Pawła. To on był wtyczką gangu ściganego przez twojego brata. Nie mieliśmy na to dowodów, nie byliśmy niczego pewni, do wczoraj. Skontaktował się ze mną Pędziwiatr, chciał, abym przyjechał do Poznania. Kilka minut później ktoś inny zadzwonił, aby anulować mój przyjazd. Podobno Pędziwiatr zmienił zdanie, chciał, abyś to była ty. Moje trybiki do analizy danych poszły w ruch. Miałem w końcu punkt zaczepienia. Wrzuciłem ci pluskwę do torebki. To była szansa na rozwiązanie zagadki, dlaczego tamtej nocy wszystko poszło nie tak. Mogę się napić? – wskazał ruchem brody na szklankę.
Skinęłam potakująco głową. Mógł, nie dlatego, że był przystojny czy inteligentny. Dlatego, że był dla mnie jak brat. Maks upił łyk wina i spojrzał przez okno.
– Mieli tylko obserwować dom. Paweł i Kola, jego partner. Dom, w którym ukryło się dwóch zbiegłych z konwoju bandytów. Od miesięcy szukała ich policja z całego kraju. Tamtej nocy nikt nie przewidział, że bandyci umieścili materiały wybuchowe wokół domu. Kola wszedł na założoną pułapkę. Urwało mu nogi. Wokoło rozpętała się strzelanina, twój brat chciał ratować kumpla. Dostał kulkę. Resztę znasz.
– A co z Kolą?
– Wykrwawił się. – Maks opróżnił szklankę grzańca jednym haustem.
– Kamiński przepadł. – Zezłościłam się.
Spojrzał na mnie wymownie.
– Został zatrzymany przy próbie ucieczki. Śmiesznie marszczysz nos, kiedy jesteś zdenerwowana.
Katarzyna Godefroy |
1. „Ślepe ryby” to wielkopolska potrawa o mylącej nazwie, bowiem nie znajdziemy w niej żadnego dodatku ryb. To postna zupa ziemniaczana, bez żadnego wkładu mięsnego. „Ślepe ryby” przeznaczone były głównie dla biednej ludności, która na mięso mogła pozwolić sobie jedynie od święta. Podstawę zupy stanowi włoszczyzna oraz spora ilość ziemniaków. Ugotowane warzywa przeciera się przez sito i rozprowadza w wodzie. Zupę można zabielić śmietaną, maślanką lub mlekiem. „Ślepe ryby” mogą być podane z „myrdyrdą”, czyli zasmażką – zrumienioną na maśle mąką pszenną. Porządnie „wymyrdana” zupa jest gotowa do podania w głębokim talerzu.
2. Wielkopolskie pampuchy każdy nazywa inaczej (w Poznańskiem znane są jako kluchy na łachu, kluchy na lumpie lub parowce). W innych regionach znane także jako pyzy drożdżowe, kluski lub bułki na parze, parowańce, parzaki lub buchty. Wykonane z ciasta drożdżowego, gotowane na parze i podawane jeszcze na ciepło. Dobrze smakują zarówno w wersji słodkiej – z dżemem i owocami, jak i w tej wytrawnej – z sosem jako dodatek do mięsnych dań. Pampuchy mają kulisty kształt i przyjemnie pulchną konsystencję. Kluchy na łachu bez problemu kupimy w poznańskich sklepach spożywczych jako półprodukty gotowe do ugotowania na parze. Przyrządzenie ich we własnym domu również nie jest trudne – zaczyn drożdżowy należy wymieszać z mąką, jajkami i mlekiem. Do tak wyrobionego ciasta dodawane jest również roztopione masło lub margaryna. Wyrośnięte pyzy gotuje się na parze – na garnku z wrzącą wodą umieszczana jest lniana ściereczka lub wkład do gotowania na parze, na którym układa się pampuchy i przykrywa. Takie parowce to również tradycyjny dodatek do pieczonej kaczki po wielkopolsku i modrej kapusty.