
.
Życie
.
Grudzień 2019
Życie nam ucieka. Tak bym chciał, żeby do mnie przyszła uśmiechnięta i radosna. Dotknęła mojego ramienia i zapytała, jak mi idzie w pracy. Może pochwaliła, że jest ze mnie zadowolona. Ale nie koniecznie. Radość i miłość zupełnie wystarczą. Nic z tego raczej.
– …dziękuję ci bardzo, taki właśnie jesteś! – Trzaska drzwiami.
Tak tarabaniła jadaczką, że nie mogłem powiedzieć, że tylko na chwilę włączyłem komputer, nie żeby pracować, muszę zapłacić rachunki, póki pamiętam. Kiedy ona tak wpada, bo w jej głowie urosła najczarniejsza moja intencja, to po nawałnicy, którą na mnie spuszcza, czuję się, jakby mi otworzyła w zbiorniku z energią odpływ. Nawet, kiedy sam nie zachowam się w porządku i drę koparę. Tym razem chodziło tylko o rachunki, a potem chciałem pójść do niej, mam już wybrany film. Myślałem, że miło spędzimy czas.
Na szczęście dzieciaki śpią, bo właśnie trzasnęła drzwiami od łazienki. Pewnie usiadła na sedesie i zalewa się łzami, bo znów okazałem się egoistą. Zastanawiałem się, jak to wygląda z boku. Stu kilowy chłop z bandycką mordą, w zestawieniu z drobną kobietką wzrostu metra pięćdziesięciu. No kto jest winny? To było zupełnie niepotrzebne. Jak wszystkie takie kłótnie minionej dekady, kiedy się zagalopowałem w pracy albo siedziałem długo, bo koniec miesiąca i wszyscy panika. Przecież nie robiłem tego na złość albo że jej nie kocham. Wręcz przeciwnie. Co tu robić? Wkupywać się teraz w łaski nie ma sensu, dostałbym tylko po łbie. Gdyby choć raz miło poprosiła, żebym skończył szybciej. Zrobiłbym to z uśmiechem. Przecież się kochamy, gramy w jednej drużynie.
Nagrałem się kiedyś na dyktafon, jak mówię bardzo spokojnym i łagodnym tonem, ale i tak brzmiałem niemiło i oschle. Czego bym nie robił, nie zmienię powłoki. A ja w środku jestem małym chłopcem. Marzę, żeby w domu było miło, ciepło i bezpiecznie. Gdzie to się podziało, gdzie zgubiło? Czy kiedykolwiek istniało?
Próbuję sobie przypomnieć moment, kiedy i co zrobiłem, że ona mnie odbiera, jakbym chciał nad nią panować i miała być mi posłuszna. Skąd jej się to wzięło? Jest tego tak pewna, jak jutrzejszego dnia, a co za tym idzie, pobudek moich działań. Już rozumiem, dlaczego nie należą do miłych, a te miłe są fałszywe i ohydne. Każde słowo podszyte podstępem i kłamstwem. Szczególnie, kiedy popełnię błąd albo na nią szczekam, jak kundel.
Mam związane ręce, ale mnie olśniewa. Ktoś inny musi nią pokierować, komu ufa, żeby sobie uświadomiła, że nie jestem wrogiem.
Z nową nadzieję sięgam po telefon, ale krew mi nie dopływa do dłoni, zdrętwiały opuszki. Ciągnie mnie coś jakby ścięgno, od szczęki do lewego obojczyka. Wiem, co to. Czuję serce od jakiegoś czasu, każde uderzenie. I kłuje.
Zawsze wtedy się prostuję, wypinam klatę i naciskam mostek, pokasłuję trochę, ale tym razem boli bardziej. Kaszlę mocniej, to podobno działa. Ale nie przechodzi.
Serce łapie skurcz, długi i mocny, boli, aż się zwijam i zaciskam zęby, wbijam palce w pierś.
Zawał, zawał – powtarzam w myślach.
Chcę sobie dodać otuchy, pomyśleć, że przetrzymam, ale wszystko znika.
Bruno Kadyna
Bruno Kadyna w swoim opowiadaniu Życie maluje obraz wewnętrznej walki człowieka uwięzionego w pułapce codziennych nieporozumień i emocjonalnej alienacji. Tekst pulsuje nie tylko od niespokojnych myśli bohatera, ale także od napięcia, które powoli, acz nieubłaganie, prowadzi do kulminacyjnej chwili – tej, w której brutalnie uświadamia sobie swoją bezsilność. Narracja, prowadzona w formie wewnętrznego monologu, zanurza czytelnika w przestrzeni samotności, w której słowa, pozornie zwyczajne, urastają do rangi manifestu ludzkiej desperacji. Mężczyzna, którego życie toczy się w cieniu partnerki, nie jest wyłącznie ofiarą własnego temperamentu i sytuacji, ale także mechanizmu niezrozumienia, który wdziera się w relacje niczym niewidzialny wirus, niszczący każdą próbę pojednania.
Styl Kadyny jest bezkompromisowy, pozbawiony zbędnych ozdobników, surowy w swojej prostocie, lecz właśnie dzięki temu uderzający autentycznością. Bohater nie wyraża swojego bólu poprzez teatralne gesty czy dramatyczne wyznania, lecz przez wewnętrzne rozterki, które rozgrywają się pod powierzchnią jego chłodnego wizerunku. Nagranie na dyktafon, moment, w którym konfrontuje się z własnym głosem – łagodnym, lecz i tak odbieranym jako twardy, szorstki – staje się metaforą jego egzystencji, w której wszelkie intencje giną w przeinaczeniach. Jest to mężczyzna uwięziony w zbroi, która nie tylko go chroni, ale i izoluje, sprawiając, że nawet najdelikatniejsze gesty wydają się być próbą kontroli.
Kiedy emocje osiągają swój punkt kulminacyjny, dochodzi do dramatycznego zwrotu akcji. Bohater, niemal mechanicznie próbujący znaleźć rozwiązanie w rozmowie, sięga po telefon – gest prosty, a jednak znaczący, symbol nadziei, chęci pojednania, być może ostatniej próby zbudowania pomostu między sobą a kobietą, z którą dzieli życie. W tym momencie ciało odmawia posłuszeństwa, serce zaciska się w bolesnym skurczu, a wszystko, co zostało do powiedzenia, ginie w niewypowiedzianym. Zawał nie jest jedynie fizycznym końcem narracji, lecz także brutalnym dopełnieniem jej tragicznego wydźwięku – oto człowiek, który pragnął zrozumienia, lecz nie zdążył go znaleźć.
Kadyna w mistrzowski sposób ukazuje ironię losu, brak sprawiedliwości w wielkich i małych wydarzeniach, które definiują naszą codzienność. Opowiadanie Życie pozostawia czytelnika w stanie niepokoju, skłaniając do zadumy nad tym, ile razy wypowiedziane słowa były odbierane inaczej, niż miały brzmieć, ile razy nasze intencje zostały zmienione w oczach drugiej osoby, zanim jeszcze zdążyliśmy je wyrazić. To opowieść o ludziach, którzy, choć dzielą przestrzeń, w rzeczywistości żyją w odległych światach, próbując złapać się za ręce przez taflę nieprzejrzystego szkła.