.

Kociak – część pierwsza

.

– Mogłabyś przyjść do mnie do biura po lunchu? – zagaił dyrektor na korytarzu. 

– Jasne, nie ma problemu – odpowiedziałam lekko zaskoczona, gdyż nigdy wcześniej mnie o to nie prosił. Dotychczas nasze kontakty ograniczały się do krótkich rozmów telefonicznych oraz wymiany maili, ewentualnie kilku słów przy recepcji. 

     Całą przerwę zastanawiałam się, czego Chris może ode mnie chcieć. Analizowałam w myślach powierzoną listę zadań oraz terminy, których miałam dotrzymać. Nic nie przychodziło mi do głowy. Jestem sumienna i bardzo rzadko zdarza mi się nie wykonać danego zadania na czas. Pomimo krótkiego stażu w nowej firmie w błyskawicznym tempie przyswoiłam potrzebną mi wiedzę i, chociaż koordynowanie zamówień na części do maszyn rolniczych nie widnieje na liście moich życiowych pasji, jestem dobra w tym, co robię. Wysokie wynagrodzenie na pewno pomagało mi zrekompensować tematykę dnia pracy. Zresztą nigdy nie wiadomo, czy pewnego dnia na mojej drodze nie pojawi się przystojny, młody rolnik, wytrwale czekający na moment, w którym napotka niewiastę z ogromną wiedzą na temat rozrzutników gnoju czy glebogryzarek. Nadzieja umiera ostatnia, prawda? 

      Kantyna tętniła życiem, dudniła dźwiękami robotniczych rozmów oraz piosenki Ace of Base, a ja wpatrywałam się w okno, popijając herbatę. Nie lubiłam nawiązywania rozmów i kontaktu wzrokowego z mężczyznami pracującymi w magazynie. Straszne z nich zboczuchy, nieustannie oblepiali mnie wzrokiem i poszeptywali między sobą, gdy przechodziłam obok nich. Nie obchodziło mnie, co o mnie myślą, ale szmer ich przyciszonych głosów sprawiał, że czułam się nieswojo. Daleko mi do wstydliwych kobiet, lecz czasami przeszkadzał mi fakt bycia jedyną babką w tłumie ponad stu mężczyzn. 

       Pod koniec przerwy jak zwykle poszłam zapalić do samochodu, unikając palarni, bo tam czyhała kolejna grupa ociekających testosteronem samców. Zagryzłam nieświeży oddech gumą do żucia i ruszyłam w stronę biura. Na schodach spotkali mnie Kevin i Toby, uśmiechnęliśmy się do siebie, po czym przepuścili mnie, abym mogła wejść na półpiętro jako pierwsza. Wedle starego angielskiego zabobonu mijanie się na schodach przynosi pecha. Tak mi kiedyś oznajmiono, więc nigdy tego nie kwestionowałam. 

        Byłam już na piętrze, gdy Kev, łysiejący mężczyzna z beczką zamiast sześciopaka, wychylił się i rozbawiony krzyknął w moją stronę: 

– Nie każ mu zbyt długo na siebie czekać! Odwzajemniłam uśmiech i kiwnęłam głową, przytakując. Przypominał mi mojego wujka; rzadko spotyka się tak kochane i życzliwe osoby. Jednocześnie był na wskroś przesiąknięty sarkastycznym poczuciem humoru i sypał zabawnymi tekstami jak z rękawa. W gruncie rzeczy pod tym względem jesteśmy do siebie bardzo podobni. 

        Pierwszego dnia, po kilku godzinach od rozpoczęcia mojej pracy, z nerwów przekręciłam jakieś słowo. Toby pozwolił sobie wtedy na głupi komentarz, a ja nie omieszkałam rzucić w jego stronę ciętej riposty. Kev wybuchnął śmiechem, po czym zmarszczył nos i puścił mi oczko. Chyba w tamtym momencie zdałam w jego głowie jakiś test i momentalnie zaczęliśmy się przyjaźnić. 

        Podeszłam do biurka, złapałam notes i długopis, po czym pognałam do biura szefa, po drodze wygładzając spódnicę i poprawiając kołnierzyk koszuli. Odetchnęłam głęboko i zapukałam do drzwi.

 – Proszę, wejdź – usłyszałam z głębi biura, więc weszłam do środka. – Chcesz kawy? – zapytał Chris, stojący obok stolika w rogu. 

– Nie, dziękuję. 

– Usiądź, muszę ci coś powiedzieć – zaczął, jednocześnie odstawiając filiżankę na wielkie biurko, i zasiadł na starym, skórzanym fotelu, który z każdym jego ruchem zaczął wydawać dźwięki jak sołtys po misie fasolki po bretońsku. Usiadłam wyprostowana, starając się ukryć lekkie zaniepokojenie. W pomieszczeniu zaczęło pachnieć świeżo zaparzoną miętą. 

– W piątek w Leeds zaczyna się coroczna konferencja dotycząca nowinek ze świata motoryzacji rolniczej – zagaił dyrektor, przysuwając w moją stronę kolorowy folder ze srebrno-zielonym wozem asenizacyjnym. – Cacuszko, co? – sapnął z zachwytem, spoglądając na obrazek. 

– Nooo, nie lada wóz – odrzekłam, z trudnością powstrzymując się od śmiechu, który ogarnął mnie momentalnie na widok Chrisa przekonanego o wspaniałości maszyny do rozlewania gnojówki na polach. 

– Z ciężkim sercem przychodzi mi to powiedzieć, ale niestety w tym roku nie dam rady tam być. Żona wykupiła nam urlop na Malediwach w tym samym czasie. Nie mogę jej odmówić, bo jedziemy tam świętować nasze srebrne gody. 

– To cudownie – wtrąciłam, przez moment jeszcze nie dowierzając, jak można ubolewać na myśl o malediwskich plażach i chociażby przez chwilę martwić się niemożnością spędzenia weekendu na prezentacjach najnowszych ciągników – i oczywiście gratuluję stażu – dodałam, uśmiechając się. 

– Dziękuję – odparł smutno, prowadząc palec wskazujący wzdłuż linii maszyny na okładce folderu. – Nasza firma dostała dwa zaproszenia, hotel i wyżywienie jest opłacone, więc będę ci wdzięczny, jak w tym roku zajmiesz w Leeds moje miejsce – oznajmił.

– Ja? Ale… 

– Nie ma żadnego ale… – przerwał mi – ktoś musi nas tam godnie reprezentować. To ważne wydarzenie biznesowe. 

– Kiwnęłam głową, zdając sobie sprawę z powagi w głosie szefa. – Będę zaszczycona. Kto jeszcze się wybiera? Wspomniałeś, że mamy dwa zaproszenia – zapytałam, w myślach błagając Allaha, żeby nie padło na Toby’ego. Nie znoszę go. Jest głupio-mądrym jedynakiem, który nigdy w życiu nie musiał się o nic starać. Pochodzi z bardzo bogatej rodziny i szasta kasą rodziców na lewo i prawo. Pracuje u nas tylko po to, żeby móc kupić sobie kolejny sportowy samochód, na który tatuś nie wyraził zgody, jako że kochany synuś już znudził się półrocznym autem otrzymanym podczas ostatniej gwiazdki. 

– Kev się wybiera – oznajmił szef z nutką zazdrości w głosie. – On nie przepuści takiej okazji. 

– Kamień z serca – wyszeptałam i wyciągnęłam rękę po folder. 

– Wszystkie szczegóły masz tutaj opisane. Zresztą Kevin jest już dobrze zorientowany, wcześniej był na takich konferencjach kilka razy. Dałem mu też firmową kartę kredytową, więc wszystko załatwione. Dogadajcie się w sprawie transportu. Możecie zabrać mercedesa, on i tak będzie stał pod firmą. Dziękuję, Katie – zakończył przełożony, podając mi broszury i folder, po czym wstał i otworzył drzwi. – Mam nadzieję, że będziecie się tam świetnie bawić – dodał, wzdychając. 

       Podziękowałam mu serdecznie, poderwałam się z krzesła, i mijając go w progu, z całych sił starałam się nie pokazać po sobie, jak bardzo rozbawił mnie bolesny ton jego głosu. Gdy tylko wróciłam do swojego biurka, momentalnie pojawił się przede mną Kev, jak zawsze uśmiechnięty. 

– To co, Kitty Cat? Cieszysz się na wyjazd? 

– Z tobą? Oczywiście! Chociaż nie ukrywam: jeszcze dziś rano nie pomyślałabym, że tak przyjdzie mi spędzić nadchodzący weekend. 

– Mogło być gorzej, mogliśmy wylądować w gorszej dziurze, ale z drugiej strony, biorąc pod uwagę fakt, że rok temu byliśmy w Paryżu, a rok wcześniej w Mediolanie, tegoroczne miejsce konferencji nie wypada najkorzystniej, obojętnie w jakim świetle się je przedstawi – wyjaśnił, wzruszając ramionami. 

– W Paryżu i Mediolanie już kiedyś byłam, a w Leeds nie – odparłam, puszczając mu oko. 

– No widzisz, jakie to życie jest zaskakujące. Nawet nie śniłaś o weekendzie wypełnionym kombajnowym szałem w wyśmienitym towarzystwie, co? – skwitował z dumą w głosie, pstrykając palcami o wierzch ramienia. 

– No, tu się z tobą zgodzę – przytaknęłam ze śmiechem. – To jak się umawiamy? Co ja w ogóle muszę tam ze sobą zabrać? 

– W piątek pracuj sobie z domu, ogarnij zamówienia na kilka kolejnych dni do przodu. Przyjadę po ciebie zaraz po lunchu. Leeds to niecałe trzy godziny drogi, powinniśmy tam być przed szesnastą, otwarcie o osiemnastej, więc spokojnie zdążymy. 

– Okej, a ciuchy? Na luzie czy brać obcasy? 

– Ja obcasów nie biorę, może koturny, zobaczę jeszcze. Ty zrobisz jak uważasz, bądź gotowa na bankiet i na siedzenie w salach konferencyjnych. Do samochodu może być dres – dodał. 

– Dobrze, czyli duża walizka. Zmieści się do auta? 

– Wszystko się zmieści, nie bój glonojada, ha, ha. 

– Chyba żaby?! 

– Żaby też nie bój.

Dominika Caddick

7
0

5 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *