.

Alojzy-1, czyli skutki średniej wielkości apokalipsy

.

Pewnego dnia okazało się, że legendarna planeta Nibiru jednak istnieje. Zasadniczo na początku wszystko działo się zgodnie ze scenariuszami filmów takich jak „Armageddon” czy „Dzień zagłady”. Wszystko – oprócz tego, że nie uradzono, jak sobie poradzić z tą wielką planetą pędzącą z morderczą prędkością w stronę Ziemi. NASA i wszelkie rządy świata debatowały, spierały się i forsowały pomysły, w jaki sposób zlikwidować zagrożenie. Wszystko na nic.

Ale może zacznijmy od początku tej feralnej historii.

Tego historycznego wieczoru Alojzy Szewc znudził się podglądaniem życia seksualnego sąsiadów z bloku obok. Na balkonie na dziewiątym piętrze zainstalował wielki, wypasiony teleskop. Kupił go pod pretekstem nowej kosmicznej pasji. Żeby zachować pozory przed żoną, poczytał nawet o astronomii i astrologii. Przygnębiony spojrzał w bezkres wszechświata.

„Co za nędza” – pomyślał. – „Błyszczą i migocą, pierdyliardy lat świetlnych nudy”.

Chciał już kończyć zabawę, gdy jego uwagę przykuł jasny punkt na północnym niebie. Znajdował się między końcem gwiazdozbioru Smoka a burtą Wielkiego Wozu.

– Co u licha – szepnął, by nie spłoszyć kota śpiącego w rynnie.

Powiększył obraz i przyglądał się obiektowi przez dłuższą chwilę, żeby upewnić się, że to nie sztuczny satelita ani pyłek na okularze. Wyjął mapę letniego nieba, żeby porównać ją z obserwacją.

– Eureka! – ucieszył się, że to jednak naturalne ciało. Kiedyś czytał notatkę, że nowe obiekty zgłasza się do Międzynarodowej Unii Astronomicznej i tam nazywane są zgodnie z prośbą odkrywcy.

– Radzio – wyszeptał. – Taka piękna nazwa, tak dużo mi dał – mamrotał zawstydzony. – Nie… – Zrobił parę zdjęć nowego obiektu z myślą, że nie może nazwać niebieskiego ciała imieniem ukochanego, bo jak będzie o tym głośno i zostanie sławny, to żona dowie się o jego romansie w pracy z księgowym Pawlikowskim.

– Alojzy-1 – przeczytał głośno z ekranu, wklepując zaproponowaną nazwę w mailu do Unii. – To dobry wybór. Każdy będzie mi wdzięczny za możliwość poznania mojego nowego kosmicznego dziecka.

Wcisnął SEND.

To był początek końca cywilizacji.

W towarzystwie astronomicznym mail przeleżał niezauważony parę dni, ot, spam jakich wiele. Dopiero sekretarka, pani Linda Carrington, czyszcząc pocztę jak co tydzień, zainteresowała się treścią i wysłała go do identyfikacji Grupie Roboczej do spraw Nomenklatury Systemu Planetarnego. Tam też mail prawie się zgubił, a w tym czasie mordercza planeta z ogromną prędkością zbliżyła się do Ziemi o jakieś pięćdziesiąt milionów kilometrów, czyli tyle, ile jest od Słońca do Merkurego. Gdyby minęła się z Saturnem, to ten swoją grawitacją przechwyciłby ją; lecz tak się nie stało, więc leciała dalej, ku śmiertelnej przygodzie z ludzkością.

Gdy starszy analityk Blake Forsythe rzucił na biurko wydrukowane zdjęcia Alojzego-1, długo nie mógł uwierzyć w to, co widział. Po przekazaniu sprawy dalej Blake, nie namyślając się, złożył wymówienie i pojechał ze swoją kochanką Lindą na długie, niekończące się wakacje.

Potem sprawy potoczyły się już lawinowo.

Jacek Fleiszfreser

Alojzy-1, czyli skutki średniej wielkości apokalipsy – fragment opowiadania ze zbioru Przedmieścia

3
0

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *