.

Strajk

.

Stefana obudziło przeraźliwe wycie. Zerwał się nieprzytomny z łóżka, nie wiedząc co się dzieje. Wyjrzał przez okno, słońce świeciło delikatnym brzaskiem.

„Jest dopiero jakaś godzina po odsłonięciu kopuły. A miałem dzisiaj się wyspać, wreszcie dzień wolny…” – pomyślał wpatrzony w refleksy na ochronnym sklepieniu kolonii na planecie Cerb.

Gdy umył twarz mgiełką dezynfekująco-orzeźwiającą, od razu poczuł się raźniej. Założył gogle i zyskał ostrość widzenia, dzięki czemu dopiero teraz dostrzegł, że trzydzieści pięter poniżej, na poziomie zero, na traktach pieszo-służbowych zebrała się niewyobrażalna liczba osób.

„Przecież dzisiaj nie ma żadnego święta?” – pomyślał i włączył główny kanał informacyjno-rozrywkowy.

Na ekranie zalśniło logo korporacyjnej telewizji – INTER-GEO-CORP TV, z dwoma skrzyżowanymi młotami na tle schematycznego obrazu Matki Ziemi. Półnaga reporterka stała na ulicy, a za nią, niebezpiecznie bliskiej odległości falował tłum.

– Proszę państwa, od godziny na ulicach z niewyjaśnionych przyczyn gromadzą się ludzie. Z niesionych przez nich haseł, wydaje się, że ma to związek z planowanymi podwyżkami o 15 procent na energię i paliwa oraz zmniejszeniem pakietu socjalnego, w tym ograniczenie kartek na cukier i chleb…

– WOLNOŚĆ! RÓWNOŚĆ! STOP WYZYSKOWI! – nagle przed kamerę wdarło się trzech skandujących wyrostków z transparentem.

Stefana znudził przekaz i wyłączył transmisję. Nie zobaczył, że do krzyczących podjechał czarny pojazd, z którego wysunęły się długie  ramiona z chwytakami, by wciągnąć ich do środka.

– Jeść! – Stefan obejrzał na ekranie menu, co może dzisiaj kupić na śniadanie. Dopiero co zaczął pracę jako inżynier w przedsiębiorstwie geologicznym, więc nie było go stać na luksusy w postaci sztucznego mleka, czy bułek, o substytucie margaryny nie wspominając. – Okey, mus o smaku owoców – wcisnął pilotem odpowiedni obrazek – świerszczowe pieczywo „Cyk Cyk” – trochę mu to nie było w smak, bo ostatnio słabo zmielone pancerzyki podrapały mu krtań, ale nie miał wyboru, musiało mu starczyć pieniędzy do następnej wypłaty. Jakież było jego zdziwienie, gdy z otworu nie wyskoczyło zamówienie, w zamian wyświetlił się czerwony napis „PRODUKTY NIEDOSTĘPNE – DOSTAWA W TOKU”. Po kilku minutach, gdy sprawdził dostępność ewentualnych tanich składników, dotarło do niego, że raczej nic nie zje w mieszkaniu. Z daleka usłyszał hałas przelatującego policyjnego śmigacza, więc zdążył zasłonić sobie uszy.

„Już wiem, co mnie obudziło. Widać z tym bałaganem na ulicy, to jakaś poważniejsza sprawa. Muszę coś zjeść i się napić, bo z głodu stracę przytomność, a jak zabiorą mnie do lecznicy na badania, to zadłużę się do końca życia.”

To myśląc ubrał się szybko w żółty trykot, ostatni krzyk mody w Kolonii numer 13, dostępny tylko dla pracowników wyższego szczebla. Górnicy nosili czarne stroje, hutnicy czerwone, zaś osoby spoza branży wydobywczej ubierali się we wszelkie odcienie koloru zielonego i niebieskiego, zgodnie z zajmowaną hierarchią.

Kolonia została zbudowana na planecie Cerb, a ta, jako jedyna w układzie znajdowała się blisko swego słońca o nazwie XYZ-75. Dzięki wysokiej zawartości tlenu oraz wody w atmosferze, budowa kolonii przemysłowej na milion mieszkańców była szybka i łatwa. Zaś pracownicy korporacji INTER-GEO do eksploatacji i przetworzenia metali rzadkich, zasiedlili swój nowy dom w ciągu dziesięciu lat. Jednakże, wszelkie funkcjonowanie poza kopułą i kompleksami górniczymi było wykluczone, z uwagi na panującą na planecie wysoką temperaturę w dzień i zabójczo niską, gdy raz do roku zachodziło tam słońce.

Stefan przypomniał sobie, że zostało mu kilka dropsów energetycznych, jeszcze z poprzedniej pracy, jako spedytor towarów pierwszej potrzeby. Odzyskał wigor po zjedzeniu jednego.
Na korytarzu wiodącym do szybów zjazdowych spotkał znajomą osobę sąsiedzką, która także pracowała w jego oddziale. Jeszcze się uczył zwyczajów na nowej planecie i z trudem przez usta przechodziło mu zwracanie się do innych bezosobowo. Porozmawiał chwilę z Vox, bo tak miało na imię jego koleżeństwo z pracy. Okazało się, że przez uliczne zamieszanie, na całym piętrze też nikt nie dostał zamówionego śniadania. Pożegnał się z Vox, bo ono miało dyżur w pracy, ktoś musiał nadzorować górników, jakby okazało się, że trzeba doraźnie korygować przebieg tuneli. Byli blisko kolejnego złoża minerałów ceru i erbu oraz platyny, więc każdy z zespołu odliczał dni, kiedy po rozpoczęciu wydobycia zaczną im wpływać promile od zysku.

Stefan stanął przed dylematem, czy zjeżdżać płatną windą, czy też wykorzystać darmowe elastyczne rury. Już chciał skorzystać z drugiej opcji, gdy nagle przed samym nosem zjechała mu jakaś osoba z kilku pięter wyżej. Był zaskoczony swoją niefrasobliwością, bo zapomniał sprawdzić, czy zapaliło się zielone światło. Po chwili mknął już nogami w dół.

„Zwolnij! Zwolnij! Rozłóż ręce i nogi” – usłyszał w swojej głowie sygnał alarmowy z czipa wszczepionego w płat skroniowy.

„A jakby tak zignorować i roztrzaskać się na kimś?” – jak tylko zdążył to pomyśleć, poczuł nieprzyjemne mrowienie od implantu aż do palców. Impulsy spowodowały to, że wysunął kończyny. Nie bolało, ale było na tyle denerwujące odczucie, że postanowił na przyszłość już nie wpadać na podobne, głupie pomysły.

Lądowanie było przyjemne. Gdyby znów się wygłupił i czekał aż ktoś mu spadnie na głowę, wtedy specjalna dmuchawa przesunęła by go do przodu o jakieś dwa metry. Za taką usługę zapłaciłby dziesięć razy więcej niż za ekskluzywny przejazd windą, a na to sobie nie mógł pozwolić.

Wyszedł z kompleksu mieszkalnego na ulicę. Uderzył go hałas i gorące powietrze, a masa ludzka, zdawała się, że zaraz wepchnie go znowu do budynku. Mieszkańcy kosmicznego miasta szli, w większości uśmiechnięci i zadowoleni, że coś się dzieje. Odniósł wrażenie, że wszyscy idą na jakąś zabawę, a nie na protest przeciwko polityce korporacyjnej.

Dostrzegł, że ktoś w niebieskim mundurku niesie transparent z napisem: „PRECZ Z GEO KORPEM!”. Stefan nie mógł się zgodzić z tym hasłem, gdyż przedsiębiorstwo dało kredyt na opłacenie jego uczelni, potem załatwiło pierwszą pracę. A teraz umożliwiło spłatę długu w ciągu najbliższych dwudziestu ziemskich lat, we wręcz ekskluzywnej pracy.

– Głupcy… – zaszeptał pod nosem i chciał udać się do najbliższego punktu zaopatrzeniowego, ale nie mógł przedrzeć się przez zwartą ścianę czarnego szeregu górników. Może, by i spróbował, ale każdy z nich miał w dłoni jakieś urządzenie służące do odseparowywania i rozkruszania rudy. Ta, z uwagi na wysokie stężenie pożądanych minerałów była warta każdego kilograma, więc sama maszynowa obróbka górotworu mogłaby przynieść straty rzędu 10 procent, a na to zarząd sobie nie mógł pozwolić. Dlatego też, za premię od zysku tysiące wyrobników ręcznie dziurawiło planetę. Ryzykowali życie, bo warunki sejsmiczne przynosiły liczne tąpnięcia. Jednak, w brutalnym świecie trzeba było za coś żyć. Chyba, że ogłoszono kolejną podwyżkę. Czara goryczy się przelała i postanowili zaprotestować.

Chłopak chciał już podążyć w drugą stronę, ale potknął się i upadł, wprost im pod nogi. Górnicy otoczyli go zwartą ścianą.

– To ścierwo! – krzyknął pierwszy z brzegu niosący długie wiertło – korporacyjne ścierwo!

– Konfident! – dodał drugi celując w Stefana wielkim kilofem elektrycznym.

– Uspokójcie się! – do środka pierścienia przedarł się potężny górnik, z siwymi wąsami, zasłonił chłopaka ciałem – nie bądźcie jak ci z korpo! Przecież widać, że jest normalny! A, że dla nich pracuje? My też im tanio dupy sprzedajemy! – odwrócił się do Stefana – Prawda?  Jak ci na imię, chłopcze?

– Stefan – odrzekł drżącym głosem – jestem projektantem trzeciego stopnia…

– No mówiłem, że normalny – podał mu rękę i pomógł wstać – Stefan, piękne, męskie imię!

Jego towarzysze zaczęli go klepać po plecach i wyrażać swą aprobatę, bo starym ramolom trudno było się dostosować do nowego porządku i każdy objaw normalności był dla nich miodem na sercu.

– Chodź z nami, dzisiaj im zrobimy z dupy jesień średniowiecza! – wąsacz krzyknął i podniósł swój laserowy młotek.

– Jesień czego? Ja tylko chciałem zjeść śniadanie…

– Eh ci młodzi, nic nie wiedzą. Trzymaj się chłystku i uważaj na nich, wszędzie mają oczy. – górnik poczochrał go po głowie, jakby ten był dzieckiem. Po chwili zniknął w tłumie razem z innymi.

Stefan stał i nie wiedział co robić. Burczenie w brzuchu przypomniał mu o priorytetach. Przy stacji zbiorowego transportu stał sklepik z energetykami i innymi substancjami wzmagającymi percepcję. Parę razy kupił tam odżywczy mus zwiększający swą objętość. Może i nie był najsmaczniejszy, ale dzięki niemu nie był głodny aż do końca pracy. Jakże był teraz zawiedziony widząc, że sklepik jest splądrowany, robot sprzedający był zniszczony, a półki świeciły pustką. Przez chwilę chciał wejść do środka i poszukać czegokolwiek, co zabiłoby głód, ale strach przed tym, że zostanie oskarżony o przestępstwo wzięła górę. Uciekł najdalej jak mógł, tłum go porwał ze sobą.

Po dłuższej chwili dotarło do niego, że wrócił pod swój dom. Wtem z banera reklamowego, wiszącego nisko nad duktem pieszym zniknęła reklama syntetycznego kotleta sojowego i ukazało się logo INTER-GEO-CORP, po paru sekundach wszyscy zgromadzeni ujrzeli uśmiechniętą twarz ich prezesa Chifa Eydsovskyego. Stefan dostrzegł, że głowa państwa korporacyjnego ukazała się też w każdym możliwym ekranie w mieście.

– Kochani mieszkańcy Trzynastej Kolonii, witam was w tak piękny dzionek – dalej się szczerzył do kamery – cieszę się, że osiągnęliśmy wszystkie zaplanowane kamienie milowe i teraz z radością wyszliście tłumnie w tak piękny poranek przy słońcu kontrolowanym przez Geo–Corp – zrobił znaczącą przerwę. – Jak wiecie, zgodnie z keysem 17 umowy…

Nagle, nie wiadomo skąd nadleciał kamień i uderzył prosto w twarz Chifa. Ekran pękł i zafalował, po chwili przekaz zniknął.

– Zamknij mordę ty złodzieju! – ktoś krzyknął. Tłum podchwycił hasło i jak jeden mąż skandowali hasła przeciwko prezesowi Eydsovskiemu oraz korporacji, której ten służył. Poleciały też i inne ciężkie przedmioty w znienawidzony wizerunek tego, który przekazał złe wieści o podwyżkach. Niespodziewane zdarzenie jeszcze bardziej podkręciło zebranych i z większą werwą zebrani wznosili hasła, wygrażając władzy.

Teraz szli, ramię w ramię niebiescy, zieloni, czerwoni, czarni, nawet i żółci się trafili. W radosnym uniesieniu ludzie się wymieniali strojami, a niektórzy zachowawczo byli dwukolorowi a niektórzy ubrali się w kolory tęczy. Śpiewano stare, ziemskie przeboje, których prawdziwe znaczenie znali tylko nieliczni, bo połowa słów już dawno wyszła z użycia.

– PRZEŻRYJ TO SAM! – Stefan w bezmyślnej radości dołączył do niebieskiej grupy spożywczej i śpiewał tak jak oni. Od razu mu się zrobiło raźniej, gdy w ich szeregi wmieszały się ubrane w bardzo luźne i prześwitujące stroje osoby z branży rozrywkowej. Ich głosy, wyszkolone w wokalu spowodowały, że wszystkie oczy zwróciły się na nich. Po chwili z setek tysięcy gardeł płynęła tajemnicza, starożytna pieśń – NIE ZAMIENIAJ SERA W TWARDY GŁAZ! PÓKI SER JESZCZE MASZ…

Stefan szedł jak zaczarowany, za ręce złapały go piękne półnagie zawodowe męskie animatorki. Szli kołyszącym krokiem w stronę siedziby korporacji, żeby zanieść postulaty i żądania wszystkich grup społecznych. Chłopak nawet zapomniał o głodzie, bo jedna z towarzyszek wręczył mu swą wizytówkę ze specjalnym rabatem na usługi. Nagle nad tłumem przeleciał z wizgiem policyjny śmigacz, przewracając wielu wytworzoną przez się falą uderzeniową. Wzbudziło to w tłumie wściekłość, poleciały w górę kolejne kamienie. Wszystkie nie dosięgły celu, a upadając zabiły pięć osób. Zmiażdżeniu uległa też głowa koleżki idącego obok Stefana. Ten lekko zszokowany sprawdził tylko, czy może nowy, potencjalny przyjaciel przeżył i czy warto wzywać patrol prozdrowotny. Zawiódł się szczerze, widząc szarą maź sączącą się na ziemię. Pozostało mu nic innego, jak wytrzeć z wizytówki swe dane biometryczne i oddać właścicielowi. Tym razem wściekłość i nienawiść do wszechwładnej korporacji tak wzburzyła w nim ostatnie pokłady spokoju i radości.

– PRECZ Z PRECZEM!!! – tym razem wołał jak inni i wygrażał pięścią w stronę siedziby INTER-GEO-CORPU.

Po jakimś kwadransie dotarli do siedziby, zwarte szeregi otoczyły budynek. Szary monumentalny wieżowiec piął się wysoko, czubkiem dotykał kopuły. Tym samym, będąc filarem ochronnej bariery dawał do zrozumienia mieszkańcom, że korporacja górnicza jest ich gwarantem istnienia na tej planecie.

Stefan dostrzegł w oknach ochroniarzy, celowali do tłumu z miotaczy. Przełknął ślinę, bo jeszcze miał krew na rękach i nie zależało mu, żeby ginąć tak młodo.

– Wyłaź do nas ty szczurze! Eydsovski! Ty szczurze!! – zaryczał do megafonu jeden z czarno ubranych.

– SZCZUR! SZCZUR! SZCZUR!!! – powtórzył za nim tłum. Skandowali dobre parę minut, gdy wreszcie na taras, do którego wchodziło się długimi schodami z obu stron, a znajdowało tam się główne wejście do budynku, dotarli reprezentanci protestujących. Górników było dwóch oraz po jednym z reprezentantów z innych kast. Nieśli wielkie tablice z rozpisanymi żądaniami. Postawili je tak, żeby każdy z zebranych widział,  a także ci z budynku.

– Ludzie! – zaryczała do megafonu hutniczka, która przed chwilą niosła postulaty, a teraz zdjęła czerwoną bluzę i poczęła machać na prawo i lewo. Przykuła nagą prawdą wzrok protestujących i troszkę ich uspokoiła. – Jako przedstawicielka komitetu protestującego ludu kolonii, ja Semi Smuthie, operatorka wytapiarki uranu, przeczytam nasze żądania wobec wyzyskowi geokorporacjonizmu!

Zebrani przez chwilę milczeli, wpatrzeni w jej falujące autorytety, po chwili dotarło, że należy bić brawo, co uczynili.

– Po pierwsze zablokować podwyżki, po drugie obniżyć ceny na towary luksusowe, takie jak chleb pszenno-białkowy, syntetyczne mleko i jajka oraz wyroby czekoladopodobne. Ponadto, należy wprowadzić dodatkowe trzy dni wolnego dla górników i hutników dwa dla pozostałych jeden dzień.

Gdy Stefan usłyszał, że domagają się także likwidacji konieczności noszenia barw korporacyjnych, to bardzo się ucieszył, bo już po paru dniach go bolała głowa od wpatrywania się w żółte stroje kolegów z pracy.

– Do tego domagamy się rezygnacji Chifa Eydsovskiego ze stanowiska prezesa i rozpisania wolnych wyborów!

Owacji, okrzyków poparcia było co nie miara. Stefan w pewnym momencie poczuł, że głód wywierca mu w żołądku wielką dziurę. Jednak nic z tym nie mógł zrobić, bo tłum dociskał go do barierki, a dotarcie do jakiś sklepów było niemożliwością. O ile by były otwarte.

Nagle drzwi do budynku się uchyliły i wybiegł z nich mały człowieczek w żółtym lateksowym stroju. Podbiegł do reprezentantów i coś im przekazał, po czym wrócił, zanim zgromadzeni zaczęli na niego buczeć. Jeden z górników przejął od hutniczki megafon i oznajmił wszem i wobec.

– Właśnie oznajmiono, że prezes Eydsovski negocjuje z zarządem w sprawie naszych żądań!

– Hura! Niech żyje! – ktoś się wydarł, ale szybko zamilkł widząc nienawistne spojrzenia sąsiadów.

– A mury runą! Runą, runą! – zaintonowała hutniczka Smuthie, zaraz za nią śpiewali inni. Pieśń rozeszła się po tłumie, jedni śpiewali tylko refren, inni tylko jedną zwrotkę. Nikt nie znał całych słów, ale i tak efekt osiągnęli nieziemski. Przez te parę chwil czuli braterstwo, jakąś aż namacalną jedność z solidnym kolektywizmem. Stefan miał dosyć analityczny umysł i po zapoznaniu się na swym komunikatorze z treścią wszystkich zwrotek tego pradawnego protest songu doszedł do wniosku, że nie powinni tego śpiewać, bo w zasadzie wynika z niego,  po jednym obalonym aparacie ucisku powstanie inny. 

Jeszcze tłum kołysał się, mrucząc refren, gdy poczuli, że światło słońca robi się coraz bardziej czerwone, gaśnie. I rzeczywiście, w ciągu kilkunastu sekund słońce zniknęło, a tłum pogrążył się w ciemnościach. Chociaż Stefan wiedział, że to sprawka Inter-Geo-Corpu, bo to oni sterowali dniem i nocą, to i tak w jego sercu zagościła trwoga. Irracjonalny, zwierzęcy strach udzielił się także innym, przestali śpiewać. Ktoś przeraźliwie zawył i upadł wijąc się w konwulsjach. Parę osób rzuciło transparenty i pobiegło na oślep z panicznym przerażeniem w oczach. Stali tak sparaliżowani dobre pół minuty, gdy nagle otworzyły się z hukiem drzwi wieży Inter-Geo-Corpu i nastała jasność. Słońce bez ostrzeżenia oślepiło wszystkich, a z budynku wyszedł uśmiechnięty Chif Eydsovski. Machał rękoma na prawo i lewo, zachowywał się jak jakaś gwiazda z telewizji. Za chwilę jego asystenci wytarabanili dwa wielkie głośniki. Przywitał się uściskami dłoni z przedstawicielami strajkujących. Rzucił parę żarcików o wąsach górników i nagim torsie hutniczki, co tylko zbiło ich z tropu. Oparł się wygodnie, acz stanowczo na świeżo ustawionej mównicy z logo korporacyjnym.

  – Towarzysze! Zgadzam się z waszymi postulatami! Ale…

Ludzie z radości zaczęli bić brawo i skandować imię ich lidera, ten uciszył ich gestem ręki.

– Ale… Zgadzam się, że sytuacja naszej kolonii jest złożona i trudna. Ostatnie zachwiania na rynkach metali przyprawiają mnie o nerwicę i ból głowy. Jednakże, na szczęście zarząd i ja, nie wchodząc w szczegóły mamy możliwość pokonywania trudności z jakimi się na co dzień borykamy. Reasumując, musimy działać konsekwentnie w żelaznej dyscyplinie.

Co do ostatniego postulatu, to powiem tak, jestem tylko sługą waszym i dla was i przez was realizuję politykę korporacyjną. Mogę odejść chociaż i zaraz. Ale co w zamian? Kogo wolicie? Kotowa? Tego starca z partii Piękny Brzeg? Czy po to przegrał ostatnie wybory, żeby teraz wracać? Naprawdę chcecie mieć przykaz kultywowania tych dziwnych archaicznych zwyczajów z matki Ziemi? Przesądy, duma, kraj, a po co to komu?! Poczekajcie do następnej elekcji, jeśli się za nim stęsknicie, wola ludu, bez mrugnięcia okiem oddam władzę. JEDNAK, – zrobił znaczącą pauzę – jeśli naprawdę będziecie chcieli, to zrobimy nowe wybory, chociażby i jutro. Ale jak wiecie, są to kolejne koszty, kolejne zobowiązania, które mogą naruszyć harmonijne współgranie korporacji i społeczeństwa. Mamy swoje targety i zobowiązania wobec zarządu, które zrealizujemy, mimo niepewnej sytuacji na rynkach międzyplanetarnych.

Ktoś z tłumu zaczął klaskać, a inny krzyczeć epitety względem Kotowskiego, przywódcy stronnictwa konserwatywno-liberalnego. Nagle nadleciały policyjne i korporacyjne śmigacze, zawisły wysoko, złowrogo nad tłumem.

– ZABIJE NAS! – ryknął ktoś i zaczął uciekać na oślep, jednak stracił przytomność bo wpakował się twarzą na latarnię. Eydsovski widząc poruszenie i narastający niepokój, podniósł ręce i krzykną:

– Mamy dla was prezenty, w tak wspaniały dzień! Ogłaszam, że od dzisiaj ten dzień będzie DNIEM DEMOKRACJI!

Rzeczywiście, z pokładów służbowych maszyn zamiast represyjnych środków, zaczęły wypadać małe paczuszki na spadochronach. Stefan czytał kiedyś w nielegalnym magazynie, że jak w kolonii na Marsie wybuchły protesty, to rozgoniono agresywny motłoch przy pomocy gazów paraliżująco-anihilujących, ale nie podejrzewał, że w trzynastce takie coś może się wydarzyć. Wszyscy stali i patrzyli z rozdziawionymi ustami, co zaraz wyląduje. Ku radości młodego projektanta w zlatujących pudełkach dostrzegł swój ulubiony chleb pszenno-białkowy. Nigdy go nie było stać na całe opakowanie delikatesu ze zmielonych ziemskich dżdżownic i prawdziwego ziarna zbóż. Szybko oszacował w myślach trajektorię spadania, zrobił trzy kroki w prawo, a potem do tyłu, znokautował łokciem dwie osoby z firmy sprzątającej i dorwał JĄ. Sprawdził palcem, czy w środku rzeczywiście jest sprężyste pieczywo. Radości było co niemiara, bo odkrył jeszcze w środku buteleczkę wody z logo dziewczyny z chustką na głowie i pasiastą, kolorową spódnicą. Była uśmiechnięta i trzymała czerwony kubek w dłoni, jakby wznosiła toast. „Mazo” – smak dzieciństwa, przypomniały mu się czasy, kiedy jego rodziców było stać na takie rarytasy. Pobiegł do pobliskiego zaułka przy schodach, żeby skonsumować w spokoju. Stamtąd widział całe zamieszanie, jak ludzie biją się nawzajem o podarunki. Tymczasem Eydsovski kontynuował.

– Plany korporacji są dalekosiężne, wymagają często poświęceń. Jednak dla złagodzenia problemów społecznych zarząd przychylił się do waszych propozycji. Po pierwsze, zarząd zgodził się na rozłożenie podwyżki.

– JEAH! – ucieszył się ktoś z tłumu.

– Obniżyliśmy ją z piętnastu do dziesięciu procent, ale jeśli sytuacja gospodarcza się nie poprawi, w przyszłym okresie będziemy musieli wprowadzić brakujące pięć procent. Koszt towarów luksusowych nie zależy od nas, ale uruchomimy specjalne programy rabatowe, dla poszczególnych grup. Im więcej kupicie, tym na więcej będzie was stać! Po trzecie  nie możemy sobie pozwolić na tyle dni wolnego, gdyż nasz zbalansowany system by się zawalił, a kolonia stanęła by na granicy bankructwa. Jednakże, dostałem pozwolenie na negocjacje z poszczególnymi branżami o wprowadzeniu dodatkowego dnia wolnego, w zależności od stażu!

– JEAH! –  wydał z siebie okrzyk zadowolony górnik.

– BRAWO – krzyknęli hutnicy stojący najbliżej mównicy – wiwat Eydsovski!

– Co do kolorów… – tu zrobił znaczącą pauzę, a ludzie zamilkli oczekując cudu – hierarchia i przynależność zawodowa powinna być źródłem waszej dumy. Powinniście ją okazywać na każdym kroku, ale… Zarząd się zgodził, że od dzisiaj o identyfikacji wykonywanego zawodu  decyduje kolor czapki, jeśli tej nie ma, to bluzy – spojrzał znacząco na Smuthie – jeśli nie ma tej, to spodni, spódnicy.

– A jeśli ktoś pracuje goły? – wyrwało się z tłumu. Wzbudzając ogólny śmiech. Przywódca także się uśmiechnął. Lud zaczął wiwatować na cześć wodza.

– Tedy skarpetki! – zawołał i zaczął obściskiwać się z komitetem strajkowym, który widocznie także był zadowolony z obrotu sprawy. Tłum już oszalał ze szczęścia i poddał się wszetecznym rozrywkom.

– Tak więc – prezes Kolonii numer 13 znowu podszedł do mikrofonu – życzę wam miłego Święta Demokracji i przypominam, że zgodnie z paragrafem siedemnastym umowy korporacyjnej, punkt trzeci, podpunkt siedemdziesiąty drugi zobowiązaliście się nie prowadzić ŻADNYCH akcji strajkowych ani protestacyjnych, pod rygorem dyscyplinarnego zwolnienia. – prezes huknął pięścią w mównicę, aż Semi się przestraszyła.

– No, ale jak to? – wąsacz zapytał się prezesa, tak, żeby nikt z zebranych niżej nie słyszał.

Prezes upewnił się, że mikrofon jest wyłączony i z wymuszonym uśmiechem wycedził do delegatów.

– Jeszcze raz poprowadzicie tu motłoch, a skończycie jako biokomponent w sieci spożywczej. Tym razem wam i reszcie się upiekło, ale następnym razem moi chłopcy nie będą tak mili. – wskazał na ochroniarzy w oknach – przed neurotoksynami w gazie się nie ukryjecie. Zrozumiano? Czemu milczycie? Kiwnięcie głową wystarczy – popatrzył na nich z odrazą.

Stefan z wnęki schodów wszystko to słyszał, ale nie obchodziło go to, delektował się każdym kęsem chleba.

– No, uszy do góry – przywódca poklepał wąsacza po plecach – dostaniecie specjalny dodatek i biuro. Ale chcę wiedzieć o każdym niepokoju, każdej plotce czy obgadywaniu. Zrozumiano? Związkowcy od siedmiu boleści.

Z głośników puszczono skoczną muzykę o majteczkach w kropeczki. Ludzie zaczęli tańczyć i się bawić. Część rozchodziła się do swych codziennych obowiązków.

Już Semi zaczęła się ubierać, ale prezes złapał ją pod rękę.

– No, moja droga panno Smuthie, – Eydsowski oblizał spierzchnięte usta –  myślę, że powinniśmy teraz porozmawiać o naszej wspólnej współpracy i targetach. Czyż nie? – ścisnął ją za łokieć.

– Ale teraz? – sama nie wiedziała czy jest bardziej zdziwiona, czy zaskoczona, że otrzymała  propozycję od tego co najwyżej. Prezes tylko się łagodnie uśmiechnął i poprowadził ją na swoje apartamenty.

Stefan zaś przejedzony, jak nigdy w życiu, myślał o tym, że jego kariera wreszcie weszła na właściwą drogę. Z lubością słuchał odgłosu ulatującego gazu z odkręcanej buteleczki.

– PSSSYT…

.

Jacek Fleiszfreser

3
0

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *