.
Już Ci kiedyś mówiłam, że w literaturze szukam czegoś innego – wywiad z Agnieszką Czachor
.
Toster: Po pierwsze jeszcze raz dziękuję Agnieszko za udostepnienie swojej powieści Na surowym korzeniu na naszym portalu, to była odważna decyzja, która wpłynie na nasz rozwój. Powiedz mi proszę, kiedy powstała w Twojej myśli pisarskiej, koncepcja tego dzieła i jakie było jej pierwotne założenie? Jego struktura jest niezwykle skomplikowana i nie potrafię sobie wyobrazić jak w umyśle pisarskim, mieści się tak złożona konstrukcja?
Agnieszka: To ja dziękuję za zainteresowanie powieścią i udostępnienie jej miejsca na portalu. Na surowym korzeniu pisane było od tyłu. Czyli najpierw powstała część trzecia i miało to być tylko opowiadanie dotyczące wioski zbójeckiej, w której panuje grypa hiszpanka. Przyśniła mi się scena opowiadająca taką sytuację: policjant zatrzymuje parę młodych ludzi przy obozie, w którym jest kwarantanna. Mówi do mężczyzny, że w obozie znajduje się jego matka. On niewiele myśląc przeskakuje rów i wbiega do obozu. Widząc to jego partnerka dostaje ataku złości. Wrzeszczy za nim: co on wyprawia, po co tam idzie, przecież i tak jej nie uratuje. No, wpada w jakąś histerię połączoną nie z rozpaczą, a z agresją. I tak narodziła się Filomena. Ale najwcześniej była wioska, zaraza, Dziad i mieszkańcy wioski. Ten tekst pisany było do magazynu, z którym wówczas regularnie współpracowałam: Niesamowite opowieści, taki miał tytuł, jeśli się nie mylę. Jednak pismo zostało zamknięte i ten tekst się nie ukazał. Później miał zostać opublikowany w wydawnictwie, ale w międzyczasie dostałam od znajomego opinię na temat tekstu, który twierdził, że szkoda go zostawiać jako opowiadanie. Bo ma potencjał, że wiele wątków jest niedomkniętych. Stwórz z tego powieść! Powiedział. No i powstała część pierwsza.
Toster: Twoja powieść rozgrywa się w 1914 roku, masz szczególną atencję do tego czasu i do międzywojnia, często odwołujesz się do jego atmosfery i do twórców z tego okresu. Zarzuciłem Ci kiedyś anachronizm, teraz skłaniałby się wręcz ku romantyzmowi. Mam wręcz wrażenie, że czerpiesz szczególną przyjemność z manifestowania postawy bycia „nienowoczesną”, chociaż jednocześnie korzystasz z pełnego arsenału współczesnych środków literackich i Twój język pisarski jest jak najbardziej dzisiejszy. Czy możesz się odnieść do tej specyficznej dychotomii jaka jest przez Ciebie prezentowana jako autorki tej właśnie powieści?
Agnieszka: Wspominasz o dychotomii w kontekście Surowego korzenia, ale w tym kontekście jej nie ma. Pisałam u siebie na profilu o zdarzeniach historycznych, nawiązywałam do dwudziestolecia, opowiadałam o tamtejszych pisarzach, bo odnalezienie tamtego klimatu było mi potrzebne w powieści. A wręcz odwzorowanie tamtego klimatu, ale na zupełnie innym gruncie. Nie w miejskiej przestrzeni, a w puszczy, na wsi, która rządziła się innymi prawami niż miasto. Widzisz tę dychotomię tylko, dlatego że poznałeś moje teksty publicystyczne i ostatnie opowiadania, które odeszły od tego nurtu. Przecież autor zazwyczaj interesuje się skrajnie różnymi sprawami. Tylko wtedy jest ciekawy. Jeśli w każdym tekście jest taki sam i w kółko pisze o tym samym to zanudzi nawet najbardziej zagorzałego sprzymierzeńca. Bo wystarczy przeczytać tylko jeden jego tekst i wiesz już o nim wszystko. A jeśli chce się zrobić zawód z pisarstwa, to trzeba pisać na najróżniejsze tematy i to najlepiej od najbardziej dziwnej albo nieoczekiwanej strony.
Tylko, że tego się nie udaje. To jest dla autora naturalny stan. Pewnego rodzaju stan podgorączkowy, a czasem także wpadający w skrajności.
W życiu są etapy, w których interesują nas pewne epoki, zdarzenia czy konkretni pisarze. To, co mi kiedyś zarzuciłeś, dzisiaj jest nieistotne, bo nie znałeś mojej motywacji. Czytając teksty z epok (które były dostępne) chciałam wyrobić sobie własne zdanie na temat tych utworów, jak i pisarzy, ale nie ich pomników, choć lubimy brązowić. Nie interesowały mnie podręcznikowe definicje i nakazy w jaki sposób interpretować ten czy tamten utwór. Nie ma czegoś takiego, jak wzór na interpretację. Każdy odbiera tekst subiektywnie i ma do tego prawo. Nie należy mu mówić jak powinien go zinterpretować. I na ten temat miedzy innymi jest mój blog: Kontrarianie.pl.
Obecnie więcej czytam i słucham o technologii, a nawet fizyce, ale takiej dla amatorów. Pisałam o historii, bo historia była i jest atakowana, ale ten etap już się u mnie zakończył.
Co to znaczy być nowoczesną, nowoczesnym?
Spróbuj doprecyzować, a ja odpowiem, co to oznacza dla mnie.
Według mnie to człowiek o ogólnym wykształceniu, który wie co było dawno temu i wie, co dzieje się współcześnie, a do tego potrafi wyciągać wnioski ze zdarzeń przeszłych, a i współczesnych. To człowiek o otwartym umyśle, który żyjąc w XIX wieku nie wierzyłby, że jazda pociągiem doprowadza do wylewu, a aparat fotograficzny kradnie duszę. Jednak jeśli nowoczesność to ślepe podporządkowanie się ideologii (jakiejkolwiek) to tak, masz rację. Nie jestem nowoczesna.
Toster: Do dramaturgii Twoich utworów jeszcze wrócimy na pewno, ale chciałbym zapytać o inny aspekt Twojej twórczości. Bo zarówno w opowiadaniach jak i powieści, którą mamy przyjemność czytać na „Tosterze” pojawiają się wątki fantastyczne. Wydaje się, że Twój talent jest wybitnie prozatorski i nieprzygotowanego czytelnika może zaskakiwać nagłe wrzucenie w sam środek fantasmagorii. Mam jeszcze jedno zastrzeżenie i być może się z nim nie zgodzisz, ale ja ująłbym to raczej nie jako fantastykę, ale wątki mistyczne. Twoi bohaterowie stoją wobec nierozpoznawalnego, ale postrzegalnego świata wyższego. Jak pojawiły się te elementy w Twojej twórczości, bo wydaje się, ze masz do nich ogromne przekonanie?
Agnieszka: Mistyczne to za dużo powiedziane, ale faktycznie sporo jest u mnie zdarzeń irracjonalnych. Jednak nie są one na tyle niezwykłe aby nazwać je fantastyką czy realizmem magicznym. One są niemalże intymnie związane z bohaterami, tak intymnie jak podobne zdarzenia są związane z człowiekiem rzeczywistym. W żadnym wypadku nie porównuję się do Conrada, ale spodobała się mi się jego wypowiedź, kiedy bronił Smugi cienia przed krytykami, którzy w tym tekście widzieli poruszanie przez autora spraw nadprzyrodzonych. „(…) całe moje moralne i intelektualne jestejstwo przesiąknięte jest niezłomnym przekonaniem, że cokolwiek podlega władzy naszych zmysłów, pochodzi z natury i choćby było bardzo niezwykłe, w swej istocie nie może różnić się od innych zjawisk naszego widzialnego i namacalnego świata, którego jesteśmy świadomą cząstką”.
Skąd się wzięły elementy irracjonalne?
Wychowałam się na wsi pośród przeróżnych opowieści z fantastycznym tłem. To były czasy, kiedy jeszcze sąsiedzi schodzili się do moich dziadków i opowiadali niestworzone historie, a ja z rozdziawioną buzią ich słuchałam. A później w nocy bałam się wracać do domu, ale moi rodzice mieszkali z dwadzieścia metrów dalej. Dlatego nie pędziłam, a galopowałam przez podwórko, żeby uciec bohaterom z tych sąsiedzkich opowieści. One tak głęboko we mnie wsiąkły, że przy lada sposobności się uaktywniają. Dlatego Na surowym korzeniu jest swego rodzaju mozaiką ułożoną z tych opowieści.
Toster: Zwraca uwagę Twoje zainteresowanie wsią jako tematem, wydaje się że w bardzo naturalny sposób ją opisujesz, że Twoja narracja dobrze się czuje w tym środowisku, czy mogłabyś odnieść się do tego spostrzeżenia?
Agnieszka: Jak już wspomniałam, pochodzę ze wsi. Na wsi się wychowałam, mimo że nie, to nie była tzw. wieś zabita dechami. Moi kuzyni z głębszych wiosek mnie lekceważyli, bo traktowali jak mieszczucha. Mimo tego wyganiałam krowy dziadków na pastwisko, zbierałam ziemniaki podczas wykopków, wybierałam razem z innymi, na wiosnę, ziemniaki z kopców. Pamiętam młockę i zwożenie siana. Ścierniska i orkę, jesienne sianie podczas dżdżystej pogody.
To nie jest zainteresowanie. Zainteresowany wsią to mógł być Tetmajer. Jest taki film, dość infantylny, nagrany na podstawie dzienników, wspomnień dziewczyny z rancza. Kiedy zabierają jej konia ona wrzeszczy, żeby ją zostawili (klacz) bo nie będzie widzieć nieba. Mnie, jak tamtej klaczy do życia jest potrzebne niebo, łąka, las. Natura. To nie jest zainteresowanie wsią. To jest zachwyt naturą, przyrodą. To jest opowieść o tym z czego wyszłam, co mnie ukształtowało. To mroźne wieczory i noszenie drewna do kotłowni, to wspaniałe poranki z ciepłym chlebem, to wiecznie – podczas lata – otwarte drzwi na oścież naszego maleńkiego domu, to wysadzanie rozsady pomidorów, zapach wilgotnej ziemi, podlewanie roślin w szklarni, to zielone dłonie od pomidorowych łodyg, które zmywał tylko kwas z cytryny, to potężne zmęczenie, to zimno w domu podczas mroźnej zimy nim woda w rurach się nagrzała, to przykaz w głowie: jesteś silna. Wieś dla mnie nie jest zainteresowaniem. Ja ją czuję, rozumiem, nie zawsze się z nią zgadzam. Ale wyszłam ze wsi, ale wsi rozumianej raczej, jako natura, przyroda, na nie jestem wrażliwa. Praca, pracą. Nie ma czego zazdrościć, ale ta ekscytacja pierwszym mrozem, malunkami na szybach (nie tylko na wsi takie są) pierwszy śnieg, wschód słońca o piątej rano. Miałam taki zwyczaj przez pewien czas, że szłam razem z psem na najwyższą wyżynkę (bo u nas tylko takie) siadałam na pniaku, on siadał obok i czekaliśmy na wschód słońca. To musiały być wakacje. A później wraz ze słońcem wracaliśmy do domu.
Z biegiem czasu zapomina się przykrości, przynajmniej ja tak mam. Dla mnie naturalniejszym sposobem osadzenia akcji opowieści jest wieś niż miasto, chociaż nie wykluczam miasta. Jednak będzie to miasteczko, ciągle prowincja, gdyż wielkie miasta mnie nudzą i męczą, podobnie jest z powieściami w nich osadzonymi. Dlatego w pewnym sensie rozumiem czytelników, których wieś znudzi od razu, jeśli kochają wielkie miasto.
Toster: Jednak, Twoi bohaterowie, odnosi się wrażenie, że są zdeterminowani, tak jakby znajdowali się na z góry opisanej drodze, niosą swój dramat, niosą swoje emocje i muszą dojść do swoich wyroków. Ich decyzje wynikają z labiryntu zdarzeń, ale ich los jest już opisany, właśnie zdeterminowany, fantasmagorie tego nie zmieniają, zaledwie dopełniają obraz konieczności jaka przed nimi stoi.
Agnieszka: Niezupełnie. Ich droga jest zdeterminowana, co prawda, ale przez decyzje bohaterów i ich reakcje na różne, często zaskakujące sytuacje. Myślę, ze scenariuszy życia człowiek ma kilka. Nie należę do fatalistów, którzy uważali, że od narodzin wszystko, cały nasz los, jest na sztywno zapisany. Dlatego nie ma sensu się starać ani czegokolwiek chcieć, ani zmierzać do osobistego celu. Ot jest, co jest i nie będzie inaczej. Skoro stoisz w ścisku pod dziurą w dachu, to musisz cierpieć, kiedy leje deszcz, bo nie przyjdzie ci do głowy, żeby zmienić miejsce. I tutaj dochodzimy to woli człowieka, do jego chęci, do jego decyzji. Bo życie składa się z decyzji i z sytuacji, w których trzeba zachować się jak należy. Tylko, że to „jak należy” jest zapisane w naszych sercach, ale nie dla każdego znaczy to samo. To „jak należy” jest osobistym tykaniem serca każdego człowieka, tykaniem jego indywidualizmu.
Nie sądzę, żeby moi bohaterowie dopełniali „obraz konieczności”. Oni po prostu zbierają, to co posiali. Zupełnie jak w ludzkim życiu. Co prawda zdarzają się sytuacje nagłe tzw. gromy z nieba, to na nie, nie mamy wpływu i to one przemeblowują życie, ale mam na myśli sytuacje typu nagła śmierć bliskiej osoby, która na nic nie chorowała, nie nadużywała, nie paliła a tu ciach! Mówimy przyszedł na nią czas. Bo, co innego możemy powiedzieć. Pocieszamy się tymi słowami, dodajemy sobie nimi otuchy.
W powieści sporo miejsca poświęcam sile słów, sformułowań, dlatego że wiejscy ludzie przykładali do nich wielką wagę. Oni dzielili słowa na dobre i złe. Dbali o to aby pozdrowić sąsiada dobrym słowem, aby na dobrą noc także mu dobrze życzyć, bo liczyli na wzajemność. Bali się, że ktoś może w ich stronę wysłać słowo złe, słowo czarne, które sprawi, że przestanie się im darzyć. I do tego nie potrzeba było czarownic, każdy człowiek był w stanie złe słowo posłać sąsiadowi.
Co nie znaczy, że mimo tego strachu żyli zgodnie i przykładnie. Ówczesna wieś była dualistyczna. Na równi dobra, co zła i tylko tamci ludzi byli w stanie te dwie sprzeczności z sobą połączyć. Taki przykład: zabić leśnego – zaszczyt, dobry uczynek. Zabić sąsiada – kara Boska do siódmego pokolenia.
Jednak złe słowo nie ma mocy a czasem obraca się przeciwko temu kto je „wyprodukował”, jeśli ten ku któremu zostało wysłane w nie, nie uwierzy, a kiedy nie uwierzy? Kiedy ma czyste sumienie. A mało kto ma czyste sumienie.
Toster: Wielu pisarzy daje się uwieść swoim bohaterom, powołują ich do życia a potem bohater jakby zaczyna żyć własnym życiem . Czy masz takich bohaterów, czy prowadzą Cię przez opowieść, jak w ogóle powstaje w głowie pisarza postać bohatera, cała jego osobowość, zestaw wewnętrznych problemów, czy jest to twór abstrakcyjny czy przeniesiona z życia projekcja kogoś rzeczywistego?
Agnieszka: W moim przypadku bohater pojawia się sam i prowadzi opowieść. W trakcie postępowania pracy nad tekstem poznaję go, ale narrator zawsze musi być silniejszy i to on w efekcie rządzi. Narrator pojawia się najwcześniej, ale bohaterzy nie przychodzą równocześnie. Nie mogę im narzucić sposobu postępowania, jeśli to zrobię, a to postępowanie jest niezgodne z ich charakterem postać zamiera i opowieść zamiera. Wtedy szukam błędu, bo wiem, że gdzieś go popełniłam. Nie mogłabym zmusić Strojenia do tego aby nie zabił leśnego w momencie, kiedy widział, jak leśny bije jego ukochaną. Ale już Gabryś, dwa razy by się zastanowił czy pociągnąć za spust, mimo że bić się lubił. Gabrysia z kolei nie zmusiłabym do zabicia z powodu afektu, może tak bardzo nigdy nie kochał, może nie potrafił tak mocno kochać. Na pewno przy pomocy pięści rozwiązywał konflikty męskie, między mężczyznami, ale nie pomiędzy kochankami ani rywalami startującymi do jednej kobiety.
Toster: W takim razie na ile Ty jesteś częścią swojej powieści?
Agnieszka: Jestem jej autorem.
Toster: No i w końcu nadchodzi ten moment, powieść wezbraną falą treści dobiega do swojego końca, pada ostatnie zdanie. Autor spogląda na swoje dzieło, na jego konstrukcję, na swoje intencje, na swoją pracę i uczucia zamknięte w jej treści, co czuje autor w tej chwili?
Agnieszka: Dobra robota, chwali siebie w duchu i idzie się wyspać. Snem sprawiedliwym, zasłużonym.
Toster: Od wielu lat prowadzisz coś w rodzaju pamiętnika pisarza na Fb, to niezwykły eksperyment, prowadzony konsekwentnie przez Ciebie, codziennymi wpisami. Co było założeniem tego działania, dlaczego codziennie tworzysz nową notkę, jakiego spodziewasz się efektu, mogąc przecież ten czas poświęcić pisaniu następnej książki?
Agnieszka: Na Fb jestem tylko z powodów zawodowych, ale dzięki temu poznałam wielu wspaniałych ludzi. Wyczuwam w Twoim pytaniu lekceważenie dla takiej formy „ekspresji”. Jednak dzięki temu, że tam piszę regularnie, to Toster mnie zauważył, Janusz Niżyński czy nieżyjący już pan Antolski, który mnie zarekomendował Pisarzom Pisarze.pl. Czy to jest marnowanie czasu? Według mnie nie. Dawniej w Krakowie literaci przesiadywali w kawiarniach i knajpach, aby nawiązać współpracę. Czy to było lepsze? Sam odpowiedz na to pytanie.
Codzienne pisanie wymaga konsekwencji, wymaga zmuszania siebie do pomysłu na jaki temat należy pisać, a do tego od razu mamy odzew, bo robimy to publicznie. To jest doskonałe ćwiczenie. Jak praca na żywym organizmie. Uczy szacunku do słowa, do tego co chcemy powiedzieć innym. Uświadamiamy sobie, że nasze słowa nie trafiają w próżnię, że po drugiej stronie jest odbiorca, który je może różnie zinterpretować. Niestety na tę interpretację nie mamy już wpływu.
Poza tym większość wydawców sprawdza profile potencjalnych autorów.
Toster: Środowisko elektronicznej rzeczywistości, nie wydaje Ci się obce, i dobrze się w nim czujesz. Świadczy o tym spora ilość tekstów, które publikujesz w przestrzeni Internetu. Ostatnio zdecydowałaś się nawet na ciekawy eksperyment formalny, podjęłaś bardzo wydawałoby się ryzykowną próbę publikacji swojej powieści jako internetowego serialu w co sobotnich odcinkach. Proszę opowiedz o swoich doświadczeniach z tym związanych i jakie masz z tym związane emocje?
Agnieszka: Czytam każdy komentarz. Nie kłócę się z nim, ale zastanawiam się czy ma rację. Tak, to jest eksperyment, i drugie tak, ryzykowny. Jednak ryzykowny nie tylko dla mnie, ale również dla portalu Toster Pandory. Bo łatwo jest promować powieść tzw. samograj. Są takie teksty, bardzo często wypuszczane na święta. Moja powieść Na surowym korzeniu, jest powieścią trudną do promocji, dlatego każdy – w tym wypadku Toster Pandory – kto się tego karkołomnego zadania podejmuje zasługuje na największą nagrodę. Toster się podjął. Wykazał się odwagą i zaryzykował. Mam nadzieję, że to nam obojgu wyjdzie na dobre.
Bardzo mnie cieszy ta publikacja w odcinkach, od dłuższego czasu ta forma promowania powieści, mnie nęciła. Chciałam ją sprawdzić chociaż mało kto był chętny podjąć to ryzyko razem ze mną.
W tym przypadku to nie jest pisanie tekstu na zamówienie, to nie ta sytuacja, kiedy Sienkiewiczowi chłopiec z redakcji wyrywał z ręki kolejny odcinek, bo on go pisał na bieżąco, chociaż coś takiego również mnie nęci. To jest wiele trudniejsze, ale, ale. Zobaczymy jakie będzie zainteresowanie Na surowym korzeniu, bo słyszałam już, że dzisiaj to tylko krótkie filmiki połączone jednym tematem wiodą prym.
Toster: W magicznej przestrzeni Twojej książki poruszają się różne nierealne postaci , miałaś stworzony do niej jakiś bestiariusz, czy tylko wydobywałaś je z pamięci dzieciństwa? Czy śnią Ci się czasem? Opisując je masz w wyobraźni ich obraz?
Agnieszka: Miałam przez chwilę notes z postaciami z powieści. Po to aby ich nie pomylić i o żadnej nie zapomnieć. Jednak ten notes był eksperymentem, który u mnie nie zadziałał, bo wszystkich pamiętałam…chociaż pamiętałam – być może – dlatego że ich wcześniej zapisałam, bo ja z tych ludzi, co musza zapisać. Mówią o nas wzrokowcy.
Na surowym korzeniu to powieść o ludzkim losie, o kawałeczku, wycinku tego losu. Uważałam, że należy o tym napisać. O tym, że ludzi łączą interesy, że dla nich poświęcają jedni drugich i, że pomimo wojny za plecami biznes się kręci.
Toster: Twoja powieść ma swój ciężar gatunkowy, jest rodzajem kroniki wspomnień o czasie zaprzeszłym, o tym co nosili ludzie tamtego czasu w swoich niepokornych duszach, ich opowieści, ich lęki, ich nadzieje i krajobrazy. Powiedz mi, ale szczerze, wierzysz, że taka powieść ma szansę na dzisiejszym pop-kulturowym runku?
Agnieszka: Brzmi tak jakbym do tej pory mówiła nieszczerze. Tak. Ma szansę ta powieść. Szczerze.
Toster: Czy istnieje coś takiego jak pisarstwo kobiece, i czy nie jest tak, że wydawnictwa oczekują od współczesnej pisarki, żeby była słodka, miła nieco pretensjonalna, ale za to z zadatkami na nimfomankę.
Agnieszka: Kiedy dotykamy tego tematu, tego w pewnym sensie sztucznego podziału w literaturze warto cofnąć się do dwudziestolecia międzywojennego, kiedy nastąpił „szturm niewieścich piór”. Wcześniej, co prawda panie też coś tam pisały, ale dla nich był zarezerwowany dział bajek i książek kucharskich. Wszelkich poradników i tekstów pedagogicznych skierowanych do dzieci, młodzieży i samych kobiet. Tekstów umoralniających i wskazujących odpowiedni sposób prowadzenia się panienek. Jednak był to teren niejako oddzielny. Mężczyźni tam nie zaglądali.
Należy pamiętać, że do momentu tej „inwazji” w literaturze nie było mowy o fizjologii kobiecej, o porodach, o trudach macierzyństwa i prowadzenia domu. O emocjonalności kobiecej także niewiele mówiono. Zamykało się to raczej w tym, że kobiety były egzaltowane, albo stawały się potworami. Albo dobre albo złe. Na jedne patrzyło się przez palce i nierzadko z politowaniem – czyli nie traktowano ich poważnie – a tych drugich się bano. Szybkie porównanie: Balladyna i Alina. Dwie skrajności. Lilla Weneda i Gwinona czy Rosa. Zauważmy, że – tak wynikało z tych tekstów – aby kobieta mogła działać to musiała być zła, bo ta łagodna i dobra zwykle padała ofiarą, bo przez swoje dobro była bezbronna.
W dwudziestoleciu kobiety naprawdę zabrały się do swojego pisania z sercem i pazurem. To nie miejsce na ocenianie ich poczynać, choć w opisach jest sporo humoru, same panie z siebie wzajemnie żartują. Jednak zaczęły powstawać (koncentruję się na tych dobrych tekstach) utwory ogromnie zaangażowane, ale odniosłam wrażenie, że panie cały czas stawały na palcach aby dorównać mężczyznom. Przy czym równocześnie podejmowały tematy, które często mężczyzn nie interesowały.
Wystarczy wspomnieć Rodzinę Połanieckich – nie znoszę tej książki – jednak co tam się od razu rzuca w oczy? Co wyprawia mąż, kiedy jego żona jest w ciąży?
Zatem panie zaczęły o tym pisać, o swojej fizjologii, o higienie – czasem aż nazbyt dosadnie i realistycznie – o menstruacji, o ciąży, o porodzie, o połogu, który bywał i bywa dla kobiet bardzo trudny, o braku sił, o samotności i zaniedbywaniu przez męża. O odstawieniu na boczny tor, kiedy zostawały matkami. Oczywiście nie tylko o tym pisały, ale nie jest to miejsce na wykład.
I wtedy powstał termin „literatura kobieca”, pisana dla kobiet przez kobiety, a nie interesująca mężczyzn. Bo wadą tej literatury – według panów – był brak szerszej perspektywy. Czyli fabuła koncentrowała się na własnym ogródku. Nie dotykała polityki ani tym bardziej geopolityki, nie wyciągała wniosków ze zdarzeń historycznych. Czyli nie poruszała tematów, które interesowały część męską społeczeństwa.
I do dzisiaj ten termin bywa rzucany z przekąsem i z lekceważeniem. Czyli ma wydźwięk niepozytywny.
Ty ten termin rozumiesz, przynajmniej tak wynika z pytania, jako określenie powieści romantycznych typu Harlequiny czyli książek skierowanych do „kucharek”. Bez obrazy dla kucharek, takie nazewnictwo funkcjonuje. Książek tak prostych jak budowa cepa i nie wymagających od czytelnika pracy umysłu, tylko nastawionych na proste emocje. Współcześnie faktycznie przeżywamy kolejne odsłony Trendowatej, tyle tylko, że jest wymóg aby się dobrze kończyły. Polecam mój tekst w Pisarze.pl pt.: Pod prąd, bo tam więcej na ten temat piszę.
Można zauważyć coś takiego, że jeśli kobieta pisze, to oczekuje się od niej słodkich historyjek. Tak, jest coś takiego. Jednak jest też sporo pisarek, które w swoich tekstach dotykają spraw trudnych, współczesnych i niejednokrotnie wymagających od nich sporej inteligencji. Widzi się także kobietę w komedii, rzadko widzi się ją w tematyce poważnej. Ale jak wspomniałam. Są takie panie, które tę tematykę udźwignęły i dają sobie z nią doskonale radę.
Czy oczekuje się pochwały nimfomanii? Pchania czytelników w tym kierunku? Trudno mi się w tym temacie wypowiedzieć, bo nie znam się na literaturze erotycznej. Romansów także nie czytam, romansów współczesnych, bo wiek dobrych, wielkich romansów – według mnie – zakończył się wraz z Flaubertem, Tołstojem czy choćby Margaret Mitchell.
Już Ci kiedyś mówiłam, że w literaturze szukam czegoś innego niż erotyki.
Jednak przykład iluś tam twarzy Greya, pokazał, że spora część społeczeństwa oczekuje takich treści. A skoro tak jest i pojawiają się autorki/rzy, które/rzy tę potrzebę zaspokajają to, co ja mam powiedzieć? Ja do nich nie należę ani jeśli chodzi o czytelników, ani jeśli chodzi o autorów.
Toster: Ty, uczysz się intensywnie angielskiego, chcesz pójść śladami Konrada?
Agnieszka: Nie. Nie zdołam.
Toster: Powinienem Cię teraz zapytać o najnowsze plany, o to nad czym pracujesz obecnie, ale Cię zapytam o powieść Twoich marzeń, jaka by miała być, jakim ideom przyświecać, jaki byłby jej czytelnik i co by Cię usatysfakcjonowało jako autora?
Agnieszka: Właśnie ją publikujesz. Wiem, że napiszę jeszcze sporo tekstów i książek, ale żadna już nie będzie taka jak Na surowym korzeniu. Inaczej pisze się emocją, a inaczej schematem. Ta powieść jest zbudowana z emocji. Jednak nie mam tu na myśli histerii i współczesnych wrzasków. To powieść zbudowana z emocji bez eksplozji. To emocje, które kipią w każdym z nas, ale nie nadajemy im imion. Zwyczajnie próbujemy się z nimi uporać jak z kurzem za szafką czy drewnem na opał. Nie odważę się drugi raz na podobny krok.
Dziękuję za wywiad
Świetny artykuł. Naprawdę dobrze napisane. Wielu autorom wydaje się, że posiadają odpowiednią wiedzę na opisywany temat, ale często tak nie jest. Stąd też moje ogromne zaskoczenie. Czuję, że powinienem podziękować za Twoją pracę. Koniecznie będę rekomendował to miejsce i często tu zaglądał, by zobaczyć nowe artykuły.
Dziękujemy serdecznie, cieszymy się że mogliśmy dostarczyć trochę przyjemności
Pisanie od końca to intrygująca metoda twórcza, choć jeszcze bardziej fascynuje mnie fenomen metamorfozy krótkiej formy literackiej w pełnowymiarową powieść. W Twoim przypadku opowieść o wiosce naznaczonej piętnem grypy hiszpanki okazała się materią na tyle bogatą i złożoną, że naturalną koleją rzeczy domagała się szerszego rozwinięcia. I słusznie!
Zjawisko to znam doskonale z własnego doświadczenia – kilka moich powieści, między innymi „Kochankowie ze Starych Babic”, „Baśń” czy „Weteran”, również wykiełkowało z pierwotnie skromniejszych form literackich. Można zaryzykować tezę, że taka ewolucja tekstu to jeden z częstszych szlaków twórczych w literaturze światowej. Tą drogą podążył wszak „Hobbit” Tolkiena, „Sto lat samotności” Márqueza czy „Duma i uprzedzenie” Austen, by wymienić tylko najbardziej znane przykłady.
Kluczowe pozostaje jednak to, by proces rozbudowy pierwotnej formy nie prowadził do rozwodnienia treści, lecz przeciwnie – wzbogacał artystyczny przekaz. W przypadku „Na surowym korzeniu” udało Ci się tego dokonać z niezwykłą maestrią.
Dziękuje serdecznie Januszu i życzę Ci powodzenia w Twoim kolejnym projekcie literackim 🙂