.
Bez koordynacji
.
Otworzyła oczy. Czuła się okropnie zmęczona. Dziwne, przecież całą noc przespała. Powoli zaczynał się dzień, miała tego świadomość. Promienie słońca zaglądały przez zasłonięte okna. Bez pośpiechu zjadła śniadanie. Nie mogła jednak dłużej zwlekać, musiała już wychodzić. Nie zamknęła nawet drzwi kroki kierując w stronę ulicy. Szła przed siebie. To musi być gdzieś niedaleko. Skręci tu! W lewo, potem na pewno prosto i za tamtym blokiem znów w lewo. Musi to znaleźć. Jednak po kilku godzinach wędrówki wśród betonowego labiryntu usiadła na ławce w parku. Poczucie pustki ogarnęło jej myśli. Nie znalazła. Teraz nie wie nawet gdzie powinna iść. W którą stronę ma podążać. Posiedzi na ławce. Pomyśli chwilę, zastanowi się i pójdzie dalej.
Nagle, nie wiadomo skąd pojawiła się młoda kobieta. Pewnie przyszła z tamtej strony. Po cichu. Niezauważona. Nieznajoma usiadła obok na ławce wzdychając ciężko. Jej twarz wydawała się nieobca. Jednak w swoim długim życiu widziała tyle twarzy, że wszystkie zaczęły się jej mieszać. Nie będzie zaprzątać sobie głowy przypominaniem.
– Tereniu… – cicho powiedziała, młoda kobieta.
– Ja?
– Tak, ty. Szukaliśmy cię.
-Przecież jestem tutaj. Po co mnie szukać?
– No tak… Choć… – ujęła dłoń starszej pani i wstała.
-Nie mogę iść ot tak sobie. Szukam go. Muszę go znaleźć.
– Jest w domu, znalazł się – głos wydawał się matowy.
Nieprzyjemny mrok rozpraszało mdłe światło latarni na zewnątrz. Leżała na łóżku okryta kocem. Dźwięki z rzadka przejeżdżających samochodów dochodziły z oddali. Całe dzieciństwo bała się ciemności, która zdawała się otulać ją z każdą chwilą coraz bardziej. Nadszedł w końcu moment w którym zdawała się dusić ją bezlitośnie. Zaczęła cicho śpiewać piosenkę, którą śpiewała lata temu. Łzy pociekły z przymkniętych oczu. Była tak bardzo sama i tak bardzo bezbronna.
– Mamo…- wyszeptała zasypiając zmęczona. Jasno, choć okna są zasłonięte. Czuła się tak bardzo zmęczona. Jakby cały poprzedni dzień chodziła. Usiadła powoli jęcząc cicho. To chyba zakwasy. Rozejrzała się po pokoju. Zupełnie nieznane pomieszczenie. Wstała aby rozejrzeć się. Cisza aż brzęczała w uszach. Mieszkanie było puste. Nikogo, żeby spytać o to co się dzieje. Stanęła przy parapecie wyglądając na podwórko. Jesień. Wiatr szarpał drzewami. Boże jak bardzo chciałaby być w domu. Przecież była tam wczoraj. Ogień trzaskał pod płytą kuchenną, mama smażyła placki, a tatuś układał drwa przy kuchni. Jakim cudem znalazła się w tym obcym miejscu? Musi wyjść stąd i zapytać o drogę do domu. Musi! Odwróciła się nasłuchując. Nadal cicho. Podeszła do drzwi. Delikatnie ujęła klamkę.
– Zamknięte…- powiedziała na głos z rezygnacją.
Rozejrzała się z przerażeniem jakby to nie ona mówiła. Dźwięk głosu był obcy. Zaczęła szarpać za klamkę, a kiedy nie przyniosło to rezultatów zaczęła uderzać pięściami w drzwi.
-Ratunku! – krzyczała zdyszana. Powtarzając jak najgłośniej to słowo jak mantrę.
Jej czerwona z wysiłku twarz, wykrzywiła się w grymasie złości. Usta zacisnęły się w cienką kreskę, a na czole pojawiły się kropelki potu. Sama nie wiedziała jak długo wołała o pomoc. W końcu, gdy nie czuła już rąk opadła na kolana i załkała z bezsilności. Nie potrafiła określić mijającego czasu. Z apatii wyrwał ją dźwięk przekręcanego w zamku klucza. Wstała powoli z powodu bolących nóg. Chyba za długo siedziała w niewygodnej pozycji. Do środka weszła młoda kobieta. Twarz jakby znajoma, jednak nie będzie się teraz tym przejmować. Szybko. Próbując uciec z pułapki, odepchnęła przybyłą. Nie udało się jednak. Jej przeciwniczka stała jak na początku, westchnęła tylko i ponownie zamknęła drzwi na klucz.
– Tereniu… – zaczęła spokojnie – Jadłaś coś?
To przelało szalę goryczy. Rzuciła się na przybyłą z pięściami. Jej krzyk odbił się od ścian przedpokoju. Na nic jednak to wszystko ponieważ obca posiadała jakaś dziwną wiedzę i obezwładniła ją bardzo szybko. Przytuliła i w milczeniu czekała aż się uspokoi. Gdy uznała, że osiągnęła swój cel, młoda kobieta ujęła dłoń Teresy i zaprowadziła do kuchni. Posadziła delikatnie przy stole i kazała jeść przyniesiony posiłek. Nalała jej herbaty z termosu i usiadła naprzeciwko.
– Tereniu… Jutro przyjedziemy z Pawłem z samego rana. Pojedziemy do takiego hotelu na uboczu… – urwała, bo głos odmówił jej posłuszeństwa.
– Pojedziemy na wakacje. Z Bogdanem zawsze zatrzymywaliśmy się w hotelach. – przerwała gryząc kawałek kotleta. – Gzie jest Bogdan?
– Czeka na ciebie.
– W hotelu? Tym na uboczu?
– Tak.
– To dobrze. Tak za nim tęsknię.
– Kim jesteś? – przyjrzała się uważnie siedzącej naprzeciwko- Jesteś taka podobna do Matyldy. To ty siostrzyczko?
– Tak, to ja Tereniu.
Sen ogarnął ją szczęśliwą. Sama nie wiedziała dlaczego. Spała snem mocnym, jak już dawno nie spała. Obudził ją dźwięk klucza, którym ktoś otwierał mieszkanie. Powoli otworzyła zaspane oczy. Zamknęła je znów. Była taka senna. Głosy przybyłych docierały do niej, jednak nie potrafiła ich do nikogo dopasować. Spać. Była taka zmęczona.
– Znów łaziła całą noc. – Męski głos był podirytowany.
– Paweł, przestań. –Szuranie krzeseł – Proszę cię.
– Miejmy to już za sobą. Dobra?
– Otwórz szafę. Spakuj wyjściowe spódnice i bluzki. Te z wieszaków. Ja zajmę się resztą.
Kiedy posiadaczka sympatycznego głosy uklękła przy jej łóżku Teresa nie spała już, miała szeroko otwarte oczy. Próbowała zrozumieć co się dzieje. Co robią obcy ludzie w jej mieszkaniu. Kiedy jednak przyjrzała się klęczącej, uśmiechnęła się szeroko.
– Matylda.
– Dzień dobry Tereniu. Jedziemy dziś na wakacje. Pamiętasz?
– Musiało mi wylecieć z głowy, bo się nie spakowałam. – powiedziała zakłopotana. Jak mogła zapomnieć o wyjeździe? Wstyd.
– To nic. Spakujemy cię z Pawłem. Zjesz tylko śniadanie. Musimy się spieszyć, bo Bogdan na ciebie czeka. Dobra?
Młody mężczyzna nie odzywał się, a ona o niego nie pytała. To musiał być wspomniany Paweł. Skoro ma im pomóc. Nie będzie mu się naprzykrzać, ma jakąś nieprzyjemną minę. Nie podoba się jej. Pewnie jej siostra poprosiła go o przysługę. Mężczyźni zawsze byli gotowi jej pomagać. Jej siostra miała dar zjednywania sobie ludzi. Przy śniadaniu paplała z Matyldą, która co chwilę przypominała o wyjeździe na wakacje.
Podróż wlokła się niemiłosiernie. Dobrze, że miała towarzystwo, choć kierowca nie odezwał się ani razu.
– Jesteśmy na miejscu – rzekł w końcu.
– Tereniu. – Z przejęciem odezwała się Matylda, ściskając dłoń współpasażerki – To ten hotel na uboczu, o którym ci mówiłam.
– Czy będzie tam Boguś?
– Przyjdzie na pewno.
Zza drzew wychylił się najpierw czerwony dach. Dopiero potem zobaczyły budynek z cegły, do którego prowadziły trzy małe schodki, obok których błyszczał stalowy podjazd. Duże okna wydawały się witać wszystkich. Gdy wysiedli rozejrzała się uważnie po okolicy, w końcu spędzą tu wakacje.
– Pięknie.
– Prawda? Poczekaj jak zobaczysz pokój! – nie mogła oprzeć się wrażeniu, że okazywany entuzjazm jest sztuczny. Coś jej nie pasowało. Coś było nie tak. Napięła się i zaczęła rozglądać się. W progu stała uśmiechnięta kobieta w średnim wieku w zielonym uniformie.
– Witam.
– Piękny hotel. Jak się nazywa? Żeby Bogdan mnie tu znalazł.
– Nazywa się: „Na uboczu”. Bogdan na pewno cię znajdzie. Choć, pokażę Ci pokój. – zwróciła się bezpośrednio do Teresy.
Co to za dziwne miejsc, że mówią do klienta na Ty? Pokój faktycznie uroczy. Tylko łóżko pojedyncze. Bogdan się tym zajmie gdy przyjedzie. Ona nie ma już siły. Rozsiadła się na krześle stojącym przy oknie. Piękny widok. Sama natura. Ciekawe jak z kuchnią? Pamiętała jeden wyjazd, podczas którego trafili na okropnego szefa kuchni. Wszystko było przesolone. Kto zatrudnia takich ludzi. Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk przysuwanego taboretu. Z boku przysiadła się siostra. Wyglądała jak jej siostra.
– Tereniu… Mamo…
-Tak?- Spojrzała w zaszklone od łez oczy.
– Mamo, zostaniesz tu. To bardzo dobry ośrodek. Będzie tu jak w hotelu.
– Lubię hotele. Często bywaliśmy w nich z Bogdanem. Matylda? – próbowała przypomnieć sobie, skąd zna rozmówczynię.
– Nie mamo… Tośka. – z zamglonych oczu spłynęła łza.
-Córciu, nie płacz.- Delikatnie dotknęła wilgotnego policzka. Starła palcem mokry ślad.- Będzie dobrze. Zobaczysz. Poczekamy tu na ojca.
– Nie mogę z tobą zostać. To prywatny ośrodek, muszę na niego zarabiać.
– Ty zawsze byłaś taka zaradna, Nasza duma największa.
Młoda kobieta po cichu wyszła z pokoju, zostawiając starszą zatopioną w myślach. Już od dawna nie wiedziała gdzie znajduje się jej matka, stała się dla niej obca. Przerażała ją tak samo jak ją kochała. Teraz klamką zamykała niepewny i pełen strachu rozdział życia. Może skupić się na tym, co pozwoli matce żyć we własnym świecie. Bezpiecznie w tym jak to sama nazwała „Hotelu na uboczu”.
Kamila Ciołko-Borkowska
Opowiadanie opublikowane w antologii „Rubieże rzeczywistości Cz.1” wyd. Bibliotekarium