Dobry chłopak

.

.

Zazwyczaj w tych niepozornych istotach drzemią wielkie pokłady chęci i możliwości. Dodatkowo nikt się nie spodziewa, że tak uroczo wyglądający osobnik, pozdrawiający wszystkich na dzień dobry, jest diabłem wcielonym. Powolne spacery, które odbywał co dzień po wsi, utwierdzały całą okolicę w przeświadczeniu o jego spokojnym usposobieniu. Jednak nikt nawet nie podejrzewał, co dzieje się w objętej szaleństwem głowie. Jakie plany i knowania, rodzą się w małej główce, podczas bezsennych nocy, spędzanych na łące za stodołą. Tylko wścibski księżyc potrafił zajrzeć Rufusowi w oczy, w których błyszczała diabelska iskierka. 

.

Jako najmłodszy z pięciorga rodzeństwa, nie mógł liczyć na całą uwagę umęczonej pracą we młynie matki. Każde z nich było wiecznie zazdrosne, o choć cień uwagi rodzicielki. Dzieci w tej rodzinie wychowywały się same. Od momentu, kiedy nie musiały być już karmione piersią, samodzielnie bawiły się na podwórzu, na którym rządził dziadek Henio. Do chałupy zaglądały tylko, gdy liczyły na łakocie od babci Stasi. Rufus wiecznie walczący o swoją pozycję w rodzinie, co dzień musiał zmagać się z drwinami starszego rodzeństwa, z powodu nadmiernie okazywanego szacunku i zaufania do dziadków. Kochał ich miłością bezwarunkową. Jego oddanie i lojalność, była tak wielka, że kiedy jeden z braci ukradł z pieńka dziadkowy boczek, który zostawiła mu tam babcia, poprzysiągł zemstę. Wtedy to uknuł plan Pod pozorem zabawy, zwabił brata w pobliże studni, a kiedy zbliżył się wystarczająco blisko, po prostu wepchnął winowajcę do środka. Cała akcja była perfekcyjnie zorganizowana. Nikt się nie zorientował, że za śmiercią jednego z braci stoi właśnie on. Nie można bezkarnie kraść. Zwłaszcza seniorowi rodu. Tego dnia poczuł się dorosły. Wymierzył sprawiedliwość i postanowił, że jeśli nie ma nikogo, kto będzie dbał o interes dwójki staruszków, on się tym zajmie. Dzień był piękny. Słońce grzało od samego rana. Rufus jak to miał w zwyczaju umościł się za firanką w kuchni i patrzył jak zwykle na krzątającą się babcię. Stasia zawsze miała ręce pełne roboty. To prała, to krochmaliła, a to pichciła coś na kuchni. W domu zawsze pachniało smakowicie. Tego ranka, głośno stukając butami, do chałupy wszedł sołtys. Dzieciaki ze wsi śmiały się z jego wielkiego nosa, którym wiecznie pociągał, jakby przez cały rok miał katar. Rozsiadł się za stołem i brudną ręką sięgną po podsunięty przez kobietę kawałek mięsa.
– Heniek jest? – zapytał niewyraźnie zajęty gryzieniem.
– Zawołać?
Widząc kiwnięcie głowy, wytarła spracowane dłonie w fartuch i wyszła po męża. Za firanką rosło napięcie. Czego chce ten okropny człowiek? Wprawdzie był częstym gościem w gospodarstwie, jednak pierwszy raz potrzebni mu byli obydwoje. (tu bym wstawił podmiot) Rufus z rosnącym zainteresowaniem przyglądał się jak dziadek otwiera kopertę, wyłuskuje okulary z woreczka wiszącego zawsze w kuchni i z rosnącym poirytowaniem, czyta wiadomość. Babcia widząc zachowanie męża, coraz mocniej skubała swój kuchenny fartuch. W końcu wstała i zaczęła głośno przesuwać garnki na kuchni. Rufus znał ją i wiedział, że była to oznaka stresu. Babcia po prostu bała się tego, co zawiera list. Dziadek skończywszy czytać z impetem odłożył kartkę na stół.
– Powiedz wójtowi, że nie sprzedam mu ziemi.
– Heniek uspokój się. To może być bardzo dobry interes.
– Niech on sobie ten interes, wsadzi w…
– Heniu. – babcia odezwała się spokojnie do gościa – Nie jesteśmy zainteresowani.
– Jak chcecie. – sołtys wzruszył ramionami, wgryzając się w kolejny kawałek mięsa-  Wójtowi zależy na tym kawałku ziemi.
– Po moim trupie! – odparł dziadek.
Okulary spadły na ziemię, a drzwi trzasnęły głośno za wychodzącym mężczyzną.
Mały urwis ze swej kryjówki widział jak babcia powoli zaczęła zbierać rozbite okulary. Usiadła na krześle wzdychając ciężko.
– Tadek, proszę cię. Sam widzisz, że to zły pomysł.
Gość wzruszył ramionami. Wstał i powoli wyszedł za zewnątrz. Nie widząc nigdzie gospodarza postanowił wrócić do domu. Nie wiedział, że Rufus opuścił swoją kryjówkę i niepostrzeżenie podąża jego śladem. Wściekłość buzowała w młodych żyłach. Z całych sił zaciskał zęby, a w jego głowie kiełkował plan. Nie może pozwolić by ten okrutny człowiek zabrał dziadkom ich ziemię. Po drodze podjął decyzję. Nieodwołalną. Będzie się jej trzymał. Dyskretnie usadowił się w oknie domu sołtysa.   Zadbał, by nikt go tam nie widział. Niestety reszta tego dnia nie sprzyjała obserwacjom. Coś zaszkodziło chyba staremu Jóźwikowi, bo do późnego wieczora nie opuszczał łazienki. Rufus nie ukrywał przed sobą, że cieszy go ten fakt. Wracając do domu, obiecał sobie przyglądać się uważnie podejrzanemu, do czasu, aż nie będzie pewny, że jest winien. Choć był prawie pewny, że to wszystko wina tego starucha. Musiał mieć jakiś układ z wójtem. Wróci tu jutro i upewni się, że ma rację.
Jak sobie obiecał, tak zrobił. Zaraz po śniadaniu zameldował się w tym samym miejscu, co dzień wcześniej. Niestety bez owocne czekanie drażniło młodego ducha. Chciał być pewien. Chciał wiedzieć. Chciał jak najszybciej ukarać winnego. Dopiero kilka dni wyczekiwania dało mu pewność. Przyniósł ją głośny dzwonek telefonu.
– Tak? A, dzień dobry wójcie – sołtys podrapał się po łysej czaszce.-  Nie, jeszcze nie.  – Po drugiej stronie kabla ktoś zaczął krzyczeć. – Spokojnie, przecież obiecałem, że ich namówię. To bardzo dobry kawałek ziemi. – Głos w słuchawce zdawał się uspokoić. – Załatwię to. Tylko potrzebuję czasu.
Sołtys odłożył słuchawkę marudząc pod nosem. Podciągnął spodnie, nałożył czapkę i poszurał w stronę wyjścia. Młody obserwator, w którym wściekłość zagotowała się niczym w wielkim kotle, poprzysiągł zemstę. Nie zostawi tak tej sytuacji. Zdrajca musi umrzeć! Podążając za Jóźwikiem do własnego domu w myślach ulepszał swój niecny plan . Bezszelestnie wsunął się do domu przez okno. Rozsiadł się w swoim sprawdzonym miejscu za szafą i czekał. Babcia wpuściła gościa do domu i jak zwykle postawiła na stole jedzenie. Wiecznie głodny sołtys nie mógł oprzeć się pachnącej strawie. Dopiero gdy zmiótł wszystko z talerza, spojrzał na kobietę siedzącą na zydelku przed nim. Nie odzywała się, jakby wiedząc, że sołtys przychodzi nie koniecznie z przyjacielskimi zamiarami. Siedziała cicho, lekko szarpiąc brzeg fartucha.
– Staśka. – Odezwał się w końcu.
– No co tam. – prawie wyszeptała.
– Znamy się z Heńkiem od dzieciaka. Nigdy nie chciałbym dla was źle.
– Nie sprzedamy ziemi.- wycedziła przez zaciśnięte zęby – Nie licz na to Tadek. To nasz dom.
– Za ten kawałek gruzu dostaniecie naprawdę dobre pieniądze.
– Tadek… Lepiej już idź.- powoli wstała z taboretu.
– Za chwilę będziecie za starzy…
– Milcz! – przerwała zdenerwowana staruszka.
– Ale Staśka. Zrozum…
Tego było zbyt wiele. Wściekłość i nienawiść są zawsze niedobrymi doradcami. Młodzieniec zza szafy nie mógł już znieść tak niegodnego traktowania najbliższych sobie ludzi. Zabije tego starca. Zabije! Udusi go własnymi rękoma. Znalazł dogodną dla siebie pozycję, by bez pudła podskoczyć do tego psubrata. Poczekał, aż ten skupi się na swojej czapce, którą gniótł w rękach, tłumacząc babci swoje racje. Nie słuchał już. Nie miał do tego głowy. Zajęty był wyliczaniem i planowaniem. Musiał zrobić to szybko. Zanim sołtys nie wyjdzie z kuchni. Gdy babcia Stasia odsunęła się na odpowiednią odległość Rufus zdążył tylko wyszeptać: „Kości zostały rzucone” i skoczył w kierunku gardła starego Jóźwika. Rządza zemsty zasłoniła mu cały świat. Usłyszał tylko krzyk przestraszonej babci oraz niższy głos swojej ofiary. Zacisnął ręce z niegasnący uśmiechem.
Stasia rzuciła się do drzwi. Wyskoczyła na podwórze rozglądając się za swoim mężem.
– Heniek! Heniek ratuj. Diabeł jakiś. No diabeł wstąpił w tego kota!

.

Kamila Ciołko-Borkowska

4
0

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *