.
Dziewczynka na ławce
.
Rozejrzał się dookoła, wdychając głęboko rześki zapach poranka. Uwielbiał spacery przed świtem. Świat dopiero budził się do życia i jedyne co go otaczało to cisza i piękno otoczenia. Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, żeby podczas porannych spacerów spotkał kogokolwiek. Zazwyczaj przemierzał tę samą trasę i cieszył się samotnością. Nie po to przeprowadzał się, wręcz uciekał do Norwegii, żeby pchać się w kontakty z ludźmi. Z drugiej strony, to nie było tak, że zawsze unikał ludzi. Nie. Lubił towarzystwo i nawet utrzymywał kontakty z sąsiadami, jednak był typem samotnika. Póki żyła jego żona: Anna, byli zawsze otoczeni znajomymi. Teraz, gdy został sam, czuł się tak, jakby jego ukochana zabrała ze sobą ekstrawertyczną część jego osobowości. Zamknął się w sobie i nawet gdy dzwoniło któreś z dzieci to rozmowa trwała nie dłużej niż 10 minut. Kochał swoje dzieci i martwił się o nie, doszedł jednak do wniosku że nadszedł czas egoizmu i gdy tylko uporządkował swoje sprawy prawne, przeprowadził się do Amot. Po długich i nieprzespanych nocach w wielkim i pustym mieszkaniu, doszedł do wniosku, że nie wytrzyma samotności w miejscu, w którym każde ziarenko piasku przypomina mu o Annie. W Norwegii znalazł się przez przypadek. Nie planował tego, że jego przeprowadzka będzie dotyczyła również zmiany kraju. Pierwotnie zamierzał przenieść się tylko do innego województwa. Okazało się jednak, że jego znajomy wracał do Polski i zaoferował mu swoje mieszkanie. Najpierw w żartach, jednak z biegiem czasu pomysł nabrał bardziej realnych kształtów. W końcu tak się wszystko potoczyło, że oto on: Paweł Różański, spakował w jedną walizkę swój dobytek i całkiem zmienił swoje życie. Decyzję ułatwił fakt, że bardzo dobrze posługiwał się angielskim. Dopiero po przylocie na miejsce uzmysłowił sobie, dlaczego dzieci pukały się w czoło, gdy mówił im co zrobi. Trudno. Niech nazywają to jak chcą. Niech myślą, że zwariował na starość. Niech mówią, że po śmierci matki stał się nieodpowiedzialny.
Wracał już, gdy na ławce nad rzeką zauważył postać: drobną, zgarbioną, drżącą najpewniej z zimna. Spojrzał na zegarek, była piąta dwanaście. Stanął na moment przyglądając się nieznajomemu. Miał dwa wyjścia. Mógł zawrócić i przejść górą, przecinając farmę starego Greena. Wybierając tę opcję nie przeszkadzałby osobie, którą właśnie zobaczył. Przecież jeżeli wychodzi się z domu o tak wczesnej porze, to na pewno nie po to, by imigrant w wieku emerytalnym pytał, czy wszystko jest tak jak trzeba. Mógł też pomny nauk żony podejść i zapytać czy wszystko w porządku. Czuł się nieswojo rozmyślając nad tym, które z rozwiązań wybrać w tym momencie. Nie lubił tego uczucia. Powodowało dyskomfort psychiczny, a tego wolał unikać. Wiosenne poranki w Norwegii nie należą do najcieplejszych, a postać na ławce ubrana była tylko w spodnie i cienki t–shirt. Nie mógł się zdecydować. Już prawie postanowił skręcić w stronę farmy sąsiada, gdy uświadomił sobie, że nie przekreśli całkowicie przekonań i nauk wpojonych mu w dzieciństwie przez matkę i starannie pielęgnowanych przez ukochaną żonę w dorosłym życiu. W końcu przez całe małżeństwo tak często słyszał o tym, że każdy zasługuje na wyciagnięcie pomocnej dłoni, że nim się spostrzegł faktycznie stało się to jego wyznacznikiem relacji z innymi ludźmi. Nawet teraz gdy jest daleko od dawnego życia postępował według tego przykazania. Westchnął żałośnie, wzruszył ramionami i skierował się w stronę ławki, na której siedział obca mu postać. Szedł powoli nie przyspieszając kroku, a kiedy zbliżył się wystarczająco dostrzegł, że na ławce siedzi dziewczynka. Co dziecko robi samotnie nad rzeką? O tak wczesnej porze? Szedł dalej, nawet gdy dziewczynka usłyszawszy jego kroki na szutrowej ścieżce i zgarbiła się jeszcze bardziej. Podszedł i najdelikatniej jak umiał spytał: „ Przepraszam, czy wszystko w porządku?” Odpowiedziała mu cisza. „Może mnie nie rozumie?” Przeleciało mu przez myśl. Jednak po chwili usłyszał głośne pociągnięcie nosem, dziewczynka wytarła czerwony już i tak nos wierzchem dłoni. Spojrzała na niego zapłakanymi błękitnymi oczyma i bez przekonania pokiwała głową.
– Tak, dziękuję. – odpowiedziała.
– Czy mogę się dosiąść? – Nie dał za wygraną, choć jego wewnętrzne ja przeklinało go i wypominało, wiedział że sytuacja jest przynajmniej niestosowna. Obcy starszy mężczyzna i dziecko na pustej szutrowej ścieżce. Zresztą o tej porze powinien już kierować się do domu, gdzie czekał bujany fotel i pyszna kawa. Po co ma pchać się do jej życia? Przecież pamięta jak ciężko było przeżyć z jego dziećmi w tym wieku. Nie zwariował tylko dzięki temu, że miał Annę zawsze pod ręką. W końcu jego wewnętrzne ja przegrało z wpojonymi naukami moralnymi.
–Tak, proszę… – usłyszał po czym nastąpiło ponowne głośne pociągnięcie nosem, wytarcie go wierzchem dłoni i roztarcie na twarzy łez, które zalewały już całą twarz.
Paweł usiadł na drugim końcu ławki, oparł się i spojrzał w stronę dziewczynki. Mogła mieć 10, no może 13 lat. Blond włosy, uciekały wręcz ze splecionego na głowie warkocza sięgającego dziewczynce do połowy pleców. Piegowatą twarz miała mokrą od łez, a chude ramiona drżały nie tylko z powodu płaczu. Dziewczynce było zimno, sinymi dłońmi rozcierała zmarznięte ramiona. Siedząc po turecku starała się nie pokazywać nieznajomemu w jakim stanie się znajduje. Jednak mając córkę Paweł doskonale wiedział, że pociągająca nosem, zalana łzami i cała zasmarkana dziewczynka była czymś bardzo wstrząśnięta. Pamiętał jak jego własna córeczka znajdowała się w takim stanie przynajmniej kilka razy w miesiącu i każdy taki epizod był odpowiednikiem końca świata. Tęsknił bardzo za tą dziewczynką, za swoją malutką Emilką. Jak bardzo różniła się od jego dorosłej już córki. Poczuł w tej chwili ochotę przytulenia swojego najstarszego dziecka. Przewinęły mu się przed oczyma obrazy z przeszłości. Pierwszy dzień w domu, kiedy Ania dopiero co wróciła ze szpitala położniczego. Jego lęk przed wzięciem niemowlęcia na ręce. Małą raczkującą istotkę i niekompletny uśmiech pierwszoklasistki. Przysiągłby, że naprawdę słyszy głos córki: „Wyżej! Tato!” krzyczane, gdy podrzucał ją do góry. Poczuł piekące łzy i szybko zamrugał oczami. Ponownie spojrzał na dziewczynkę siedzącą obok. Nawet nie spojrzała na niego.
– Chyba jest ci zimno? Co? Mogę dać ci bluzę – zwrócił się do dziewczynki.
– Nie, nie trzeba dziękuję. – Spojrzała na niego, a jej błękitne, zapłakane oczy wydawały się błyszczeć. – Wtedy Pan będzie marzł.
– Nie mów głupstw. Zgrzałem się podczas spaceru. I musiałem ją i tak zdjąć. –Na dowód słów wyciągnął w jej kierunku rękę, w której trzymał lekką kurtkę sportową w kolorze zgniłej zieleni. – Proszę, weź.
Widać było, że się wacha. Może boi się, bo rodzice zawsze powtarzają swoim dzieciom, żeby niczego nie brały od obcych. Uśmiechnął się do niej, żeby dodać odwagi, i pokazać, że nie musi się go obawiać. Przypomniał sobie wtedy jaką burę dostał Mirek– starszy syn, kiedy przyniósł do domu cudzy, czarny sweter. Pamiętał, że chłopak miał wtedy może z 9 lat i tego feralnego dnia wyszedł do kolegi. Dzień zapowiadał się upalnie, niestety w ciągu dnia mocno się ochłodziło i chłopak wracając marzł. Po drodze spotkał mężczyznę, który dał mu swój sweter. Pamiętał swoje przerażenie i wielkie zlęknione oczy żony, gdy syn opowiadał skąd ma sweter . Jedyna reakcja na jaką było stać dwoje dorosłych ludzi to krzyk i pretensje. Mirek poszedł spać bez kolacji, a oni obydwoje mieli do siebie pretensję, że są złymi rodzicami. Teraz wiedział, że jedynym błędem syna było to, że nie potrafił przewidzieć, że zrobi się chłodno, co to za to błąd? Czy zawiedli z Anią jako rodzice? Tak? Nie? Zawsze wpajali synowi, że ludzie są dobrzy. Ale czy wtedy postąpiliby tak samo? Nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Pamięta tylko to poczucie niesprawiedliwości i bezsilność. Chciał przytulić syna, jednak ojciec powinien być twardy. „Marsz do łóżka!” miało zakończyć sprawę. Niemniej jednak wiedział, że stracił wiele w oczach syna. Co innego wpajali dzieciom przez lata, a w obliczu tej konkretnej sytuacji zachowali zupełnie inaczej. Czy byli dwulicowi? Czy może sami do tego nie dorośli?
– Dziękuję.– Dziewczynka pośpiesznie włożyła kurtkę, zapinając się po samą szyję. Wyglądała bardzo pociesznie. Jak jego dzieci kiedy nakładały za duże ubrania rodziców. Przyszła mu do głowy Emilka paradująca w sukience Anny, perłach i kapeluszu, człapiąc w za dużych czółenkach. Chłopcy udający dżentelmenów w jego marynarkach i krawatach zawiązanych byle jak. Często, za często krzyczał na synów za te pogniecione, źle powiązane krawaty. Gdyby mógł cofnąć czas z pewnością nie zachowywał się tak. Dziś wie, że inne rzeczy są ważniejsze. Ciekawe czy jego dzieci wiedzą, że nie ma sensu przejmować się takimi drobiazgami, że co innego jest ważne w życiu? On to już wie, ale czy nauczył tego swoje dzieci? Przyjrzał się dziewczynce. Ona też powinna paradować w za dużej sukience swojej matki i śmiać się na cały głos, śpiewając dziecięce piosenki, dokazując wraz ze swoim rodzeństwem. Tak jak jego dzieci.
– Jak masz na imię dziecko?– zapytał, bo jakoś musi się zwracać do tej dziewczynki.
Chwila ciszy, jakby zastanawiała się czy podać mu imię czy nie. Westchnęła głośno i po raz kolejny głośno pociągnęła nosem, robiąc charakterystyczną przerwę w trakcie. Z ulgą zauważył, że wytarła łzy i przestała płakać.
– Endene – powiedziała w końcu. Patrząc mu w oczy.– Na imię mi Enden, optymistycznie, prawda?
– Mogłabyś nazywać się Alisa.
– Ale to przecież psie imię. – Na ustach Endene zobaczył cień uśmiechu.
– Wiem…– powiedział i zamilkł.
Kiedy Emilka miała może 13 lat, Mirek 10 a Tomek 9, uparli się grupowo, że chcą mieć psa. Niestrudzenie przez dwa miesiące na zmianę wychodzili na spacer z pustą smyczą, wymieniali wodę w specjalnie przygotowanej misce w kuchni, a kiedy któreś z nich rozlało wodę pokornie sprzątali „po piesku”. W końcu poddali się obydwoje i razem, całą rodziną wybrali się do schroniska. Dzieci jednogłośnie orzekły, że zabierają do domu małą suczkę rasy nijakiej. Małą burą kupkę nieszczęścia, którą nazwały właśnie Alisa. Już nawet nie pamiętał dlaczego tak nazwały psa. Suczka towarzyszyła im z takim oddaniem, że stała się członkiem rodziny i kiedy nadszedł jej czas, wszyscy płakali długo i szczerze. Dzieci już nigdy nie poprosiły o psa, a oni nie proponowali zastępstwa dla ukochanej psinki.
– A ja jestem Paweł.– Wyciągnął do niej dłoń, którą uścisnęła niepewnie.
Była ona zimna jak stopy jego żony, kiedy zaraz po ślubie wybrali się w góry i podczas jednego ze spacerów zmokli okropnie. Po powrocie próbowali jakoś się ogrzać więc masował żonie zmarznięte stopy, a ona śmiała się tylko, bo miała tam łaskotki. Gospodarz, od którego wynajęli pokój, przygotował im termofory z gorącą wodą, a jego żona przepowiadała, że na pewno się pochorują po takiej przygodzie, i że pochorują się i umrą, i że co ich podkusiło, żeby się pchać nad Morskie Oko w taką pogodę? Nie mógł wytrzymać tego marudzenia, więc by odwrócić uwagę pocałował ją. Udało mu się tak dobrze, że dziewięć miesięcy później trzymał na rękach Emilkę. Uśmiechną się lekko. Co go dziś wzięło na wspominki? Czyżby tak wyglądała starość? Zauważył, że dziewczynka przygląda mu się. Odgonił od siebie wspomnienie o młodej żonie i skupił się na Endene.
– Dlaczego tu usiadłeś? – zapytała
– Dlaczego płakałaś? – Odpowiedział pytaniem. Endene podkurczyła nogi pod brodę.
Nie patrzyła na niego, wzrok miała skierowany na małą czerwony budynek po drugiej stronie rzeki. Wszystkie stodoły tego typu są w Norwegii czerwone. Podobało mu się to i nie zamierzał temu zaprzeczać. Ta był zarośnięta, wysokie drzewa otaczały ją z jednej strony, a latem gdy trawa była wysoka widać było tylko dach szopy. Larsenowie trzymali tam łódki. Dostawali się do rzeki wydeptaną wąską ścieżką, niosąc kajaki nad głowami. Pamiętał, że jego synowie uwielbiali wyprawy kajakowe. W liceum prawie każdy letni weekend zajęty był pływaniem. On, niestety nie miał czasu, aby razem z chłopakami wybrać się na któryś z takich wyjazdów. Teraz żałował. Żałował każdego zmarnowanego spływu kajakowego, każdej wodnej wycieczki, każdej minuty, którą mógł spędzić z dziećmi. Z perspektywy czasu nawet obowiązek pracy zarobkowej nie tłumaczył jego nieobecności w życiu swoich synów. Tomek niestrudzenie proponował mu udział w takich imprezach. Zawsze powtarzał, że jedzie ojciec Zdziśka, Wieśka czy Witka. Zawsze czyjś ojciec – nigdy on. Mirek zrezygnował po pierwszych wakacjach. Ania nie mówiła nic. Tylko patrzyła. Ten wzrok pełen smutku pamięta do dziś.
Endene chrząknęła jakby chciała zwrócić jego uwagę znów na siebie, i wzruszyła ramionami. Pamiętał, że jego dzieci często tak robiły. Jak denerwuje wszystkich rodziców ten nieokreślony ruch ramion w górę i w dół. Nie dawał odpowiedzi na zadane pytanie
– Czyli wszystko w porządku i mogę wracać do domu?
Pomyślał, że niedługo otwierają Kiwi i nie chcę się spóźnić, bo jeszcze wykupią mu cały chleb tostowy. Zaczął się podnosić z ławki.
– Zaczekaj… – wyszeptała dziewczynka. – Czy… Czy miałeś kiedyś tak, że myślałeś, że się wszystko ułoży i będzie jak dawniej? I że z radości prawie latałeś pod niebem… I nagle… Nagle wszystko runęło. Spadałeś w przepaść i tam już było tylko gorzej niż źle. No powiedz, miałeś tak?
Usiadł z powrotem na ławce. Oczy mu się zaszkliły i zobaczył znów Annę. Chorą, zmęczoną, wychudzoną miłość swojego życia, dla której nic już nie mógł zrobić. Mógł się tylko modlić. Siedział przy jej łóżku dniami i nocami. Dzieci prosiły, żeby dbał o siebie. Jednak jak mógł to robić przecież zawiódł Annę? Wierzył. Przysięgał wręcz, a teraz płakał. Przepraszał i błagał. Próbował handlować z Bogiem, losem, wszechświatem. Gdy lekarz powiedział, że wyniki są zadowalające myślał, że jednak się udało. Ania usiadła. Ba! Wstała nawet i przycupnęła na balkonie na chwilę. Maj był wtedy piękny, słoneczny i nie za gorący. Piękny maj – taki brutalny. Jeszcze w tym samym tygodniu jego żona, ukochana żona, skonała na jego rękach. Podłączona do piszczącej i mruczącej maszynerii. Blada i wymęczona, przed śmiercią wyszeptała tylko: „Dziękuję ci” Został sam. Przerażony, jak dziecko. Siedział w fotelu i nie miał siły jeść, czy nawet myć się. Nie miał siły na nic, nawet na życie. Depresja, którą zdiagnozował lekarz, to nic w porównaniu uczucia klęski, które w sobie miał. Zawiódł wszystkich: żonę i dzieci. Żonę, bo jej nie ochronił a dzieci, bo straciły matkę.
Przez chwilę miał wrażenie, że znów czuje znajomy ciężar w piersi. Rękę przyłożył do piersi, serce biło jak oszalałe.
– Miałem…. – odpowiedział zachrypniętym głosem. Odchrząknął by móc dokończyć .– Ale ty jesteś taka młoda i całe życie przed tobą. Nie chcę wtrącać się, bo przecież jestem dla ciebie obcym człowiekiem, ale myślę, że dasz radę. W końcu zapomnisz.
– Nie wiem. Życie wydaje mi się takie beznadziejne, ale ty tego nie zrozumiesz. Dorośli zawsze mówią, że przesadzam.
Przypomniał sobie, że trzaskanie drzwiami zawsze oznajmiało, że Emilce brakuje argumentów. Okres dojrzewania ich córki był ciężki i dla niej i dla wszystkich. A ona zawsze krzyczała im prosto w twarz, że są beznadziejni, że życie też jest takie. I że wszystko jest bez sensu. Kłótnie nawet o najmniejszy drobiazg urastały do rangi katastrofy. Kiedy myśleli, że już nie wytrzymają, że ich cierpliwość dla wyskoków i pretensji córki skończyła się, ta przyznała im rację. Z wrażenia aż usiedli, a Ania zaczęła się śmiać. Śmiała się długo i głośno trzymając się za brzuch. Razem z Emilką patrzył na Anię ze zdziwieniem, nic nie rozumiejąc. W końcu żona otarła załzawione oczy, wstała i podeszła do córki. Spojrzała jej w oczy, pocałowała ją w czoło i wyszła z domu. Pamiętał, że nie było jej kilka godzin, a kiedy wróciła było już ciemno. Nigdy nie zapytał gdzie była.
– Zdziwiłabyś się jak dorośli potrafią wyolbrzymiać. – Uśmiechną się do Endene, żeby ją uspokoić.
– Ty też? –Spojrzała na niego badawczo. Miała niesamowite oczy, sprawiały wrażenie jakby przewiercały rozmówcę, a ich właścicielka wiedziała dzięki temu czy on kłamie.
– A żebyś wiedziała. – Uśmiechną się pod nosem na wspomnienie tych wszystkich sytuacji gdy przesadził. Nazbierałaby się tego całkiem pokaźna kolekcja. Pamiętał jak nakłamał Annie gdy się poznali, a gdy prawda wyszła na jaw nie chciała z nim rozmawiać. Musiał się mocno napocić, żeby spojrzała na niego znów łaskawym okiem. Gdy Anna była w pierwszej ciąży, trzy razy woził ją do szpitala przerażony tym, że to już. Żona nazywała go panikarzem. Miliony razy pędził na pogotowie, bo według niego któreś z dzieci prawie umierało.
– Czasem myślę, –powiedziała smutno Enden. – Że byłoby lepiej, żebym się nie urodziła. Albo już umarła… – na chwilę zawiesiła głos, a on nie wiedział nawet co ma powiedzieć. – Mieliby wtedy święty spokój. – Dokończyła.
„Dla ciebie będzie lepiej jak umrę kochanie”: wyszeptała Anna. Słowa te krążyły w jego głowie nocami. Kiedy lekarz powiedział, że ma ona przed sobą tylko pół roku życia, nie mógł spać. Podczas bezsennych nocy bez przerwy brzęczało mu w głowie to co powiedziała z przekonaniem pomiędzy kolejnymi gryzami kanapki z wędliną. Z emocji upuścił kubek z kawą. Jak ona może mówić takie rzeczy i to ze spokojem? Przecież on zrobi wszystko, poruszy niebo i ziemię, żeby tylko jego ukochana mogła żyć. Kiedy pochylił się, żeby posprzątać usłyszał jeszcze tylko, że ma nie histeryzować. Zaczął więc na nią krzyczeć, że nie może mu tego zrobić, że jest egoistyczna i on nie pozwoli jej tak po prostu zostawić rodziny na pastwę losu. Ania patrzyła na niego, powoli żuła śniadanie i potakiwała głową. „Histeryzujesz” powtórzyła pijąc herbatę. Gdy faktycznie umarła miał wrażenie, że zapada się w głęboki piasek. Nie mógł złapać tchu, łzy zalewały cały świat, a on nie mógł ruszyć się z miejsca. Wszędzie była nicość.. Nie zasługiwał na nic będąc sam. Po co wstawać rano jeśli nie ma dla kogo? Dzieci? Dzieci mają swoje życia, swoje rodziny i samotny ojciec potrzebny im jest jak kula u nogi. Nie miał komu robić z rana kawy, nie miał komu kupować ciastka z kremem wracając z miasta. To nie tak miało być. Krzyczał w nocy przez sen, który fundowały mu różne pigułki przepisane przez lekarza. W ciągu dnia przestał się odzywać, a usta zawsze uśmiechnięte wtedy zaciskały się coraz mocniej. Miał wtedy żal do Anny. Nie było jej, by wesprzeć gdy tego potrzebował. Rozmawiał w nocy z jej wspomnieniem i powtarzał, że umieranie nie jest najlepszym rozwiązaniem.
– Umieranie nie jest najlepszym rozwiązaniem – powiedział na głos stalowym głosem, może nazbyt ostrym dla małej dziewczynki, ale było już za późno.
– Mówisz jakbyś był do tego przekonany.– Odparła dziewczynka patrząc mu prosto w oczy. Jakby nie był jej straszny jego ostry ton. Wydawało się, że jej oczy zaczęły mocniej błyszczeć, a potem ściemniały do koloru topazu.
– Jakiś czas temu zmarła moja żona .– Zaczął powoli zaciskając pięści. – Kochałem ją nad życie. Nie mogłem sobie poradzić z jej śmiercią. Wolałbym sam umrzeć. – Odetchnął głęboko, jakby powiedzenie tego, sprawiło mu wielką ulgę.
Swoją drogą tak właśnie było, za rzadko mówił to komukolwiek. Nawet dzieci nie słyszały, żeby często wyznawał miłość ich matce. Dzisiaj chciałby cofnąć czas i mówić jej to na każdym kroku.
– Nie powinno się nikogo kochać aż tak bardzo. Mnie na pewno nikt tak nie kocha…–odpowiedziała.
Mówiła to z takim przekonaniem, że miał wrażenie, iż przyszłość tej dziewczynki usłana będzie tylko smutkiem, niepowodzeniami i brakiem miłości.
– Wielka miłość boli za bardzo, za mocno potem jest się samotnym. To się nie opłaca – kontynuowała.
Był zszokowany słowami tak młodej dziewczyny na jakże poważne tematy. Spojrzał na nią badawczo. Jej twarz nagle wydała mu się starsza, poważniejsza. Nie przypominała już twarzy zapłakanego podlotka.
– To nie prawda! – Krzyknął. – Człowiek bez miłości jest samotny, a samotność jest jak śmierć: okropna.
– Mówisz tak, bo jesteś stary. – Powiedziała z rozbrajającą szczerością.
– Jestem stary. – Przytaknął. – Dlatego musisz mi uwierzyć. Wiem co mówię. – Znów się do niej uśmiechnął, jednak jej oczy były nadal pochmurne.
– Czy miałeś szczęśliwe życie? – Zapytała go nagle przekrzywiając głowę w prawą stronę, jak to zawsze robiły jego dzieci.
– Dlaczego pytasz? – Poruszył się niepewnie na ławce.
– No wiesz… Jesteś stary i umarła ci żona. To strasznie smutne – powiedziała na jednym oddechu.
– To jest smutne. – Przytaknął.
– Wiesz dla czego? – Patrzyła na niego wnikliwie, tak że miał wrażenie, iż jej wzrok przeszywa go na wylot.
– Utrata żony jest smutna, starość jest smutna i samotność też jest smutna. Może kilka rzeczy zrobiłbym inaczej, ale ogólnie życie… Tak, było prawie szczęśliwe.
– Było? Teraz nie jest? – Głos dziewczynki stał się nagle bardziej dźwięczny.
– Zapytałaś czy miałem szczęśliwe życie. Czasem było szczęśliwe, a czasem mniej. Teraz jest szczęśliwe inaczej,ale Kiedyś było bardziej. – Zakłopotany podrapał się po łysinie.
– Bardziej? – Endene nie dawała za wygraną.
– Posłucha dziecko. Usiadłem tu, bo płakałaś, a nie po to żebyś mnie przesłuchiwała. – Próbował przerwać, nie czuł się komfortowo rozmawiając na ten temat
– To jest bardziej interesujące niż moje życie.– Westchnęła ciężko.
– No nie przesadzaj. – Zaczął ją pocieszać. – Moje życie powoli dąży ku końcowi, a twoje praktycznie dopiero się zaczęło.
– Nie przesadzam. Nikt by po mnie nie płakał. Nikt nie cierpiałby po mnie, tak, jak ty płakałeś gdy umarła twoja żona.
– Nie przesadzaj, a twoi rodzice? – Popatrzył na dziewczynkę zdziwiony. Zastanawiając się skąd w dziecku tyle smutnych i złych emocji?
Milczenie jakie nastało po tym pytaniu przeraziło Pawła. Może nie powinien zadawać tak osobistego pytania. Przecież jest tylko obcym, starszym człowiekiem spotkanym o świcie nad rzeką. Nie ma prawa dopytywać się o takie rzeczy. Już otwierał usta by przeprosić za swoje pytanie, gdy usłyszał bolesne dla niego słowa.
– Nie mam rodziców…– powiedziała i spuściła głowę dotykając zgiętych kolan czołem. Zacisnęła mocno oczy jakby próbowała nie rozpłakać się znów.
Cisza jaka zapanowała zdawała się być niemal dotykalna. Nie wiedział jak pocieszyć to dziecko. Nie wiedział nawet czy powinien ją pocieszać. Anna zawsze mu powtarzała, że sieroty nie lubią litowania się nad nimi. Zabroniła mu użalać się nad sobą. To, że wychowała się w domu dziecka i nigdy nie poznała swoich rodziców było jej siłą, a nie ułomnością. Szczerze opowiadała mu co czuła w każde święta, dzień matki, ojca czy samotne urodziny. Mówiła, że często żałowała, że jej rodzice nie umarli i nie mogła po nich płakać, zapalić świeczki na grobie. Zamiast tego miała poczucie wielkiej pustki, wieczną niepewność, samotność i świadomość, że nikt jej nie chce.
– Tak jak moja żona. – Wyszeptał w końcu.
– Wiem. – Powiedziała tylko chłodno.
Zaskoczyło go to. Jak to „wiem”? Poczuł ciarki na plecach.
– O czym wiesz? – Zapytał zdziwiony i zaczął się zastanawiać czy Endene nie jest chora psychicznie. Mówiła zupełnie bez sensu.
– Wiem wszystko. – Spojrzała na niego poważnie. Jego oddech przyspieszył, na czole pojawiły się kropelki potu, a dłonie zrobiły się mokre, sam nie wiedział dlaczego. Popatrzył na dziewczynkę pytająco, bojąc się poruszyć.
Wstała powoli i stanęła patrząc na niego bez jednego mrugnięcia. Kiedy siedziała wydawała się niska, okazało się jednak, że jest wyższa od niego. Wyciągnęła w jego stronę nadal siną rękę. Kurtka nagle okazała się być za mała. Oczy Endene mające ten piękny, błyszczący niebieski kolor, stały się nagle atramentowo czarne. Twarz straciła dziecięcy wyraz niewinności i nabrała cech dojrzałej kobiety. Kiedy się nie poruszył, zdjęła kurtkę i delikatnie położyła na ławce. Z przerażeniem zauważył, że nie ma na sobie cienkiego podkoszulka a długą, czarną suknię, przewiązaną czerwonym pasem. Blond włosy w ciasnym warkoczu również związane były czerwoną tasiemką. Stała przed nim dostojna z wysoko podniesioną głową, pewnie patrząc przed siebie. Obserwowała go, czekając aż wstanie i chwyci ją za rękę. Nie ponaglała go.
– Wiem wszystko – powtórzyła. – A teraz chodź. Już czas.
– Nie rozumiem – powiedział niepewnie, choć zaczynał rozumieć coraz bardziej. Patrzyła na niego spokojnie wiedząc, że jak każdy musi zaakceptować sytuację. – Jeszcze nie… Jeszcze nie teraz. Ja… Ja jeszcze … – Nie mógł wypowiedzieć nawet jednego zdania. Żadne słowa nie chciały w jego głowie tworzyć spójnych zdań. Myśli nie składały się w logiczną całość.
– Już za późno na cokolwiek. Miałeś swój czas. Jak każdy – powiedziała lodowatym tonem, aż poczuł ciarki na plecach.
– Ale… Endene…– Nie wiedział jak dokończyć. Miał pustkę w głowie.
–To Koniec. Jestem Końcem. – odpowiedziała bardziej przyjacielsko. – Przecież wiesz, że ONA czeka.
Patrzył na Śmierć, którą zawsze wyobrażał sobie inaczej. Stała teraz przed nim i zdawał sobie sprawę, że nadszedł ten czas. Ten moment, o który prosił Boga tak długo i tak żarliwie. Przyszło wybawienie, jego marzenie ostatnich lat samotności, a on się bał. Spojrzał jeszcze raz w czarne oczy. Ich otchłań była przerażająca, a jednocześnie uspokajająca. Biła od niej taka pewność, że wiedział iż nie ma się co opierać. Już nie zmieni zdania. Wyciągną rękę w kierunku jej dłoni. Powoli i niepewnie chwycił zimną, kościstą rękę i uspokoił się. Jego oddech stał się miarowy, a wszelkie wątpliwości zniknęły. Wiedział, że tak ma właśnie być. To był ten czas. Postać pokiwała z aprobatą głową.
– ONA czeka – rzekła głosem melodyjnym, a jednak ostrym jak brzytwa. Nie przeraził się, bo już wszystko wiedział. Słońce właśnie wychyliło się zza widnokręgu i świat zalało światło dnia. Wszystko błyszczało niejako z nowości, gotowe na kolejny dzień w świecie pełnym życia.
Koniec przesunęła się w bok, dłonią wskazując miejsce, z którego przyszedł. Spojrzał w tamtą stronę mrużąc oczy przed oślepiającym słonecznym blaskiem. Na szutrowej ścieżce stała drobna, jakby znajoma postać. Potrzebował jedynie chwili, żeby zorientować się, że to Anna. Krzyknął ni to z radości ni z przerażenia, ponieważ nie do końca dotarło do niego co się właśnie stało. Puścił trzymaną dłoń i skierował kroki w jej kierunku. – Tęskniła. – Śmierć szepnęła.
– Wiem. – Odpowiedział.
Kamila Ciołko -Borkowska
Świetne opowiadanie, jestem pod wrażeniem talentu Kamili
bardzo dobre opowiadanie Kamili
Świetne! Brawo.