Kamila Ciołko-Borkowska „Gdzie diabeł nie może” – fragment.
Rozdział pierwszy
Oto ja, Maria – dla najbliższych Marysia – zadomowiłam się w wieczności na dobre. Wprawdzie po drodze napotkałam kilka przeszkód, jednak mając pod ręką niezastąpionych przyjaciół udało się je pokonać. Kiedy pogodziłam się sama ze sobą – co było chyba najtrudniejszą rzeczą w całym życiu i nieżyciu – w drzwiach prywatnego wiecznego odpoczynku stanął mój mąż. Zaskoczył mnie, bo liczyłam na to, że jeszcze trochę, chłopina, pożyje. Nie wiem ile, po prostu dłużej. No ale my tu gadu-gadu, a w Niebie pojawił się pewien problem. Tak, domyślam się że stwierdzenie to może wywołać zdziwienie. Jednak od ponad tygodnia, Marian i jego Anioł Stróż nie pojawili się u mnie. Nie powinno mnie to martwić, w końcu Marian ma swój rozum. Jest dorosły. Nikogo nie będę zmuszać do odkupienia swoich grzechów. Zwłaszcza że obecność Mariana była mi zupełnie nie na rękę. Pranie ziemskich brudów było bolesne, nawet po śmierci. Jednak skoro już się zgodziłam, to nie było zmiłuj. Z niecierpliwością czekałam, aż kolejne żarówki w pokutnej maszynerii zaświecą się na niebiesko. Jednak po dwóch pierwszych, jakby się pieruństwo zepsuło. Nic. To przeklęte ustrojstwo nawet nie zamrugało delikatnie. Możliwe, że zależało nam za bardzo, a może chcieliśmy naprawić wszystko zbyt szybko? Nie wiem. Gdzieś zapewne umknęło nam, że naprawianie czegokolwiek zajmuje sporo czasu.
W każdym razie – zanim wszystko poplątało się na dobre – przygotowywałam sobie poranną herbatę i zastanawiałam się, jakie tematy poruszyć podczas spotkania z mężem. Zaczynało nam ich powoli brakować. Nie za bardzo rozumiałam, jak ma działać takie odpuszczanie win. Nie, żebym nie rozumiała idei. Mieszkając w wieczności już jakiś czas, i po tym wszystkim co mnie spotkało, rozumiałam ją naprawdę dobrze. Może za życia miałam z tym problem, jednak po tej stronie wieczności uczyłam się całkiem szybko.
No cóż, nie będę ukrywać: martwiłam się o Mariana. Nie żeby mi go brakowało, w końcu uwielbiałam swoje Niebo. Nie potrzebowałam dusz, które wprawiają w niezbyt wesoły nastrój. Julian zerkał na mnie znacząco, jednak nic nie mówił. Widocznie jemu również przedłużająca się nieobecność Mariana wydawała się niepokojąca, bo stojąc w kuchni z kubkiem herbaty chrząknął wymownie.
– Przeziębiłeś się? – zagadnęłam, choć przecież wiedziałam, że u Aniołów to niemożliwe.
– Nieee… – zaoponował. – Tak sobie tylko patrzę przez okno.
– Może Maja się pojawi, miała jakieś plany ze znajomymi. Wyglądasz jakbyś myślał nad czymś… – urwałam wypowiedź.
– Wiesz o co mi chodzi – powiedział Julek, patrząc na mnie spod byka.
– Może wcale mu nie zależy na odkupieniu win? Może odnalazł się w Hotelu? W sumie całe życie był typem pasującym do takiego miejsca – rozmyślałam na głos.
– Marysiu! – uniósł się Julian. Patrzył na mnie szeroko otwartymi ze zdziwienia oczyma.
– No co?
– Czy ty siebie słyszysz? Chcę się tylko upewnić. – Julian ściągnął brwi.
– Wiem, przeginam – westchnęłam.
Zrezygnowana usiadłam na krześle. Wręcz klapłam na nie z takim impetem, że herbata, którą trzymałam w ręku, rozlała się na stół. Wielka czarna plama na moim pięknym śnieżnobiałym blacie była jak moje nieciekawe myśli. Julian podał mi ściereczkę, jednak zamiast zetrzeć plamę, gapiłam się na kontrastujące kolory.
– Musimy sprawdzić czy wszystko w porządku. Prawda? – spytałam, choć przecież znałam odpowiedź.
– Byłoby miło. – Julek zagryzł odpowiedź ciastkiem czekoladowym.
– No dobra… – Zrezygnowana zaczęłam wycierać blat. – Od czego powinniśmy zacząć?
– Nie wiem. – Julian wzruszył lekko ramionami.
– Jak to nie wiesz? – Wstałam i podeszłam do zlewu. Musiałam przepłukać brudną ściereczkę.
– Nie opanowałem jeszcze wiedzy z tego zakresu. – Wgryzł się w kolejne ciastko i kontynuował wypowiedź z pełnymi ustami: – Pamiętasz, że zmarłaś odrobinę przed planowanym czasem i nie wszystko zdążyłem ogarnąć?
– Nie denerwuj mnie nawet, panie mądraliński. – Pogroziłam mu palcem.
– Wolałem cię uprzedzić, bo odnajdywanie właściwych danych może chwilę potrwać.
Rozłożył ręce w geście bezradności. Uśmiechał się do mnie, co znaczyło, że zaczął rozumieć czym są żarty. Byłam dumna z mojego Anioła Stróża! Wykręciłam ściereczkę i rzuciłam nią w Juliana. On jednak wykazał się refleksem i odskoczył, unikając spotkania z mokrą szmatką. Tym razem to on pogroził mi palcem.
– Odpalaj młynek! – krzyknęłam, podnosząc gałganek z podłogi.
Tak jak uprzedzał, w jednej chwili zawiesił się i nie było z nim kontaktu. Wzruszyłam ramionami i sięgnęłam po ostatnie ciastko leżące na talerzyku Juliana. Szczerze mówiąc, nie przepadam za czekoladą. Nawet po śmierci. Popiłam mlekiem prosto z butelki, by pozbyć się tego okropnego smaku z ust.
– Ble – powiedziałam na głos.
Julian nie zareagował. Wiedziałam, że to potrwa, jednak nie spodziewałam się, że kiedy skończę pić herbatę, pójdę po kwiaty do ogrodu i z nimi wrócę, mój Stróż Niebieski nadal będzie stał na środku kuchni, zawieszony jak młynek, o którym już wielokrotnie wspominałam. Westchnęłam przeczuwając, że sprawa będzie bardziej skomplikowana, niż zakładałam. Bez pośpiechu podcięłam łodygi i ułożyłam kwiaty w wazonie. Usatysfakcjonowana, pokiwałam głową z aprobatą.
– Piękny bukiet – powiedziałam sama do siebie.
W tej właśnie chwili Julek się odwiesił. Najpierw poruszył głową, jakby bolał go kark, następnie lekko rozruszał barki i ramiona. Zamrugał pośpiesznie i usiadł. Spojrzałam na niego z nadzieją, że coś powie. Jednak on nie reagował. Sięgnął ręką do pustego talerzyka, a widząc, że nie ma na nim ciastka, spojrzał na mnie, dłonią wskazując miejsce, gdzie powinien być jego ulubiony czekoladowy łakoć. Wzruszyłam tylko ramionami. Chłopak nie jest głupi, kto poza mną mógł go objeść w moim własnym Niebie?
– No i? – zapytałam w końcu, widząc, że nie śpieszy się do udzielania informacji.
– A…! – Klepnął się dłonią w czoło, jakby już zapomniał, o czym wcześniej rozmawialiśmy. – …Marian.
– Raczej. Mów czego się dowiedziałeś.
– Nie będzie to dobra wiadomość. Musimy, a raczej ty musisz, napisać podanie do Biura Ewidencji Zmarłych. Później trzeba będzie wybrać się tam. Tylko oni są w stanie powiedzieć, co stało się z Marianem. BEZ to jedyny urząd w Niebie, który kontroluje sytuacje wszystkich umarłych. Niestety wiem też, że jeżeli Marian zaprzestał prób mających na celu wybaczenie jego win z okresu ziemskiego życia, będzie musiał zacząć wszystko od początku. Zjadłaś ostatnie ciastko? Czy to Kocurra?
– Zjadłam. Kocurra gania za kretami w ogrodzie. BEZ?
Poczułam, że robi mi się gorąco. Pamiętałam to przejmujące przerażenie, jakie towarzyszyło mi podczas ostatniej – i póki co jedynej – wizyty w tamtym miejscu. Wzdrygnęłam się na to wspomnienie. I znów z własnej woli będę musiała się tam pchać?
– Idiota – powiedziałam na głos, by pozbyć się stresu. Nie podziałało.
– Ja? – Julek wstał, wzburzony. – Dlaczego mnie obrażasz?
– Spokojnie. – Machnęłam ręką. – Mówię o moim mężu, którego zapewne wizja wiecznego potępienia nie przeraża.
Anioł Stróż rozluźnił się. Zaciśnięte usta przestały przypominać cienką kreskę. Podrapał się niemrawo po brodzie. Spojrzał na mnie.
– To jaka jest decyzja? – spytał po dłuższej chwili ciszy.
– Dobra. Zróbmy to. Ten idiota nie wypłaci mi się do… – urwałam, nie wiedząc do kiedy. W końcu nie do końca życia, bo obydwoje już nie żyliśmy.
– Do kiedy? – zainteresował się Julian, krzyżując ręce na piersi.
Uśmiechał się. Zrozumiałam, że on świetnie się bawi. Moim kosztem miał ubaw po pachy! Czyżby uczeń przerósł mistrza? Westchnęłam bezradnie.
– Do… – Nadal nie wiedziałam do kiedy. – Długo. Wiem, że jest martwy, ale jak go spotkam, to go chyba zabiję. Koniec zabawy. Musimy wysłać podanie.
– Do usług. – Julek wykonał ruch dłonią, jakby ściągał z głowy kapelusz i kłaniał mi się.
Uśmiechnęłam się w końcu, rozbrojona jego żartami. Zdecydowanie byłam z niego dumna. Mój Julian potrafił się śmiać. To cenna umiejętność, nawet dla Anioła. Niestety po raz kolejny musiałam przechodzić przez to samo. Tym razem nie panikowałam, wiedząc już jak to wygląda. Wyrwany włos, moja dłoń, i podanie do BEZ-u złożone. Później chwila oczekiwania na Kuriera Niebieskiego, stukanie w okno i odpowiedź. Nadal odczuwałam nieokreślony lęk, gdy gołąb tańczył na moim parapecie. Julian podziękował uprzejmie za przesyłkę i ze skupieniem przeczytał treść listu. Potem spojrzał na mnie uważnie i schował skrawek papieru do kieszeni.
– Jutro wybieramy się do urzędu – oznajmił.
– Szybko. – Pomasowałam dłonią kark.
– Wiesz przecież, że nie mamy czasu do stracenia.
– Nadal nie rozumiem… – Spojrzałam na niego, marszcząc czoło.
– Może usiądźmy – zaproponował. – To pewnie trochę potrwa.
Julian posadził mnie na kanapie i cofnął się do kuchni. Wrócił z kubkiem parującej herbaty. Podał mi go i nadal milcząc usiadł obok, wzdychając ciężko. Upiłam łyk herbaty i czekałam, aż Julek zacznie mówić. Nie spieszyło mu się, a mi dłużyło się niemiłosiernie. W końcu chrząknął i rozsiadł się wygodniej na kanapie. Dłońmi wygładził materiał spodni na udach i klepnął nimi, jakby chciał dać sobie samemu znak, że czas zacząć. Wydał mi się prawie tak ludzki jak ja za życia. Pełen wahania i rozterek. Zrobiło mi się go żal. Odstawiłam kubek z nadal parującym napojem i ujęłam jego dłoń.
– Mów, albo ci przywalę – powiedziałam czule, patrząc mu w oczy. – Lubię tak z tobą siedzieć, ale nie lubię patrzeć, jak zachowujesz się, jakbyś cierpiał.
– Szukam słów, żebyś mogła wszystko zrozumieć.
– Fakt. – Dłonią potarłam kark. – Z tym może być problem. Dawaj. Prosto z mostu.
– To metafora. Nie masz mostów w swoim Niebie. – Wycelował we mnie prawy palec wskazujący.
– Nazwij to jak chcesz. – Uniosłam lekko głos. – Gadaj!
– Dobrze już. – Pokręcił głową z dezaprobatą dla mojego zachowania. – Chodzi o to, że Marian zaprzestał prób mających na celu absolucję generalną.
Spojrzałam na niego zdziwiona. Jakiego on używał języka? Co to miało znaczyć? Bawił się w Anioła Stróża mojego męża? No, mnie w tym Niebie coś zaraz trafi. Umrzeć nie umrę, ale będę trafiona. Poskręca mnie od tego naukowego bełkotu. Czy już nikt w wieczności nie może mówić po ludzku, normalnie, tak żebym rozumiała?
– No tak – wydukałam, patrząc tępo na rozmówcę. – Co? Julek czy ty pamiętasz, do jasnej cholery, z kim rozmawiasz?
– Wybacz. To po prostu bardzo ważne. – Chrząknął.
– Rozumiem. O Boże! – krzyknęłam mimowolnie. – On zdezerterował. Prawda? Julek! Ten patałach po raz kolejny poszedł na łatwiznę.
– Marysiu. – Julian ujął mnie za ramiona. – W ten sposób nie dogadamy się nigdy. Na jaką łatwiznę? Nie wiem co Marian aktualnie porabia. Wiem, że zaprzestał… – spojrzał na mnie i zakrztusił się własnymi słowami – przestał tu przychodzić, aby dokończyć odpuszczenie win. Oznacza to, że jeśli nie pojawi się tu do jutra, będzie musiał zaczynać wszystko od nowa.
Krzyknęłam, zasłaniając usta. Tego mi jeszcze było trzeba. Zabawy z Marianem w pranie ziemskich brudów od nowa! To przecież śmieszne. Zgodziłam się, a on ot, tak po prostu marnuje efekty ciężkiej pracy. Typowe dla mojego męża.
– Nieeeeeee… – wyszeptałam w odpowiedzi.
Julek pokiwał głową. Pochylił się w moją stronę i chwycił kubek z herbatą, którą dla mnie przyniósł. Od razu wypił połowę, jakby był na kacu. Takim gigantycznym.
– Tak – powiedział, przymykając oczy. – Poniekąd przyczyniliśmy się do tej sytuacji. Ponieważ złożyliśmy podanie. Teraz BEZ zwróci się do Hotelu dla oczekujących z prośbą o wyjaśnienia. Hotel będzie musiał okazać dokumentację. My natomiast, jako jedyni świadkowie, będziemy musieli zeznawać w procesie dotyczącym odpuszczenia win ziemskiego życia Mariana. To trochę potrwa. Marian, przez cały ten czas będzie mieszkał w Hotelu. Najgorsze jednak, że jeśli nikt nie nawiąże kontaktu z twoim mężem przez rozpoczęciem procesu, to przy pierwszym ujawnieniu się po wydaniu wyroku, zostanie strącony do Krainy Ciemności.
– To straszne. – Poczułam, że serce bije mi szybciej. Julian pokiwał głową.
– Nie wiedziałem, jak to powiedzieć, żeby cię nie zranić. Rozumiem, że masz do niego żal, jednak wiem też, że życzysz mu dobrze.
– To w końcu mój mąż – powiedziałam w zamyśleniu. – Kiedyś go kochałam. Gdzieś tam w środku to dobry człowiek. Tylko z jakiegoś powodu zgubił to dobro. Wątpię też, że przestał się u nas pojawiać, bo zajęty jest poszukiwaniami zguby w zakamarkach przybytku będącego pomiędzy.
– Jakie mądre słowo. – Julek uniósł lekko jedną brew.
– Uczę się, nie? Wypiłeś moją herbatę – mruknęłam.
– Zjadłaś moje ciastko – przypomniał z uśmiechem.
– Jesteśmy kwita. – Uniosłam ręce w geście kapitulacji. – Fakt jest jednak faktem. Musimy mu pomóc.
– Wiedziałem, że to powiesz. Jesteś niepoprawna. – Pokiwał głową, masując czoło palcami prawej dłoni.
– Znasz mnie od urodzenia, co może cię zaskoczyć w moim zachowaniu? – spytałam, szukając zaczepki.
– Nie będę wchodził w szczegóły, jednak odpowiedź brzmi: nic. – Nie dał się sprowokować.
Ustaliliśmy, że plan oraz wszelkie działania, jakie trzeba będzie wykonać omówimy następnego dnia, po wizycie w Biurze Ewidencji Zmarłych. Nie będę kłamać: stresowałam się tą wycieczką, jak za życia wszelkimi wizytami u lekarza. Dobrze, że po tej stronie wieczności ciśnienie mnie nie zabije. Nie mogłam uwierzyć, że mój mąż marnotrawny ot, tak po prostu odpuścił sobie coś tak ważnego. Przecież wiedział, że to nie mandat za sikanie w parku. Jednak w głębi siebie słyszałam cichy głos, że coś jest nie w porządku. Coś mi nie pasowało, nie potrafiłam jednak określić tego, co budziło lęk znany jeszcze z czasów ziemskiego życia.
Resztę dnia spędziłam na rozmyślaniach. Julek przyglądał mi się z troską, jednak nie mówił nic. Zaparzył tylko zioła od Almiki na lepszy sen. Dostałam je na wszelki wypadek, jeszcze w czasach, gdy miewałam odczucia fantomowe. Byłam za nie – zioła oczywiście – w tym momencie, niezmiernie wdzięczna. Odpływając w krainę snów obiecywałam sobie, że poruszę Niebo i Hotel, by pomóc Marianowi, bo w istocie nie zasłużył na wieczność w Krainie Ciemności.
Stojąc po raz kolejny przed urzędem przełknęłam ślinę, czując niewyobrażalną suchość w gardle. Doskonale pamiętałam ostatnią wizytę w tym miejscu. BEZ to zdecydowanie nie jest miejsce, do którego nieboszczyk wraca z ochotą. Nie nawiązuje się tam osobistych relacji, nie popija drinków z palemką i nie robi zdjęć, by później pokazać je znajomym. Samo myślenie o tym kawałku wieczności przyprawiało mnie o ciarki i mdłości. Przecież nikt normalny nie pchałby się w to epicentrum niższości i podporządkowania. Tam to dopiero czuło się glorię i chwałę organizatorów Niebieskiego życia. Nawet mój prywatny Przewodnik tracił tam jakiekolwiek cechy indywidualne. Wyłączał się i zachowywał jak z lekka uszkodzona maszyna.
Spojrzałam na strażnika strzegącego przybytku. Przed najgorszymi wywiadówkami nie czułam się tak źle jak wtedy. Rumieniec pojawił się na mojej twarzy i miałam olbrzymią ochotę, by wziąć nogi za pas i zwiać gdzie pieprz rośnie. Najlepiej do prywatnego Nieba. Dłonie miałam mokre, aż dziw, że nieboszczyk może się tak pocić. Uśmiechnęłam się, choć jestem przekonana, że wyglądałam wtedy, jakbym miała problemy żołądkowe i koniecznie musiała dostać się do łazienki…
– Identyfikator – warknął Niebieski strażnik, nim przepuścił nas dalej.
Zamrugałam przerażona. Moje serce waliło jak oszalałe. „Głupia. – myślałam – przecież nie jesteś złoczyńcą. Nie złapią cię i nie zamkną za kratkami. Czego się tak stresujesz?”. Niestety nawet logiczne argumenty nie potrafiły uspokoić skołatanych nerwów. Szłam na miękkich nogach, a przed wielkimi, rzeźbionymi drzwiami chwyciłam Juliana za rękę. Spojrzał na mnie i ścisnął moją dłoń, by dodać mi otuchy. Liczne i misterne zdobienia przerażały. Miałam wrażenie, że drobne, drewniane aniołki za moment ożyją, porwą mnie i odlecą nie wiadomo dokąd. Wszystkie wyglądały, jakby zastygły podczas zabawy. Niestety, w moim odczuciu, zabawa ta polegała na zabijaniu nieszczęśników. To nic, że i tak byłam już martwa. Szalona cząstka mnie kazała mózgowi martwić się i wyobrażać najgorsze. To jak z oglądaniem horrorów. Gapi się człowiek bezmyślnie, a później boi się wstać w nocy na siku. No ale ad rem, jak mawia Julian.
Zatrzymałam się przed drzwiami i zawahałam się. Miałam wielką ochotę odwrócić się i zwiać najdalej, jak to możliwe. Najlepiej do domu. Niestety, jeśli miałam pomóc Marianowi, musiałam wziąć się w garść. Rzuciłam pod nosem kilka siarczystych przekleństw i nie bacząc na ich możliwe konsekwencje, dziarsko chwyciłam za klamkę. Musiałam niestety puścić rękę mojej Ostoi w wiecznym spoczywaniu.
Tak samo jak ostatnim razem, zmuszona byłam na moment zamknąć oczy, ponieważ jaskrawe światło mnie oślepiło. Kiedy już jako tako przyzwyczaiłam się do oświetlenia, rozejrzałam się po pomieszczeniu. Nie, żeby mnie to zdziwiło, ale biuro od ostatniego razu nie zmieniło się ani trochę. Olśniewająca biel, błyszczące meble w tym samym kolorze co ściany i chromowane obudowy sprzętów elektronicznych. Profesjonalizm pełną gębą. Mogłabym zagwizdać, gdyby nie fakt, że zaschło mi w gardle i gwizdanie było fizycznie niemożliwe. Modliłam się w duchu, by szybko stamtąd wyjść. Na drżących nogach podeszłam do biurka i uśmiechnęłam się do radosnej i ukokowanej urzędniczki. Ruchem dłoni pokazała nam, że możemy usiąść, co z ochotą zrobiliśmy. Bałam się, że jeśli postoję tak dłużej, to po prostu się przewrócę.
– Dzień dobry. Poproszę identyfikator i odpowiedź na podanie – zaszczebiotała.
– Dzień dobry – wycharczałam przez zaschnięte gardło.
Zeskanowała plastik, coś cicho bipnęło i Anioł za biurkiem zapatrzyła się w stojący na blacie monitor. Szczupłymi palcami, zwieńczonymi błękitnymi paznokciami, wklepała tylko sobie znane dane i ponownie zapatrzyła się w informacje, które wyświetliły się w mgnieniu oka na ekranie. Zmarszczyła czoło, a ja spojrzałam na Juliana. Bałam się, że i tym razem będzie wyglądał jak manekin na wystawie. No i niewiele się pomyliłam. Siedział wyprostowany jakby kij połknął. Nawet nie mrugał. Tym razem jednak byłam odrobinę mądrzejsza i nie wystraszyłam się jego zachowaniem. Ponownie ujęłam dłoń Anioła Stróża. Nie wiedziałam czy Julek nie czuje się tak samo przerażony, jak i ja.
– Pani Mario. – Urzędniczka spojrzała w moją stronę, a ja uśmiechnęłam się, by wyglądać przyjaźniej. – Niestety nie jestem w stanie odpowiedzieć na pytanie zawarte w podaniu.
– Dlaczego? – spytałam szczerze zdziwiona.
– Urząd nie jest w stanie zlokalizować wszystkich zmarłych. Nie posiadamy aż tak zaawansowanej technologii. Zresztą godziłoby to w wartości, jakie wyznajemy.
– Go… co? – Musiałam wyglądać komicznie, bo urzędniczka uśmiechnęła się, wyraźnie rozbawiona.
– Urządzenia lokalizujące w znacznym stopniu ograniczają wolną wolę – mówiła jak automat. – Jedyną osobą, która może zlokalizować zmarłego, jest jego Anioł Stróż. Jest to spowodowane silną więzią, nawiązaną jeszcze za życia nieboszczyka.
– Takie rzeczy… – Pokiwałam głową ze zrozumieniem. – Jak w takim razie znajdziemy mojego męża?
– To proste. – Urzędniczka ujęła w dłoń kartkę i spojrzała na to co się na niej znajdowało. – Wyślemy urzędnika odpowiedzialnego za takie działania i będziemy czekać. Poinformujemy pani Anioła Stróża od razu, gdy działanie zakończy się sukcesem.
W odpowiedzi pokiwałam powoli głową, patrząc urzędniczce w oczy.
– Proszę się nie martwić. – Uśmiech zaczął wyglądać groźnie. – Urząd wszystkim się zajmie.
Tego się obawiałam. Bezduszne Biuro Ewidencji Zmarłych nie będzie się cackać z mało ogarniętym Marianem. Cała sytuacja majaczyła mi przed oczyma jako historia bez happy endu. Chciało mi się płakać. Musiałam zamrugać, żeby łzy nie popłynęły ciurkiem. Wiedziałam, że nic więcej nie uda nam się załatwić. Dokładniej mi, bo Julek siedział jak na tureckim kazaniu. Musiałam wyjść stamtąd, i to jak najszybciej. Byłam zrozpaczona i wściekła. Ostatkiem sił opuściłam biuro, ciągnąc za sobą własnego Przewodnika po wieczności. Oprzytomniał dopiero, gdy minęliśmy bramkę ochroniarza. Usiedliśmy na kamiennym murku i dopiero wtedy dałam upust emocjom. Rozryczałam się tak bardzo, że aż osmarkałam sobie rękawy swetra. Julian przytulił mnie delikatnie, szepcząc słowa pocieszenia, których i tak nie słyszałam. Jednak jak zawsze, byłam za nie wdzięczna.
– Zabierz mnie do domu – zaszlochałam zbolałym głosem.
– Robi się, Marysiu.
Kiedy wróciliśmy i uspokoiłam się wystarczająco, by logicznie myśleć, usiadłam przed domem na trawie. Po głowie krążyły mi przeróżne myśli związane z moim mężem. Całe życie powtarzał, że jestem za miękka i kiedyś przez to zginę. Poniekąd miał chłopak rację, ale tylko poniekąd. Umarłam, nie dlatego, że byłam empatyczna. Najpewniej dobiło mnie życie z moim mężem, które do najlżejszych nie należało. No cóż, widziały gały co brały i jak to mawiał on sam: „Już po ptokach”. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem i musztarda po obiedzie. Jeśli natomiast czepiać się szczegółów, to umarłam przez wylew krwi do mózgu. Nie zmienia to faktu, że zawsze byłam wrażliwa na cudze nieszczęścia. Kiedy w podstawówce Wandzia Marcelek złamała nogę, niosłam ją całą drogę do domu. Próbowałyśmy iść, ale jak tylko miała zrobić krok, wyła wniebogłosy. Później w szpitalu okazało się, że kiedy skoczyła z dachu stodoły na ziemię, to złamała nogę, a drugą skręciła w kostce. Pamiętam, że gdy jej rodzice dowiedzieli się o tej zabawie, to dostałyśmy zakaz chodzenia w tamto miejsce do końca życia. Więc jakby nie patrzeć, moja kara się skończyła, choć już mnie tam wcale nie ciągnie. Nie bawi mnie skakanie z dachów na siano, którego w sumie nie ma… Takich historii było więcej. Niekoniecznie z karkołomnymi próbami skończenia życia przed czasem, lecz z pomaganiem. Nawet po przybyciu tutaj, pierwsze, co musiałam zrobić, to pomóc tacie.
Wróciłam do domu, gdy zrobiło się zimno. Zasiedliśmy z Julianem w naszej Niebiańskiej kuchni. Było już po zmierzchu, jednak żadne z nas nie ruszyło się, by zapalić światło. Gdyby nie obecna sytuacja, pokusiłabym się o stwierdzenie, że okoliczności są nawet romantyczne. Kocurra głaskana przeze mnie, mruczała cichutko. Obecność kotki na kolanach działała na mnie kojąco, jednak nieprzyjemne myśli nie chciały zniknąć. Siedzieliśmy tak z Julkiem kilka godzin, każde pochłonięte własnymi myślami. Nie wiem co działo się w julianowym mózgu, mój musiał przypominać kipiący garnek. Przykrywka unoszona parą wodną tańczyła na krawędziach. Już dawno się tak nie czułam. W końcu Anioł Stróż wstał niespiesznie, zapalił światło i przeciągnął się, jakby dopiero co się obudził. Westchnął, drapiąc się po brodzie.
– W ten sposób nic nie wymyślimy – wyszeptał.
– Chciałeś wymyślać coś razem ze mną?
– Przestań – najeżył się, a słysząc go Kocurra zwiała z moich kolan. – Nie jesteś wcale głupia, jak zazwyczaj sugerujesz.
– Jednak pomysłu nie mam żadnego.
– Ja również, i nie marudzę, że tłumok ze mnie. – Posłał mi groźne spojrzenie.
– Wiesz co? Może po prostu za bardzo skupiamy się na tym, na czym nie powinniśmy? – zasugerowałam, otwierając szafkę w poszukiwaniu ciastek.
– Jak mamy nie skupiać się na Marianie, skoro to o niego chodzi? – Przewodnik mój po wieczności splótł ręce na klatce piersiowej.
– Nie wiem. – Wzruszyłam ramionami, próbując otworzyć puszkę z ciastkami. – Cholera jasna, Julek zacięło się. – Spojrzałam na niego, czując, że nie mam już siły mierzyć się z kolejnymi przeciwnościami losu.
Anioł Stróż podszedł do mnie i bez wysiłku otworzył pojemnik, jednak zamiast mi go oddać, wyciągnął dwa kokosowe ciastka i wsunął je na raz do ust, uśmiechając się przy tym jak dziecko. Puszkę odstawił z hukiem na blat.
– Kobieto! – krzyknął po chwili, wypluwając okruszki. – Nie możesz lubić jakichś mniej suchych ciastek? Czekoladowych albo chociaż z kremem? Zrobię herbatę, bo zapchamy się tym suchym jak piasek wypiekiem.
– Lepiej zrób kakao – powiedziałam, a on spojrzał na mnie zdziwiony. – Słyszę krakanie. Maja będzie na kolacji.
Rysy twarzy mojego Przewodnika po wieczności rozluźniły się. Chyba myślał, że zwariowałam i bez potrzeby proszę o napój, który pijaliśmy tylko od święta. Przez całe moje życie, a nawet i po nim, pijałam jedynie czarną herbatę z łyżką miodu. Żadne tam owocowe czy smakowe. Nawet kawa, którą również zdarzało mi się wypić, nie była tak dobra.
Postanowiłam poczekać na gości na ganku. Ciemność otuliła wszystko dookoła. W powietrzu czuć było nadchodzącą jesień. Wieczory były nadal ciepłe, jednak coś zdradzało, że za moment pojawią się mgły, a liście zaczną opadać, by utworzyć piękny, wielobarwny dywan. Julian nie przepadał za zmianami pór roku. No cóż, nie miał z nimi bezpośrednio do czynienia za mojego życia. Przyglądał się tylko wszystkiemu, ale nie odczuwał niczego na własnej skórze. Jeszcze wszystko przed nim, zdąży zmienić zdanie. Już zresztą nie marudził tak na śnieg, więc byłam dobrej myśli.
Przywitałam się z Mają. Dawno się nie widziałyśmy, więc żartobliwie zwróciłam jej uwagę, że nie powinna o nas zapominać. Zwłaszcza o mnie. Przeprosiła i obiecała poprawę, jednak wszyscy wiedzieliśmy, że ta dziewczyna gna po przedziwnych zakątkach Nieba i nikomu nie uda się jej zatrzymać w jednym miejscu. Jej Anioł Stróż już dawno przestał próbować. Uznał, że łatwiej będzie zaakceptować wieczną rzeczywistość. Łazili więc we trójkę z wielkim, czarnym, kraczącym pupilem. Pocieszające było to, że przestał już wzbudzać mój lęk.
Kiedy w dzbanku z kakao ukazało się dno, nasi goście znali dokładnie problem, zajmujący mieszkańców tego skrawka Nieba w ostatnim czasie. Siedziałam więc z nogą na nodze, obgryzając paznokcie – co przez całe dzieciństwo moja matka próbowała wybić mi z głowy na tysiące sposobów. Byłam pewna, że Maja wpadnie na ten sam genialny pomysł, o którym i ja myślałam.
– Jest tylko jedno rozwiązanie… – Przełknęła resztkę kakao.
„Oczywiście! Musimy iść do Almiki” – pomyślałam.
Maja kontynuowała:
– …musicie wybrać się do Hotelu dla oczekujących.
– Co? Do hotelu? Ale… – wyrwało mi się.
W tym momencie cały mój misterny plan poszedł w… Spojrzałam na Maję z niedowierzaniem. Wszyscy natomiast patrzyli na mnie. Moje zdziwienie chyba ich zaskoczyło. Chrząknęłam znacząco, by odwrócić uwagę od swoich słów. Przez moment zastanawiałam się nad sensem tego, co powiedziała. Możliwe, że miała rację.
– Myślałam raczej o wizycie u Almiki, ale skoro uważasz, że nie mamy innego wyjścia? – wycedziłam przez zaciśnięte zęby.
– Pomyśl logicznie. – Maja poderwała się z krzesła i żywo gestykulując zaczęła tłumaczyć. – Nikt nie ma kontaktu z twoim mężem. Urząd, po dorwaniu go, nie będzie miał dla niego litości i raczej nie będzie łaskawy jak ty za życia. Jeśli uznają, że przegiął, to go odeślą do Krainy Ciemności. Choć z drugiej strony, to tylko mąż. Nie musisz pchać się po raz kolejny w nielegalne wycieczki.
– Niele… – urwałam w połowie.
– Jako mieszkanka Nieba nie powinnaś się tam zapuszczać. – Julian, mówiąc to, zaczął stukać palcami w blat. – Mieszkańcy Hotelu mogą mieć przepustkę do Nieba, jednak nie działa to w drugą stronę. Wycieczka w tamte rejony byłaby więc nielegalna. Dodatkowo karana bezwzględnie wygnaniem do Krainy Ciemności.
Poczułam, że robi mi się duszno. Wstałam szybko i otworzyłam okno w kuchni. Nie wiedziałam co robić, oddychałam płytko i miałam wrażenie, że świat zaczyna wirować. Maja podeszła i przytuliła mnie z całej siły. Zaraz za nią to samo zrobili Aniołowie. Staliśmy tak przez dłuższą chwilę, dopóki się nie uspokoiłam. Julian ujął mnie za ramiona i patrzył mi w oczy z poważną miną.
– Marysiu – zaczął – od samego początku mówiłem ci, że w każdym momencie możesz się wycofać. Moje słowa są nadal aktualne. Nikt nie oczekuje od ciebie tak wielkiego poświęcenia.
Maja zasłoniła sobie usta dłońmi. Patrzyła na mnie oczyma wielkimi jak spodki. Delikatnie odsunęła Julka na bok i zajęła jego miejsce.
– Przepraszam, nie chciałam. – Widziałam, że ma łzy w oczach. – Nie musisz tego robić. To chyba głupi pomysł. Znajdziemy inny. Zawsze gadam co mi ślina na język… Znasz mnie.
Teraz to ja ją przytuliłam. Głaszcząc Maję po głowie, patrzyłam mojemu Przewodnikowi po wieczności prosto w oczy.
– Znam, znam… – powtarzałam cicho. – Jednak mu obiecałam. Jest głupi i niezaradny, mimo tego nie zasłużył na Krainę Ciemności.
– Wiesz co? – powiedziała dziewczyna prosto w moje ramię. – Wizyta u Almiki to w sumie też dobry pomysł.
Uśmiechnęłam się mimowolnie. Czasem i ja powiem coś mądrego. Zdecydowanie wolałabym jednak, żeby moja mądrość wypływała na wierzch w bardziej przyjaznych okolicznościach. No, ale co zrobić? Zdecydowaliśmy się nie działać od razu. Emocje nie pomagają w planowaniu czegokolwiek, a pośpiech nigdy nie jest dobrym doradcą. Trzeba się przespać z problemem. Nie mogliśmy jednak czekać zbyt długo, ponieważ Marian nie miał wiele czasu. Umówiliśmy się, że następnego dnia spotkamy się u Almiki. Maja miała z samego rana popytać swoich znajomych o możliwości rozwiązania problemu, a miała ich, jak wiadomo, wielu. Uspokojona odrobinę, zdrzemnęłam się nawet i uważam to za niesamowity sukces.
Z samego rana usłyszałam zniecierpliwione pukanie do drzwi. Otworzyłam zaspana. W progu stał tata, który nie czekając na zaproszenie wszedł do środka.
– Zwariowałaś? – spytał, nie bawiąc się w powitania.
– Co? – odpowiedziałam pytaniem.
– Nie idź do Hotelu – powiedział twardo. – Nic dobrego z tego nie wyniknie.
– Jestem mu to winna. – Spojrzałam na tatę, splatając ręce na klatce piersiowej.
– Za co? – Nalał sobie wody do szklanki i wypił całość na raz. – Wybacz, przejąłem się bardzo.
– Tato… – urwałam, żeby znaleźć odpowiednie słowa.
– Byłem tam. – Odstawił szklankę do zlewu i spojrzał mi głęboko w oczy. – To nie jest miejsce na wakacyjny wypad. Ślady… To zostaje na dłużej. Koszmary są straszne.
Tata objął się i zaczął pocierać dłońmi ramiona, jakby zrobiło mu się zimno. Jego twarz wyrażała prawdziwy lęk. Nie wiedziałam czy dotyczyło to mnie, czy wspomnień, jakie wróciły w tej sytuacji.
– Marian rzeczywiście nie był idealny. – Podeszłam do taty. – Jednak nie zasłużył na tak ciężką karę.
– Nie zmienisz zdania? – spytał po dłuższej chwili milczenia.
– Nie. Przykro mi.
Nagle mnie olśniło. Spojrzałam na niego zdziwiona.
– Skąd ty w ogóle wiesz o tym, że wybieram się do Hotelu? – zapytałam podejrzliwie, mrużąc oczy.
– Spotkałem Maję. – Patrzył na mnie badawczo. – Chciałaś tam iść i nic mi nie powiedzieć?
– Nie, skądże…! – Próbowałam kłamać. – …Tak – przyznałam w końcu.
Tata westchnął głośno. Klapnął na pierwsze lepsze krzesło i zaczął mamrotać pod nosem, że zawsze byłam uparta. W końcu uspokoił się odrobinę.
– Uważaj na siebie – poprosił w końcu.
– Postaram się – obiecałam.
Kamila Ciołko-Borkowska
„Gdzie diabeł nie może” zostało wydane nakładem wydawnictwa Bibliotekarium.
Do kupienia na bonito.pl i na stronie wydawnictwa