.

Z cyklu: Rozmowy ze stadatem (stadat – starej daty)

I. Rakieta „Przyszłość”

.

Tę opowieść usłyszałam w czasie dziesięciodniowej wycieczki na Marsa, zorganizowanej przez moje biuro. Biuro było niewielkie i odpisy na fundusze regeneracyjne mizerne, tak że poziom usług przedsiębiorstwa turystycznego pozostawiała sporo do życzenia. Rakieta „Przyszłość” powinna raczej nazywać się „Przeszłość”,  nie zapewniała zupełnie komfortu, z jakim kojarzyła się ludziom wycieczka pozaziemska. Kabiny mieliśmy trzyosobowe, jednego robota do obsługi trzech kabin. W naszym na przykład coś się ustawicznie zacinało i niemiłosiernie skrzypiał. Pokład widokowy mógł zmieścić jednorazowo tylko połowę wycieczkowiczów i to w takim ścisku, że nie można było ręki czy nogi wyciągnąć, żeby na kogoś nie natrafić. Aby poruszać się po statku, należało korzystać z licznych wind i ruchomych chodników, a było to męczące. Nie to, co taki na przykład „Słoneczny wiatr”. Tam siedział sobie człowiek w fotelu, wystukiwał na klawiaturze nazwę pomieszczenia i fotel sam się martwił, jak dotrzeć na miejsce.

Na szczęście jestem mało wymagająca. Interesowało mnie tylko, jakie współtowarzyszki dostanę, ale pod tym względem też nie trafiłam najlepiej. Jedna z pań spała od rana do wieczora, druga bez przerwy rozważała poważny problem, czy zaprogramować sobie chłopca czy dziewczynkę, bo miała zezwolenie tylko na jedno dziecko. Było ważne pięć lat, a ona nie była pewna czy w tym czasie nie zmieni zdania. Tak więc swój problem uważała za najważniejszy świecie, a to dla otoczenia jest dosyć męczące. Ponieważ ta pierwsza spała, musiałam bez przerwy jej wysłuchiwać, choć temat mnie denerwował. Właściwie niepotrzebnie, bo swój problem miałem już z głowy. Dostałam zezwolenie na dziecko z człowiekiem, na którego nie mogłam patrzeć i zakotwiczyłam z całkiem innym. Przyjaciel mój mógłby uzyskać status męża dopiero wówczas, gdybym mu urodziła dziecko, czyli błędne koło. Pocieszał mnie jednak, że ma jakieś dojścia w urzędzie medycznym i jeśli tylko facet zaprogramowany na ojca mojego dziecka znajdzie sobie kobietę i otrzyma ona zezwolenie na dziecko, to wystawią jej zezwolenie na nazwisko mojego przyjaciela i wszystko się będzie ilościowo zgadzać. Nie byłam taką optymistką, tym bardziej, że będę się musiała do niej dostosować: jeśli zdecyduje się na chłopca, to ja nie mogę mieć dziewczynki, bo płeć na zezwoleniu musi się zgadzać, aby komputer nie wykrył podmiany i znajomy jego przyjaciela nie miał antyprzyjemności. Było jeszcze jedno wyjście dozwolone, a nawet zalecane przepisami: mianowicie pobyt w OPS (ośrodku przystosowania seksualnego). Jakoś mnie to jednak nie pociągało, pewnie byłam na to zbyt leniwa.

Mojej współtowarzysze nie mogłam oczywiście zreferować swoich kłopotów, więc cała jej gadanina męczyła mnie tylko, jakbym siedziała na kaktusie.

Rozrywki też mieliśmy nieciekawe. Oczywiście można było korzystać z czytników. czy oglądać holowizję, ale na to nie trzeba aż jechać na Marsa. Poza tym tak mnie denerwowało, że nie jestem sama w pokoju i nie mogę przez to się skupić na sobie, że wolałam z nich zrezygnować. 

Wybrałam się do sali rekreacyjnej i tu znalazłam sobie miły kącik pod krzakiem leszczyny, nad brzegiem strumyka; wyciągnęłam się na trawie i już prawie wpadłam w trans, kiedy do mojego kątka władował się jakiś stadat. Przeprosił mnie bardzo ładnie, ale oświadczył, że to jest jedyny kącik z rzeką, a on ma ochotę łapać ryby, czy więc nie zamieniłabym się z nim na jego zakątek. Spytałam, co za miejsce i oświadczył mi, że jest to górskie zbocze w Bieszczadach z krzakiem jeżyn i rydzami, gdzie równie dobrze można się wyodrębnić ze społeczności i opalać, jak tu. Poszłam więc tam, ale w międzyczasie ktoś już ten kącik zajął, bo roztargniony stadat zapomniał go uprawomocnić. Ponieważ pozostał tylko wybrakowany przedział kolejowy w pociągu jadącym zimę przez Syberię, a mnie to nie bawiło, bo miałam akurat ochotę na lato, gdy tymczasem przełącznik pogody się zaciął, powiedziałam stadatowi, że nic z tego. Zobaczyłam że jest mu bardzo przykro, więc sama nie wiem czemu dodałam:

– Może pan łapać ryby u mnie, mnie to nie przeszkadza.

Ucieszył się bardzo i jak to bywa ze stadami, natychmiast się przedstawił. Nazwiska nie zapamiętałam, ale kiedy usłyszałam, że pracuje jako nadzorca komputera śledczego z prawem sądzenia przestępstw zagrożonych karą pozbawienia praw rozrywkowych do pięciu  miesięcy, zainteresował mnie. Gdyby nasze planowane matactwo z dzieckiem wydało się, bylibyśmy zagrożeni karą znacznie wyższą, gdzieś około pięciu lat pozbawienia praw seksualnych i dożywotnią bezpłodnością. Ciekawa byłam więc, kto i w jaki sposób, w jakich sprawach orzeka. Spytałam go więc tak, aby nie domyślił się, o co mi chodzi:

– A jeżeli pana komputer prowadzi śledztwo w sprawie na przykład zagrożonej także karą pozbawienia praw czytelniczych na dwa miesiące, to jaka jest wtedy pana rola?

– Cały materiał z mojego komputera wraz z propozycją wyroku muszę przekazać właściwemu nadzorcy i jego komputerowi.

– Czy od tego wyroku nie ma innego odwołania jak tylko do Naczelnego Nadzorcy?

— W zasadzie nie, ale można w sprawach zagrożonych kilkoma sankcjami karnymi jednocześnie, zgłaszać odwołania do każdego nadzorcy oddzielnie. Jeżeli któryś z nich wyrazi ochotę, wówczas materiał na nowo jest rozpatrywany przez komplet wszystkich nadzorców i oczywiście wtedy jeden może przekonać drugiego, a to jest jakaś szansa dla obwinionego.

— Ma pan bardzo ciekawą pracę!

— Może tak, ale zazdroszczę sędziom z dawnych czasów. Właściwie w swoich decyzjach byli niezawiśli. No i sprawy mieli ciekawe: różne rodzaje, różne sankcje. Do mnie ciekawe sprawy trafiają tylko przypadkiem. Jeżeli morderca na przykład uciekając z miejsca przestępstwa uderzy gliderem w stabilizator klimatu i będzie odwoływał się od mojego wyroku, a ja się na to zgodzę, to mogę sprawę przedyskutować z sędzią od morderstw. Ja na ogół się zgadzam, bo jest to ciekawsze, niż zwykłe przestępstwo komunikacyjne.

— Niech pan opowie o swojej pracy…

Stadat wyciągnął i zamontował wędkę, po czym zanurzając ją w strumyku powiedział:

— Opowiem pani historię, w której sądziłem ostatnio. Jest ona straszna i dziwna, ale bardzo pouczająca. Aż trudno uwierzyć, że takie rzeczy mogą się zdarzać w czasie, kiedy tak się kontroluje prawidłowość zdrowia przyszłych pokoleń. Właśnie biorąc w niej udział żałowałem, że nie jestem sędzią sprzed wieków. W dwudziestym wieku wydałbym na sprawców natychmiast wyroki śmierci, a gdybym na przykład sądził w wieku piętnastym, kazałbym ich jeszcze łamać kołem, szarpać cęgami i przypalać z żywcem.

— Takie okropne było to przestępstwo

— Przerażające!

— Jakie zostali wyroki?

— Tu właśnie jest ta dziwna rzecz w tej sprawie. Nie dostali żadnych wyroków. — Nie byli winni?

— Nie, skądże. To było zupełnie inaczej.

— Więc niech pan opowie…

— Było to tak. Pewna kobieta wracała swoim gliderem z pierwszej nocnej zmiany. Spieszyła się bardzo, bo pracowała na plantacji pokrzyw koło Londynu, a mieszkała w Warszawie i chciała trafić w tunel pod Bałtykiem przed największym szczytem. Kotwicownik jej zaczynał pracę na pierwszej dziennej zmianie, a ona chciała z nim się jeszcze zobaczyć przed wyjazdem, ponieważ na rano miała wyznaczony termin porodu zaplanowanego syna, a on zapomniał wcześniej podpisać jej deklarację zgody na małżeństwo.

Przed wjazdem do tunelu podłączyła się do nici wiodącej i nie mając nic do roboty włączyła holowizję. Szedł akurat program naukowy o programowaniu koloru oczu noworodków i tak ją to zainteresowało, że przegapiła koniec nici. 

Automat, oczywiście, jak zawsze w takich wypadkach, przełączył ją na nić awaryjną i odstawił na pobocze. Tam włączył się automat medyczny glidera przeprowadzając wszystkie badania, od czego u od czego uzależnione było zezwolenie na powrót na autostradę. Nie wiadomo jak to się stało, ale obok na awaryjny nici wylądował innych glider wiozący dwóch mężczyzn. Trudno powiedzieć, czy coś wtedy z nimi było nie tak, czy zrobili to celowo, bo zapis ich automatu medycznego był zręcznie skasowany. Zresztą cały ich glider był podrasowany i miał ręczne sterowanie zapasowe, które mogło anulować decyzję automatów.

Kobieta dostała polecenie piętnastu minut spaceru na świeżym powietrzu i musiała je wykonać, jeśli chciała wrócić do domu swoim gliderem. Wyszła więc z niego i poszła do pobliskiego lasu.

Nie zauważyła, że obydwaj mężczyźni poszli za nią. Napadli na nią tak niespodziewanie, że nie zdążyła włączyć bransolety, którą jej zresztą zaraz odebrali i zawiesili na pierwszej z brzegu gałęzi. Potem związali ją jakimiś linkami, wziętymi nie wiadomo skąd, pobili i obydwaj zgwałcili. Kobieta dozała szoku i w tym lesie, bez żadnej pomocy, na sposób starodawny urodziła dziecko. Prosiła, aby dali jej bransoletę, to wezwie pomoc lekarską; przysięgała, że nie powie, kto ją napadł, błagała na wszystko, żeby sami odjechawszy gdzieś po drodze wystukali w automacie pomocy jej współrzędne. W końcu obiecali jej to, wsiedli w glider i odjechali. Kobieta przegryzła pępowinę dziecka, owinęła je w swoje ubranie i mimo, że sama ledwie żywa zaczęła wołać pomocy, ale żaden glider nie zszedł z nitki i nikt jej nie mógł usłyszeć

W tym czasie do lasu na spacer wybrał się chłopiec z dziewczyną. Najpierw nie chciała z nim iść, więc śmiał się z niej, że się go boi; dziewczyna urażona w swojej ambicji zdjęła z ręki bransoletę, a on, żartując że też nie jest jej pewien, zdjął swoją. W lesie byli więc bez bransolet. Spacerując usłyszeli krzyk kobiety i odnaleźli ją. Kobieta opowiedziała, co ją spotkało i prosiła, aby jak najszybciej wezwali pomoc bo nie wierzyła, że tamci to zrobią. Młodzi najpierw szukali bransolety, ale nie mogli jej znaleźć. Zdecydowali wtedy, że dziewczyna zostanie z kobietą, a chłopak pobiegnie do najbliższego automatu pomocy.

Kiedy kobieta została z dziewczyną sama, powiedziała jej: 

— Lepiej niech pani ukryje się w krzakach, bo oni na pewno wrócą, ale wrócą po to, żeby mnie zabić.

Namawiała ją tak długo, aż dziewczyna się zgodziła. Kobieta nie miała siły, żeby wstać. Dziewczyna była za słaba, żeby ją ciągnąć, chciała więc zabrać w krzaki chociaż dziecko tej kobiety, ale ta jej nie pozwoliła. Powiedziała, że oni wówczas się domyślą, że ktoś był i ukrył się, i dopóty będą szukać, dopóki jej nie znajdą.

Kobieta miała rację. Ledwie dziewczyna schowała się w krzakach, wrócili tamci. Podeszli do kobiety, oblali ją i dziecko jakimś płynem i podpalili. Dziewczyna to wszystko widziała z za krzaków. kiedy kobieta i jej dziecko dopalali się, w lesie pojawiła się służba pomocy wezwana przez chłopaka. Zbrodniarze zostali ujęci, ale nic nie było w stanie uratować już ani kobiety. ani dziecka. Tymczasem z dziewczyną stało się coś bardzo złego, tak że ją też musiała zabrać służba medyczna.

Wszystkie materiały zostały wprowadzone do komputerów śledczych, między nimi i do mojego, ponieważ przestępcy naruszyli przepisy korzystania z nici oraz inne przepisy komunikacyjne, wprowadzające przeróbki w swoim gliderze. Brakowało tylko jeszcze części materiału – zeznań owej dziewczyny. A na nie trzeba było poczekać…

Przerwałam mu. W tym wszystkim interesowało mnie samo podłoże zbrodni

— Niech mi pan powie, jak w ogóle mogło dojść do czegoś tak okropnego?! Jak to się stało, że nikt nie zauważył u nich poważnej choroby psychicznej? Przecież tylko w gliderze podrasowali aparaturę! Inne automaty medyczne, chociażby te na ulicach i w mieszkaniach, musiały coś zauważyć. Wysłaliby ich do OPS i po problemie.

— Otóż, widzi pani, sprawa jest delikatna. Podobno byli zupełnie normalni. zresztą obaj byli w OPS. Ani jeden, ani drugi nie dostali zezwolenia na dziecko z kobietami, które sobie wybrali. Zgłosili się więc do OPS z przyszłymi matkami swoich dzieci, no i dzieci się urodziły. Jeden z nich ożenił się z tą kobietą, drugi zostawił ją i dziecko.

— Myśli pan, że OPS im nie pomógł?

— Skądże, pomógł na pewno. Może tylko za bardzo im pomógł?

— Jak można pomóc komuś za bardzo?

— Wie pani, ja jestem człowiek starej daty, stadat, jak nas nazywacie. Kiedyś moja matka opowiadała, że jak jej matka, a moja babcia, piekła ciasto, zawsze coś zmieniała w przepisie z książki kucharskiej. Nigdy nie robiła ściśle tak, jak trzeba było. Albo dała więcej lub mniej ekstraktu jajecznego, albo zapach i smak dała inny, niż pisano i tak dalej. Mówiła mojej matce, że kobiety, jak świat światem. zawsze tak robimy i że gdyby robiły ciasto ściśle według przepisu, to w ogóle by nie miało smaku i dziadek nie chciałby go jeść.

Milczałam chwilę usiłując się dopatrzyć związku między pieczeniem ciasta, a zbrodnią. stadat zauważył to i powiedział:

— Czy była pani kiedyś w OPS?

— Nie, nigdy.

—To nic dziwnego, że nie widzi pani związku. Kiedy do OPS zgłasza się para, od razu wiadomo, że się sobie nie podobają. Najpierw więc ich szkolą. W dzień mają różne rozrywki, wycieczki, potańcówki i tak dalej; wszystko po to, żeby odprężyć ich, zlikwidować wewnętrzne spięcie, wprowadzić swobodną atmosferę. Swoboda i spontaniczność. Bez ograniczeń. wszyscy się bawią ze wszystkimi, ale dana para ma obowiązek w ciągu dnia przebywać ze sobą co najmniej trzy godziny. To jest podstawowy warunek ich pobytu. Więc na przykład, żeby na wycieczce porozmawiać z kimś innym, para musi przedtem z godzinę ze sobą tańczyć, dwie godziny razem oglądać holowizję i tak dalej. Wszystko po to, aby ich tam ze sobą oswoić, zlikwidować wszelki dystans i napięcie, przyzwyczaić do przebywania ze sobą. Są specjalne czujniki wszyte do ubrania, które pokazują wykorzystanie limitu czasu. W nocy zaś, kiedy śpią, poprzez podłączone elektrody przyswajają sobie wszystkie konieczne wiadomości w zakresie anatomii, psychologii, techniki miłosnej. Samych pozycji muszą nauczyć się około czterystu i to nie tylko opracowanych anatomicznie i technicznie ,ale także psychologicznie. Ten etap trwa około dwóch tygodni. Kiedy już cała wiedza została im przekazana, przystępuje się do ćwiczeń praktycznych. każda para otrzymuje swój pokoik, a właściwie kapsułę i musi tam przebywać razem w sumie po sześć godzin dziennie, obojętnie, w dzień czy w nocy, jak chcą. Podłącza się im specjalne czujniki do głowy, rąk, nóg, serca i tak dalej. Aparatura cały czas odczytuje prędkość oddechu, ciśnienie krwi, przepływ bioprądów, siłę nacisku ciała, napięcie mięśni i wiele innych parametrów. Z tych odczytów sporządzane są wykresy, analizowane potem przez komputery i ich nadzorców. Początkowo para robi, co chce, potem stopniowo, w miarę omawiania z nimi przez nadzorców poszczególnych wykresów, korygują parametry swojego postępowania dotąd, aż ich grafy wykazują pełną zgodność seksualną obu stron. Jeśli dziesięć do dwudziestu wykresów pod rząd wykaże optymalne przebiegi krzywych, oznacza to, że są oni w pełni przystosowani do siebie seksualnie.

 — A jeśli za jakiś czas się znudzą?

— Mają rezerwowe programy, każda para dwa, do trzech. Jeśli one z jakichś przyczyn tracą aktualność, to zawsze para może zgłosić się do ośrodka celem przeprogramowania.

 — Ale przecież ludzie to nie maszyny. Czasem ich do siebie pociąga jakiś dziwne głupstwo, czasami inne odpycha…

— Oczywiście. To też jest przewidziane. Są zestawy dźwięków, zapachów, dotknięć, smaków. Całe ogromne katalogi. Sprawdza się reakcje pary na te parametry. Na przykład: ją podnieca szelest liści, a jego muzyka. Dzięki małym głośniczkom umieszczonym w uchu, każdy może słuchać w tym momencie, czego chce. Ona lubi smak z lekka gorzkawy, on słony. Specjalne dozowniki przyklejone do języka pilnują, aby czuli w ustach taki smak, jaki im odpowiada.

— Nie wiem, może jestem nienowoczesna, ale nigdy bym nie chciała iść do takiego ośrodka. Wolę już zrezygnować z dziecka.

— Ale to wcale nie jest takie nowoczesne. Nawet pani nie wie, że prekursorką metod stosowanych w ośrodkach jest wybitna dwudziestowieczna lekarka, autorka przełomowego jak na ową epokę dzieła: „Sztuka kochania”.

— Wracając do historii opowiedzianej przez pana… Tym zbrodniarzom nie pomógł OPS. Mówił pan przecież o babci i przepisach na pieczenie ciasta…

 — Ekspert badający tę zbrodnię w oparciu o kryteria przyczynowo-skutkowe, stwierdził na marginesie swojej opinii, że nasze ośrodki wymagają unowocześnienia. Oprócz parametrów smakowych, dźwiękowych, dotykowych trzeba wprowadzić jeszcze inne, stale zresztą odkrywane. Programy dla par muszą być wielowariantowe, zawierać podstawowe przynajmniej uwarunkowania zewnętrzne. Inne na dzień i na noc, inne na dobry humor, inne na zły.Przy zróżnicowaniu uwarunkowań musi zostać wzięty pod uwagę aktualny rozkład plam na słońcu, jako wpływający na przebieg biorytmów, konfigurację ciał niebieskich, matematyczne wzory ich usytuowania na pozornej kopule nieba, siły grawitacyjne, natężenie promieniowania kosmicznego w danym miejscu i czasie.

— Czy sądzi pan, że to jest możliwe?

— Oczywiście, choć nasi biedni przodkowie musieli się bez tego obywać. Mimo to jakoś dawali sobie radę. Ta cała ich astrologia! Śmieszne, ale to było coś, do zaczepienia. Jestem dla nich pełen podziwu. Myślę, że ich metody były wprawdzie bardziej zawodne, niż nasze, ale jednocześnie umieli to, czego my dzisiaj nie umiemy. Świadczy o tym wyraźnie chociażby dalszy ciąg tej historii…

— Słucham…

—Wróćmy więc do tej dziewczyny, która w czasie zbrodni była ukryta w krzakach. Nie wiem, czy pani orientuje się, jak postępuje służba medyczna w takich przypadkach. Chorych umieszcza się w izolowanej kabinie wyposażonej w pełną aparaturę diagnostyczną i przez okres trzech dni tylko wykonuje badania, nie przeszkadzając pacjentowi w niczym. Pacjent robi, co chce, może chodzić po łąkach czy lasach (aparatura natychmiast odgaduje jego życzenia i wytwarza obraz holowizyjny, zwrotnie korygowany umysłem chorego). Dopiero po trzech dniach wdraża się leczenie właściwe dla danego pacjenta i na ogół na piąty, szósty dzień jest on już zdrów.

Dlatego przestępcy musieli czekać na wyrok tyle czasu, ile było potrzeba na wyleczenie dziewczyny, a w każdym razie co najmniej trzy dni. Zostali oczywiście odizolowani i poddani różnorodnym badaniom medycznym, psychologicznym i strukturalnym, jednak bez ułatwiania im życia i rozrywek, jakie przysługiwały chorym. Przebywali każdy oddzielnie, w izolacji od świata zewnętrznego i do dyspozycji mieli tylko normalny, ogólnodostępny program holowizyjny. Na czas trwania tego programu wyłączano wszystkie urządzenia diagnostyczne z wyjątkiem kamer obserwacyjnych, ponieważ często te skomplikowane automaty popadały w rezonans. Po przepisowych trzech godzinach odbioru programu, przysługujących obwinionym przed wyrokiem, włączano je z powrotem.

 Otóż, kiedy w drugim dniu izolacji włączono po programie automaty diagnostyczne okazało się, że obaj przestępcy nie żyją. Dokładne badania medyczne, niestety dokonane już później, wykazały że obwinieni zmarli wskutek niewydolności krążenia. Znaleziono nawet przyczynę –  perforację jednej z tętnic, co jednak najdziwniejsze, u obu przestępców tej samej. Mimo to żadne badania nie potrafiły ustalić, co spowodowało tę perforację. Jedynie czynne w czasie wypadku urządzenia – kamery obserwacyjne pokazały obraz wygodnie siedzących przed ekranami ludzi, którzy w pewnym momencie, zda się bez żadnego powodu, prężą się na swoich siedziskach, zastając ich w tym samym położeniu. Gdyby przy kamerach dyżurował obserwator, może zdołano by ich uratować. Niestety, obserwacje były prowadzone i automatycznie rejestrowane, a program kamer przewidywał nadanie sygnału alarmowego tylko w wypadkach ściśle określonych czynności obwinionych. Zresztą żadna z kamer nie byłaby w stanie odróżnić nagłego przeciągnięcia się obserwowanego obiektu od np. ułożenia się do snu. Do tego potrzebne były inne urządzenia – automaty diagnostyczne, ale one właśnie były wyłączone.

W międzyczasie dziewczyna została wyleczona i cały materiał z jej kuracji został wprowadzony do wszystkich komputerów nadzorujących tę sprawę, w tym i do mojego. Zagadnienie to interesowało mnie, choć wiedziałem, że mój udział w sprawie będzie marginalny, próbowałem mimowolnie dojść przyczyn takiego postępowania przestępców, które w naszych czasach wydawało się już zupełnie anachroniczne. Człowiek już przecież tak przezwyciężył swój atawizm, że tylko w bardzo drobnych i błahych sprawach można było zauważyć jego szczątkowe przejawy. Aparatura medyczna nieustannie korygowała wszelkie odchylenia psychiczne społeczeństwa, więc nie tu należało szukać przyczyn tej okrutnej zbrodni. Tak doszedłem do następnego problemu – dziewczyny. Fakt doznania przez nią szoku psychicznego wymagającego aż leczenia świadczył, że granice tolerancji jej psychiki na nieprzewidziane wydarzenia były wąskie, a nic w materiałach ze śledztwa nie świadczyło, że służba medyczna widziała w jej przypadku kiedykolwiek potrzebę jakiejś działalności profilaktycznej. Czyżby nasze programy ochrony zdrowia społeczeństwa były niewystarczające?

To wiązało także w jakiś sposób jej osobę ze sprawcami przestępstwa. Wypływał stąd zupełnie naturalny wniosek: w sześcioosobowym układzie sytuacyjnym trzy z tych osób na pewno odbiegały znacznie od średniej statystycznej normy zdrowia psychicznego. Może dlatego ciągle zdawało mi się, że musi istnieć związek przestępstwa ze śmiercią sprawców z jednej strony, i chorobą dziewczyny, z drugiej. Niestety, komputer mimo wprowadzonych doń licznych programów standardowych i indywidualnych nie umiał tej zależności znaleźć, mimo że jej istnieniu nie zaprzeczał. stale w okienku błyszczało „brak danych”, choć jednocześnie teoretycznie prawdopodobieństwo istnienia takiego związku ustalił on na 0,897.

Nagle, któregoś dnia zaświtała mi myśl. Wydałem polecenie komputerowi odszukania w zbiorze materiałów śledztwa wszystkich tych momentów, które wiązały się z ludzkim sercem. Momentów takich ustalił on osiem. Następnie, nie próbując jeszcze ich identyfikować, poleciłem mu porównać je i zanalizować według kryteriów: sprawczego, czynnościowego, podmiotowego, przedmiotowego strukturalnego i jeszcze szeregu innych. Odpowiedź komputera brzmiała: „materiały numer 8327/b i 3124/a – kryterium czynnościowe – prawdopodobieństwo związku przyczynowo-skutkowego 0,999. Kryterium sprawcze– prawdopodobieństwo 0,002” Przy pozostałych kryteriach prawdopodobieństwo było równie minimalne.

Oznaczało to, że w materiałach znajduje się coś, co niemal wiernie odtwarza śmierć sprawców w jej zewnętrznych przejawach, nie może natomiast być poczytane za przyczynę ich zgonu. Taki wynik był czymś wyjątkowym w mojej praktyce. Nigdy nie zdarzały się tak ogromne różnice prawdopodobieństw w analizach prowadzonych według kryteriów czynnościowego i sprawczego. Ich wzajemne podobieństwo było przecież jedną z podstaw do orzekania w sprawach karnych.

Natychmiast zażądałem od komputera wyświetlenia tych materiałów. Jednym z nich był znany już wcześniej moment śmierci sprawców, utrwalony przez automatyczną kamerę. Tym bardziej niecierpliwie czekałam na drugi. Na ekranie ukazała się plakietka: Pacjentka numer 3635. Hipoteza: szok psychiczny Kategoria: 1/A/36-42. Czas badania:13h,24,32 minuta. Miejsce pobytu niezidentyfikowana miejscowo formacja geologiczna, symbol „jaskinia”, materiał śledczy 83-27/bxyb. potem następował obraz holowizyjny. będący wynikiem sprzężenia aparatury z mózgiem chorej. Dziewczyna siedziała w jakimś ciemnym pomieszczeniu nad płomieniem z ułożonych w stos kawałków drewna i chrustu. Nad ogniskiem ustawiony był metalowy trójnóg, z którego zwisał kociołek z parującą zawartością. W rogu ekranu wyskakiwały symbole komputera medycznego: skojarzenie – ciemna jaskinia – ciemny las -prawdopodobieństwo 0,723; skojarzenie – ognisko – płonąca kobieta – prawdopodobieństwo 0, 843; skojarzenie: trójnóg – układ: matka – dziecko -pacjentka – prawdopodobieństwo 0,516; itd., 

Zażądałem zbliżenia. Dziewczyna trzymała w ręku jakieś dwa drobne przedmioty przypominające małe figurki szachowe. Zażądałem analizy materiałowej, ale niewiele mi ona wyjaśniła. Materiałem był wosk, do niczego już obecnie nie używany. Obserwowałem więc dalej zachowanie dziewczyny. Trzymała ona figurki nad parą unoszącą się z garnka i coś mamrotała. Głośnik przekazywał słowa bez ładu i związku, deszyfrator pracował na pełnych obrotach, na razie bez żadnego efektu. W końcu dziewczyna wyciągnęła rękę i zatrzepotała wymownie palcami.W rogu ekrany ekranu ukazał się napis: „żądanie szpilki – zgoda automed”. Jednocześnie zaświeciło się światełko deszyfratora, więc chcąc dalej obserwować ekran, poleciłem przyciskiem dokonać nagrania rozszyfrowanego tekstu i zatrzymania go w pamięci.

Dziewczyna ujęła mocno szpilkę, która ni stąd ni zowąd pojawiła się w jej dłoni. Oglądała ją chwilę dokładnie, próbowała jej ostrza na palcu. ale na szczęście dla wyjaśnienia sprawy, a na nieszczęście dla sprawców, nie skaleczyła się nią i automat nie wydał polecenia likwidacji rekwizytu. Obie figurki leżały obok siebie na jej dłoni, a ona przyglądała im się chwilę. Następnie zaczęła je systematycznie nakłuwać, jak zdążyłem dostrzec, w okolicy, gdzie u człowieka znajduje się serce, na ekranie ukazał się napis: „materiał 8327b/koniec Skojarzenie sytuacyjne – brak danych dla ustalenia prawdopodobieństwa według kryterium sprawczego”

— I jak tu nie żałować dawnych czasów — powiedział mój rozmówca. — Gdyby był to na przykład wiek piętnasty, sprawców skazałbym na wszystkie możliwe tortury przed śmiercią, a dziewczynę na spalenie na stosie. A tak musieliśmy sprawę umorzyć, choć jej nie wyjaśniliśmy.

— Czy w ogóle sprawa taka może mieć jakieś wytłumaczenie?

— Oczywiście, i to bardzo proste. Proszę tylko posłuchać. Przodkowie nasi dysponowali takimi mechanizmami obronnymi, o jakich my nie mamy pojęcia. Nie umieli zrozumieć natury grożących im niebezpieczeństw, nie próbowali więc także zrozumieć zasad działania stosowanych środków zapobiegawczych. Całe pokolenia metodami prób i błędów ustalały reguły postępowania, eliminowały nieskuteczne, pozostawiając i doskonaląc te, które się sprawdzały. Nie marnotrawiły swoich sił i zdolności na rozumienie zjawisk, ustalania ich przyczyn. Cały wysiłek kierowały na szukanie skutecznych reguł. Reguły skuteczne, (a wymaganie przodków w tym względzie nie były przesadne) powielano przez następne pokolenia i modyfikowano. Stawały się one regułami najbardziej skutecznymi. Niektóre z nich funkcjonowały zresztą w bardzo zamkniętych środowiskach, przekazywane z pokolenia na pokolenie tylko wtajemniczonym. Były to te najbardziej skuteczne, których tajemnicy warto było strzec. I one właśnie, o paradoksie, najprędzej ginęły. Wymierali ludzie, którzy mieli umieli się nimi posługiwać, niewielkie z pozoru błędy przyszłych pokoleń niweczyły ich wartość. Reguły musiały być zastępowane rozumowaniem. Tak powstawały nauka i technika.

 Człowiek, w którego umyśle nastąpił szok, jest postawiony w sytuacji analogicznej. jak ci nasi bardzo dawni przodkowie. Zawodzi rozumienie związków przyczynowo-skutkowych i człowiek szuka reguł. Nie jest jednak w stanie zrozumieć, dlaczego jedne są skuteczne, a inne nie. Działa metodą prób, często powielanych w nieskończoność. Nieumiejętność uczenia się na błędach nie przeszkadza mu jednak w przypadkowym trafieniu na którąś ze stosowanych dawniej procedur. Prawdopodobieństwo takiego trafienia jest tym większe, im więcej szczegółów o jakiejś dawno funkcjonującej regule przechowała jego lub pokolenia pamięć. Jeżeli wierzy ponadto w skuteczność reguły, ściśle będzie stosował jej elementy, niektóre nawet intuicyjnie obgadywał. Czasami, choć bardzo rzadko, rezultaty takiego postępowania mogą być oszałamiające.

I tak właśnie dziewczyna odkryła w sobie umiejętność zabijania na odległość, o której my, jako cywilizowane społeczeństwo, dawno zapomnieliśmy. Nie znaczy to jednak, że ta i wiele innych umiejętności przepadnie. Skoro wiemy, że dana reguła może spowodować określony skutek, powinniśmy zacząć badać te reguły i dążyć do naukowego, doświadczalnego osiągnięcia rezultatów.

— To, co pan opowiada, jest potworne! Jak wyobraża pan sobie możliwość wykorzystania takiego odkrycia do celów powszechnie akceptowanych? A inne badania są zakazane!

— Naturalnie, znakomicie mogą zostać wykorzystane, np w medycynie, sądownictwie… Ale w swoim rozumowaniu popełnia pani zasadniczy błąd .Przecenia pani znaczenie techniki i nauki. Tymczasem ani jedno, ani drugie nie jest w stanie niczym poważniejszym zagrozić ludzkości wbrew utartym od lat błędnym opiniom. Wiem, myśli pani o zanieczyszczeniu środowiska, zbrojeniach, katastrofach spowodowanych nieprzemyślanym działaniem. To wszystko prawda. Ale proszę spojrzeć na to zagadnienie z innej strony. Podam pani prosty przykład. Jak powiedziałem, nasi przodkowie mieli ułatwioną sytuację. Po prostu wiedzieli, jak niektóre rzeczy robić, bez żadnych badań naukowych. Gdyby doskonalili dalej te swoje umiejętności i zdolności zamiast budować czołgi, samoloty, rozszczepić atom — to pewnie dawno nas by już nie było. Proszę tylko sobie wyobrazić: jedna osoba siedząca spokojnie nad gotującym się garnkiem, wosk i odpowiednia ilość ostrych szpilek! Niepotrzebne wyrzutnie, głowice nuklearne, kosztowne zbrojenia! Technika jest jednak ratunkiem dla ludzkości.

— Przeczy pan sam sobie. Uważa pan zdolności dziewczyny za niebezpieczniejsze, niż cały arsenał poznanych środków zagłady. A nawołuje pan jednocześnie do ich badania, sprawdzania, ba, nawet doświadczalnego wywoływania.

— Przeciwnie. Tylko nauka może odebrać tym środkom ich żądło. Niebezpieczeństwa, które ze sobą niesie technika są niczym wobec niebezpieczeństw grożących ludzkości bez niej. Próby zrozumienia zjawisk, rozumowego rozeznania świata ograniczają możliwości człowieka, hamują jego niektóre przyrodzone zdolności.

— Czy nie przesadza pan z tą katastroficzną wizją zniszczeń, jakich może dokonać rozwijanie pozarozumowych zdolności człowieka? Czyżby wszystkie były tak niebezpieczne, jak zdolność zabijania na odległość? A umiejętność kochania, poświęcenia, dobroć, współczucie?

— Miłość? proszę się zastanowić. Weźmy dwóch mężczyzn, jednakowo przystojnych, zgrabnych, interesujących. Żaden komputer nie wykryje, dlaczego jeden z nich łamie serca kilkunastu kobiet na raz, a drugi żadnej. Powie pani, że Don Juani mają swoje metody. Racja. Ale te same słowa, gesty, te same spojrzenia u jednego będą śmieszyć lub nudzić, drugi zaś jest w stanie nimi wzbudzić szczere i niekłamane uczucie. Kobiety mogą na ten temat powiedzieć więcej niż ja, choć mówią zazwyczaj:— on ma w sobie coś. Niech pani sobie wyobrazi, że rozwijając swoje zdolności, poświęcając im wszystkie siły, nie tracąc ich na rozumowe poznanie świata, jakiś mężczyzna jest w stanie osiągnąć to, że prawie każda spotkana kobieta będzie go darzyć uczuciem. Proszę teraz powielić go w setkach i tysiącach egzemplarzy. Co by się stało wtedy z rodzajem ludzkim? Niech pani tylko pomyśli: o ile mniej niebezpieczne są zbrodnie typu tej, o której mówiłem, jeśli nawet potraktować je jako błędy w działaniu OPS, czy ogólniej. cywilizacji technicznej. Margines, kropla w morzu spokoju ludzkiej egzystencji. Myślę, że jednym z największych niebezpieczeństw dla ludzkości jest to, co wszyscy w swojej tępocie uważają za sens istnienia — miłość. Wszechogarniająca miłość, która nie pomija nikogo. Miłość, która nie może egzystować bez nienawiści, dobroci, zazdrości i szlachetności. Niszcząca siebie i wszystko dookoła. Odbierająca rozum, każąca karczować las, by wyrwać źdźbło trawy. Wiążąca ludzi tak, że nie są w stanie o własnych siłach z więzów tych się wyplątać. Jeżeli jedna mucha szamoce się w pajęczynie, albo ona zginie, albo pajęczyna się rozerwie. Nic nie szkodzi, pająk rozepnie sobie drugą. Jeżeli wszystkie muchy będą się w tej sieci szamotać, zginą i one i pająki. Poginą ptaki, które nie znajdą pożywienia i zwierzęta, które żywią się ptakami. Zginie wszystko.

I dlatego zasługi tej dwudziestowiecznej lekarki dla ludzkości są nieocenione. Ona pierwsza zrozumiała, że wszystko wymierzone, policzone, wyłożone precyzyjnie i naukowo wyjaśnione, zrozumiane przez ogół ludzi, zakodowane w ich świadomości, daje efekt bardzo podobny do miłości, a niebezpieczeństw niesie mniej.

— Skąd więc mój wewnętrzny protest? I czy to jest protest przeciw naszej cywilizacji?

— To tylko atawizm. Myślę, że patrząc z wysoka na wszechświat widoczna jest pewna hierarchia cywilizacji: najniższa — cywilizacja techniczna, potem cywilizacja biologiczna i na końcu ta, o której myślę, a którą roboczo można nazwać absolutną, choć wcale nie znaczy, że stanowi ona szczyt drabiny.

Cywilizacja techniczna stoi obiema nogami na ziemi, bierze swój początek w tym, co człowiek i jego rozum jest w stanie osiągnąć i nigdy nie posunie się o krok dalej. Cywilizacja biologiczna, ta przeczuwana przez nas ,choć nam nie znana, podobnie jak człowiekowi pierwotnemu nie może być znane pojęcie najprostszej rakiety transportowej, ma swoje źródło w tym, co stoi poza człowiekiem, obojętnie jak by to nazwać, a co wiąże go ze wszystkim, co żyje. Nazwa zresztą nie odda nigdy istoty rzeczy, dopóki obracamy się w kręgu słownika ułożonego przez ludzki rozum, słownika, który wyklucza porozumienie człowieka z amebą.

I wreszcie cywilizacja absolutna. Tu już nawet wyobraźnia nie wystarcza. Myślę tylko, że opiera się ona na wszystkich możliwych związkach i zależnościach istniejących między materią ożywioną i nieożywioną, nieskończonym wszechświatem i tą resztą, która jest poza nim.

Ludzie wybrali na razie cywilizację techniczną i dzięki im za to. To instynkt samozachowawczy podpowiedział im, żeby nie ruszali zabawek, do których jeszcze nie dorośli.

Stadat wyciągnął swoją wędkę, zręcznie zdjął z haczyka złapaną płotkę i przyglądał jej się chwilę. Myślałam o tym wszystkim, co mi powiedział i nie mogłam zdecydować się, czy to mnie przekonało, czy nie.

Rakieta „Przyszłość” mknęła w kierunku Marsa.

Katarzyna Anna Urbanowicz

2
0

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *