Alias
– Nazwisko? – Mężczyzna zza biurka zastygł w oczekiwaniu z długopisem zawieszonym nad kartką papieru.
– Alias.
– To jest nazwisko? – Tym razem pytanie zabrzmiało donośniej.
– A dlaczego nie? – odpowiedziałam.
– Alias to nie nazwisko – stwierdził stanowczo. – Alias Sinobrody na przykład.
– Dobrze, może pan zapisać Sinobrody.
– Ale to nie jest pani nazwisko! – W jego głosie pojawiła się nutka wściekłości. – Pani kłamie!
– Prawda jest zniekształcona przez mój punkt widzenia, przedstawiam panu to, co ja uważam za prawdę, pan może się z tym zgodzić albo nie – stwierdziłam spokojnie, sięgając do torebki.
Wyciągnęłam okrągłe pudełko i nacisnęłam niewielki przycisk, wieczko odskoczyło z cichym trzaskiem. Lusterko pokazało ściany komisariatu, kiedyś pewnie białe, obecnie brudnoszare, przysłonięte afiszami zachęcającymi do wstąpienia do policji.
Gdy zastanawiałam się, czy przypudrować nos, mężczyzna odezwał się znowu:
– W jakiej sprawie pani przyszła? – Spoglądał na mnie z wyrzutem znad okularów.
Nie był ani stary, ani młody, ani ładny, ani brzydki. Był nijaki.
– Porozmawiać.
– Nie mam czasu na rozmowy! – wybuchnął, a oczy ciskały błyskawice.
– Cały czas pan rozmawia, na tym polega pana praca.
Zamknęłam pudełko i palcem przejechałam po wygrawerowanym wzorze – dwóch literach G złączonych w uścisku. G jak Godefroy lub Guerlain, kto wie.
– Ale te rozmowy dotyczą konkretnych przypadków: kradzież, napad, gwałt.
– Tak, kradzież i gwałt – odpowiedziałam po chwili zastanowienia.
– Jak chce pani złożyć skargę, to proszę podać nazwisko i imię.
– Alias Kinga. K jak kangur albo koala.
– Zawód?
– Bez zawodu. To taki interesujący przypadek, że można spędzić życie pracując, a nie mając zawodu; wiedział pan o tym?
Popatrzył na mnie nieprzychylnie, ale nic nie powiedział. Zanotował coś zamaszystym ruchem, postawił kropkę i uśmiechnął się sam do siebie.
– Wiek?
– Dziewięćdziesiąt cztery.
Jego oczy zrobiły się okrągłe ze zdziwienia, brwi uniosły aż pod same włosy, a czoło zmarszczyło jak u shar peia.
– Wszystko jest względne: można być młodym a wyglądać staro i odwrotnie, być starym a wyglądać młodo.
– Z jaką sprawą pani przychodzi? – Mężczyzna nie skomentował moich wywodów.
– Chciałabym zgłosić kradzież. Konia… albo książki. Myślę jeszcze nad tym.
– Kradzież książki ma niewielką szkodliwość społeczną – prychnął.
– I tu się pan myli. – Wyprostowałam się na krześle i przysunęłam bliżej biurka, jakbym chciała wyjawić mu tajemnicę.– A jeżeli to biały kruk? A poza tym można za nią czasami dostać Nobla. Widział pan milion dolarów?
– Nie – odpowiedział zaskoczony. ale po chwili wrócił do swojego stanowczego tonu. – Co pani mi tutaj bajki o zwierzętach opowiada? Kruki, kangury, misie…
– Koala to nie miś.
– Tylko co?
– Torbacz.
– Mówiła pani o kradzieży książki – powiedział zrezygnowany, stukając długopisem w biurko.
– Konia – poprawiłam.
Przyjrzał mi się ze zdziwieniem, okulary zsunęły się mu na czubek nosa.
– A ta opowieść o białych krukach i milionie dolarów?
– Niestety, trzeba nazywać się Munro albo Murakami. – Pokiwałam głową w zamyśleniu. – A ja się nie nazywam.
– Nazywa się pani Alias. – Udał, że spojrzał na kartkę, aby sprawdzić nazwisko. – Murakami był mężczyzną – dodał.
– Wczoraj mężczyzną, dzisiaj kobietą! – wykrzyknęłam zachwycona nowym hasłem.
Zamrugał powiekami, jakby nie nadążał za tokiem rozmowy.
– Skąd pani to przyszło do głowy?
– Kobiety na traktory, zna pan? Ze skojarzeń, wszystko mi się bierze ze skojarzeń. Właściwie mógłby mi pan zaproponować kawę.
– Jest dystrybutor, jeżeli pani chce.
– Wolę mieloną i mocną. Podwójne espresso poproszę.
Spojrzałam na niego wzrokiem kota ze Shreka. Nie wiem, czy spojrzenie podziałało, czy zrobił to z grzeczności, ale wstał, odsuwając krzesło od biurka, i wyszedł z pokoju.
Wrócił po chwili z tacą z filiżankami, cukrem w saszetkach i śmietanką w jednoporcjowych kubeczkach.
– Słodzi pani? – zapytał, kładąc tacę na biurku.
– Nie, dziękuję, i bez mleka. To miłe z pana strony. – Uśmiechnęłam się promiennie, sięgając po filiżankę.
– Na czym stanęliśmy? Kradzież książki?
– Konia – powtórzyłam spokojnie, a puderniczkę położyłam obok tacy.
Jak zahipnotyzowany wpatrywał się w pudełko w kolorze terakoty.
– Co to jest? – spytał wskazując ruchem głowy na przedmiot.
– Marchand de sable, zna pan?
– Bajka dla dzieci?
– Chce pan znać prawdę, czy…
– Od początku pani kłamie. – Sięgnął po filiżankę i upił łyk.
– To jest proszek do usypiania ludzi; chciałam wypróbować na panu.
Miałam wrażenie, że się zakrztusi. Patrzył na mnie wytrzeszczonymi oczami, z trudem przełknął kawę.
– Musi pani? – wychrypiał.
– Nie, nie muszę. Nie wiem, czy dobrze dobrałam proporcje, mógłby się pan nie obudzić.
– Jednak chce pani, abym się obudził. – W kącikach ust pojawił się cień uśmiechu.
– Muszę z kimś rozmawiać, wtedy lepiej mi się myśli.
– Nie ma pani rodziny, znajomych?
– Mam, ale panu za to płacą – odparłam.
Założyłam nogę na nogę, odsłaniając ozdobną tasiemkę przytrzymującą czarne pończochy ze szwem. Ciekawiło mnie, czy on ją widzi. W każdym razie nie dawał niczego po sobie poznać.
– Widział pan film Nagi instynkt z Sharon Stone? – spytałam jakby nigdy nic.
– Myślałem, że interesuje panią kradzież.
Ustawił krzesło bokiem do biurka i wyciągnął długie nogi.
– Tak, kradzież konia i gwałt. Ale tutaj nie jestem pewna… Raczej stosunek pod wpływem środków odurzających, alkoholu, przy nacisku osoby trzeciej – wymieniałam, wpatrując się w zakurzony sufit.
– Stręczycielstwo. Chce pani zgłosić? Gdzie to się stało?
– We Włoszech, Sienna w Toskanii. Zna pan? – Patrzyłam na niego z napięciem.
– Nie, nie znam.
– Szkoda, ja też nie. Przydałby mi się ktoś, kto zna – westchnęłam i oparłam głowę na dłoni, moje ciało zgięło się w talii, musiałam wciągnąć brzuch. – Bo wie pan, miałabym ułatwioną sprawę, opowiedziałby mi pan o Toskanii.
– Zbiera pani wywiad?
– Research, to się tak nazywa. Ludzie opowiadają panu różne historie. – Rozsiadłam się wygodniej na krześle. – Ludzie z nożem w plecach…
– Ludzie z nożem w plecach raczej do mnie nie przychodzą. – Uśmiechnął się, a jego ciemne oczy zrobiły się jeszcze ciemniejsze, jak jezioro w bezksiężycową noc.
Popatrz, popatrz, pojawia się u niego poczucie humoru, to dobrze. Przyglądałam mu się z zainteresowaniem. Może wcale nie był nijaki?
– Wie pan, że marzenia się spełniają? – zapytałam z głupia frant.
– Opowiada mi pani film o Kopciuszku? – Wcale nie krył rozbawienia, jego oczy świeciły złośliwym blaskiem.
– O tablicy Mendelejewa.
– Chce mnie pani przepytać z chemii?
– Ona mu się przyśniła, ta tablica – wyjaśniłam, nie zwracając uwagi na pytanie. – Dlatego uważam, że sny się sprawdzają – dodałam pewnie.
– I jaki to ma związek z naszą sprawą, pani… – Zawahał się.
– Może mi pan mówić Kinga. Jak pan ma na imię?
– Michel.
– Brudzia pić nie będziemy, jesteś w pracy. Przejdźmy na ty, po co komplikować proste sprawy.
– To twoje prawdziwe imię? – zapytał, oglądając sobie paznokcie.
– Tak, imię jest prawdziwe, ale go nie używam na co dzień. Michel, a jak dalej?
– Michel Hebert.
– Już wiem! – krzyknęłam, uderzając dłonią w kolano. – Widziałam cię na spotkaniu autorskim w bibliotece. Jesteś pisarzem! Ale byłeś mniejszy, grubszy i miałeś kozią bródkę.
– Kozią bródkę, też coś – obruszył się. – To modny dodatek.
– Być może – zgodziłam się pospiesznie, choć osobiście uważałam, że lepiej wygląda bez brody. Okulary dodawały mu uroku.
– Na czym stanęliśmy? Kradzież konia i gwałt.
– Co do gwałtu nie jestem pewna… – Przez moment zastanawiałam się, co jeszcze powiedzieć. – Wykorzystanie seksualne?
– A to nie to samo? – Popatrzył na mnie ze zdziwieniem.
– Nie wiem, właśnie przyszłam zapytać.
– Nieletnia? – Wrócił do swojego stanowczego tonu komisarza policji.
– Nie, dorosła, pod diabolicznym wpływem ojca. To on ją podsunął, że tak powiem, innemu facetowi, aby uzyskać większe wpływy. Dziewczyna zaszła w ciążę, usunęła, ale ma ciągle wyrzuty sumienia. Łapiesz? O niechcianą ciążę oskarża ojca. Że przez niego… To dla niej punkt zwrotny albo punkt bez powrotu, chce się uwolnić od ojca już na zawsze…
– Dlatego wrzuci mu do herbaty marchand de sable, który chciałaś wypróbować na mnie?
– Skąd wiesz, że on pije herbatę? To Włoch, pije kawę w dużych ilościach, od tego rozjaśnia mu się umysł. Łapiesz?
– Łapię, łapię. Zastanawia mnie, dlaczego chciałaś sobie przypudrować nos belladonną, to trująca roślina.
Popatrzyłam na niego w zadumie. Rzeczywiście… miał rację.
– Zostawmy belladonnę. Tam był jeszcze kot.
– To już mamy całe zoo. I co z kotem?
– No właśnie nie wiem. Niektórzy mówią, że jest niepotrzebny.
– Dlaczego niepotrzebny?
– No właśnie, dlaczego? – Moje spojrzenie było tak intensywne, że mogłoby wywiercić dziurę na wylot.
– To może od innej strony. Co ten kot będzie robił?
– A co robią koty? – zdziwiłam się. – Przychodzi, je, wychodzi. Dałeś kiedyś jeść głodnemu kotu?
– Nie.
Widziałam, że moje pytanie go zaskoczyło.
– No właśnie, jakbyś dał, to byś się więcej tego kota nie pozbył. Łap…
– Łapię.
Katarzyna Godefroy
Kobiety, kobiety, kobiety – cały świat i jeszcze troszeczkę, czy się bać, czy kochać :-).