.
Demony przeszłości
.
– Dziwne – Carole obracała w palcach mały, kremowy kartonik.
– Co jest dziwne? – Alain wszedł do pokoju i spojrzał na żonę z ciekawością. Usiadł na krześle, aby zdjąć przemoczone buty.
– Zapraszają nas na święta.
– Kto? Twoi rodzice nagle zapałali chęcią, aby spotkać się z nami? Chcą nam zapisać w spadku ich rozpadający się dom? – Alain zaśmiał się bez wielkiego przekonania.
– Rodzice spędzają ten czas w gronie świadków Wielkiego Bubu. Jak co roku zresztą. Nikogo już nie potrzebują od czasu, kiedy doznali oświecenia i mieli wizję Wielkiego Bubu.
– Oni chyba coś palą lub wąchają, aby mieć takie wizje. Skoro to nie oni, to kto?
– Twój zwariowany nauczyciel matematyki chce zrobić klasowe spotkanie po latach.
– Po co? – Alain w końcu pozbył się butów i ściągał mokre skarpetki.
– Pisze, że jest już stary i chce się z nami wszystkimi spotkać, tak jak dwadzieścia lat temu.
– Po co? Po co wracać do starych czasów… – zamyślił się Alain.
– To wtedy, podczas tamtych świąt zaginęli Bernard i Bianca?
– Tak sądzę – Carole podała mu kartonik, wstała od stołu i sięgnęła do szafki po album.
– Tutaj są zdjęcia z tamtych dni. Bernard i Bianca do tej pory się nie odnaleźli. Kamień w wodę. Dziwne.
Oglądali zdjęcia, na których byli o dwadzieścia lat młodsi, szczuplejsi, z przekornym błyskiem w oczach, po którym wspomnienia wyblakły, podobnie jak fotografie. Oboje wpadli w tryby maszyny pseudosukcesu: praca, awans, pieniądze. Niewiele zostało z młodzieńczych marzeń.
– Chcę pojechać na to spotkanie. – Carole zamknęła album.- Dowiemy się czegoś o kumplach z liceum.
* * *
Stalowe niebo rozbrzmiewało krzykiem mew, a wiatr tarmosił suche kępy traw, kiedy przybili do brzegu. Z niechęcią opuścili przytulną kabinę statku pasażerskiego.
– Ale miałaś głupi pomysł – w głosie Alaina czuło się niezadowolenie, kiedy zimne powietrze osmagało mu twarz.
Na brzegu czekał na nich bagażowy z hotelu.
– Dobrze, że państwo potwierdzili przyjazd, dzięki temu hotel mógł wysłać po państwa samochód.
Zaskoczeni wsiedli do terenowego jeepa, a bagażowy wstawił walizki do środka.
– Hotel zawsze wysyła samochód po gości? To mała wyspa, nie ma wielkiego ruchu – Alain nie krył zdumienia.
– W zimie zawsze. W lecie tylko odbieramy bagaże ze statku, goście lubią się przejść, zanim wstąpią do hotelu.
– Kiedyś tak nie było – Alain pomyślał o czasach, kiedy sami ciągnęli walizki do pensjonatu. Szkoła zorganizowała dla ich klasy wyjazd na zapomnianą przez Boga i ludzi wyspę, na której na początku dwudziestego wieku znajdowało się więzienie dla młodocianych przestępców.
– Dawny pensjonat kupiło małżeństwo Anglików, odremontowali, sprowadzili dekoracje z Anglii i wprowadzili nowe zwyczaje.
– Dawno pan u nich pracuje? – zaciekawił się Alain.
– Od trzech lat, ale mój tato pracuje tutaj od lat, jest człowiekiem do wszystkiego, zna wyspę jak swoją kieszeń.
– Czyli był na wyspie dwadzieścia lat temu?
– Był.
Mężczyzna zatrzymał samochód przed hotelem.
– Jesteśmy na miejscu, mogą państwo udać się do recepcji.
Tam młoda kobieta, ubrana w stonowany kostium podkreślający zgrabną sylwetkę, uśmiechała się do nich promiennie.
– Państwo Dupont? Mają państwo pokój na pierwszym piętrze. Proszę, oto klucze. Chris zaniesie bagaże.
– Nie trzeba niczego podpisywać? – Carole odezwała się po raz pierwszy od przyjazdu.
– Nie – recepcjonistka uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
– Państwa pobyt jest opłacony do niedzieli.
– Nie wiem, czy będziemy tu siedzieć do niedzieli – mruknął Alain, kierując się w stronę schodów.
– Ładnie tutaj. – Stwierdziła Carole, gdy rozejrzała się po pokoju.
Wnętrze urządzono w stylu angielskiej wsi: ściany w kolorze mięty, na łóżku i na fotelach leżały dobrane kolorystycznie poduszki w kwiaty. W pokoju panowało przyjemne ciepło, choć za oknem zaczął sypać śnieg.
– Jeżeli będzie padać, to już nikt nie przyjedzie – Alain odsunął śnieżnobiałą firankę i w zadumie spoglądał na wirujące w powietrzu płatki.
– Wyjechać, też nikt nie wyjedzie – dorzuciła Carole.
– Chodź, zejdziemy do baru, zobaczymy, kto jest.
Na dole, przy barze zobaczyli dwóch mężczyzn, którym barman rozlewał trunki do szklanek.
– Szybko goście zaczynają – Alain zatrzymał się na chwilę. – Ten jeden to Robert.
– Cześć, Robert. Kopa lat.
– Cześć, chłopie, nie poznałeś Eliota? Cześć Carole, wspaniale wyglądasz. Chodźcie do stolika, będzie nam wygodniej. Mówcie, co u was.
– Sporo osób nie dojedzie. Śnieg pada – Alain przysunął krzesło dla Carole i usiadł obok.
– Wszyscy już są. Tylko Eliza nie przyjedzie, bo jest na Karaibach. – Mężczyźni wymienili między sobą spojrzenia.
– Może i lepiej, nigdy jej nie lubiłem. – W głosie Alaina było słychać ulgę.
– Na chwilę was opuszczę, muszę do toalety. – Robert udał się w stronę bocznego korytarza.
– Eliot, nic nie mówisz, chłopie. Co porabiasz? – spytała Carole.
– Żyję, mam żonę, dwoje dzieci. Pracuję na etacie, jakoś leci. A wy? Chyba jesteście jedyną klasową parą, która przetrwała.
– Prowadzimy firmę transportową. Ja zajmuję się księgowością, Alain szuka kontaktów. Dzieci nie mamy.
– Robert mówił, że widział dziewczynę w białej sukience. – Eliot zmarszczył czoło, jakby chciał sobie przypomnieć szczegóły rozmowy.
– To miejsce wywołuje dziwny nastrój. Idę do łazienki – Carole wstała od stołu.
– Nikt nie będzie po was płakał – powiedział Eliot w zadumie.
Alain przyglądał się koledze ze zdziwieniem i zastanawiał się, czy wszystkie trybiki w głowie Eliota kręcą się tak, jak powinny. Gdy rozmyślał nad nieznośną lekkością bytu, usłyszał kobiecy krzyk dochodzący z bocznego korytarza.
– To Carole! – Eliot pierwszy zerwał się z krzesła i pobiegł w tamtą stronę.
Alain biegł zaraz za nim i prawie równocześnie znaleźli się w części przeznaczonej na toalety.
Carole stała tyłem do umywalek i wpatrywała się w okno, za którym wirowały płatki śniegu.
– Widziałam cień – powiedziała roztrzęsionym głosem.
Do łazienki wszedł właśnie Robert, poprawiał koszulę.
– Co się dzieje? – zapytał.
– Widziała „orła cień” – Alain nie krył rozdrażnienia.
– To jakaś psychoza – dorzucił Eliot. – Po co nas tutaj zaproszono?
Alain zamyślił się. – No właśnie, po co?
Katarzyna Godefroy