Niezapowiedziana wizyta

Puk, puk

Ktoś puka palcem w moje czoło. Resztki snu majaczą pod powiekami, nawołują, nęcą, zapadam w nicość.

Puk, puk.

Pukanie lekkie, ale stanowcze. Kto to może być? Mieszkam sama, od czasu do czasu z kotem. Kot – przybłęda, wchodzi, wychodzi, kiedy zechce. 

Dociera do mnie nieprzyjemne uczucie bólu głowy. Wczorajsza impreza nie pozostała bez echa. Nie będę więcej pić! Postanawiam jak zawsze w takich wypadkach. Picie szkodzi, a na pewno szkodzi mieszanie alkoholi. Najlepiej pozostać przy ginie z tonikiem. Niepewnie otwieram jedno oko, światło wstającego dnia uderza mnie w źrenice z mocą lasera. Zaciskam powieki. 

Puk! Puk!  

– Wstajesz wreszcie? 

Czyjś glos wyrywa mnie z letargu. Nikogo tu nie ma, przekonuję sama siebie. Mam delirium termens! Ale czy białe myszki mówią ludzkim głosem? Z przerażenia szeroko otwieram oczy i wpatruję się w postać kobiety w niebieskiej sukni, siedzącej przy moim łóżku. 

– Kim jesteś? Nie znam cię! Skąd się tu wzięłaś? – Pytania same wylatują z moich ust. 

– Jestem twoją ciotką.  

Patrzę na nią nie rozumiejąc.  

– Ciotką? – pytam niepewnie 

– Eleonora.  

Wrzasnęłam nie panując nad emocjami i zerwałam się z lóżka. Serce waliło mi jak kowalski młot.  

– Ale ty nie żyjesz. Byłam na twoim pogrzebie w piątek. To ten alkohol, daje dziwaczne efekty. – Próbuję uspokoić skołatane nerwy, przełykam ślinę, ma gorzki smak.

– Jesteś mi potrzebna. 

– Ja? Dlaczego ja? Nie możesz pójść do kogoś innego?

Czuję jak całe mieszkanie zaczyna wirować, a ja razem z nim. Obłędny kołowrotek kręcony ręką szaleńca. 

– Nie mogę, tylko ty mnie widzisz, sprawdziłam. 

– Pewnie dlatego, że jestem zamroczona alkoholem. Przestanę cię widzieć za jakiś czas. 

– Możliwe. Musimy odnaleźć drzwi. 

– Drzwi? Jakie drzwi? 

– Chcę się przenieść w czasie i do tego potrzebne mi są drzwi – wyjaśniła spokojnie Eleonora. 

No tak, nic bardziej naturalnego jak drzwi do przenoszenia w czasie. Spokojnie, spokojnie, mówię do siebie w duchu. To pewnie sen, jakiś koszmar, ale niedługo się obudzę. Przyglądam się ciotce podejrzliwie, patrzę na jej długie, smukle palce. 

– Nie wyglądasz na dziewięćdziesiąt lat – rzucam oskarżycielsko.  

Uśmiechnęła się lekko. 

– Przywilej śmierci, można wyglądać na ile się chce. Musimy pojechać do twoich rodziców, wszystko, co miałam zapisałam im w spadku. 

– Jest ósma rano, niedziela – zaprotestowałam. 

– Córka nie musi umawiać się z rodzicami na wizytę – powiedziała wyniośle – Ubieraj się. 

Piętnaście minut później przekręcałam klucz w zamku. Zwariowałam, mówiłam do siebie,  widzę duchy. Ba, nawet z nimi rozmawiam i wykonuję ich polecenia. Co mam teraz zrobić? Pojechać do kliniki psychiatrycznej? Wykonać telefon do przyjaciela?  

Jestem medium!  

Oczami duszy widziałam kolejki ustawiające się pod moimi drzwiami. Bliscy, którzy chcieliby dowiedzieć się czegoś o drogich zmarłych, rozmyślałam w czasie drogi do domu rodziców.

Furtka od ogrodu zazgrzytała znajomo, zadzwoniłam do drzwi i stałam z głupawym uśmiechem czekając aż ktoś mi otworzy. 

– Stało się coś? – zapytała wystraszona mama, była w podomce, z wałkami na głowie. 

– Co wiesz o cioci Eleonorze? – spytałam wchodząc do mieszkania. W środku poczułam znajomy zapach środka do czyszczenia mebli, o miodowych nutach.

– Była malarką, mamy nawet jej obraz w salonie. A dlaczego tak bardzo cię to interesuje? –  Mama spojrzała na mnie zaskoczona.

– Chciałabym go zobaczyć – odparłam, ignorując pytanie mamy. Przeszłam do salonu i podeszłam do obrazu. Akwarela, przedstawiał ogród, plamy zieleni i różnokolorowych kwiatów, rozmazane chmury na błękicie nieba. 

– Przejdę się.  

Tylnymi drzwiami wyszłam do ogrodu. Eleonora za mną. Cały teren opanowały chwasty i dzikie jeżyny. Weszłam w gąszcz splątanych łodyg, wyrywałam oporne rośliny, które kaleczyły mi ręce. Palce natrafiły na coś twardego. Stałyśmy przed furtką. 

– To ja już pójdę sama – powiedziała Eleonora.  

Przeniknęła przez bramę, podążałam wzrokiem za jej malejącą sylwetką, aż stopiła się z roślinnością. Wróciłam do domu i spojrzałam na obraz. Pomiędzy zielenią roślin można było dostrzec sylwetkę kobiety w niebieskiej sukni. 

– Udało ci się, udało – szepnęłam do samej siebie. 

– Co mówiłaś? – zapytała mama 

– Mówiłam, że udał się cioci ten obraz. Chodź, napijemy się kawy. – Objęłam mamę ramieniem, kierując się do kuchni.

Katarzyna Godefroy

2
0

Jeden komentarz

  1. Opowiadanie, choć bardzo krótkie, to jednak urzekające jak kolorowy sen. Nieoczekiwane połączenie dwóch światów – realnego i duchowego, a na końcu tajemnica. Sympatyczne opowiadanie.

    Ewa Oliwiecka-Ryszewska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *