.
Rozmyślania na strychu
.
Zaniosłam kosz z bielizną na strych. W moim niewielkich rozmiarów mieszkanku nie miałam miejsca na rozwieszanie mokrych ubrań. Na szczęście mogłam korzystać z pomieszczenia na ostatnim piętrze wieżowca. Spoglądałam przez zakurzone okna na przepływające po niebie chmury, kiedy zawibrowała mi kieszeń. Przekonana, że to dzwoni Tomek w czasie codziennej dawki sportu w lasach Marly-le-Roi, odebrałam uszczęśliwiona:
– Stęskniłeś się? Chciałbyś ze mną pobiegać po lesie?
– Pani Kingo, nie wiem, gdzie pani widzi lasy we Wrocławiu. Bardziej Oborniki Śląskie albo Trzebnica. – Prezes Wydajny przerwał na chwilę, zastanawiając się nad rozmieszczeniem terenów leśnych w okolicach Wrocławia. – Lecz nie po to do pani dzwonię. Zrobiła sobie pani urlop… – zawiesił głos z teatralną wprawą, sprawowanie funkcji prezesa zaowocowało aktorskimi zdolnościami.
Wymuszony, można powiedzieć – pomyślałam i już miałam coś kąśliwego dodać, gdy usłyszałam w słuchawce:
– Ale pora wrócić do pracy.
– Przecież zwolnił mnie pan – wybąkałam zaskoczona.
– Nie będziemy wdawać się w szczegóły. Proszę przyjść do mnie, do biura, jutro o dziewiątej.
Prezes Wydajny rozłączył się, jak to miał w zwyczaju, bez „do widzenia” ani „pocałuj mnie…”. Nie czekał na potwierdzenie, czy zjawię się o dziewiątej, czy nie. Po prostu wyłączył telefon; denerwujący sposób na kończenie rozmów. Zaskoczył mnie, dlatego nie zdążyłam nic powiedzieć. Oglądałam różowego iPhone’a, którego kupiłam dla poprawienia sobie nastroju po stresujących przeżyciach we Francji. Podejmowałam decyzję, czy zadzwonić, żeby odwołać jutrzejsze spotkanie. Chciałam mu powiedzieć, że miałam inne plany na jutrzejszy dzień i nie mogłam ich zmienić. Problem w tym, że nie miałam żadnych planów, moje życie od czasu przyjazdu z Paryża przypominało jałową pustynię – żadnych atrakcji, jeden dzień podobny do drugiego. Urozmaiceniem były telefony od Tomka, a także praca nad książką Zuzy.
Byłam ciekawa, co prezes miał mi ważnego do zakomunikowania, skoro sam zadzwonił. Zazwyczaj w tego typu sprawach wyręczał się panią Gienią. Poza tym, co mogło znaczyć: „Ale pora wrócić do pracy”. Co miał na myśli? Nie wytłumaczył mi, o co chodziło, trzymając w niepewności. Cwany lis wiedział, jak podejść zwierzynę. Odłożył słuchawkę, żebym w napięciu oczekiwała jutrzejszego spotkania. Mistrzowskie zagranie, panie prezesie!
Planowałam wydać powieść Zuzy samodzielnie. Ona została jeszcze przez kilka dni w szpitalu dla uzyskania pewności, że jej zdrowiu nic nie zagraża. Z wielką determinacją broniła Carli, nie pozwoliła złożyć zażalenia na policję za porwanie i przetrzymywanie siłą przy użyciu środków odurzających. Nie wiadomo, jaką substancję Carla wykorzystała do otumanienia Zuzy, bo butelka – dowód rzeczowy – została przeze mnie wyniesiona na śmietnik. Tomek kręcił głową z niedowierzaniem, że nie zabrałam ze sobą elementu tak ważnego dla sprawy. Z drugiej strony skąd miałam wiedzieć, że powinnam ją zabrać? Jakoś nie wpadłam na to sama, choć w sumie może powinnam, zwłaszcza po lekturze Agaty Chrząszcz. Dowód przepadł, a Zuzanna nie chciała wnosić sprawy, tłumacząc, że Carla nie miała wyjścia. Zamknęła ją w domu, żeby wyjechać, opuścić Francję na zawsze, nie chciała popełnić morderstwa. Wyłączyła prąd, żeby Zuza nie wysyłała nocą sygnałów S.O.S. Przy okazji odcięła także dopływ wody, a co za tym idzie skazała swoją zakładniczkę na śmierć z pragnienia, ale może nie wiedziała, że pompa działa na prąd? Albo pod wpływem silnego stresu nie wzięła tego pod uwagę?
Tomek z dziewczynami postanowili przedłużyć pobyt pod Paryżem. Ja wyjechałam wcześniej, bo moja misja się skończyła. Może nie tak to sobie wyobrażałam, ale nie miałam wpływu na rozwój wypadków. Naszą akcję trudno nazwać udaną, jednak Zuzanna nabrała chęci do działania i regularnie wysyłała fragmenty powieści. Po poprawkach planowałam oddać całość do drukarni do łamania i zorganizować spotkania autorskie. To nasz pierwszy projekt wydawniczy. Dlatego propozycja spotkania z prezesem Wydajnym wcale nie przypadła mi do gustu. Z drugiej strony lubiłam pana Tadeusza – starszego mężczyznę zakochanego w książkach. Nikt by się tego nie domyślał, patrząc na wystrój jego biura, którego ściany wypełniały metalowe szafki na dokumenty, a nie regały z książkami. A to dlatego, że pan Tadeusz chorował na samą myśl, że ktoś mógłby jego ukochaną powieść pożyczyć i nie oddać. W domu wszystkie książki trzymał w gablotach, pod kluczem. Gdy napatoczył się miłośnik literatury chętny dzieło pożyczyć, pan Tadeusz twierdził, że klucz zgubił. Oczywiście źródłem tych wszystkich informacji była nieoceniona pani Gienia. Zdecydowałam, że pójdę. Ciekawość wygrała, chciałam się dowiedzieć, co kryje jego propozycja. Bezwiednie włożyłam iPhone’a do kosza na bieliznę.
Przekręcałam klucz w zamku, kiedy po raz drugi zawibrował telefon, stukając o dno kosza. Tym razem wyświetlił się numer Tomka. Nacisnęłam klawisz połączenia i weszłam z powrotem na strych, gdyż nie chciałam rozmawiać na korytarzu.
– Cześć, co robisz?
– Wieszam pranie. Dzwonił prezes Wydajny, mam przyjść jutro do wydawnictwa.
– Tak? I co chciał?
– Dokładnie nie wiem, bo się rozłączył. On tak zawsze kończy rozmowy. Ma mi coś do zakomunikowania i nie chce, abym się spóźniła.
– To ty się spóźniasz do pracy? – zdziwił się.
– Czasami, gdy mam spotkania na mieście. Wiesz, w wydawnictwie nikt od tego nie umrze, jeżeli przyjdę później. To nie pogotowie.
– A co byś powiedziała, gdybym wpadł z wizytą?
– Kiedy?
– Za godzinę.
Zatkało mnie.
– I? – w jego głosie brzmiała nuta zniecierpliwienia, a może nawet rozczarowania.
– Chciałabym, chciała. Zaskoczyłeś mnie, nie wiedziałam, że przyjechałeś do Wrocławia.
– Zobaczymy się za godzinę – powiedział z ulgą i rozłączył rozmowę.
Szybko rozejrzałam się po wnętrzu, oceniając czystość lokalu. Przez godzinę nie zdążę doprowadzić pomieszczenia do stanu używalności. Moje studio nie dość, że małe, to jeszcze wciśnięte między inne mieszkania, nie zapewniało intymnej atmosfery. Wyjściem byłoby urządzenie przytulnej garsoniery na strychu, tylko potrzebowałam więcej czasu niż godzinę.
Kosz obijał się o ściany, gdy przeskakiwałam po dwa stopnie i z hukiem wpadłam do mieszkania. Otworzyłam szafę i ze zgrozą stwierdziłam, że nie mam się w co ubrać. Sukienki w kolorze żałobnej czerni nadawały się na spotkania służbowe, a nie na romantyczne tête a tête. Sytuację rozwiązał komplet koronkowej bielizny w kolorze kremowym, podkreślającym opaleniznę. Musiałam zadbać o ujednolicenie koloru skóry. Ręce i nogi miałam muśnięte słońcem od codziennego biegania w parku, reszta ciała stanowiła dziwaczny kontrast, zamówiłam więc kilka seansów na solarium, aby zniwelować różnicę. Barwa ciała z jasnej zmieniła się na delikatnie opaloną. Marek Nocny przestanie się zachwycać moją porcelanową cerą. Jeżeli jeszcze kiedyś się spotkamy.
Czesałam włosy w łazience, gdy zabrzęczał domofon. Kilka minut później usłyszałam windę zatrzymującą się na naszym piętrze. Otworzyłam drzwi
i patrzyłam, jak pojawia się w głębi korytarza z bukietem piwonii.
– Ty naprawdę nazywasz się Alias – powiedział Tomek, podając mi kwiaty
i całując w szyję. – Tak jest napisane przy domofonie.
– Dlaczego myślałeś, że jest inaczej?
– Bo to takie nieprawdopodobne nazwisko. – Usiadł w fotelu, przyglądając się uważnie. – Pięknie wyglądasz – dorzucił, gdy wkładałam kwiaty do wazonu. Piwonie odbijały się czerwoną plamą od jasnych ścian.
– Chcesz kawy?
– Nie wiem, czego chcę… Właściwie wiem, ale z tym poczekam. Mam dla ciebie niespodziankę, tylko będziesz musiała się w coś ubrać. – W jego spojrzeniu błyszczały iskierki rozbawienia. – A może chcesz zaprezentować nową wersję Pięćdziesięciu twarzy Greya? Podobno są nowe odcienie.
– Jakie odcienie?
– Możemy zacząć od jaśniejszych. – Złapał mnie w talii i posadził sobie na kolanach. – A potem się ubierzesz, bo jesteś goła.
– Nie jestem goła.
– Tak chcesz jechać przez miasto?
– Nie mam się w co ubrać, a do sklepu nie miałam czasu pójść – poskarżyłam się, opadając na niego całym ciałem.
– We Francji miałaś – głaskał moją szyję koniuszkami palców, a mnie przechodziły intensywne dreszcze.
– To nie to samo, tam nie potrzebowałam eleganckich ciuchów, gdyż wszyscy chodzili niezobowiązująco ubrani. Poza tym muszę dobrze wyglądać na spotkaniu z prezesem.
Nic nie powiedział, nie skomentował, że przez miesiąc nie znalazłam czasu na zakupy. Nie miałam takiej potrzeby. Nigdzie nie wychodziłam, jedynie biegałam w parku, bo pogoda sprzyjała aktywności fizycznej. Wszystko załatwiałam za pomocą telefonu: maile, poprawianie tekstu, nawet czytanie książek dzięki aplikacji iBook.
– Jedziemy. – Delikatnie mnie podniósł, wstał i szybko podszedł do drzwi. – Już, teraz, bo inaczej zostaniemy tutaj na długo.
– Ale…
– Nie ma „ale”, weź płaszcz.
Sięgnęłam do szafy po trencz, który miałam ze sobą we Francji, i torebkę. Buty zakładałam na korytarzu.
– Po co ten pośpiech?
– Zobaczysz.
Fiatem uno w kolorze zielonego jabłka dojechaliśmy na Świdnicką i zaparkowaliśmy koło Renomy. W salonie Zary kupiłam dwie sukienki i kostium – spodnie i żakiet w morskim kolorze, a do tego buty na obcasie. Pierwszy raz odważyłam się założyć tak wysokie szpilki. Zazwyczaj obcas moich czółenek nie przekraczał trzech centymetrów. Nie czułam się zbyt pewnie, bo chybotałam się niepokojąco w nowych butach, ale postanowiłam, że nauczę się w nich chodzić, na wzór Jolanty Smutny.
– Świetnie wyglądasz – ocenił, kiedy stanęłam przed nim w długiej sukni w kwiaty. Rozcięcia z boku pozwalały dojrzeć opalone nogi wydłużone o osiem centymetrów. Objął mnie w talii i ruszyliśmy na dalsze zakupy. Byłam mu wdzięczna, że mnie podtrzymywał, gdyż inaczej mogłabym połamać kości. Nauka chodzenia w szpilkach jest niesamowicie trudna.
W kosmetycznym kupiłam zestaw lakierów do paznokci, dezodorant o zapachu czerwonych maków oraz musujące płyny do kąpieli o zmysłowych nutach. Papierowe torby na zakupy włożyłam do auta i z tęsknotą spojrzałam w kierunku księgarni.
– Kupimy książki?
– Nie dzisiaj. Podejrzewam, że jak wejdziesz, to szybko nie wyjdziesz, a ja mam niespodziankę dla ciebie.
Właśnie, niespodzianka. Ciekawe co to może być? Wsiadłam do środka i z niecierpliwością czekałam na ciąg dalszy, ale Tomek nic nie mówił, nucił pod nosem uśmiechając się lekko.
– Jedziemy do ciebie? – Zainteresowałam się, gdy minęliśmy most Trzebnicki. Wizja spędzenia popołudnia w towarzystwie jego siostry nie napawała mnie entuzjazmem. Chciałam się nim nacieszyć, a nie składać oficjalne wizyty rodzinie.
– Niespodzianka.
Nic więcej nie dodał, więc słuchaliśmy muzyki i jechaliśmy dalej. Zatrzymał się przy Kwiatowej, tak głosił napis na tabliczce przyczepionej do ściany. Rzuciłam na nią okiem, kiedy wchodziliśmy do bramy. Schodami poprowadził na ostatnie piętro, otworzył przede mną na oścież drzwi, zapraszając do środka.
– Tu będę mieszkał przez najbliższy rok, już się zdążyłem rozpakować. Dostałem pracę w prywatnej klinice – powiedział zadowolony z efektu. Zrobił na mnie wrażenie, nie spodziewałam się, że wynajmie mieszkanie. Całkiem spore, dwa pokoje z kuchnią w stylu amerykańskim – otwartą na salon.
– Nie wracasz już do Francji? – Nie mogłam w to uwierzyć, ale postanowiłam, że nie dam po sobie poznać, jak wielką radość mi to sprawiło, więc tylko dodałam: – Super jest, pewnie sporo kosztuje. – Usadowiłam się na fioletowej kanapie, zsunęłam buty i podwinęłam nogi. Tomek przygotowywał kawę, do połowy zasłonięty przez drewniany bar.
– Elżbieta opiekuje się teraz ciocią. Znajomy wyjechał na kontrakt, też jest lekarzem. Płacę rachunki, opiekuję się mieszkaniem. Gdy wróci, zobaczymy. Teraz trzeba to opić! – Wyciągnął butelkę z lodówki, przyniósł na mały stolik słone ciasteczka i dwa wysokie kieliszki.
Wspomnienia hotelowej nocy zalały mnie gwałtowną falą. Poczułam uderzenie gorąca na twarzy, oddech przyspieszył. Tomek usiadł na kanapie i zaczął bawić się moimi włosami, nawijał kosmyki na palce, muskając szyję. Zacisnęłam zęby, aby nie rzucić się na niego jak lwica. Chciałam tę chwilę przedłużyć w nieskończoność.
W kieliszkach musował różowy szampan, kawa dawno wystygła w filiżankach w róże, na jasnej podłodze, rzucone w pośpiechu ubrania stanowiły barwną plamę. Leżałam z głową na jego piersi wsłuchana w odgłosy miasta, odległy dźwięk tramwajów, szum samochodów, gruchanie gołębi. Spomiędzy tych dźwięków dochodziło regularne bicie serca. Zastanawiałam się, czy śpi, nie chciałam go budzić nieuważnym ruchem. Przyglądałam się lampie z trzema kloszami w kształcie tulipanów, kiedy poczułam dotyk, Tomek delikatnie głaskał skórę na moim ramieniu.
– Spałaś?
– Nie – roześmiałam się. – Trudno znaleźć wygodną pozycję na takiej wąskiej kanapie.
Sięgnęłam po kieliszek i upiłam łyk.
– Dobry, ma ładny kolor. – Oglądałam napój pod światło. – Opowiadaj, co się wydarzyło. Co z ciocią Józefiną?
– Nie robimy sobie wielkich nadziei…
– Rozumiem. – Pokiwałam ze współczuciem głową. – Macie kota?
– Kota, papugę.
– Mówiłeś o papudze, pamiętam, ale ja jej nie widziałam.
– Dziewczyny przeniosły ją do swojego pokoju, żeby w dzień nie budziła skrzeczeniem. Papugi są dosyć gadatliwe, ciągle mają coś do powiedzenia, jak ty. – Uśmiechnął się. – Teraz Ela zajmuje się mieszkaniem cioci, postanowiła zmienić pracę na lepiej płatną i wyjechała do Francji na jakiś czas. Trochę się zamieniliśmy. Ona tam, ja tu. Stwierdziła, że zaczyna coś zupełnie nowego. Zuzanna przeniosła się do mojej mamy, a Julia została sama, dostała jakiś grant na te swoje projekty malarskie.
Ucieszyło mnie, że dziewczynom wszystko zaczyna się tak dobrze układać.
– Wspaniale, może wreszcie skończą się ich kłopoty z pieniędzmi i pani Elżbieta złapie wiatr w żagle – stwierdziłam z entuzjazmem, po czym dodałam zaczepnie: – Uważasz więc, że jestem papugą?
– Taką małą, kolorową papugą, która robi wiele hałasu.
– Wiele hałasu o nic. – Odwzajemniłam uśmiech. – Gdzie jest kot?
– Co ty tak o tego kota pytasz? Teraz z Zuzanną. Przejechał granicę z nami w samochodzie. Ma nawet książeczkę zdrowia.
– Nie wiesz, ile się go naszukałam. – Nie było to zgodne z prawdą, ale przynajmniej usprawiedliwiało ciekawość. – Jak ma na imię?
– Boubou.
– A co u Jean-Lou i Michaela?
– Spotkaliśmy się kilka razy na piwie wieczorem. Trzeba przyznać, że dzięki temu podszkoliłem angielski. Michael zaprzyjaźnił się z pielęgniarką ze szpitala, Annik ma na imię.
– Ann – poprawiłam. – Ogromnie się cieszę, że spotkał odpowiednią dziewczynę. Wiesz, że interesował się Carlą?
– Chyba wszyscy mężczyźni się nią interesowali. A co do Carli, to przesłała oficjalne pismo od notariusza, w którym przekazała swoje rzeczy klubowi. Zrobili aukcję i każdy ma teraz pamiątkę. Nawet Zuzanna kupiła buty do jazdy konno.
– Zuzanna dalej jeździ? – opierałam głowę na dłoni i patrzyłam mu w oczy. Szaroniebieskie jak woda w Odrze, za oknem.
– Tak, chyba na Partynicach, jeżeli dobrze zrozumiałem jej tłumaczenie.
– Eklerek się nie odnalazł – powiedziałam do siebie.
– Wypijmy za niego. – Wzniósł kieliszek w geście toastu. – Za Eklerka, bo to on sprawił, że jesteś tutaj ze mną.
O tym nie pomyślałam. Rzeczywiście, gdyby nie nasz szalony pomysł szukania Eklerka we Francji dalej wiodłabym spokojne, acz samotne życie. Miałam wszystko poukładane, no, może nie chodziłam jak szwajcarski zegarek, bo nie należę do osób dobrze zorganizowanych, ale nie musiałam się nikim martwić, zajmowałam się tylko sama sobą. Teraz to się miało zmienić, życie we dwoje wymaga kompromisów, nie wiedziałam, czy potrafię się na nie zdobyć. Usiadłam i sięgnęłam po kieliszek, stuknęło szkło, upiłam łyk, z kieliszkiem w ręku wstałam z kanapy i podeszłam do okna, popijając musujący płyn. Patrzyłam na rzekę oraz nabrzeże, gdzie ludzie spacerowali z psami na smyczach, dziećmi w wózkach. Myślałam o wspólnym życiu, kiedy padło pytanie, na które z niecierpliwością czekałam:
– Zjemy coś?
– Tak, tak, tak – zawołałam, z entuzjazmem odwracając się od okna.
Spojrzał zdziwiony.
– Można by pomyśleć, że nie jadłaś nic od kilku dni.
– Seks wyczerpuje, wiesz?
– To musimy się zaopatrzyć – efektownie zawiesił głos, – cała noc przed nami. Zagramy w ubieranego pokera, kto przegra ubierze się i zejdzie do sklepu.
– Takie coś tylko facet może wymyślić. Nie umiem grać w pokera. Tomek ze śmiechem podszedł do mnie, przerzucił przez ramię i zaniósł do sypialni, na łóżko przykryte pościelą w morskie fale.
– Teraz jestem twój. – usiadł na mnie i przytrzymał mi ręce nad głową. – Ufasz mi?
– Tak. – Próbowałam go z siebie zrzucić, ale bez skutku.
– Zwiążę cię.
– Dobrze.
Sięgnął do szuflady komody i wyciągnął dwa jedwabne krawaty. Skubał mi wargami ucho przywiązując ręce do ramy łóżka. Roześmiałam się, kiedy koniuszkiem języka przejechał po rowku między piersiami, jednocześnie czułam łaskotki i gorąco z pożądania. Oddech miałam urywany, gdy metodycznie kawałek po kawałku całował całe moje ciało. Po godzinie cielesnych zmagań, spoceni i zmęczeni leżeliśmy koło siebie. Tomek oparł głowę na dłoni i patrzył na mnie, mrużąc oczy.
– Czyżbyś stosowała dietę cud, czekając, aż przyjadę?
– Odwiążesz mnie? Poddaję się, idę na zakupy, bo inaczej będziemy jeść tylko słone ciastka. – Tomasz usiadł i odwiązał zaciśnięte więzy, rozmasowywałam zaczerwienione nadgarstki.
– Ciastek już nie ma, zostały oliwki, – przewrócił się na brzuch i uszczypnął mnie w bok. – A tak z innej beczki, nabrałaś sił, masz więcej mięśni, tłuszczu prawie wcale.
– Biegałam. – Poklepałam go po jędrnych pośladkach, wystających jak dwie bezludne wyspy z oceanu.
– Biegałaś? Super! Tak sama z siebie?
– Kupiłam przez internet książkę Bieganie dla leniwych czy jakoś tak. Każdego dnia masz plan: najpierw szybki marsz, potem minuta biegu, marsz i tak na przemian. Najpierw dwadzieścia minut, potem dłużej, aż dojdziesz do godziny – tłumaczyłam, wstając z łóżka. Chciałam pójść po ubranie, ale mnie zatrzymał.
– Możesz wziąć samochód, klucze są w kieszeni spodni.
– Nie mam prawa jazdy. – Usiadłam na brzegu okrywając się kołdrą. – W domu dziecka nikt nie pomyślał o prawie jazdy, a potem radziłam sobie bez.
– Powiedziałaś mi kiedyś o tym, co się stało w twoim rodzicom. Nie miałaś innej rodziny?
Opowiedziałam mu o perypetiach babci z opieką nade mną, o tym, czym się zajmowała i jakie były jej losy. Zamilkł, wpatrując się we mnie z fascynacją.
– To się nadaje na książkę, nie myślałaś o tym? Tancerka kabaretowa? Wypadek lotniczy? Wąsy jak u żuka? Nie każdy może się pochwalić takimi wspomnieniami. – Tomek zamilkł na chwilę i spytał, wpatrując się we mnie z powagą: – Twoja babcia nie chciała wrócić do Francji?
– Nie mogła, przez epizod z kabaretem uważano ją za jednostkę mocno podejrzaną. À propos podejrzanych jednostek, w mieszkaniu Carli znalazłam zeszyt.
– Co notowała? – zapytał, zakładając podkoszulek z napisem „fish” i obrazkiem rybich ości. Nagle poczułam żal, że każe mi czekać na kolejną porcję miłosnych figli.
– Wspomnienia, przeżycia, które doprowadziły do tego, że chciała uwolnić się od wpływu ojca. Wywierał na nią nacisk, aby wykonywała jego polecenia, zastraszył ją. Była przekonana, że jeżeli nie zrobi tego, czego od niej żąda, obetnie jej palce albo rękę. Przy okazji ozdabiała notes rysunkami, takie obrazki, jak to czasami dzieci rysują w zeszytach, gdy się nudzą.
– Możesz pokazać ten zeszyt? – Przeszedł do salonu po spodnie.
– Jest u mnie w domu. Zabrałam go ze sobą na wszelki wypadek, bo podejrzewałam, że zapisywała informacje. Ten jej ojciec to jakiś psychol.
– Bardzo możliwe.
– Ale ona pisała po włosku. Znasz włoski?
– Przetłumaczysz mi. – Chodził po pokoju w tę i z powrotem.
– Dlaczego tak chodzisz? Usiądź.
– Idę na zakupy. Jak wrócę, ugotuję coś dobrego.
– A co ja będę robić? Masz coś do czytania? Pójdę z tobą.
– Zostań, to zajmie tylko chwilę. Poszukaj sobie czegoś do czytania na półkach. – Machnął ręką w nieokreślonym kierunku, pocałował mnie we włosy i opuścił mieszkanie.
Postanowiłam znaleźć ciekawą książkę. W obu pokojach przeważały pozycje medyczne, ale w końcu trafiłam na Sekrety wielkich morderstw. Zarzuciłam na siebie szlafrok Tomka i z książką pod pachą rozsiadłam się na kanapie. Doszłam do Karola VI. Jego żona, Isabeau Bawarska, ogłosiła go szalonym, dzięki czemu przejęła władzę w państwie, opierając się na wpływowym kochanku – Janie bez Trwogi, księciu Burgundii. Po zamordowaniu Jana bez Trwogi, sytuacja wymknęła się spod kontroli. Burgundczycy nawiązali przymierze z Anglikami. Doszło do konfliktu zbrojnego. Burgundczycy uwięzili Joannę d’Arc, a następnie wydali Anglikom, którzy ogłosili ją heretyczką i spalili na stosie. Kozłem ofiarnym nieporozumień w królestwie została kobieta, która pomogła Karolowi VII wejść na tron.
Niektórzy dla władzy sprzedadzą duszę diabłu. Wpływy są ważniejsze niż poczucie przyzwoitości. Pomyślałam o Carli. Nie wiedziałam, czy bardziej jej współczuć, czy potępiać za to, co zrobiła. Pobudki nie były jasne, nie wiedziałam, czym się kierowała, zamykając Zuzannę w opuszczonym domu, jednak to nie ona skorzystała z sytuacji. Stał za nią ktoś inny – ktoś, kto wykorzystał jej wiedzę i zdolności organizacyjne do własnych celów. Nie musiałam się długo głowić, nie tylko rodziców młodych królów cechowała pazerność. Czym kierował się ojciec Carli, wykorzystując córkę jako pionka w grze? Co takiego osiągnął, że uczucia rodzicielskie przestały się liczyć? Od dziecka traktował ją jako monetę przetargową, przyzwyczajał do tego, że w przyszłości wybierze dla niej kandydata, po to, aby poszerzyć wpływy, zupełnie jak w epoce królów.
Tomek wszedł do kuchni, położył zakupy na blacie.
– Nie przeszkadzaj sobie, zajmę się kolacją. Co czytasz? – Zadał pytanie, krojąc warzywa.
– Myślę o tatusiu Carli, o tym, że władza przewróciła mu w głowie. Traktował córkę jak towar w handlu wymiennym.
– O tym piszą w twojej książce? – Zmrużył szare oczy.
– Nie, ale piszą o władzy, chęci zysku za wszelką cenę. O morderstwach i szantażach, czyli podobny profil jak ten tatusiowy. Książka jest o rodach królewskich. Pomogę ci.
Wstałam z kanapy i podeszłam do baru.
– Zetrzyj ser, będzie do makaronu. – Podał mi tarkę, miskę, z lodówki wyciągnął ser w kostce.
– Zmienię temat nie dlatego, że tatuś Carli mnie mało obchodzi, ale chciałbym ci coś zaproponować. – Spojrzał mi w oczy i dodał poważnym głosem: – Przez rok możesz mieszkać tutaj, ze mną.
Zaskoczył mnie. Spodziewałam się, że poczeka miesiąc-dwa, zanim zdecyduje się ze mną zamieszkać.
– Muszę pojechać do mieszkania po rzeczy – powiedziałam prawie odruchowo. Właściwie nie powiedziałam tego wprost, ale zdałam sobie sprawę, że wyraziłam zgodę na jego propozycję.
– Dasz mi klucz, to rano odwiozę cię do pracy i pojadę po rzeczy. Przy okazji wezmę zeszyt, o którym wspomniałaś.
– Czemu nie? Zeszyt jest w szufladzie komody, nie mam wielu mebli, nie naszukasz się.
– Czyli postanowione, ty jedziesz do pracy, a ja po rzeczy i spędzimy rok, nie wychodząc z łóżka.
– Super perspektywa, będziemy żyć miłością i zimną wodą. – Podałam mu starty ser i wytarłam ręce w ściereczkę kuchenną.
– Dlaczego zimną? – spytał, wkładając naczynie żaroodporne do pieca.
– Bo na ciepłą nie będzie nas stać. Rozstawię naczynia, a ty kończ, bo jestem okropnie głodna.
– Podjadaj oliwki. – Wystawił słoik z zielonymi i czarnymi oliwkami, dwa kieliszki do czerwonego wina. – Postaw na stole, proszę. Umyję ręce i przychodzę do ciebie.
– Co opijamy tym razem? – Zaciekawiłam się, rozkładając sztućce na wykrochmalonych serwetkach, stół udekorowałam świecami cytrusowymi. W salonie roznosił się subtelny zapach pomarańczy.
– Wspólne życie? – Rozlał wino do kieliszków i pocałował mnie w kark.
Katarzyna Godefroy
Bardzo podobają mi się sceny erotyczne. Nie są nachalne, tylko delikatnie podniecające. A całość czyta się bardzo miło.