.

Wiosna na zamku

.

Wiosnę na zamku oznajmiły otwarte okna, które w czasie zimy puchły i się blokowały. Renkloda trzepała dywany, a w powietrzu unosił się zapach wilgotnej ziemi. Słońce, choć jeszcze nieśmiałe, oświetlało zamek ciepłym, złotawym blaskiem. 

Jarząbek, rozmarzony jak nigdy, spacerował po ogrodzie z grabiami przerzuconymi przez ramię, śpiewając pieśni o miłości i zdradzie. Raz po raz wzdychał dramatycznie, jakby każda nuta wstrząsała jego duszą.

– Wiosna, kochana – westchnęła Renkloda, kiedy przechodziłam obok. – Wszystko budzi się do życia. Może i na mnie przyszła pora.

Nie śmiałam jej przerywać chwili zadumy, choć podejrzewałam, że jej serce wyrywa się  raczej do listonosza niż do legendarnego rycerza.

Tymczasem ja usiadłam na tarasie, starając się skupić nad kolejną powieścią. Łatwo nie było – słowa nie chciały układać się w zdania, a każda próba napisania czegoś sensownego kończyła się wpatrywaniem w błękitne niebo.

Piotr przepadł. Nikt nie wiedział, dokąd poszedł. 

Kuzyn Hubert, po zimie spędzonej na zamku, gdzie narzekał na wilgoć, duchy i brak koktajli z palemką, wreszcie odleciał na swoje ukochane Karaiby. Zostawił po sobie zapas rumu, kilka rozrzuconych koszul hawajskich i kartkę, na której nabazgrał: „Wracam, jak się ociepli!”

Gdy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, a ja wciąż nie napisałam ani jednego sensownego zdania, w zamku rozległ się hałas. Renkloda porzuciła dywan, Jarząbek urwał w połowie ballady, a ja wstałam z krzesła.

Na dziedzińcu stał Piotr. Ubrudzony ziemią, ale z triumfem w oczach. Za nim… cóż, za nim stał wóz pełen sadzonek, worków z ziemią i drewnianych pergoli.

– Co to, u licha? – spytałam, zaskoczona.

Piotr rozłożył ręce.

– Ogród! Wiosna idzie, trzeba działać.

Wszystko wskazywało na to, że zamek czekał nowy rozdział – pełen kwiatów, brudu za paznokciami i wiosennych uniesień.

Następnego dnia w całym zamku czuć było zapach ziemi i świeżych roślin. Piotr, nie bacząc na wcześniejsze sceptyczne spojrzenia Renklody i moje ciche westchnienia rezygnacji, rozpoczął swoją wielką misję: przywrócenie do życia zamkowego ogrodu.

– Tulipany tutaj, narcyzy tam, a na środku fontanna – wyjaśniał, kreśląc w powietrzu niewidzialne linie. – A jak już wszystko zakwitnie…

– …to i tak koty ci to rozkopią – przerwała mu Renkloda, zerkając z wyższością znad miotły.

Ale Piotr był w swoim żywiole. Biegał po dziedzińcu z łopatą, nawoływał Jarząbka, który – po krótkiej chwili sceptycyzmu – również zaangażował się w projekt. Zamek, spowity w zimowe lenistwo, nagle zatętnił życiem.

Renkloda, mimo że na pokaz przewracała oczami na wiosenne szaleństwo, dziwnie często znajdowała się na dziedzińcu, zupełnie „przypadkiem”. Co więcej, zaczęła przywiązywać dużą wagę do swojego wyglądu – a to nowa chusta na głowie, a to bardziej kwiecisty fartuch.

Wiedziałam, że coś jest na rzeczy, kiedy złapałam ją na przeglądaniu się w lustrze na korytarzu.

– Czekasz na rycerza? – zapytałam.

Uciekła do kuchni, ale rumieniec na twarzy dużo mi powiedział.

Wszystko stało się jasne dwa dni później, kiedy na zamku pojawił się mężczyzna w granatowej kurtce, z wielkim workiem listów na ramieniu. Niby przyszedł tylko dostarczyć pocztę, ale został na dłużej.

– A to może nalewki z żołędzi, ups, z orzechów? – zaproponowała Renkloda.

– A może – odparł z uśmiechem.

Wiosna zawitała nie tylko do ogrodu, ale i do kuchni. Maestro Augusto, nasz nieoceniony kucharz, wziął sobie za punkt honoru stworzenie „wiosennego menu godnego królewskich stołów”.

– Wiosna to czas odrodzenia! – oznajmił Maestro, przewiązując fartuch z wyhaftowanym sercem. – Musimy odrodzić nasze podniebienia!

Z kuchni zaczęły dobiegać odgłosy mieszania, siekania i okazjonalnego wybuchu pary. Wszyscy wiedzieliśmy, że kiedy Augusto wpada w kulinarną ekstazę, należy zachować bezpieczną odległość. Nawet koty opuściły kuchnię udając się na poszukiwanie spokojniejszego miejsca. 

Maestro zaserwował na obiad kurczaka w sosie wiosennej lekkości – danie, które w teorii miało być delikatne i subtelne, ale zawierało tyle chili, że Piotr po pierwszym kęsie kaszlnął tak, że aż przesunęły się świeczniki.

– Maestro – powiedział Piotr, z trudem łapiąc oddech – czy wiosna powinna smakować tak… intensywnie?

Augusto spojrzał na niego z oburzeniem.

– Oczywiście! Wiosna to energia, życie, pasja! Nie można jej jeść bez emocji!

Podczas gdy Piotr usiłował ugasić płonące kubki smakowe kolejnym dzbankiem wody, ja próbowałam pisać. Naprawdę próbowałam.

Ale jak skupić się na powieści, kiedy Jarząbek śpiewał o nieszczęśliwej miłości, a z kuchni dochodziły okrzyki Augusta, który triumfalnie ogłaszał każdy nowy pomysł na potrawę?

– Może byś napisała książkę o tym co się tutaj dzieje? – zagadnął Maestro, kiedy zajrzałam do kuchni w poszukiwaniu mniej ognistej przekąski. 

– A historia? – zapytałam, biorąc jabłko.

– Romans i pasja! – zawołał. – Tajemniczy przepis, który prowadzi do wielkiej miłości!

Uśmiechnęłam się. Może rzeczywiście warto napisać o tym, co działo się wokół mnie?

Wróciłam na taras i pochyliłam się nad klawiaturą. Zaczęłam pisać, tym razem o wiośnie, miłości i ogrodzie, który, tak jak my wszyscy, budził się do życia.

Katarzyna Godefroy

Katarzyna Godefroy – Zamek

Katarzyna Godefroy – Do trzech razy sztuka

5
0

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *