.

Zamek

.

Nazywam się Katarzyna, jak caryca, i choć moja codzienność bliżej ma do komedii pomyłek niż dworskiego blichtru, jestem panią na zamku. Nie z powodu urodzenia, lecz z przypadku. Los rzucił mnie z polskich kresów do francuskiej prowincji, gdzie z emigrantki przemieniłam się w markizę. Oczywiście, nie taką od zasłaniania okien, tylko z tych, co to ponoć nadają bon ton i prezentują „noblesse oblige”. Chciałabym tylko wiedzieć, co to dokładnie oznacza. Wyobrażenia o arystokracji czerpię z książek i filmów, bo realia zamkowe bywają znacznie bardziej prozaiczne.
Zamek, choć brzmi romantycznie, nie oferuje złoconych komnat, a raczej długie, lodowate korytarze, które wieczorami przypominają tunele w lodowcu. Prąd działa tu, kiedy ma kaprys, więc z mężem Piotrem często rozsiadamy się przy świecach, próbując odtworzyć atmosferę epoki, w której te świeczki były szczytem techniki. Piotr, mój małżonek i nieformalny zarządca posiadłości, z wykształcenia jest hodowcą krów, a z zamiłowania filozofem wiejskiej egzystencji. Wspólnie czuwamy nad tym, by zamek nie popadł w ruinę – właściciele mieszkający w Paryżu interesują się nim głównie od święta, przysyłając dzieci na inspekcje.
Jako „kobieta renesansu” doję krowy, sprzątam sale zamkowe i czasem oprowadzam turystów. Gdyby istniał medal za wielozadaniowość, pewnie już bym go nosiła. Uwielbiam się przebierać w historyczne stroje i organizować wymyślne obiady czwartkowe. Zaproponowałam nawet, by wypychać konie na potrzeby przyszłej oranżerii. Piotr skomentował, że moje pomysły mogą być efektem powikłań po grypie.
Zatrudniliśmy kilka osób, by życie w zamku stało się bardziej znośne. Maestro Augusto, nasz kucharz, to prawdziwy artysta kuchni – choć kuchni raczej eksperymentalnej. Potrafi podać ostrygi smakujące szpinakiem lub kaczkę na niebiesko. Pani Renkloda, sprzątaczka z zasadami, pojawia się w godzinach jej odpowiadających, żądając opłat godnych paryskiej elity. A ogrodnik, pan Jarząbek, śpiewa kwiatom trubadurskie ballady, co wywołuje panikę wśród kotów, a we mnie potrzebę zatkania uszu watą.
Pani Renkloda już na dzień dobry oznajmiła, że ma zasady i ich się trzyma. Sprząta wyłącznie między 12 a 14, a za godzinę pracy bierze 25 euro. Piotr bezsilnie opadł na fotel, twierdząc, że nawet połowy z tego nie zarabia i będzie musiał wziąć kredyt, by opłacić sprzątanie.
Nasz ogrodnik, to człowiek miły i zrównoważony. Twierdzi, że kwiatom należy śpiewać, bo wtedy lepiej rosną. Chodzi więc po podwórzu z ukulele i śpiewa pieśni trubadurów, aż uszy więdną. Koty pochowały się w szafach, a ja napchałam do uszu watę, by nie słyszeć zawodzenia. W takich chwilach żałuję, że nie mamy lochów ani nawet katakumb, gdzie mogłabym się ukryć.
Pan Jarząbek marzy o urządzaniu turniejów rycerskich. Zapytałam, czy nie zniechęca go fakt, że Henryk II, jeden z królów Francji, zmarł na skutek rany odniesionej w turnieju. Widocznie nie, bo usilnie namawia Piotra, by przekształcić ogród w plac turniejowy. Dobrze, że nie zadławiłam się ością, bo akurat Maestro Augusto zaserwował nam rybę na szaro. Podobno to karp z naszej fosy. Nie wiem, czy w fosie rzeczywiście mieszkają karpie – nikt tego wcześniej nie sprawdzał.
Pani Renkloda stała przez dwie godziny oparta o miotłę i patrzyła, jak jemy. Kiedy zapytałam, dlaczego ciągle się na nas gapi, odparła, że się nie gapi, tylko sprząta, a my siedzimy na środku pokoju. Sugerowałam, że mogłaby wybrać inne miejsce, ma przecież do dyspozycji 22 pokoje. Naburmuszyła się i oznajmiła, że ma zasady, a nikt nie będzie jej mówił, co ma robić. Potem zażądała 50 euro za pracę i poszła do Augusta na skargę. Godzinę później widziałam ich razem w kuchni. Siedzieli nad orzechówką zrobioną przez Augusta z… żołędzi. Podobno w zeszłym roku brakowało orzechów. August stwierdził, że po zalaniu alkoholem i tak nikt nie poczuje różnicy. Nie dziwię się, spirytus z tej nalewki wypala nie tylko przełyk, ale i kubki smakowe.
W niedzielę odwiedził nas kuzyn Hub. Stwierdził, że powinniśmy kultywować tradycje i chodzić na mszę do kaplicy zamkowej. Problem w tym, że z kaplicy został jedynie kawałek muru. Nie wiem, czy to zasługa Anglików z czasów wojny stuletniej, czy Niemców broniących wybrzeża podczas lądowania aliantów.
W trakcie mszy miałam wrażenie, że nos odpadnie mi z zimna. Piotr uspokoił mnie, że rozgrzejemy się rumem przywiezionym z Karaibów. Kuzyn Hub mieszka na Gwadelupie i zawsze przywozi lokalne atrakcje, w tym tancerki. Pan Jarząbek zaproponował im spacer po okolicy. Uważałam, że oprócz pól i morza nie mają tu czego oglądać, a nasze morze w porównaniu z rafą koralową wypada blado. Co najwyżej można wyłowić z niego stary kalosz. Jarząbek jednak się uparł. Tancerki wywołały spore poruszenie w okolicy, zwłaszcza że przechadzały się po wsi w spódniczkach z palmowych liści. Wróciły całe fioletowe z zimna, a ja razem z panią Renklodą musiałam nagotować dwa wielkie gary wody, żeby mogły się ogrzać. Myślę, że ten dzień zapamiętają wszyscy – wieśniacy, którzy widzieli „niebieskie syreny tańczące salsę”, i same tancerki, które dowiedziały się, co znaczy zima w Europie.
Wieczorem, kiedy zamek na chwilę ucichł, usiedliśmy z Piotrem w kuchni, gdzie ogień w kominku strzelał leniwie. Renkloda i August, wciśnięci w fotel, szeptali coś przy kieliszku nalewki. Pan Jarząbek z ukulele w rękach wpatrywał się w okno, jakby czekał na natchnienie.
– Może powinniśmy wynająć ten zamek na film? – rzuciłam, próbując przerwać ciszę. – Jakiś horror, wiesz, z duchami i gotycką scenerią. Mamy fosę, mamy zimno, mamy mury, które same się kruszą. Idealne!
Piotr spojrzał na mnie z rezygnacją.
– A kto by chciał przyjechać na taki koniec świata? Żeby jeszcze jakiś duch tu straszył…
– Jak to nie ma ducha? A Hubert? – wskazałam na cień, który przemknął przez hol. Kuzyn Hub, lekko podpity rumem, zabrał się właśnie za inspekcję „duchowego potencjału” zamku, trzymając w ręku lampion. W jego mniemaniu wyglądał jak średniowieczny rycerz. W rzeczywistości przypominał raczej błąkającego się grabarza.
Maestro Augusto zerwał się z fotela z taką miną, jakby wpadł na pomysł życia. „Słuchajcie, słuchajcie! Turniej rycerski – to jedno. Ale co powiecie na wieczory degustacyjne? Goście będą siedzieć po ciemku, przy świecach, a ja serwuję potrawy… o smaku przeszłości!”
– O smaku przeszłości? – zdziwił się Piotr.
– No tak, coś jak pieczyste z epoki Ludwika XIV, chleb z popiołem, ryba w glinie, żurek sprzed trzystu lat…
– Żurek sprzed trzystu lat?” – przerwała mu Renkloda, unosząc brew. – Jak zamierzasz zdobyć przepis?
August tylko machnął ręką.
– Wszystko jest złudzeniem, moja droga. Powiem, że to autentyczne, i będą jeść!
Nie zdążyłam się wtrącić, bo z holu dobiegł nas huk i przerażony krzyk. Wszyscy wybiegliśmy na zewnątrz, gdzie Hubert – a właściwie jego sylwetka – utknęła w jakiejś drewnianej konstrukcji.
– Co to za diabelstwo? – jęknął Piotr, podnosząc lampion.
Pan Jarząbek z dumą wyszedł z cienia.
– Prototyp! Sprawdzam, jak wyglądałoby na turnieju!
– I Hubert postanowił przetestować to na sobie? – zdziwiłam się.
– Nie, sam wpadł. Zasady fizyki są nieubłagane – odparł spokojnie ogrodnik.
Pomogliśmy kuzynowi zejść z wynalazku Jarząbka, Tego wieczoru nikt już nie próbował „udoskonalać zamku”. Nawet Jarząbek schował ukulele. A ja, siedząc z kieliszkiem orzechówki (nie z żołędzi, na szczęście), myślałam o tym, że życie na zamku to może i wyzwanie, ale czy kiedykolwiek jest nudne? Nigdy!

Katarzyna Godefroy

6
0

5 komentarzy

  1. Uroki życia na zamku 🙂 Wszyscy myślą, że mieszkanie w wiekowym domu jest wspaniale. Wszystko zależy od punktu widzenia.: brak ogrzewania, cieknące rury, przeciąg.. No i oczywiście Biała Dama.

    Anonim
  2. Historie te pisałam (opowiadanie, które opieką Toster jest zlepkiem kilku osobnych części) pod wpływem książki „Ostatnia arystokratka” Evzena Bocka, poleconej mi przez Ewę Damentkę. Występują tutaj postacie fikcyjne, ale też osoby z krwi i kości, jak kuzyn Hub, który jest bratem mojego męża czyli moim szwagrem. Hubert jest kustoszem w muzeum, uwielbia starocie.

  3. Witaj Kasiu! Miło się czyta to pół fikcyjne opowiadanie, pełne charakterystycznego dla Twojego stylu pisania humoru. Cieszę się, że wena twórcza Cię nie opuściła. Mieszkając w zamku możesz rozwijać swoją wyobraźnię i kreować różne historie pełne i magicznego realizmu i humoru! Lubię czytać Twoje opowiadania. Za każdym razem wywołują uśmiech na twarzy lub inspirują do różnorodnych przemyśleń! Pozdrawiam Cię cieplutko Kasiu!👏✨📖💖🫂💖🍀🌸

    Ewa Oliwiecka-Ryszewska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *