
.
Złota rybka
.
Tego dnia Piotr i Jarząbek łowili ryby w fosie. Co jakiś czas słychać było ich okrzyki, gdy zamiast dorodnej płotki wyciągali z wody dziurawe opony, stare kalosze i tajemnicze przedmioty.
– To nie jest łowienie ryb, tylko odkopywanie archeologicznych artefaktów – mruknął Piotr, zerkając na kolejne trofeum, którym tym razem okazał się zardzewiały rondel.
– Ależ skarby! – Jarząbek z zapałem wycierał błoto z przedmiotu. – Może to średniowieczna patelnia?
Piotr westchnął i zamierzał zarządzić przerwę, kiedy nagle wędka Jarząbka gwałtownie się napięła.
– Mam coś! – zawołał triumfalnie, zaciskając dłonie na wędzisku.
– Pewnie kolejny but – mruknął Piotr, ale mimo wszystko podszedł bliżej.
Jarząbek ciągnął z całej siły, aż w końcu z wody wynurzyło się coś, czego żaden z nich się nie spodziewał.
Złoty karp. Lśniące łuski mieniły się w słońcu jak płynne złoto, a kiedy ryba znalazła się w rękach Jarząbka, poruszyła pyszczkiem i… przemówiła.
– Puść mnie wolno, a spełnię jedno wasze życzenie!
Zapadła cisza. Piotr i Jarząbek spojrzeli po sobie, potem znów na karpia.
– Nie możemy tego tak po prostu zmarnować – stwierdził Piotr. – Musimy zebrać wszystkich i ustalić, jakie życzenie chcemy spełnić.
Kilka minut później na moście nad fosą zebrała się cała zamkowa ekipa: ja, Renkloda i Maestro Augusto. Każdy miał przedstawić swoją propozycję życzenia.
– Chciałabym napisać bestseller – westchnęłam.
– Ja chcę być królową – oznajmiła Renkloda, prostując się dumnie.
– Chcę mieć restaurację, do której przychodzą sławni ludzie! – wykrzyknął Augusto, wyobrażając sobie wytwornych gości i gwiazdy w progach jego kuchni.
– Ja chcę na nowo rozpocząć karierę rolnika – oświadczył z przejęciem Piotr. – Wtedy nie popełnię tych samych błędów!
– A ja chcę mieć teren do walk rycerskich! – dodał Jarząbek, patrząc na wszystkich z wyzwaniem.
Karp przewrócił oczami.
– Jedno życzenie – przypomniał cierpliwie.
I wtedy zaczęła się kłótnia. Renkloda chciała rządzić królestwem, Jarząbek przekonywał, że jego turnieje rycerskie będą atrakcją turystyczną, Piotr upierał się, że szlachetne rolnictwo to przyszłość, a Maestro Augusto dowodził, że świat potrzebuje jego kulinarnych arcydzieł. Ja próbowałam przekonać ich do bestsellera. Tymczasem wszyscy coraz bardziej podnosili głosy, wyrywając sobie rybę z rąk, aż w końcu…
PLASK!
Złoty karp wyślizgnął się z dłoni Jarząbka i z pluskiem wpadł z powrotem do fosy.
Zapadła cisza. Zamarliśmy, wpatrując się w milczeniu w wodę.
– No i pięknie – burknął Piotr. – Mogliśmy mieć wszystko, a nie mamy nic.
– Nadal mamy kuchnię – dodał Maestro Augusto, poprawiając fartuch.
– I fosa jest nadal pełna skarbów – pocieszył się Jarząbek, spoglądając na zardzewiały rondel.
Spojrzeliśmy po sobie i zaczęliśmy się śmiać. Może i nie spełniliśmy żadnego życzenia, ale przynajmniej mieliśmy dobry temat na wieczorne opowieści przy kominku. Piotr obiecał, że następnym razem zamiast na ryby pójdziemy szukać skarbu na polach. Co, biorąc pod uwagę nasze szczęście, mogło skończyć się jeszcze bardziej niezwykłą przygodą.
Następnego ranka obudziło nas głośne walenie do drzwi. Było jeszcze wcześnie, a mgła leniwie unosiła się nad fosą, skrywając w wodzie wszystkie jej tajemnice – w tym również tę, która dzień wcześniej tak spektakularnie wymknęła nam się z rąk.
– Otwierać! – rozległ się zniecierpliwiony głos. – Natychmiast!
Zaspani i w piżamach podeszliśmy do drzwi. Za progiem stał ubrany w długi, przemoczony płaszcz jegomość o surowej twarzy i bystrym spojrzeniu. W jednej dłoni trzymał starą księgę, a w drugiej drewnianą laskę zakończoną głową smoka.
– Jestem Merlin Czarodziej. – oznajmił podniośle. – Gdzie jest złota ryba?
Spojrzeliśmy po sobie niepewnie.
– Emm… no więc… – zaczął Jarząbek, ale urwał, gdy spojrzenie Merlina przeszyło go jak strzała.
– Wypadła nam z rąk i uciekła do fosy – przyznałam w końcu.
Czarodziej zbladł.
– To niedobrze, bardzo niedobrze – mruknął, przewracając kartki w swojej księdze. – Czy wiecie, że to nie była zwykła złota ryba?
– No, mówiła ludzkim głosem i spełniała życzenia, więc się domyśliliśmy – odparł Piotr.
Merlin uniósł palec.
– Nie rozumiecie! To była ostatnia z królewskich złotych ryb, strażniczka starożytnej magii! Jeśli wpadła do fosy, to znaczy, że jej moc mogła się uwolnić i…
W tym momencie ziemia lekko zadrżała. Woda w fosie zabulgotała, jakby coś wielkiego poruszyło się w jej głębinach.
– O nie… – jęknął Jarząbek. – To nie wróży nic dobrego.
Merlin zatrzasnął księgę.
– Musicie mi pomóc ją odnaleźć, zanim ktoś inny to zrobi.
– Ktoś inny? – powtórzyła Renkloda, unosząc brwi.
Czarodziej rozejrzał się uważnie, jakby obawiał się, że ktoś ich podsłuchuje.
– Kiedy tylko złota ryba znika z oczu strażnika, jej moc przyciąga wszelkiej maści poszukiwaczy skarbów, czarowników i… istoty, które nie powinny istnieć w naszym świecie. Jeśli nie znajdziemy jej pierwsi, może się to skończyć katastrofą.
Augusto przełknął ślinę.
– Czyli mówisz, że zamiast smażonego karpia na kolację możemy mieć… potwory?
– Gorzej – Merlin zmarszczył brwi. – Możemy mieć chaos.
To wystarczyło, byśmy wszyscy poderwali się do działania. Piotr pobiegł po sieci rybackie, Jarząbek chwycił swoją wędkę, a Renkloda – ku naszemu zdumieniu – wyciągnęła z szafy starą lunetę, którą podobno znalazła w jednym z zamkowych kufrów.
– Co? – rzuciła, widząc nasze zdziwione miny. – Może się przydać.
Podzieliliśmy się na dwie grupy. Ja, Piotr i Barnaba ruszyliśmy wzdłuż fosy, podczas gdy Jarząbek, Renkloda i Augusto postanowili przeszukać okolice mostu.
Słońce powoli wznosiło się nad horyzontem, a świat wyglądał jeszcze całkiem zwyczajnie. Ale mieliśmy przeczucie, że to już nie potrwa długo. I rzeczywiście.
Nie minęło nawet pół godziny, kiedy Renkloda wróciła biegiem, wymachując lunetą.
– Widziałam coś! – krzyknęła. – W wodzie, tuż przy ruinach gołębnika!
Nie czekając na dalsze wyjaśnienia, rzuciliśmy się w tamtą stronę. Gdy dotarliśmy na miejsce, zamarliśmy. W wodzie, pomiędzy omszałymi kamieniami, coś błyszczało. Ale nie była to złota ryba. To było coś znacznie większego. I to coś właśnie zaczęło się budzić.
Woda zawrzała. Z fosy wynurzyło się ogromne, złote oko. Wpatrywało się w nas uważnie, jakby oceniało, czy jesteśmy zagrożeniem… czy może obiadem. Potem z mroku wyłoniła się reszta – masywna, pokryta czarnymi, łuskami głowa, zakończona pyskiem pełnym zakrzywionych kłów.
Renkloda wciągnęła gwałtownie powietrze.
– To nie jest złota rybka.
– To… to… – Merlin cofnął się o krok. – Bazyliszek.
Augusto spojrzał na niego z niedowierzaniem.
– Żartujesz sobie, prawda? To te stwory, które zabijają wzrokiem?
Merlin przełknął ślinę.
– Niestety nie żartuję.
Jarząbek, który właśnie miał wyciągnąć swoją wędkę, zamarł w pół ruchu.
– Jeśli spojrzymy mu w oczy?
– To zamienimy się w kamień – dokończył za niego Merlin, cofając się jeszcze bardziej.
Wielki bazyliszek uniósł łeb, a jego cielsko powoli wynurzało się z fosy. Był olbrzymi – jego ogon, zakończony kolczastymi wyrostkami, wciąż skrywał się pod wodą, ale już teraz wyglądał, jakby mógł zmiażdżyć cały most jednym ciosem.
– Kto mnie obudził?
Głos nie brzmiał jak dźwięk – raczej jak grzmot, który odbijał się echem w naszych głowach.
Piotr zacisnął pięści.
– To przez tę złotą rybkę… przypadkiem…
Bazyliszek powoli przekrzywił głowę, jakby analizował sytuację.
– Moja klątwa została osłabiona… – syknął. – To znaczy, że mogę złożyć swoje własne życzenie.
Merlin zaklął pod nosem.
– Nie możemy do tego dopuścić. Jeśli bazyliszek wypowie życzenie, cała magia tej ziemi może się rozpaść.
Renkloda odruchowo odwróciła wzrok, unikając spojrzenia potwora.
– I co teraz?
– Musimy go powstrzymać! – zawołał Merlin.
Jarząbek uniósł rękę.
– Może byśmy po prostu uciekli?
– Za późno – wychrypiał Augusto.
W cieniu drzew koło mostu coś się poruszyło. Na brzegu stał wysoki mężczyzna odziany w czarne szaty. Był chudy jak kościotrup, a jego oczy lśniły dziwnym, fioletowym blaskiem. W dłoni trzymał złotą rybkę, ktora wiła się rozpaczliwie, a jej łuski migotały w porannym słońcu.
Merlin pobladł.
– Sauron…
Czarnoksiężnik uśmiechnął się chłodno.
– W końcu ją znalazłem. – Obrócił złotą rybkę w dłoni, jakby ważył ją na szali. – I teraz to ja złożę życzenie.
Bazyliszek obrócił się w jego stronę, powoli unosząc łeb.
– Nie jesteś moim panem.
Sauron się roześmiał.
– Może nie… jeszcze. Ale kiedy wypowiem moje życzenie, wszystko się zmieni.
Merlin rzucił się do przodu, próbując wytrącić mu rybkę z rąk, ale czarnoksiężnik był szybszy.Pstryknął palcami, powietrze wypełnił zapach siarki i otoczyła nas ciemność. Ostatnie, co widziałam, to bazyliszek, który wpatrywał się w Saurona, a potem rozległ się głęboki, upiorny syk.
Katarzyna Godefroy
,
z tego cyklu: