.

.

Kociak – część czwarta

.

– Gotowa? – wyszeptał niespodziewanie w moje prawe ucho złotooki, przyprawiając mnie o dreszcze na karku.

– Tak, chodźmy – odparłam i odeszłam pośpiesznie, nie odwracając się w jego stronę. Obawiałam się, że mogłabym nie zapanować nad sobą.

– Nie, nie tam! – Podbiegł i złapał mnie za biodra. Stanęłam jak wryta, czując na sobie jego dłonie. – Tam nas zaraz znajdą moi współpracownicy. Dziś nie chce mi się już z nimi spędzać ani chwili więcej – wyjaśnił, złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą w stronę głównego wejścia.

Wyszłam posłusznie, delikatnie ściskając jego dłoń. Stanęłam zaraz za ogromnym drzewem iglastym rosnącym obok wjazdu i poczęstowałam papierosem mojego towarzysza. Wyciągnął z kieszeni zapalniczkę i po chwili płomień rozświetlił nasze zbliżone do siebie twarze.

– Jednak palisz.

– Rzadko – zaciągnął się głęboko – bardzo rzadko, ale dziś postanowiłem ci potowarzyszyć – odparł, wypuszczając dym przez usta, i uśmiechnął się.

– Nie wiem, czy powinnam się czuć zaszczycona, czy zatrwożona faktem, iż moje poczynania wpływają na twoje zdrowie w negatywny sposób. – Starałam się być błyskotliwa, lecz jego wzrok skierowany na moje usta sprawił, że straciłam wątek.

– Kate…

– Tak, Harry?

– A niech cię… – Rzucił papierosa na ziemię i przysunął się do mnie na tyle blisko, że czułam jego przyspieszony oddech na mojej twarzy. Jego dłoń powędrowała w stronę mojego karku, lecz zanim go dotknęła, Harry zatrzymał się, oparł swoje czoło o moje i westchnął: – Nie mogę…

– Nie? Ale ja mogę – wyszeptałam i pocałowałam go delikatnie. Harry odwzajemnił się lekkim muśnięciem mojej dolnej wargi, wplatając swoją dłoń w moje włosy.

– Nie mogę dać ci tego, czego ode mnie oczekujesz – wydusił z siebie po chwili. – Przynajmniej nie w taki sposób, jaki pewnie masz na myśli.

Odsunęłam się zaskoczona jego słowami.

– To zabrzmiało jak banalny fragment z „Pięćdziesięciu twarzy Greya” – wydukałam, starając się nie wybuchnąć nerwowym śmiechem.

Nie chciałam go urazić, widząc, ile kosztowało go wypowiedzenie ostatniego zdania. Pewnie w jego głowie te słowa brzmiały seksowniej.

 – Czy zaraz powiesz mi, że jesteś sadystą i dominantorem, i wywoływanie bólu sprawia ci przyjemność? W takim przypadku musiałabym przyznać ci rację, nie tego oczekuję i nie to mam na myśli.

– Nie, nie – przerwał delikatnie zakłopotany – nic z tych rzeczy.

Miałem na myśli coś zupełnie innego, i gwoli ścisłości, nie kręci mnie przysparzanie komuś bólu.

– Kamień z serca – odpowiedziałam, zaśmiałam się krótko, po czym delikatnie złapałam go za dłonie.

– Jakieś plany na dzisiejszy wieczór? – zmienił zwinnie temat. – Masz może ochotę towarzyszyć mi w trakcie krótkiej przejażdżki?

Czuję, że jestem ci winien wyjaśnienia.

– Nic nie jesteś mi winien – odparłam. – Jeśli przepływ energii, który między nami poczułam, został przeze mnie źle zinterpretowany, to przepraszam. Udajmy, proszę, że nie było tematu.

– Głupiutka Kate – roześmiał się, nadal trzymając moje dłonie w swoich. Przysunął je do swojej klatki piersiowej i dodał: – Czujesz, jak mi wali serducho?

– Tak.

– I myślisz, że galopowałoby jak puszczony wolno źrebak, gdyby nie było między nami czegoś, co by je do tego galopu zachęciło?

Pokręciłam przecząco głową i przysunęłam się do niego na tyle blisko, że pewnie poczuł, jak z podekscytowania drżały mi kolana.

– To gdzie mnie zabierzesz? – zapytałam, z trudnością powstrzymując się od złożenia kolejnego pocałunku na jego ustach.

– Lubisz niespodzianki?

– Nie wiem – odparłam powściągliwie. – To chyba zależy od niespodzianki.

– Nie pozostaje nam nic innego, jak tylko przekonać się, do jakich niespodzianek będzie należało miejsce, w które chcę cię zabrać – odparł, odsunął mnie od siebie i obrócił wkoło, jakbyśmy tańczyli.

– Sugeruję przebrać się w coś wygodniejszego, Katie.

– Dobrze. Zmiana garderoby jest mi jak najbardziej na rękę.

Od jakiegoś czasu nie mogłam się doczekać, kiedy wyskoczę z tej sukienki…

– Ja też – wyszeptał pod nosem.

Roześmiałam się i odeszłam w stronę drzwi wejściowych. Twarz Harry’ego poczerwieniała delikatnie, a złote jak bursztyny oczy zaiskrzyły się rozradowane.

– Za ile mam być gotowa?

– Może być za chwilę? Nawet nie wiem, która godzina, zupełnie straciłem rachubę czasu.

– Zegarek na nadgarstku może pomóc – odparłam z nutką sarkazmu w głosie.

– Ha, ha, faktycznie. Za dwadzieścia minut?

– W porządku – odpowiedziałam i puściłam buziaka w powietrze w jego kierunku, po czym podeszłam do windy i nacisnęłam przycisk.

– Pójdę schodami, mój pokój jest na pierwszym piętrze.

– Mój na ostatnim – uśmiechnęłam się i zniknęłam za zamykającymi się drzwiami windy.

***

Obcisłe jeansy z wysokim stanem ładnie uwydatniły moją krągłą pupę, nad którą tak ciężko pracowałam na siłowni przez ostatni rok. Moja ulubiona czarna koszulka z podobizną Slasha z Guns’n’Roses i skórzana kurtka dały mi poczucie komfortu, a zarazem odzwierciedliły trochę mój charakter. Ubrania biurowe, które zwykłam ostatnio nosić, spełniały doskonale swoją funkcję, lecz zawsze utwierdzały mnie w przekonaniu, że gubię przez nie swoją tożsamość. Ucieszyłam się na ponowną myśl o przejażdżce. Do szpiku kości przesiąkłam chęcią poznania tajemnic Harry’ego i żywiłam ogromną nadzieję, że wspólny wypad pozwoli nam się bliżej poznać, a kilka pytań w naturalny sposób znajdzie swoje odpowiedzi.

W drodze powrotnej na dół napisałam do Keva wiadomość z informacją o moich planach. Udostępniłam mu również moją lokalizację, aby w razie potrzeby wiedział, gdzie jestem. Zrobiłam to przede wszystkim dla własnego spokoju. Jak by na to nie patrzeć, wybierałam się na przejażdżkę w nieznane z obcym właściwie mężczyzną.

Wyszłam przed hotel i po chwili na podjeździe pojawił się srebrny golf. Zwykły, przeciętny, niezbyt nowy, zupełnie niepasujący do mojego wyobrażenia o samochodzie pracownika jednej z największych firm na rynku. Wsiadając do środka, starałam się nie dać po sobie poznać zdziwienia, które na pewno namalowało się na mojej twarzy w połączeniu z oczowybałuszem, bo chyba pierwszy raz, od kiedy pamiętam, ktoś zaskoczył mnie takim klekotem.

Przywitałam Harry’go szybkim buziakiem w policzek i uśmiechem, zapięłam pas i odjechaliśmy w kierunku znanym tylko kierowcy.

Po kilku chwilach zatrzymaliśmy się pod starą, metalową bramą wjazdową. Harry wyszedł z samochodu i nacisnął przycisk domofonu, po czym wsiadł z powrotem do auta.

– Gdzie jesteśmy? – spytałam zaciekawiona.

– Właśnie wjeżdżamy na prywatną posesję biskupa Leeds – odparł Harry, powoli przejeżdżając przez otwierającą się z piskiem bramę.  – Graham i Rachel Usher mieszkają tutaj od kilku lat, są dobrymi znajomymi moich rodziców. Zostałem poproszony o przekazanie im czeku na sfinansowanie jednego z ich projektów charytatywnych.

Światła halogenowe rozświetliły kamienną drogę otoczoną z jednej strony wysokim żywopłotem stanowiącym granicę ogrodu, a z drugiej rabatką pełną niebieskich maków i drzewiastych paproci. Koniec drogi wjazdowej wieńczył ogromny, kamienny łuk porośnięty bluszczem i kolorowymi różami. May zaparkował samochód pod głównym budynkiem, z którego wynurzył się wysoki, szpakowaty mężczyzna trzymający latarkę. Wyszliśmy z samochodu, przywitaliśmy się z nim uściskiem dłoni i po wymianie uprzejmości oraz wręczeniu mu koperty udaliśmy się w stronę wskazaną przez gospodarza.

Spacer w otoczeniu egzotycznych roślin, wśród cykania świerszczy i przy blasku księżyca powinien napełnić mnie po brzegi poczuciem romantycznego uniesienia. Ja jednak zachodziłam w głowę, kim za chwilę okaże się mężczyzna, którego dłoń spoczywała na moim ramieniu. W trakcie naszej przechadzki zamieniliśmy ze sobą zaledwie kilka słów. Słyszałam w jego głosie podenerwowanie, czułam, że to, co chce mi powiedzieć, jest dla niego ważne, dlatego zaniechałam jakichkolwiek prób rozładowania napięcia, które rosło między nami z każdym krokiem. Zastanawiałam się, dlaczego nie chciał o tym rozmawiać w hotelu i co miał na myśli, mówiąc, że nie może dać mi tego, czego od niego oczekuję.

Na końcu ścieżki wyścielonej suchymi bambusowymi liśćmi rozpostarł się przed nami widok ogrodu różanego ze stawem i oświetlonej kolorowymi, podwodnymi światełkami fontanny na środku tafli. W jednej z wnęk starego muru, który zaparł mi dech w piersiach, stała duża, drewniana ławka.

Harry uśmiechnął się, widząc zdumienie na mojej twarzy, i zsunął swoją dłoń z mojego ramienia. Złapał mnie w pasie i delikatnie przyciągnął do siebie.

– Usiądźmy na tamtej ławce. Co ty na to?

– Jasne – odpowiedziałam, orientując się, że zupełnie zatraciłam się w podziwianiu krajobrazu, który przypominał trochę zaczarowany ogród. Widok z pozycji zajętej przez nas ławki był równie oszałamiający.

– Dziękuję, że mnie tutaj zabrałeś, jest przepięknie – wyszeptałam, opierając głowę na jego ramieniu.

– Cieszę się, że ci się tutaj podoba. To dla mnie bardzo wyjątkowe miejsce – wyznał, opierając swoją głowę na mojej. – Nigdy tu nikogo wcześniej nie zabrałem, w sumie jeszcze rok temu nawet nie zauważyłbym, jakie skarby kryją się w tych zakamarkach.

– Nigdy wcześniej tu nie byłeś?

– Byłem. Ale jeszcze rok temu wydawałem się zupełnie innym człowiekiem.

– Zamieniam się w słuch – powiedziałam i położyłam moje dłonie na jego udzie. Wzdrygnął się momentalnie i delikatnie odsunął.

Nie wiedziałam, jak mam odczytać jego zachowanie, dopóki nie zaczął wyjaśnień.

– Czternaście miesięcy temu moje życie wyglądało zupełnie inaczej – zaczął, wzdychając. – Miałem piękną dziewczynę, na pracę nigdy nie narzekałem, płacą bardzo dobrze, a wtedy spędzałem w niej mniej czasu niż na wakacjach czy siłowni. Samochody, motory, trzy mieszkania, w których bywałem rzadkim gościem.

Sprzątaczki, kucharze, zatrudniłem nawet kolesia, który wychodził z moim psem na spacery. Jakoś chwilowo się w tym zatraciłem i wpadłem w etap zakochanego w sobie egoisty, dla którego liczyły się tylko dobra impreza, pełen barek i kilka zer na koncie – mówił powoli, lecz w jego głosie brakowało rozżalenia. – Wszystko to, co miałem, w jednej chwili runęło w gruzy. Widzisz… przejażdżka motorem nad ranem po mocno zakrapianej imprezie, jak możesz się domyślać, nie okazała się dobrym pomysłem. Straciłem panowanie nad pojazdem, nie wyrobiłem na ostrym zakręcie i uderzyłem z całym impetem w zaparkowany na poboczu samochód dostawczy.

– Jasna dupa! – wyrwało mi się bezwiednie. – Ale wszystko w porządku? Nic się nikomu nie stało?

– Na szczęście nikomu oprócz mnie – odparł, momentalnie posmutniał, po czym wstał i zaczął rozpinać pasek u spodni. Osłupiałam.

– Cała siła uderzenia skoncentrowała się na moim podbrzuszu. Patrz. Podniósł koszulkę, na całej dolnej części jego brzucha widniała ogromna czerwona blizna.

 – Zmiażdżona nerka, pęknięta śledziona, oberwany pęcherz i woreczek żółciowy.

Dominika Caddick

Kociak – część pierwsza

Kociak – część druga

Kociak – część trzecia

5
0

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *