WYMARZENIE
Kostek opuścił miejsce dotychczas nazywane przez niego domem. Od gorąca aż zabrakło mu
tchu. Zmęczony zmusił się, by ostatni raz spojrzeć w górę – na balkon, który już nie należał do
niego. Poprawił torbę na ramieniu i postanowił jak najszybciej ukryć się w samochodzie.
Potrzebował klimatyzacji i kawy. Nocą przespał nie więcej niż dwie godziny i wcale nie dlatego,
że denerwował się spotkaniem z agentami nieruchomości. Wiedział, że wszystkiego dopilnował,
a przekazanie im kluczy to tylko formalność.
Budził się kilka razy, śniąc jeden poszatkowany sen. Najważniejsza była w nim kobieta w
sukience. Strój nie miał znaczenia – oczy kobiety natomiast bardzo. Pamiętał je doskonale:
bursztynowe, o miodowych refleksach. Zmieniały odcień wraz ze światłem dnia. Czasem
wyglądały jak bursztyn uniesiony ku słońcu, innym razem bardziej przypominały żywicę. Czaił
się w nich figlarny uśmiech, a długie rzęsy dodawały powabu. We śnie Kostek miał wrażenie, że
tym spojrzeniem kobieta sięga na samo dno jego duszy. Nie mógłby niczego przed nią ukryć,
nawet gdyby chciał.
Odkąd tylko się obudził, planował narysować tę postać i chociaż był wykończony przez
upał i brak snu, utrwalał detale. Symetria brwi, nieznaczny uśmiech na ustach. Wysokie kości
policzków, smukłość twarzy i szyi. Wyobrażał sobie kobietę tak szczegółowo, że prawie czuł jej
obecność. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek śnił tak wyraziście.
Nawet podczas wizyty agentów wpatrywał się w odcienie ich cery, fakturę skóry, żeby
jeszcze lepiej dopracować wizję pod rysunek. Nie mógł się doczekać, aż zacznie szkic. Widział
ją w lesie, kroczącą boso. Długie włosy unoszone wiatrem, a na twarzy rzucone obserwatorowi
wyzwanie. Kostek nie miał wątpliwości, że byłaby to kobieta pełna charyzmy.
Nie dość więc, że wyczekiwał momentu przeprowadzki do nowego domu, to teraz
dodatkowo chciał się tam znaleźć jak najszybciej i złapać za ołówki. Nabyta przez niego chatka
w lesie oferowała nie tylko spokój, ale i swobodę.
Kostek przyspieszył kroku, bo chciał czym prędzej dotrzeć na parking. Szedł swoją
zwyczajową alejką między żywopłotami, odruchowo zerkał na piwonie i wysokie malwy w
ogródkach, ale tak naprawdę ich nie rejestrował. Wyobrażał sobie, jak miesza kolory, by uzyskać
odpowiedni odcień bursztynu i złocieni. Wiedział, że to dzieło doskonalić będzie do perfekcji.
Szkic mógł zacząć już wieczorem, wystarczyło dotrzeć do Drawska.
Poprawił się: najpierw musiał wpaść do Bianki po namiot, a dopiero później mógł ruszyć
do swojej pustelni.
Opel stał dokładnie tam, gdzie go zostawił. Kostek wrzucił torbę na tylne siedzenie i usiadł
za kółkiem. Wpiął telefon w uchwyt, pociągnął kilka łyków wody i widząc, jak szybko znika z
bidonu, pomyślał, że będzie musiał by uzupełnić zapas u Bianki. Jedzeniem się nie martwił –
było zbyt gorąco na głód, natomiast pić chciało się bezustannie.
Dłużej się nie zastanawiał. Wsunął kluczyk w stacyjkę, przekręcił. Opel zatrzeszczał i
odmówił współpracy.
– No, dalej, staruszku – poprosił Kostek pełen wiary, że to tylko chwilowa niedogodność.
Spróbował ponownie. Samochód jakby sięgnął po resztki sił i zamilkł.
Kostek się nie poddawał. Raz za razem dawał silnikowi możliwość do zrehabilitowania
się. Niestety wciąż z tym samym skutkiem. Pozostało zerknąć pod maskę, choć wiedział, czego
się tam spodziewać. Zrezygnował i zadzwonił do siostry, żeby nie tracić czasu.
– No hej! Jedziesz już? Robię knedle ze śliwkami! – usłyszał jej radosny głos i
natychmiast pomyślał, że śliwkowa sukienka lepiej komponowałaby się z leśnym tłem.
Odpowiedział jednak całkiem przytomnie:
– Hej. Dupa. Opel mi wysiadł. Lepszego momentu nie miał… – Westchnął i odruchowo
przesunął palcami po kierownicy. – Przyjedziesz po mnie?
– O Jezu, teraz?
– No, teraz – potwierdził spokojnie i dodał na usprawiedliwienie: – Nie chcę być na
miejscu nocą.
– A może to przełóż? Zostaniesz u nas, naprawisz auto…
Jej słowa aż wytrąciły go z wszelkich barwnych wizji.
– Spadaj – wciął się w pół słowa. – Nie będę zmieniać planów przez rzęcha. I tak nie jest
mi na razie potrzebny, muszę tylko dostać się na miejsce.
– I zaraz powiesz, że mam cię zawieźć do Drawska?
Wyczuł w jej tonie niezadowolenie. Odkąd podzielił się z nią pomysłem o wyprowadzce,
nie była szczęśliwa. Próbowała na różne sposoby odwieść go od pomysłu i aż posmutniała, gdy
powiedział, że znalazł idealny domek pod Drawskiem. Budynek sam w sobie był mały, ale do
posiadłości należał również kawałek lasu i jeziora. Bianka widziała to inaczej, choć nawet nie
zerknęła na zdjęcia domu. Wystarczyło jej wiedzieć, że Kostek będzie musiał spać w namiocie,
zanim wprowadzenie się do środka będzie bezpieczne. Grzyb, przeciekający dach i zgniła w
kilku miejscach podłoga stanowiły prawie kompletną listę argumentów w arsenale Bianki. To, że
Kostek mimo wszystko nie dawał się przekonać do rezygnacji z marzenia, złościło dziewczynę
jeszcze bardziej.
Dla niego to była od dawna wyczekiwana wolność. Mógł sam decydować, kiedy siada do
pracy nad zleceniami, a kiedy do pracy artystycznej, i ani hałasujący sąsiedzi, ani
niespodziewani goście nie będą mu już przeszkadzać. Poza tym widok za oknem oferował całą
gamę kolorów w przeróżnych odcieniach. Wystarczyło się rozglądać i robić zdjęcia. Opcja
wyniesienia sztalugi przed dom napawała Kostka taką radością, że nawet własnoręczne prace
nad dachem go nie przerażały. Miał całe lato, by doprowadzić domek do względnej normalności,
a teraz prace remontowe chciał dzielić z tymi nad portretem kobiety ze snu.
Darował sobie wymianę zdań, postanowił wykorzystać domyślność, jaką się wykazała
Bianka, i powiedział prosząco:
– Mogłabyś?
– Szlag by cię…
– Bo co? Śliwki ci uciekną?
– Bardzo śmieszne. – Bianka westchnęła przeciągle. – Daj mi pół godziny.
– Dobra. Będę czekać w Bo-henku.
Kostek nie miał problemu z proszeniem siostry o przysługę, sam robił dla niej wiele. Po
stracie rodziców była dla niego najważniejsza i dlatego nigdy się nie zastanawiał – jeśli mógł jej
pomóc, działał. W jego mniemaniu rodzeństwo powinno się wspierać.
Kafejka Bo-henek mieściła się zaraz za rogiem. Miejsce było na tyle duże, że klienci się
nie tłoczyli, a zarazem na tyle małe, że znali je tylko lokalni mieszkańcy. Kostek bywał tam
często – lubił pracować przy jednym ze stolików, ustawionym dość daleko od okna, co
zapewniało prywatność, a jednocześnie dawało możliwość przyglądania się przechodniom.
Tym razem zatrzymał się przy witrynie, by zapamiętać ostatnie odwiedziny. Przy okazji
dostrzegł w szybie, jak bardzo sterczą mu włosy. To przesądziło sprawę, więc wszedł do środka,
zamówił kawę mrożoną i poszedł do łazienki. Przypomniał sobie, że agenci nieruchomości
zadzwonili do drzwi, właśnie kiedy zamierzał przeczesać włosy. Znał swoje zwyczaje, toteż
sięgnął do tylnej kieszonki spodni i okazało się, że grzebyk wciąż tam był. Uczesał się, spojrzał
na ogolone policzki. Przez najbliższe tygodnie zamierzał zapuszczać brodę. Nie wiedział, czego
się spodziewać, ale przejmowanie się takimi detalami było bez sensu. Czekało go sporo pracy
nad domem, a w międzyczasie miał jeszcze zlecenie na dwie szaty graficzne. Terminy goniły,
pieniędzy potrzebował bardziej niż zwykle. Siłą rzeczy więc należało się pożegnać z maszynką
do golenia.
Zadowolony, że mimo niedogodności może przez chwilę odetchnąć, wrócił do stolika i
pociągnął łyk kawy. Żegnał stare zakątki z pewną ulgą – zaczynał życie w miejscu, gdzie nie
istniały ani korki uliczne, ani budowlańcy. Im dłużej o tym rozmyślał, tym bardziej się odprężał.
Dotarło też do niego, że w mieście zostają wspomnienia. Wszystkie wysiłki i starania o
wydostanie się z domu dziecka, to, co przypominało o braku rodziców – przestanie go nękać.
Mógł być dorosłym mężczyzną, żyjącym na własny rachunek. Bianka nie potrzebowała więcej
opieki z jego strony, nadszedł czas skupić się na własnych marzeniach. Zamówił największą
muffinę jagodową, jaką znalazł przy ladzie.
Dopijał kawę, gdy zjawiła się Bianka. Jasne włosy upięła w modny kok na czubku głowy.
Sukienka w chabry i bratki podkreślała granat oczu. Kostek zauważył, że jej skóra nabrała
złocistego wyrazu i wziął pod rozwagę, czy chce narysować kobietę ozłoconą opalenizną, czy
może jednak powinna to być wersja sprzed kąpieli słonecznych…
– To twoja ostatnia kawa tutaj? – odezwała się Bianka wyraźnie zasmucona.
– Tak. Myślisz, że powinienem wydrapać inicjały na stoliku? – Nie mógł sobie darować.
Doskwierało mu zmęczenie, ale czuł, jak spełniające się marzenie wypełnia go radością.
Siostra spiorunowała go wzrokiem, na co się roześmiał.
– Jutro skontaktuję się z Adamem, żeby zabrał rupiecia na warsztat. Zostawię ci kluczyki,
okej?
– Bylebym tylko nie musiała go ruszać.
Kostek ugryzł się w język. Rozumiał, jak bardzo jego wyprowadzka ją przerażała, ale
wiedział, że zostawia Biankę w dobrych rękach męża. Zmienił więc temat:
– Masz dla mnie namiot?
– Tak. I trochę śliwek. Chciałam cię poczęstować knedlami, ale skoro plany się zmieniły,
to chociaż śliwki zabrałam.
– Dzięki – rzucił, wstając. – Pokaż, gdzie zaparkowałaś, i daj kluczyki, to się przepakuję.
– Tu, zaraz przy wejściu. – Bianka wskazała lśniący samochód.
Kostek ponownie zdusił uwagę. Przyjął po prostu kluczyki, podjechał bliżej opla i
przeniósł rzeczy.
Bianka na szczęście nie miała nic przeciw temu, by prowadził przez całą trasę. Kiedy tylko
wyjechali z osiedla, zagadnęła:
– Kostek…
– Hm?
– Nie zamienisz się w odludka? Będziesz przyjeżdżać?
– Tak.
– Obiecujesz?
– Tak. – Spojrzał na nią pobieżnie, wjechawszy na autostradę. – Nie wyprowadzam się na
drugi koniec świata.
– Trochę jakby…
– Ale po co ci jestem? Masz Łukasza i te swoje dziewczyny. – Przypomniał o koleżankach,
z którymi Bianka trzymała się od studiów. Zawsze plątał ich imiona.
– A ty kogo masz? Będziesz sam w tej dziczy…
– I dobrze.
– Nie mów tak. Każdy kogoś potrzebuje.
– Proszę cię…
– Tak bez sensu się rozstaliście. Na pewno można to jeszcze naprawić.
– Przestań. Nie będę biegać za dziewczyną, która nie potrafi uszanować mojej przestrzeni.
– Głupi jesteś. Nie chciałam ci tego mówić wcześniej, bo widziałam, że ci przykro, ale tak
uważam. Czego się spodziewałeś? Że zgadzasz się na wspólne mieszkanie, ale to dalej tylko
twój dom?
– Sama jesteś głupia. Nie było cię tam.
– Ale… Rozmawiałyśmy.
Kostek poczuł falę złości – rąbnęła o brzegi niczym tsunami i dopiero wtedy mógł nabrać
powietrza.
– Aha, no jasne, słuchaj jakiejś dziewczyny, zamiast własnego brata. Dzięki.
– Przemyśl to jeszcze po prostu… zamiast się odcinać.
– Nie ma do czego wracać. I tyle.
Przyszłość, do której zmierzał, wydała się nagle bardzo odległa. Zupełnie jakby każdy
pokonany kilometr oznaczał trzy dodatkowe do przebycia. Radość uleciała i ostatkiem sił Kostek
uczepił się myśli o szkicu. Zaczął rozważać, jakie wybierze ołówki, i włączył radio, byle Bianka
nie zaczęła kolejnego tematu. Jazda w ciszy wydawała się o wiele bezpieczniejsza, chociaż
Kostek czuł, jak sztywnieje mu prawy bark i szyja z tej samej strony – rozglądał się wszędzie,
unikając przy tym spoglądania na siostrę.
Ona tymczasem przeglądała coś w telefonie i Kostek już zaczął się rozluźniać, gdy
zobaczył, że Bianka sięga do pokrętła głośności. Napiął szczęki, szykując się na kolejne uwagi.
Nie mógł spodziewać się tematu, który przywoła:
– To twój domek? – Odwróciła telefon w stronę Kostka.
Wystarczyło mu zerknąć. Wszędzie rozpoznałby dawno niebielone ścianki, spadzisty dach
i ganek, nad którym dobudowano balkon. Lata świetności miał za sobą, lecz otoczenie
wynagradzało wyzwania. Linia brzóz wyznaczała granicę z lasem. Szyszki niedalekich świerków
i jodeł nic sobie z tego nie robiły, leżąc zarówno w chwastach przy domu, jak i na wysypanym
piachem podwórku. Kostek wiedział, że wystarczy minąć dom z prawej strony, by dotrzeć nad
jezioro. Nie mógł się doczekać, kiedy wskoczy w jego chłodne wody. Na lewo od domku ścieżka
prowadziła w las, racząc spacerowiczów owocowymi krzewami.
Oczami wyobraźni Kostek widział swój azyl: skrawek ziemi, lasu i jeziora, na które
wymienił klasyczne M–3. Bianka mogła uważać sprzedaż odziedziczonego mieszkania w
mieście za głupotę, ale Kostek czuł, że to właśnie jest to, czego potrzebuje.
– Tak – odpowiedział więc ze szczerym uśmiechem. – Fajnie, że w końcu otworzyłaś link.
– Popatrzył na siostrę, spodziewając się przepraszającego grymasu, podczas gdy Bianka
zmarszczyła czoło i wróciła do telefonu.
– Czytałeś, co się działo w tym domu?
Nie wierzył, że akurat o to pytała. Postarał się zdusić temat w zarodku:
– Och, proszę cię. Nie wczytuj mi się teraz w wiejskie legendy.
– To nie są legendy, czytam artykuł – oburzyła się.
– To nie czytaj, bo nie chcę nic wiedzieć. Nie interesuje mnie, co tam się działo. Teraz ja
będę tam mieszkać, i tyle.
– Ty znowu swoje. Nie możesz ignorować takich rzeczy. Trzech mę…
– Bianka, ja pierdolę! Czy ja mówię niewyraźnie?! Nie możesz po prostu zacząć się
cieszyć ze mną? Nie musisz skakać z radości, ale przestań się chociaż zachowywać, jakbym się
przeprowadzał w zaświaty.
– Nie mów tak. Nawet tak nie żartuj – odparła z powagą.
– To przestań mi wciskać coś, czego nie chcę – podsumował z ostrzeżeniem w głosie.
– Przestań się wściekać – upomniała go, ale na tym skończyła.
Kostek odetchnął głośno. Patrzył na drogę, a w jego głowie kłębiły się myśli. Wierzył w to,
co mówił. Niczego bardziej nie chciał, jak być sam ze sobą i decydować o tym, jak wygląda
dzień, jak mija życie. Może jednak wyprowadzka do miejsca oddalonego o dwie i pół godziny
drogi od miasta to błąd? Gdyby coś stało się Biance, nie mógłby jej szybko pomóc. Nie miał
nikogo oprócz niej. Niebawem na pewno będzie miała dzieci, zagłębi się w życie rodzinne, a
jego przy tym nie będzie. Nie tak na co dzień. Czy wymarzone życie oznaczało, że relacja z
siostrą okaże się tylko połączeniem więzami krwi, które zobowiązuje wyłącznie do prezentów?
Wątpliwości narastały niczym lista prac, które musiał wykonać w domku, żeby móc w nim
chociaż bezpiecznie spać.
Próbował uciszyć natrętne myśli, jednak z marnym skutkiem. Nie mógł nawet wrócić do
myślenia o szkicu. Dopiero dzwonek telefonu wytrącił go ze zmartwień. Numer był prywatny i
Kostek pomyślał, że to pewnie agentka nieruchomości. Odebrał.
– Dzień dobry – rozbrzmiał najpiękniejszy głos, jaki Kostek kiedykolwiek słyszał. Nie
rozpoznał go i wiedział, że nie zna jego właścicielki. Takiego głosu by nie zapomniał. – Czy
rozmawiam z panem Konstantym Nowakiem?
– Tak, to ja. O co chodzi? – odpowiedział natychmiast, byle tylko kobieta mówiła dalej.
– Jak się cieszę, że udało mi się do pana dodzwonić! Będę pana sąsiadką nad jeziorem,
mam na imię Liliana.
Na dźwięk tego imienia Kostek znów przypomniał sobie kobietę ze snu. Widział ją równie
wyraźnie, jak w nocy. Jej włosy unosił wiatr, a ona zbierała maliny. Zdał sobie sprawę, że to
imię, a jeszcze bardziej głos doskonale by do niej pasowały.
– Miło mi poznać – odparł radośnie. – W czym mogę pani pomóc?
– Chodzi raczej o pana… Może przejdźmy na ty?
– Bardzo chętnie.
– Wybornie! Dzwonię więc, bo wiem, w jakim stanie jest twój dom, i pomyślałam, że
możesz potrzebować pomocy. Mieszkam tutaj od dawna, znam ludzi w okolicy.
Jej melodyjny głos płynął jakby z głębi. Brzmiał lekko, a zarazem spokojnie. Przywodził
na myśl chłodny brąz gorzkiej czekolady i ciepły beż kawy z mlekiem.
– To bardzo miłe z twojej strony, dzięki!
– Nie ma za co. Kiedy będziesz w sąsiedztwie?
– W zasadzie… Jestem właśnie w drodze do Drawska. Powinienem być na miejscu po
południu.
– O! Może więc zajrzyj na kolację? Mieszkamy na zachód od ciebie. Poprowadzi cię droga
wokół jeziora.
– Świetnie. Bardzo dziękuję.
– Zatem do zobaczenia – pożegnała go ciepło i rozłączyła się.
Kostek oniemiały trzymał telefon w ręce, jakby zapomniał, że może go odłożyć. Teraz
widział promienny uśmiech na twarzy bursztynookiej i chciał to zapamiętać. Rozmowa sama w
sobie również podniosła go na duchu – może Bianka nie potrafiła się z nim cieszyć, ale świat
dawał znaki, że Drawsko to dobry kierunek. Jeszcze tam nie dotarł, a już czuł się ugoszczony i
zadbany.
– Kostek?!
Dotarło do niego, że Bianka wyciąga w jego stronę butelkę z wodą.
– Chcesz?
Kontakt z siostrą go otrzeźwił, więc odłożył telefon i wziął łyk. Próbując uniknąć
rozmowy, podkręcił radio i docisnął pedał gazu. Starał się patrzeć na drogę, ale zauważył, że
Bianka spogląda przez boczną szybę. Nie tak, jak wygląda się, podziwiając widoki. Coś
przykuło jej uwagę. Kiedy Kostek zerknął w lusterko, zobaczył podążające za samochodem
czarne chmury. Bez wątpienia nadciągała burza i zdawała się obrać ten sam kurs co oni.
Kostek zmarszczył czoło niezadowolony, ponieważ prognozy mówiły o pięknym, ciepłym
dniu. Sprawdzał to kilka razy, planując przeprowadzkę. Nie uśmiechało mu się rozkładanie
namiotu w deszczu ani krótko po nim. Przyspieszył jeszcze bardziej.
– Kostek, zwolnij trochę – poprosiła Bianka.
– Muszę zdążyć przed burzą.
Bianka potraktowała jego słowa jako uzasadnienie przyciszenia głośników.
– Rozumiem… – powiedziała, co nawet go uspokoiło. Tęsknił do takiej zgodności. – A
wszystko w porządku? Zdawałeś się bardzo rozproszony po tej rozmowie…
– Tak – odparł luźno, bo i usłyszał w głosie siostry troskliwość. – To tylko sąsiadka.
– O! Nie wiedziałam, że już zawarłeś znajomości na miejscu.
– Właściwie to nie, jeszcze jej nie poznałem.
– To skąd miała twój numer?
Kostek wzruszył ramionami, bo w istocie nie wiedział. Pomyślał, że mogła poprosić w
gminie, a może nawet i zapytała agenta, który sprzedał mu ziemię. W końcu to wieś, gdzie ludzie
na pewno nie przejmują się RODO i innymi bzdurami. Zadzwoniła do niego kobieta z
propozycją gościny – czemu coś miałoby jej stawać na drodze do wykonania tego planu?
W tyle mignęła błyskawica i Bianka nieco się zlękła.
– Kurwa – przeklął pod nosem Kostek, bo marnie widział szanse na wygranie tego
wyścigu. Zjeżdżał już z autostrady na wiejskie drogi, a te ciągnęły się serpentynami.
– Będę za tobą tęsknić… – powiedziała Bianka tak cicho, że ledwo ją słyszał.
– Obiecuję pisać – zapewnił miękko i nawet wymienili spokojnie spojrzenia.
W tej krótkiej chwili Kostek poczuł, że odzyskali porozumienie. Nie łudził się – Bianka
miała inne priorytety i nie wyobrażał jej sobie nawet na kilkudniowym biwaku – jednak przez
moment czuł się spokojnie.
Chmury podążały w ślad za nimi. Kostkowi wydawało się nawet, że podobnie jak
samochód, biorą zakręty zgodnie z zawijasami drogi. Patrzył na nie, jakby samym spojrzeniem
mógł je odgonić czy przynajmniej zatrzymać. Niestety ponosił klęskę. Co gorsze, im bliżej
napływały, tym wydawały się ciemniejsze. Raz po raz rozbłyskały ładunkami mocy.
Zwiastowały nieuchronne. Kostek błagał tylko o kilka chwil zwłoki. Potrzebował raptem minut –
już rozpoznawał drzewa w okolicy nowego domu. Wiatr coraz mocniej targał gałęziami. Młode
lipy gięły się pod naporem niczym trzciny.
Bianka nie odezwała się nawet słowem. Zerkała na chmury w napięciu i Kostek był
wdzięczny, że nie namawia go, by zawrócił. Z tą myślą przejechał ostatni odcinek drogi.
Zaciskał palce na kierownicy tak mocno, że rozbolały go ręce.
– Szybko się wypakuję i lepiej jedź, żeby cię ominęło najgorsze – podjął, gdy zbliżali się
na teren posesji.
Wyznaczona oponami droga poprowadziła ich między rzędami brzóz i dębów. Kostek aż
odetchnął, Bianka tylko kiwnęła głową w odpowiedzi. Znał ją na tyle dobrze, że przeczuwał
nadciągający płacz.
– Przyda mi się twoja pomoc w meblowaniu, jak skończę remont – zagadnął kierowany
wyrzutami, że na nią wcześniej nakrzyczał. Troszczyła się o niego i wiedział to. – Wtedy na
pewno ci się tu spodoba.
– Mhm – zgodziła się, choć jej głos brzmiał niepewnie.
– Tam są maliny i agrest, a kawałek dalej mirabelki – mówił, żeby ją rozweselić i w końcu
zaparkował.
Nigdy w życiu nie wypakowywał rzeczy tak szybko. Powtarzał sobie, że po burzy wyjdzie
słońce i będzie mógł robić to, o czym marzył przez ostatnie tygodnie. Trochę wody nie miało
szans powstrzymać go przed zabraniem się do prac nad szkicem kobiety ze snu.
W kolejnej migawce błyskawicy Kostek zobaczył jej twarz. Dostrzegł każdy detal:
zaróżowione policzki, iskry w bursztynowych oczach. Kosmyki włosów tańczyły na promiennej
twarzy. Wizja pomogła mu odnaleźć siebie w pośpiechu. Znów był facetem, który zaczynał nowe
życie. Uśmiechnięty odwrócił się do Bianki, która siedziała już na miejscu kierowcy.
– Dobra, zmykaj!
Uścisnął siostrę na pożegnanie, a ona wciąż milczała. Łamało mu to serce, bo potrzebował
jej radości. Miał wrażenie, że dopóki jest w jej towarzystwie, sam cieszy się połowicznie.
Dlatego właśnie chciał, by już pojechała. Ona zaś nie wykrzesała ani jednego uśmiechu.
Machnął jej, po czym zabrał się za namiot. Pierwsze krople kapały mu na ręce. Nad
domem zawisły granatowe chmury. Grzmoty wstrząsały okolicą. Wiatr szarpał namiotem,
wyrywał go z rąk. Błysk rzucił światło na wyplatany koszyk stojący na ganku. Do uchwytu
doczepiono list. Sąsiedzie – napisano na kopercie.
Kostek zabrał koszyk oraz jedną z toreb do namiotu. Deszcz zamknął go w środku rzęsistą
taflą. Zrobiło się ciemno, jak w listopadzie. Mężczyzna sięgnął do kieszeni spodni po telefon.
Dotknął ekran z zamiarem włączenia latarki. Urządzenie nie zareagowało. Kostek nie
przypominał sobie, żeby bateria potrzebowała ładowania, ale wymacał w torbie latarkę i
powerbank. Podpiął telefon, ale ten nie zasygnalizował ładowania. Kostek nadął policzki i
przeczesał palcami włosy. Powietrze wypuszczał wolno. Złość i tak na nic by się nie zdała. Może
to przez burzę. Pozostało wyjąć baterię i poczekać, aż telefon się zresetuje.
Przyświecając sobie zwykłą latarką, Kostek rozdarł kopertę i odczytał list:
Witamy w sąsiedztwie!
Gdybyś zgłodniał przed kolacją, zostawiamy przekąskę! Wygląda na to, że idzie burza. W
razie potrzeby nasze drzwi stoją otworem.
Liliana
Kostek otworzył koszyk, a piękny aromat przebił się ponad zapachem deszczu. Ciasto
wyglądało na babkę piaskową. Rozpływało się w ustach. W słoiku do popicia był kompot.
Pachniał wiśniami. Kostek nie mógł się powstrzymać. Jadł kęs za kęsem, zapominając o
telefonie i nie myśląc o burzy. Z uczty wyrwał go dopiero niespodziewany dźwięk. Wyjrzał z
namiotu, by zrozumieć, co się dzieje. Grad wielkości piłeczek golfowych ciął podwórko bez
litości. Naraz rozdarł namiot. Kostek chwycił strzępki, jednak lód bombardował mu palce.
Musiał zabrać dłoń. Nie spodziewał się, że kolejna salwa gradu podziurawi namiot, jakby był
miękkim serem. Kostka nic już nie chroniło. Materiał osuwał się na niego, a lodowe kulki
uderzały z mocą pocisków. Bez zastanowienia Kostek szarpnął więc torbę i wyplątał się ze
schronienia.
Przyskoczył do domku i zaraz pomyślał, że to kiepski pomysł. Z dachu z trzaskiem spadały
dachówki. Rozważał lepsze miejsce, ale grad zmienił się w intensywny deszcz. Wydawało się, że
wszystko jest mokre. Wiatr ciskał strumieniami wody niczym biczami. Kostek trząsł się z zimna.
Na próżno było szukać spokoju w domu – dach przeciekał w kilku miejscach, a podłoga była
spróchniała. Próba przebywania wewnątrz w taką pogodę mogła zakończyć się nieszczęściem.
Ganek wydawał się najlepszym pomysłem.
Z torby Kostek wyjął bluzę z kapturem i włożył ją. Przysiadł zaraz obok. Westchnął
przeciągle. Miał nadzieję, że Biankę ominęło najgorsze i zmierzała spokojnie do miasta. On
przez chwilę mógł po prostu patrzeć na deszcz. Wiedział, że gdy tylko pogoda się poprawi,
będzie musiał iść do sąsiadów. W zasadzie nie było na co dłużej czekać, i tak nie miał gdzie tutaj
spać.
Ruszył w las, kiedy deszcz tracił na intensywności. Odruchowo sięgnął do kieszeni spodni,
ale w tym samym momencie uświadomił sobie, że telefon zostawił w strzępach namiotu. Wątpił,
by coś jeszcze po nim zostało. Telefon mógł kupić wszędzie. Grunt to uniknąć przeziębienia po
nagłej zmianie aury i zadbać o bezpieczne miejsce na noc. Liczył na to, że sąsiedzi pożyczą mu
namiot albo okaże się, że Bianka jest jeszcze dość blisko i może po niego zawrócić. Ta druga
opcja mniej mu się podobała i przyznał w duchu, że wolałby nie dzwonić do siostry.
Bez telefonu czuł się jednak zagubiony. Nie miał pewności, czy idzie w dobrym kierunku.
Krople deszczu kapały z gałęzi i szukanie punktów orientacyjnych było niewygodne. Wydawało
się, że gdzieś między drzewami połyskuje jezioro. W istocie mogła to być nawet kałuża. Każdy
pień, kępa paproci i mech wyglądały tak samo, a ścieżka zdawała się nie kończyć. Kostek
wmawiał sobie, że nie sposób się na niej zgubić, jednak odczuwał coraz większe zmęczenie. Pluł
sobie w brodę, że nie sprawdził wcześniej terenu.
Wtem z daleka dobiegło go szczekanie. Nie miał pojęcia, czy sąsiedzi mają psa, jednak
wątpliwości rozwiał męski głos:
– Dalej, Precel! Przynieś!
Zwolnił kroku i spokojnie trzymał się ścieżki. Miał nadzieję, że nie jest to groźny pies.
Posuwając się uważnie do przodu, odnotował, że gałęzie już tak bardzo nie ociekają. Przy
ścieżce kwitły fiołki, a kawałek dalej Kostek zobaczył krzewy rododendronów pełne różowych
kwiatów. Spomiędzy nich wypadł owczarek niemiecki o długiej sierści. Jej palone odcienie
niosły inspirację do właściwej tonacji bursztynu. Kostek już chciał zrobić psu zdjęcie, ale
przypomniał sobie, co się stało z telefonem.
– Co tam znalazłeś? – dopytał męski głos i jego właściciel dołączył do psa.
Na głowie ciemnowłosego mężczyzny nie dało się jeszcze zauważyć siwizny i Kostek
uznał, że są w podobnym wieku. Wykrzesał z siebie uśmiech, po czym wyciągnął przed siebie
dłoń, by się przywitać.
– Dzień dobry, Konstanty Nowak.
– A! Sąsiad! Trafiłeś! Marek Dąbczak. Miło poznać. – Mężczyzna uścisnął dłoń.
– I mnie. Dzięki za zaproszenie. Niezłe oberwanie chmury trafiło mi się w pierwszy dzień.
– Teraz może być już tylko lepiej! – rzucił wesoło sąsiad.
Kostek poczuł, że coś jest nie tak z jego spojrzeniem. Nie mógł za bardzo się przyjrzeć i
wcale nie chciał wpatrywać. Lubił jednak patrzeć ludziom w oczy – zwłaszcza gdy szykował się
do wykonania portretu. Oczy tego mężczyzny miały nietypowy blask. Jakby tylko go odbijały,
zamiast tętnić życiem. Kostek kojarzył to z kursu malarstwa, kiedy na początku całą grupą
komponowali sporych rozmiarów lalkę. Oczy sąsiada wydawały się równie szkliste jak tamte.
Kostek uznał jednak, że może to być alergia albo choroba, i przeniósł uwagę na podwórko
sąsiadów.
Ich dom wyglądał tak, jak wyobrażał sobie własny domek. Pod oknami pięły się wstęgi
kolorowego groszku. W ogródku rozkwitały kwiaty, których nazw nie znał. Podjazd wysypano
grysem, a ścianki domu były równie białe jak kamyki. Przy domku znalazło się miejsce na taras,
a na nim kilka krzeseł i duży stół. Miejsce wyglądało spokojnie i równie gościnnie, jak wydawali
się sąsiedzi.
Dopiero gdy Kostek zsuwał przy drzwiach mokre buty, zdał sobie sprawę, że okna tego
domu są suche i lśniące. Kwiaty też nie ucierpiały w nawałnicy. Chciał już o to zapytać, kiedy z
pokoju wyłoniła się Liliana. Jej widok odebrał mu dech. Wsparł się ręką o ścianę, żeby nie
upaść. Wyraziste brwi, nieznaczny uśmiech. Wysokie kości policzków, smukłość twarzy i szyi.
Włosy sięgające bioder, a do tego to spojrzenie… Stała przed nim kobieta ze snu. Nie chciał w to
uwierzyć. Musiało mu się przywidzieć. Potarł oczy palcami, a kobieta wciąż tam stała. Sukienka
w musztardowe kwiatuszki sięgała jej kolan.
Kostek szukał właściwych słów. Nie wiedział nawet, jak zebrać myśli. Uznał, że ma
gorączkę. Spotkanie kobiety, o której śnił, nie mogło dziać się naprawdę. Może w istocie
przysnął w domu i zaraz obudzi się we własnym łóżku. To było najrozsądniejsze wyjaśnienie.
– Wejdź, nie stój tak w przedpokoju. Napijmy się herbaty – przemówiła Liliana po kilku
słowach powitania, których Kostek nie zarejestrował.
Otrząsnął się, kiedy usiadł przy stole i opowiedział, jak burza zniszczyła mu namiot i
telefon. Liliana poprosiła Marka, by przyniósł herbatę.
– Nie chcę przeszkadzać. Zadzwonię do siostry i wrócę do siebie – rzucił Kostek.
– Nie żartuj, musimy sobie pomagać. Napijemy się herbaty i Marek zrobi jajecznicę –
ucięła jego grzeczności Liliana.
Biły z niej spokój i lekkość. Zdawało się, że oczekiwała gościa co najmniej od rana.
Marek po chwili przyniósł imbryk i dwa kubeczki, po czym zniknął w kuchni. Siekanie i
cudowne aromaty wydobyły się z kuchni raptem chwilę później.
– Dziękuję za gościnę – powiedział Kostek, gdy Liliana nalewała herbatę do kubków.
– Nie ma za co, naprawdę. Mamy pokój gościnny, o nic się nie martw.
– Nie chcę sprawiać kłopotu.
– Każdy tak mówi. – Podała mu kubek. – Ale przecież każdy też czasem potrzebuje
pomocy, prawda? To miłe uczucie, kiedy ktoś nas odciąża. Nie rozumiem więc, po co te
śmieszne kamuflaże: kiedy człowiek potrzebuje ratunku, powinien móc to powiedzieć. Ty
zdecydowanie wyglądasz na zmęczonego.
Kostek zaniemówił. Nie wiedział, co odpowiedzieć na takie spostrzeżenia. Zgadzał się i
poczuł bardzo ukojony. W istocie tego właśnie potrzebował i miał wrażenie, że Lila czytała mu
w myślach. Jednak nie potrafił też tak po prostu zwalić się komuś na głowę i prosić o więcej.
– Masz rację, jestem wykończony.
– No, widzisz. Czy to nie łatwiejsze? Teraz już wiem, że trzeba cię nakarmić, przygotować
ręcznik i pokazać ci pokój. – Uśmiechnęła się. – Czym się zajmujesz?
– Jestem plastykiem, ale pracuję jako grafik na zlecenie. Robię szaty graficzne do stron.
– No proszę! Będziesz pracować zdalnie, jak rozumiem?
– Tak, to bardzo wygodne.
– I nikt tutaj nie będzie ci przeszkadzał…
Kostek z ulgą pokiwał głową.
– Czyli ściągnęła cię do nas tęsknota za spokojem. Jako artysta pewnie cenisz samotność?
– Doceniam ją – sprecyzował, co Lila skwitowała promiennym uśmiechem.
Patrzył na nią jak zaczarowany. Chciał zapamiętać każdą drobinę. Jej cera była
nieskazitelna, pozbawiona choćby jednego pieprzyka. Bursztynowe oczy migotały w świetle
popołudniowego słońca. Głos koił i otulał radością.
Kostek nie rozumiał, czy to wciąż on dopełnia sobie obraz, a może zniekształca
wspomnienie ze snu. Nabierał jednak pewności, że będzie chciał poprosić sąsiadkę, by mu
pozowała. Zanim podjął temat, ona zaskoczyła go jeszcze bardziej:
– Może mi doradzisz? Maluję obraz od jakiegoś czasu i nie mogę skończyć… Nie wiem,
czego mi tam brak.
– O, tego się nie spodziewałem.
– Jestem równie zaskoczona. To miejsce mnie inspiruje. Lubię słuchać starych opowieści i
wpatrywać się w las. Jakiś czas temu, kiedy przyglądałam się drzewom, przyszła do mnie wizja
obrazu. Od tamtego czasu maluję go i poprawiam.
– Skąd ja to znam…
– Najbardziej zależy mi, żeby wyrazić to, co sama poczułam, kiedy pomysł wpadł mi do
głowy. Nie wiem jednak, czy nie oparłam tego na zbyt wielkim kontraście… Może pokażę?
Jajecznica akurat będzie gotowa.
Kostek zgodził się i poszedł za gospodynią. Zaprowadziła go po schodach na strych.
Zapaliła światło, dzięki czemu Kostek dostrzegł w drugim końcu pomieszczenia sporych
rozmiarów płótno. Rama, na którą je naciągnięto, wisiała na ścianie. Obraz był utrzymany w
dwóch kolorach – czerni i czerwieni. Spomiędzy krwistych drzew wyłaniały się czarne postaci
na czterech nogach. Kostka przebiegł dreszcz.
– Przyjrzyj się, a ja zadbam o ręczniki i pościel – powiedziała Lila.
Kostek pokiwał głową. Słyszał, jak kobieta opuszcza pokój, a później dotarło do niego
kliknięcie klamki. Nie przejął się tym. Serce załomotało dopiero, gdy usłyszał szczęk zamka.
– Hej! Co robisz?! – krzyknął, dopadając do drzwi. Okazały się naprawdę zamknięte.
Szarpnął za klamkę.
– Nie martw się, kochaniutki. Czekaliśmy na ciebie – usłyszał zza drzwi, ale nie był to już
miły głos kobiety ze snu. Ten przypominał skrzeczenie ropuchy.
Mężczyzna nie rozumiał, jak to możliwe. Wydarzenia nie miały sensu, to musiał być
koszmar.
– Lila, otwórz drzwi!
– Żebyś mógł uciec, chłopcze? Jestem za stara na bieganie po lesie.
Kostek wzbraniał się przed zrozumieniem jej słów. Dopiero co szedł z nią po schodach,
wyglądała może na trzydzieści parę lat. Jak to możliwe, że jej głos zmienił się tak bardzo?! Im
bardziej absurd okoliczności docierał do niego, tym większe fale przerażenia go zalewały. Serce
biło nieznośnie szybko. Zaczął uderzać w drzwi, by się wydostać.
– Lila, nie żartuj sobie! Otwórz, kurwa, te drzwi! – krzyczał.
W odpowiedzi usłyszał śmiech. Natychmiast poczuł, że jest na łasce tej kobiety. Mimo
wszystko nie chciał się z tym pogodzić. Postanowił spojrzeć przez dziurkę od klucza, żeby
sprawdzić, czy to nie wyobraźnia płata mu figle.
Schylił się i powolutku przyłożył oko do otworu pod klamką.
Na początku niczego nie zobaczył i pomyślał, że klucz wciąż jest na miejscu. Już miał się
poddać, gdy z dziurki od klucza łypnęło na niego wielkie żółte ślepie. Odskoczył przerażony i
upadł na środek pokoju.
– Teraz dobrze widzisz, chłopcze? – Kobieta zarechotała.
Kostek nie mógł opanować oddechu. Musiał się uratować, ale nie był w stanie myśleć
rozsądnie.
– Kurwa!
– Wybornie, kochaniutki! Maleństwa dawno nie jadły, a lubią takie rozzłoszczone,
przerażone kąski. Wiedziałam, że będziesz idealny!
Usłyszał, jak kobieta odchodzi, wciąż się śmiejąc. Schody skrzypiały pod jej stopami. Po
chwili jednak Kostek wyłowił jeszcze inne brzmienie. Coś charczało. Niski mnogi furkot płynął
z drugiej strony. Kostek odwrócił się w tamtym kierunku.
Z krwistego obrazu wychodziły niemrawo czarne postaci. Poruszały się wolno, na czterech
łapach. Z czarnych pysków sterczały czarne zębiska. Kostek zaczął krzyczeć przerażony, ale
było już za późno na ratunek.
Jego ostatnia myśl przed śmiercią poszybowała w kierunku Bianki – oby tu nigdy nie
przyszła.
Magdalena Krok
Ho ho, ale końcówka! Bardzo zgrabnie, ze starannością skonstruowana historia.
Prawdziwy horror.