Niepasująca

Rozejrzała się dookoła. Wszyscy oni są tacy sami, okropni. Chociaż tamten człowiek zdaje się być względnie wyglądającym klientem. Nigdy nie nazywała ich ofiarami, ponieważ wtedy musiałaby przyznać, że to co robi jest złe. Gdyby tak zrobiła nie mogłaby patrzeć ukochanej matce w oczy. Jeśli też ktokolwiek dowiedziałby się w jaki sposób „zarabia” niechybnie zostałaby skazana na śmierć. Z drugiej strony schlebiały jej wyolbrzymione plotki dotyczące „Niewidzialnej ręki’. Pracę ułatwiał jej fakt, że każdy oczekiwał, iż okrytym złą sławą złodziejem jest mężczyzna. Nikt nie boi się przecież pięknej, dobrze ubranej niewiasty o delikatnej urodzie i dźwięcznym głosie. Zdarzało się czasami, że sama szeptała innym nieprawdziwe fakty dotyczące strasznego kieszonkowca. Śmieszyło ją gdy spacerując po targu słyszała wyolbrzymione historie, które sama wymyśliła. To jeszcze bardziej ułatwiało pracę, ponieważ ludzie wiedząc, że powinni uważać zaczynali zachowywać się nerwowo, a takie postępowanie bardzo łatwo pozwalało namierzyć gdzie trzymają denary. Spojrzała na człowieka, którego sobie upatrzyła, uśmiechnęła się zalotnie, delikatnie wyjmując sakiewkę z jego kieszeni. Nawet się nie zorientował.
            Najczęściej polowała w tłumie, wolała zmniejszyć ryzyko bycia zapamiętaną przez kogokolwiek. Wyostrzone zmysły ułatwiały pracę, a zwinne dłonie sprawnie ukrywały łup. Uwielbiała to szybsze bicie serca podczas rabunku. Ekscytacja połączona była z lekkim lękiem, że mogą ją złapać. Już dawno pozbyła się wyrzutów sumienia. Zbyt długo ludzie traktowali takich jak ona z pogardą, żeby teraz miała się nad nimi litować. Wykorzystała fakt, że uczy się szybko i stała się postrachem w całej krainie. Miała jednak swoje zasady, najważniejszą była ta, że okradała tylko przedstawicieli człowieczego gatunku.
            W pokoju (a raczej w nieprzyjemnym i ponurym pomieszczeniu z niewygodnym łóżkiem wynajętym od starego satyra, który uwielbiał popijać wino i opowiadać historie ze swojej młodości) zdjęła z głowy grubą chustę. Zima nie grzeszyła mrozem w tym roku, jednak okrycie pozwalało Minoe pozostać anonimową w ciżbie. Spojrzała w lustro i poprawiła włosy. Zajęło jej to dłuższą chwilę, ponieważ musiała ukryć spiczaste uszy. Robiła tak odkąd pamiętała. Zawsze wstydziła się tej części swojej aparycji. No cóż, to piętnowało i nie można temu zaprzeczyć. Przeliczyła łup i z uśmiechem stwierdziła, że nie musi zostawać do końca tygodnia. W ciągu dwóch dni ukradła więcej niż zaplanowała. Schowała zdobycz i miała ochotę na przejażdżkę konno, gdy nagle zakręciło się jej w głowie. Ciało ogarnęła całkowita niemożność, w głowie pojawiło się poczucie końca, a przed oczami ujrzała rodzicielkę. Wizja zniknęła po chwili, jednak poczucie przerażenia nie opuszczało kobiety.

– Nie… – wyszeptała. – Mamo, nie rób mi tego…

            W pośpiechu zaczęła pakować swoje rzeczy, które zawinęła w dorodny tobołek. Do pasa przypięła mały nóż, który nosiła do obrony, na plecy zawiesiła kołczan, a łuk chwyciła w rękę. Kobieta samotnie podróżująca po świecie musi umieć zachować się w sytuacji zagrażającej jej życiu.

– Szanowny panie muszę wyjechać wcześniej, nie musisz oddawać mi reszty. Wypij w mojej intencji dobre wino. – Zwróciła się do gospodarza, którego ucieszyła wizja trzydziestu denarów zostających w jego kieszeni.
            – Nie zostanie panienka nawet na noc? Nie lepiej ruszyć o świcie? Dookoła jest Orkowy las.
            – Niestety panie Vilincie. Moja matka umiera, nie mam chwili do stracenia. Napiłabym się z tobą, ale sam rozumiesz…
            – Tak, tak…

            Nie tracąc czasu na satyra, który i tak mało ją obchodził wsiadła na konia i pocwałowała w stronę lasu. Modliła się o czas. Czuła, że nie posiada go zbyt dużo. Knieja była gęsta i ciemna, jednak Minoe widziała w nocy równie dobrze jak w dzień. Po kilku godzinach podróży jej uszu dobiegł kobiecy krzyk. Instynktownie zatrzymała konia zsiadając z niego pośpiesznie. Szybko przywiązała zwierzę do drzewa i skierowała się w stronę niepokojących odgłosów. Poruszała się lekko i zwinnie. Wspięła się na drzewo, aby lepiej widzieć co się dzieje. Przez las biegła drobna istota, którą goniło trzech mężczyzn.

– Ludzie… – Westchnęła tylko.

Cała czwórka wbiegła na polanę. Ofiara pojawiła się na łące i rozejrzała się niepewnie. Zdezorientowana stanęła na moment i szybko ruszyła w stronę drzewa na którym znajdowała się Minoe. Próbowała się za nim ukryć, jednak każda z kobiet zdawała sobie sprawę, że nie przyniesie to zakładanego rezultatu. Minoe pokręciła głową z niedowierzaniem i oplotła gałąź nogami opuściła się lekko dotykając dłonią ramienia kobiety. Ta prawie krzyknęła, jednak zasłoniła sobie usta widząc, że to nie oprawcy. Zwinnie i szybko obie znalazły się na odpowiedniej wysokości. Elfka gestem nakazała uciekinierce aby się nie odzywała. Gdy oprawcy zaleźli się odpowiednio daleko, obie kobiety znalazły się powrotem na ziemi.

– Nie musisz się już ich obawiać.
            – Dziękuję Ci. Jesteś niesamowicie sprawna.– zapytała drżącym głosem.
            – Dziękuję. – odpowiedziała Minoe poprawiając ubranie.
            – To było niesamowite! Gdzie się tego nauczyłaś?
            – Ojciec mnie wprawiał.
            – Twój ojciec musi być nadzwyczajny!
            – Był. Zabiły go orki za pomoc ludziom podczas wojny Arkańskiej.
             – Twój ojciec… był elfem? –zdziwiła się kobieta.
            – Nie ważne. Uważaj na siebie, w tym lesie roi się od orków… i ludzi. – odwróciła się gotowa kontynuować podróż.
            – Zaczekaj! Mogę iść z Tobą? Nie sprawiam kłopotów.
            – Widziałam…
            – Naprawdę. Pracowałam jako pomywaczka, ale mnie bili i… i uciekłam. – dziewczyna wyglądała jakby miała się rozpłakać.
            – Mogę cię podrzucić do Taurunu.
            – Dziękuję ci. Jestem Laviia, a ty?
            – Minoe. Chodź. – Jakiś wewnętrzny głos nie pozwalał jej zostawić w tym lesie samotnej, bezbronnej istoty. Nawet jeśli była nią przedstawicielka znienawidzonej rasy.

            Dziewczyna biegła za nią, zasapana potykając się co chwilę o korzenie. Droga do miejsca gdzie czekał wierzchowiec dłużyła się niezdarność kobiety. Jechały całą noc, a rankiem stanęły przed małą chatką. Obie zsiadły z konia, młodsza nieprzyzwyczajona do takich przygód zatoczyła się i prawie upadła, jednak oparła się o drzewo. Druga natomiast stanęła pewnie na ziemi, zsunęła chustę z głowy, rozpuściła proste, ciemne włosy na ramiona i przygładziła suknię. Kiedy zaczęła iść, drzwi otworzyły się i ze środka wyszła zdziwiona zielarka.

– Jak..?
            – Czuję takie rzeczy.
            – Maura wiedziała. Czeka na ciebie.
            – Wiem. Zaopiekuj się proszę moją towarzyszką. Sporo przeszła. – Znachorka kiwnęła tylko głową.

            Minoe weszła do ciasnej izby, w której na wielkim łóżku leżała mizerna, starsza kobieta. Wyczuła śmierć w powietrzu. Jej zapach był zawsze taki sam, znała go doskonale. Na widok schorowanej matki łzy zaczęły lecieć ciurkiem.

– Nie płacz kochanie. Nie czas na to.
            – Mamuniu… – córka wtuliła się w ramiona matki, która ostatkiem sił przytuliła swoją pociechę.
            – Jak ty pięknie wyglądasz z rozpuszczonymi włosami.
            – Wiem mamo. Jestem wtedy podobna do ojca.
            – Posłuchaj mnie teraz uważnie.– Kobieta spoważniała.– Nie mamy zbyt dużo czasu. Tu nie masz nikogo. Pojedziesz na północ… do Arkanu.
            – Nigdzie nie pojadę mamo. Nie bez ciebie.

            W tej chwili do izby weszła zielarka, a za nią Laviia. Obie stanęły w nogach łóżka.

– Próbowałam wszystkiego. Nic nie pomaga.
            – Próbowałaś ludzkich sposobów. Teraz pora na mnie.
            – Musisz się przygotować…
            – Jedyne co muszę – młoda elfka przerwała jej podnosząc głos – to uratować moją matkę!
            – Jak chcesz tego dokonać? – Milcząca dotąd towarzyszka podróży odważyła się odezwać.
            – W lesie, w jaskini Złamanej Góry jest Nimfi Staw. Woda z niego da nam trochę czasu. Przygotujesz moją matkę do podróży Patrino.
            – Ale ona może… może nie przeżyć.

            Wzburzona Minoe uklękła przy łóżku, ujęła i ucałowała dłonie matki.

– Mamo, pojadę po Nimfią Wodę, a później pojedziemy za Przesmyk Dwóch Mórz, do Arniadnee. Obiecała ci kiedyś, pomoc. Pamiętasz?

            Umierająca kobieta kiwnęła tylko głową, zapadając w sen. Jej płytki oddech nie napawał optymizmem. Znachorka chwyciła delikatnie córkę swej pacjentki za łokieć, dając w ten sposób znak, że powinna wstać. Spojrzała na nią uważnie, upewniając się, że nie żartuje.

– Chcesz ją zabić?
            – Mam nic nie robić? To jeszcze nie jej czas.
            – Nie twoja to decyzja.
            – Nie mów mi, że powinnam siedzieć w kącie pozwalając jej umrzeć!

Obie kobiety mierzyły się wzrokiem przez dłuższą chwilę. Żadna nie chciała ustąpić. W końcu starsza z nich odsunęła się pod ścianę, pokazując w ten sposób przyznanie racji. Westchnęła tylko głośno i zbliżyła się do swojej pacjentki.

– Śpiesz się. Masz mało czasu.

            Kiwnięcie głowy oznaczało zgodę. Nie było czasu na słowa. Życie jedynej akceptującej ją osoby leżało teraz w jej rękach. Minoe chwyciła tylko kilka niezbędnych rzeczy i pośpiesznie wybiegła z chaty. W biegu wsiadła na konia i pocwałowała w stronę lasu. Prowadziła konia z niesamowitą precyzją. Jakby stanowiła z nim jedność. Świadomość, że w domu czeka na nią umierająca matka kazała jej gnać przed siebie. W lesie niestety musiała zwolnić, ponieważ koń nie czuł się pewnie pośród korzeni. W czasach dzieciństwa las wydawał się gęstszy. Spędzała w konarach jego drzew mnóstwo czasu obserwując życie jego mieszkańców. Stada leśnych trolli fascynowały ją i przerażały jednocześnie. Wyjechawszy z lasu na niewielką polanę, zsiadła z wierzchowca i przywiązała go do grubej gałęzi. Niech odpocznie. Trawa tu jest soczysta. Zresztą dalej musi iść sama. Rozejrzała się dookoła i ruszyła na przód. Musi uważać. Tutejsze Trolle nie lubią gdy im się przeszkadza. Nimfy zamieszkujące jaskinię w Złamanej Górze mogą czuć się bezpieczne. Dookoła czają się śmiertelne niebezpieczeństwa, pułapki pozakładane na nieproszonych gości. Szła prawie bezszelestnie. Słońce schylało się coraz niżej. Zbliżający się zmierzch bardzo ją cieszył. Udawało jej się ominąć pozakładane wnyki, pętle czy przykryte kamieniami doły, na dnie których czaiły się ostre paliki i pokruszone drobno muszle, które wbijając się w ciało powodują nieznośny ból. Gdy już prawie dotarła do celu, zdjęła z pleców worek i wyjęła szklane naczynie na wodę. Chwila nieuwagi pozwoliła, alby magiczny bluszcz niepostrzeżenie oplótł jej kostkę. Nim się spostrzegła, roślina szarpnęła. Uderzenie o ziemię spowodowało, że lekko ją zamroczyło. Upuściła buteleczkę. Próbowała złapać się czegoś. Jej ręce szukały jakiegoś korzenia. Na marne. Pnącze ciągnęło ją, choć wierzgała uwięzioną nogą. Poczuła, ze zaczyna się unosić.
            Mając ograniczone pole działania z trudem wyjęła zza paska nożyk. Wisiało jej się wyjątkowo niewygodnie. Sięgając dłonią do kostki przecięła ostrzem pęta, kalecząc przy tym palce. Upadła na bark. Podnosząc się dziękowała bogom za mech. Chwyciła worek i łuk rozrzucone na ziemi. Palce piekły, a ona nigdzie nie widziała buteleczki. Musiała się zapodziać wśród krzaków, a czasu coraz mniej. Zebrała pozostałe rzeczy i złorzecząc pod nosem na przeklęte trolle skierowała się ku grocie. Wszystko ją bolało. Zaczynając od pokaleczonych dłoni, a kończąc na zbitym barku. Rozejrzała się dokładnie przed wejściem. Ominęła kilka pułapek i zeszła pod ziemię. Całą drogę zastanawiał się w jaki sposób dowieść matce wodę z sadzawki. Zdjęła chustę, którą zasłaniała uszy i zbliżywszy się do sadzawki złożyła ją na cztery. Jeszcze raz rozejrzała się czy nic jej nie grozi i czując się bezpiecznie zanurzyła garści z materiałem w wodzie. Poczuła delikatne mrowienie, znak że rany powstałe na skutek starcia z tutejszą roślinnością zaczynają się goić. Mając świadomość tego, że przed nią jeszcze mnóstwo pracy, tak jak stała weszła do wody. Bolące mięśnie przestały doskwierać, a zmęczenie zniknęło jak ręką odjął. W pośpiechu, żeby nie zbudzić nimf wyszła z jaskini. Ponownie omijając wszelkie pułapki, trzymając w rękach mokry materiał, biegła w stronę czekającego rumaka. Wskoczyła na grzbiet wierzchowca i pognała w stronę domu. Serce biło jak oszalałe, a szybki oddech nie pomagał w trzeźwym planowaniu następnych działań. Modliła się by podczas drogi powrotnej udało się uratować choć trochę wody. Jeśli nie… Wolała nie myśleć co się stanie gdy wyprawa skończy się fiaskiem.
           
            W oknach domu paliły się światła. Gdy Minoe zsiadała z konia dzierżąc w rękach wciąż mokrą chustę, drzwi wejściowe otworzyły się.

            – I jak? – zapytała tylko zbliżając się do Patriny.
            – Śpi. Udało ci się?
            – Mam nadzieję. – Szepnęła wyciskając mokry materiał nad miednicą.
            – Wyglądasz okropnie.
           – Las mnie trochę sponiewierał – uśmiechnęła się lekko – Prawie jak w dzieciństwie.
            – Przed wyjazdem musisz się przebrać. Nie pojedziesz do Miasta Królów w porwanych ubraniach.
            – Pierwszy raz w życiu przyznam ci rację zielarko. Przelej wodę do mniejszego naczynia i daj jej wypić.

            Kiedy przygotowana wyszła z domu, świtało. Bryczka z matką i Laviią czekała zaprzężona w konia. Trzy kobiety spojrzały na nią.

            – Dziękuję kochanie – rzekła cicho Maura bladymi ustami.
            – Damy radę mamusiu.

            Ucałowawszy rodzicielkę w czoło, uśmiechnęła się z wysiłkiem do kobiety siedzącej nieco z tyłu. Będzie musiała jeszcze przez jakiś czas wytrzymać jej towarzystwo. Sama sobie podczas podróży nie poradzi.

            – Posłuchaj dziecko. Jedźcie przez Tamorun będzie szybciej i bezpieczniej. Zaoszczędzisz dzień drogi. Strażnik mieszkający na rogatkach miasta to mój siostrzeniec. Przepuści was.
            – Dzięki temu jutro z rana byłybyśmy na Przesmyku.
            – To – wskazała na mały kryształ na rzemyku – jest amulet wyklętych. Przyda ci się. Uratuj ją.

            Pierwszy raz widziała tyle żalu w zachowaniu człowieka. Zielarka dotknęła mokrego policzka, a następnie przetarła łzami talizman i zawiesiła go koniowi na szyi.

– Pozwoli wam jechać szybciej, rozwieje chmury i rozgoni tłumy.

            Młoda elfka kiwnęła tylko głową wsiadając do bryczki. Musiała kilka razy zamrugać szybciej i przełknąć gulę, która pojawiła się w gardle. Ruszyły. Droga mijała im w milczeniu. Dzięki amuletowi miała wrażenie, ze unoszą się lekko nad ziemią i pędzą szybciej niż normalnie. Na wyboistej drodze nie czuła żadnych nierówności. Światło wschodzącego słońca budziło świat do życia. Wiatr rozwiewał jej rozpuszczone włosy. Normalnie cieszyłaby się szybką jazdą, jednak dziś co innego zaprzątało jej myśli. Zgodnie ze słowami lekarki bez problemu znalazły się w mieście, gdzie pośpiesznie zjadły posiłek. Nie miały czasu na odpoczynek. Za miastem musiały skręcić na ziemię Umitów. Małych, złośliwych choć przyjaznych stworzeń lubujących się w złocie i magii. Miała nadzieję, że nie spotkają żadnego. Nie miała ochoty targować się. Zazwyczaj lubiła tę zabawną grę, dziś jednak nie miała na to czasu. Powaga sytuacji napawała ją lękiem. Jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki na ich drodze stanął mały włochaty stworek. Jasno świecący księżyc nadawał sytuacji większego dramatyzmu.

            – Musiałam o tym myśleć. Tfu… Prrrr! – Złorzecząc pod nosem zatrzymała konia.
            – Co się stało? – usłyszała z tyłu.
            – Umici.
            – Psejechać chces? Zapłacić musis. – Wysepleniło stworzenie.
            – Chcesz złota? Mam złoto i biżuterię.
            – Magie cuje. Chce magie. – Nagle na drodze zaczęło pojawiać się więcej podobnych istot. Jakby wyczuły magię unoszącą się dookoła. Była jak woń pieczonego w kuchni mięsa.

            Zsiadła powoli z kozła i trzymając ręce w górze powoli zbliżała się do amuletu. Musi go oddać, nie da rady zabić ich wszystkich. Zresztą las jest ich terytorium. Złapaliby ją szybko, a są wyjątkowo mściwym gatunkiem. Zdjęła talizman z końskiej szyi i podała go najbliżej stojącemu Umicie. Wyrwał jej zdobycz z ręki, wydobył z siebie przerażający dźwięk i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki droga zrobiła się pusta. Westchnęła z ulgą, te potworki potrafią być uciążliwe. Szybko poszło. Podeszła do kobiet siedzących z tyłu wozu.

            – Wszystko dobrze? – zapytała młodsza z nich.
            – Tak. Możemy ruszać dalej.

            Z kieszeni wyjęła amulet, o który była ta cała awantura. Uśmiechnęła się pod nosem, zaciskając dłoń i chowając ukradziony stworom wisior. Kiedy się zorientują, ze zostały oszukane one będą już bezpieczne. Muszą się jednak śpieszyć.

            – Do Przesmyku zostało nam tylko parę godzin. Damy radę. Twoja matka śpi. – Powiedziała Laviia cicho dotykając czoła chorej i poprawiając jej poduszkę.
            – Dbasz o nią.– Zdziwiła się Minoe.
            – Kochasz ją, więc to mój obowiązek.
            – Jedźmy – rzekła tylko czując ponownie gulę w gardle. – Mamy mało czasu. – Zawróciła by powiesić amulet na końskiej szyi.

            Kiedy dojechały do Przesmyku świtało. Bez problemu wjechały do Miasta Królów. Koń z trudem ciągną bryczkę. Potrzebował odpoczynku. Zajechały pod chatę, pod którą czekali wyprostowana jak monarchini Arniadnee i czterech elfich pomocników. Mionoe miała świadomość, że Elfia Czarownica wiedziała bardzo dużo na temat tego, co dzieje się dookoła. Przyjaciółka matki zrobiła lekki ruch ręką, który nakazał asystentom wnieść chorą do środka domu.

            – Kim jest ten człowiek?
            – Kobieta – poprawiła ją Minoe – uratowałam ją, opiekowała się moją matką podczas podróży.
            – Jest dłużnikiem. To dobrze. Przyda się. Wejdźcie.
            – Skąd wiedziałaś? – Zapytała cicha dotąd kobieta.
            – Ja wiem wszystko.
 

            W małym pokoju, gdzie unosiły się zapachy ziół, na stole leżała blada Maura. Wszystkie osoby obecne w pomieszczeniu zdawały sobie sprawę, że śmierć stoi za drzwiami i jeśli się nie pośpieszą wejdzie biorąc należne sobie życie. Elfia wiedźma krzątała się dookoła, przygotowując niezbędne składniki. Dawno temu Maura pomogła jej, gdy ona– Arniadnee była na początku swej magicznej drogi. Wieść o ciąży nie pomogłaby Elfce, której narzeczony walczył na froncie z Orkami. Ludzka kobieta pomogła jej przy porodzie, a potem wychowywała jej syna razem ze swoją córką gdy ona stawała się silniejsza w magii. Wygrali wojnę, Eleanar wrócił i mogli stać się rodziną. Była dłużnikiem. Teraz miała okazję odwdzięczyć się. Podeszła do kobiety, która tak jak i ona miała przed sobą dług do spłacenia.

            – Podaj dłoń człowieku.

            Zdziwiona Liviia wyciągnęła przed siebie rękę, poczuła delikatny dotyk czarownicy, a następnie okropny ból. Wyrwała dłoń z uścisku i krzyknęła przeraźliwie nie rozumiejąc co się stało. Krew kapała ognistą czerwienią z rany. Rozejrzała się za czyś do zatamowania krwawienia.

 – Zostaw. – usłyszała tylko. – Jesteś dłużniczką. Twoja krew będzie potrzebna chorej. Przyłóż swoją ranę do jej rany.

            Mówiąc to, nóż trzymany w dłoni dokonał tej samej czynności u leżącej na stole. Chora jęknęła tylko przez sen. Laviia bez pytań zrobiła to, czego od niej oczekiwano.

 – Twa siła będzie utrzymywać ją przy życiu. Niestety, będziesz musiała być zawsze obok. Jeśli odejdziesz kiedykolwiek, zginiecie obie. Nie odrywaj ręki. Teraz ty.– zwróciła się do Minoe, która stała spięta z szeroko otwartymi oczyma. Bała się poruszyć.
            – Ja?
            – Musisz poświęcić coś swojego.
            – Ale co?
            – Coś ważnego dla siebie.

            Krew uderzyła młodej elfce do głowy, zrobiło się jej gorąco, serce zaczęło walić jak oszalałe. Co może poświęcić? Podeszła do stołu i chwyciła nóż. Nie zastanawiając się ani chwili, ścięła swoje długie, proste włosy, które upadły na podłogę.

– Wrzuć je do ognia.

            Posłusznie zebrała wszystko z ziemi i wrzuciła w ogień. Płomienie zaskwierczały, a dym drażnił oczy i nozdrza. Arniadnee zebrała trochę popiołu łyżką na długiej rączce i dosypała do przygotowanego wywaru. Przelała przez sitko powstały napar i podała jej matce do picia szepcząc słowa zaklęcia magicznego. Gdy skończyła Liviia zemdlała. Czarownica wyprostowała się i rozejrzała po wszystkich robiąc wymowny gest w stronę pomocników.

– Zostaniecie, póki nie wydobrzeje. Potem one wrócą do krainy ludzi. – Spojrzała badawczo na młodą elfkę.
            – Wrócą? A co ze mną?!
            – Zostaniesz tu. Spełnisz w końcu swoje przeznaczenie. Nie możesz bez celu biegać po świecie okradając ludzi. – Minoe spojrzała na nią przerażona– Przecież wiem wszystko. Zostaniesz i zajmiesz moje miejsce. One sobie świetnie poradzą. Jeśli poświęciłaś włosy, to twoje człowieczeństwo nie jest w tobie zbyt silne. Jesteś jedną z nas. Jesteś z królewskiego rodu. Nie zmarnujesz tego. Im szybciej to zrozumiesz, tym lepiej dla ciebie.

            Po tych słowach wyszła. Pomocnicy zabrali obie nieprzytomne kobiety. Została sama, rozejrzała się po pomieszczeniu.

– Jestem elfem. Jestem czarownicą. – wyszeptała nim osunęła się na ziemię zemdlona.

Kamila Ciołko-Borkowska

1
0

6 komentarzy

  1. Wciągająca opowieść o konieczności dokonania wyboru. Rozterki wewnętrzne są ponadczasowe, a także ponadrasowe jak widać na przykładzie Minoe, która jest elfem.

    Kasia
  2. Магазин напольных покрытий и кварцвинилового ламината – это идеальное решение для тех, кто ищет красивое, практичное и долговечное покрытие для пола. Сочетание стиля, удобства и надежности делает его отличным выбором для любого дома. https://ламинат1.рф/

    GregoryWaype
  3. Паркетная доска – это тип напольного покрытия, состоящий из деревянных планок, которые укладываются в виде палубной доски. Она отличается высокой долговечностью и прочностью, а также придает интерьеру теплую и уютную атмосферу. Паркетная доска может быть изготовлена из различных пород дерева и иметь различные оттенки и текстуры, что позволяет подобрать подходящий вариант под любой стиль помещения. https://kvarcvinil3.ru/

    Matthewjaf

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *