
.
Rozmowa trzecia: Katarzyna Godefroy, Leonard – Poznajmy się
.


.
Leonard – Nie jeden raz rozmawialiśmy prowadząc różne projekty na Tostera, i muszę powiedzieć iż mam wrażenie że kiedy słyszę twoje wypowiedzi osobiste, są wyważone, rozsądne i często pełne emocji w tym humoru, natomiast kiedy potem budujesz tekst, nagle twoja wypowiedź zmienia się diametralnie. Nagle pojawia się tekst jakby ocenzurowany, cały zanurzony w oparach poprawności politycznej, tak jakbyś pisała na zamówienie którejś z tych zideologizowanych redakcji, gdzie naczelnym zadaniem intelektualnym piszącego jest zachowanie feminatyw. Twoje osobiste refleksje, dociekliwe i interesujące, stają się opinią trzecioosobową, pozbawioną tobie naturalnej intuicji.
.
Katarzyna Godefroy – Zaskoczyłeś mnie. Moje teksty są ocenzurowane? Hmm, ciekawe spostrzeżenie.
Może rzeczywiście mam podwójną naturę – jedną twarz pokazuję w bliskich relacjach, a jako pisarka pozostaję w cieniu. Czy to ze strachu przed odrzuceniem? Być może. Lepiej mieć czytelników niż ich nie mieć. Wiesz, kiedy publicznie dzielę się tym, co naprawdę myślę, często tracę znajomych.
Naprawdę nie myślałam, że moje teksty aż tak bardzo różnią się od tego, co mowię w prywatnych rozmowach. Może to wynika z faktu, że kiedy piszę dla szerszej publiczności zmieniam kryteria wypowiedzi. Jak mówi moja mama piszę: pod publiczkę 🙂
A może to jest tak, że nie czuję się literatką 🙂 robiłam studia związane z naturą i zwierzętami, nie z pisaniem i literaturą. Książki to moje hobby, a pisanie odkryłam bardzo późno.
.
L. Z drżeniem serca słuchałem twoich komunikatów z Francji w okresie kiedy mówiło się wręcz o wojnie domowej, na ulice zostało wyprowadzone wojsko, a wszystko zaczęło się od aktu wandalizmu i oczywiście dotyczyło emigrantów. Stałaś wtedy po stronie francuskiej policji, dostrzegając zagrożenie ze strony hord szalejących gangów muzułmańskich. Poprosiłem Cię o artykuł na ten temat, odnoszący się do tej sytuacji. Bo przecież mieliśmy swojego człowieka na miejscu zdarzeń. I co się stało. Napisałaś mi artykuł praktycznie powielający narrację mediów lewicowych, pisząc o biednych, opuszczonych emigrantach, którzy zostali zmuszeni do brutalności warunkami życia jakie im przypadło. Ja abstrahuję od faktu że Francja jest krajem który od wieków był kolonialny, ale chodzi mi o to że Twoja reakcja bliska przerażeniu, nagle zmieniła się w niezwykle poprawny politycznie komunikat, nie mający nic wspólnego z realną sytuacją w Paryżu.
.
K. Masz na myśli artykuł „Paryż w ogniu”. Rzeczywiście, przedstawiłam w nim zbyt powierzchowny obraz tego, co naprawdę działo się we Francji i dzieje się nadal.
Jak mówi Jean-Luc Melenchon Francja ulega przemianie, przychodzi Homme Nouveau – Nowy Człowiek. . Przy okazji chciałam nadmienić, że o Homme Nouveau mówiono w czasach rewolucji. Czyli skojarzenia nasuwają się same.
Rewolucja prowadzi do chaosu i destabilizacji państwa. Jej skutki bywają nieprzewidywalne i przynoszą więcej szkód niż pożytku. Rewolucja pociąga za sobą gwałtowne konflikty, rozlew krwi oraz głębokie podziały społeczne.
Niszczy istniejące instytucje, nie oferując w zamian skutecznych mechanizmów rządzenia. W chaosie pojawia się próżnia władzy, co sprzyja przejęciu kontroli przez radykalne grupy lub dyktatorów.
Policja nie ma wystarczających środków, aby bronić społeczeństwa, jest na słabszej pozycji, niż ci, którzy wychodzą na ulicę z kamieniami i koktajlami Mołotowa.
Czy zaczynamy się bać tego co nastąpi? Myślę, że spora część społeczeństwa myśli o własnej obronie. Wspomina o tym w piątkowych rozmowach Philippe de Villiers.
Wiesz, my mieszkamy na wsi, mamy do dyspozycji widły, kosy, a większość także strzelby po dziadku.
Historia kołem się toczy, nieprawdaż?
.
L. Sytuacja na świecie bardzo dynamicznie się zmienia, wiele ognisk zapalnych, wiele konfliktów zbrojnych, zmienia się porządek świata. Na prowincji pewnie tego nie czuje się jakoś bardzo dramatycznie, tym niemniej Francja bierze udział w tej globalnej rozgrywce, co musi rzucać również na was swój cień. W świecie cywilizacji zachodniej następuje przemiana wartościowania polityki z lewicowo-liberalnej na prawicową. I u was sukces partii Marine Le Pen, wywodzącej się przecież z chłopskiej, prowincjonalnej rodziny, mówi że społeczeństwo jest już zmęczone ekstrawagancją środowisk lewicowych. Zielony ład, kilkadziesiąt płci, polityka emigracyjna, walka z kościołem, to podstawowe przestrzenie niechęci społecznej, przesuwające jej zainteresowanie na prawo. Czy w tej sytuacji pisarz może stać obojętnie? Dla tego między innymi poprosiłem Cię o przeczytanie powieści Houellebecq,a , czy teraz po pewnym czasie dostrzegasz coś nowego w tym swoim spotkaniu z jego literaturą.
.
K. To fakt, że na wsiach zmiany zachodzą wolniej, jednak także tutaj ludzie czują niepokój, zastanawiając się jaka przyszłość ich czeka. Coraz więcej osób zmęczonych lewicową demagogią zwraca się ku konserwatywnym i prawicowym źródłom informacji.
Przykładem tego jest rosnąca popularność piątkowych rozmów dziennikarzy z CNews z Filipem de Villiers – reprezentantem tradycyjnych wartości i obrońcą chrześcijańskiego dziedzictwa Francji, który trafia do odbiorców rozczarowanych liberalnymi ideami. CNews, jako kanał o wyraźnie prawicowym profilu, zyskał na znaczeniu, przeciwstawiając się dominującej narracji lewicowo-liberalnych mediów. Programy z udziałem de Villiersa przyciągają widzów nie tylko ostrą krytyką współczesnych trendów społeczno-politycznych, ale także przywiązaniem do patriotyzmu, tradycji i suwerenności narodowej. Dużą popularnością cieszy się książka Filipa de Villiers „Memoricide”, czyli zabijanie pamięci.
Jeżeli chodzi o Houellebecqa, to uważam, że jego książki trafnie oddają poczucie zagubienia w świecie szybkich zmian i przesunięcia wartości. Pamiętasz, pisałam artykuł na temat powieści „Soumission”? Mam nadzieje, że nie czułeś się rozczarowany moją analizą. „Soumission” to przede wszystkim filozoficzna refleksja nad kondycją współczesnego człowieka, jego duchową pustką i potrzebą przynależności. Houellebecq pokazuje, jak łatwo społeczeństwo może ulec politycznej manipulacji, jeśli straci wiarę w dotychczasowe wartości.
Jaka jest rola pisarza we współczesnym świecie? Uważam, że trudno pozostać zupełnie obojętnym. Pisarz może być obserwatorem, komentatorem, a czasem nawet głosem sumienia społeczeństwa. Wtedy może liczyć na Nobla.
Poznaliśmy się w mediach społecznościowych ze względu na wspólne zainteresowanie słowem pisanym. Jesteś twórcą Tostera Pandory, platformy literackiej, na której publikujesz teksty różnych autorów. Jakie są Twoje kryteria przyjęcia tekstu do publikacji?
Czy kierujesz się przede wszystkim oryginalnością pomysłu, stylem pisania, czy może ważniejsza jest dla Ciebie głębia przekazu? Czy zwracasz uwagę na dotychczasowy dorobek autorów, czy dajesz szansę także debiutantom?
Interesuje mnie również, czy masz jakieś tematy tabu albo czy unikasz publikacji o określonej tematyce. A może wręcz przeciwnie – cenisz kontrowersyjne teksty, które skłaniają do refleksji i dyskusji?
Wreszcie, ciekawi mnie, czy zdarza Ci się odrzucić tekst, który jest dobrze napisany, ale po prostu nie pasuje do Twojej wizji Tostera Pandory. Jeśli tak, to czy dajesz autorowi informację zwrotną, tłumacząc powody swojej decyzji?
.
L. Nagroda Nobla w dziedzinie literatury, mam wrażenie że od dawna stała się wyrazem tej samej rozpusty lewicowo-liberalnej. Przestała mieć wymiar artystyczny a zaczęła mieć polityczny, ciekawe że nawet tak szacowne grono ugięło się pod wpływem tej indoktrynacji i nie wiem czy szybko wytrzeźwieje.
Toster, Toster, Toster – eeeech, to wszystko jest nieco inaczej niż się wydaje, cała sztuka polega na balansowaniu pomiędzy możliwościami, poziomem i oglądalnością, do tego dochodzą oczywiście technikalia, co jest szczególnie uciążliwe. Toster jest bardziej środowiskiem niż typowym portalem literackim. Chciałbym w nim zachować także równowagę pomiędzy wątkami społecznymi i artystycznymi. Prawie wszystko co się dzieje na Tosterze jest wynikiem pewnej współpracy, ale także zaufania do autorów, najczęściej docieram do nich poprzez polecenia od innych, potem jest rozmowa i albo się łapie chemię albo nie, i nie zawsze zależy to od poziomu literackiego. Chociaż ten poziom jest niezmiernie istotny, jednak żeby uruchomić w pełni działającą redakcję musiałbym mieć co najmniej trzech pracowników, a jestem sam. Muszę mieć zaufanie do autorów, bo na nich opiera się moje działanie. Więc dzieje się to wszystko powoli i ostrożnie, tak abym ja nie tracił zaufania do autora, ale też żeby on nie tracił go do mnie. Nie ma tematów tabu, pomijając oczywiście jakieś zbrodnicze prowokacje, natomiast omijam ten cały bełkot mediów oficjalnego ścieku, ponieważ jestem przekonany że to już nikogo nie wzrusza i bije od tego jawną tandetą. Nie ma też miejsca na cenzurę, i wielokrotnie publikowałem teksty z których wymową się kompletnie nie zgadzałem. Najwyżej piszę potem artykuł polemiczny, cenzurowanie czyjegoś tekstu byłoby naruszeniem paktu zaufania. Jestem tylko człowiekiem i zdarza się że mi ciśnienie skacze i wtedy dochodzi do bardzo atrakcyjnych dyskusji około literackich, i powiem ci że czasem autor – kraina łagodności, empatii, spolegliwości i kultury, zamienia się we wściekłą bestię, w dyskusji nad jego tekstem. Taka praca :-). Ogólnie mam poczucie wielkiej satysfakcji, że urodziłem tego potwora Pandory.
Interesuje mnie ta francuska legendarna prowincja, czy wy się spotykacie, jakoś wymieniacie poglądy, dyskutujecie ze sobą, tworzycie jakieś środowiska?
Ciekaw jestem też Ciebie w statusie emigranta, i nie chodzi mi o to czy jesteś tam bardziej lub mniej akceptowana, chodzi mi raczej o Twoje wewnętrzne poczucie bycia Polką i Francuską jednocześnie, o Twoje polskie tęsknoty, o to jak siebie identyfikujesz i czy masz poczucie obcości wciąż jeszcze.
.
K. Legendarna prowincja, powiadasz. wyjechałam z Polski, bo nie mogłam się utrzymać. To było siedemnaście lat temu, w międzyczasie sytuacja w kraju się zmieniła, ale ja już żyłam nowym życiem wśród pól Normandii. Czy czegoś żałuję? Żałuję tego, że mój kraj nie dał mi szansy na normalną egzystencję, pracując nie zarabiałam wystarczajaco, aby przeżyć z dwójką dzieci.
Nie mam obywatelstwa francuskiego, jestem Polka. ale mój mąż jest Francuzem, i mam pół francuskie dziecko. Dzieci przywiązują do miejsca.
Pracuję na wsi, to jest praca przy zwierzętach, siedem dni w tygodniu, bez wolnych weekendów, w kraju, gdzie normalnie pracuje się 35 godzin. Zabawne, nie uważasz? Nie wychodzę, bo ludzie zazwyczaj zapraszają wieczorami – ja wtedy pracuję, a po pracy jestem tak zmęczona, że nie mam siły na towarzyskie spotkania. Sporo czasu spędzam na Facebooku, bo dzięki temu mam możliwość rozmów z osobami, które lubię, mogę publikować opowiadania i wymieniać się opiniami o książkach.
.
L. Wiem że nie było ci lekko, ale cieszę się że teraz jesteś bezpieczna. To daje ci komfort zajmowania się literaturą. Pozwól że zapytam, czy Twoje córeczki mają świadomość Polski, i nie ma we mnie tu miejsca na ocenę. To pytanie przez ciekawość, natomiast odpowiedź że czują się francuzkami ma moją pełną akceptację. Jaką prowadzisz kuchnię Polską czy Francuską, czy święta są osadzone w tradycji polskiej czy francuskiej, jak wy to wszystko układacie w domu. Mam nadzieję że nie jest ta moja ciekawość zbyt niedyskretna i nie będę miał nic przeciwko temu że nie zechcesz o tym mówić, bo to przecież Twoje prywatne życie.
.
K. Z moich trzech córek tylko jedna jest Francuzką, dwie pozostałe urodziły się i wychowały w Polsce. Opuściłyśmy kraj, kiedy były w gimnazjum. Pierwszy rok we Francji na pewno był dla nich trudny, nie znały języka, nie miały przyjaciół. Wszystko co znały i kochały zostało w Polsce. Decyzję o opuszczeniu kraju podjęłam ja, ale one ją zaakceptowały. Może też dlatego, że nie miały innej alternatywy. Ich ojciec się nimi nie interesował. U niektórych mężczyzn poczucie odpowiedzialności za dzieci znika razem z rozwodem.
Co do świąt, to obchodzimy je podwójnie. W Wigilię przygotowujemy polskie dania z barszczem z uszkami, kluskami z makiem, które bardzo lubię i na które czekam cały rok.
…..po przerwie
Na czym skończyliśmy? A, na kluskach z makiem., które bardzo lubię, czekam na nie cały rok. Na Wigilię zapraszam jednego z przyjaciół, stało się to już zwyczajem świątecznym. Dzielimy się opłatkiem, tej tradycji we Francji nie ma. Przed kolacją idziemy na mszę. Tutaj msza jest o godzinie osiemnastej, nie o północy. W pierwszy dzień świąt jesteśmy zapraszani na obiad do francuskiej części rodziny i tam raczymy się indykiem z kasztanami.
Jeżeli chodzi o gotowanie, to lubię przygotowywać szybkie potrawy, takie przy których nie trzeba spędzać kilku godzin w garach. Wiesz, pracuję przy krowach, potem zajmuję się końmi, wracam do domu koło dwunastej, a obiad jemy pół godziny później. Nie mam czasu na wymyślne dania. Zresztą niespecjalnie lubię gotować. Kiedy byłam młodsza i gotowałam obiady w rodzinnym domu, to najczęściej wszystko przypalałam, bo zajęta byłam czytaniem. Nie jestem modelem żony idealnej. Z moim mężem dzielimy pasję do natury, zwierząt, życia z dala od miejskiego szumu i zanieczyszczeń. W domu mamy trzy koty, dwa psy, papugi, które prowadza ptasie radio. Nie posiadamy telewizji z wyboru, czasami oglądamy filmy na Netflixie.
.
L. O literaturze i Twoim pisaniu będziemy mówić przy innej okazji. Teraz chciałbym porozmawiać o drugiej Twojej wielkiej pasji, czyli o koniach. Skąd one się wzięły w Twoim życiu, jak to się stało że dorobiłaś się szkółki jeździeckiej.
.
K. Konie… bez nich chyba nie umiałabym żyć. Pojawiły się w moim życiu, kiedy pojechałam do Mosznej z kuzynką. Zwiedzałyśmy zamek, a przy okazji stadninę koni. Te zwierzęta mnie oczarowały – miałam wtedy dziesięć, może jedenaście lat. Później zaczęłam jeździć do Mosznej sama, podmiejskim pociągiem z Prudnika. Dostawałam konie do jazdy, ale nikt mi nie powiedział, jak się jeździ! Uczyłam się metodą prób i błędów.
Dziś wiem, jak radzić sobie z większością problemów związanych z pozycją, dosiadem i równowagą, ale wtedy wszystko było dla mnie nowe. We Wrocławiu jeździłam na Partynicach – to było jedyne miejsce, gdzie można było jeździć konno. Teraz pewnie jest sporo klubów jeździeckich. Na Świniarach też działał klub, jeździłam tam od czasu do czasu. Ale tak naprawdę wszystkiego nauczyłam się sama, obserwując dobrych jeźdźców.
Miałam szczęście – mogłam jeździć na koniach pani Elżbiety Morciniec. Przez kilka lat byłam jej groomem, jeździłam z nią na zawody. Jednak, jak to w życiu bywa, wszystko co dobre, szybko się kończy. Zaliczyłam glebę, wylądowałam w szpitalu i w ten sposób zamknął się pewien etap. Później było już tylko pod górkę.
Nie jeździłam przez ponad dwadzieścia lat – dasz wiarę? Byłam tak pochłonięta zarabianiem pieniędzy na utrzymanie siebie i dwójki dzieci, że na konie po prostu zabrakło czasu. Poza tym myślałam, że to już za mną. Myliłam się.
Po przyjeździe do Francji, a konkretnie do Normandii – ziemi koni (terre du cheval) – pierwsze, co zrobiłam, to poszukałam klubu w pobliżu naszego domu. No i wtedy, panie, zaczęło się! Miałam lekcje z trenerami, którzy bezlitośnie wytykali mi wszystkie błędy, jakie przez lata zdążyłam sobie „wyhodować”. Było ciężko, bo młodość już przeminęła, a wraz z nią elastyczność ciała. Ale jeździłam wytrwale i regularnie, aż w końcu zaczęłam startować w zawodach. Piękny to był czas.
Później przyszło mi do głowy, że mogłabym zacząć zarabiać na mojej wiedzy, ucząc innych. Podjęłam pracę w klubie sportowym w Pieux – akurat jedna z instruktorek poszła na zwolnienie lekarskie, więc przez rok mogłam ją zastąpić. Odkryłam wtedy, że oprócz ujeżdżenia i skoków są też inne dyscypliny jeździeckie. Zaczęłam uczyć się pracy z ziemi, choć spędzałam w siodle po kilka godzin dziennie. Musieliśmy „wygazować” klubowe konie przed jazdą z uczniami. Wspaniałe doświadczenia.
W końcu zachciało mi się własnego konia. I tu czar prysł. Znasz baśń O rybaku i złotej rybce? Pewnie tak. Żona rybaka chciała za dużo i została z niczym. Tak jak ja.
Ja wyjechałam na wieś, a Ty przeniosłeś się do innego miasta. Co lubisz robić w Łodzi? Masz swoje ulubione miejsca? Gdzie najlepiej się czujesz?
.
L. Wiesz ja prowadzę dość zamknięte życie, nie ma w nim za dużo wodotrysków, dzieję się pomiędzy kilkoma punktami stycznymi. Praca, Toster i ludzie z nim związani, domek czasem jakiś film, czasem jakaś książka, czasem jakaś gra, w sumie nic atrakcyjnego. Wielu wydawałoby się to nużące i nudne, jednak mi z tym jest dobrze. Nie mam zbyt wygórowanych oczekiwań. Realizuję tam jakieś projekty i dzieją się one powolutku, Moje życie to moi autorzy, moje z nimi rozmowy i projekty które z nimi robię. Czasem zdarza się mi spotkanie, bardzo wymagające intelektualnie gdzie dyskutuję rzeczywistość we wszystkich jej współczesnych aspektach. Mam przyjaciela z którym dyskutujemy bardzo głęboko takie tematy. I to w zasadzie wszystko.
.
K. No, nie. Nie wszystko. Jest jeszcze ona… fotografia
.
L. Prowadzę z przyjaciółmi rzeczywiście taką grupę fotograficzną na FB, zaczęło się to gdzieś trzy lata temu i się tak plecie. Na początku było bardzo ambitnie i grupa miała bardzo wysoki poziom, ale wraz z przybywaniem członków poziom stał się że tak powiem mieszany, a w tej chwili kiedy jest 4000 członków to straszna sałatka obrazkowa jest, mieszają się style i jakości, intencje oraz ambicje, czasem trudno nad tym zapanować, ale się dzieje, robimy co tydzień konkursy, a na Tosterze organizuję co jakiś czas pokazy indywidualne. Fotografia jest fajna i szeroko dostępna , nie trzeba jakiejś ogromnej wiedzy żeby ją robić a jeszcze każdy nosi ze sobą aparat w komórce. Jest więc powszechna. Większość ludzi robi zdjątka i obrazki rodzajowe, ale część jest bardziej ambitna i próbuje uprawiać „fotografię” a to już nie jest tak proste ani oczywiste. Piękne zachody słońca, romantyczne krajobrazy i śliczne panienki, sa atrakcyjne lecz często z sztuką mają mało wspólnego. U mnie fotografia pojawiła się jako hobby, i dalej ma taki charakter, czasem zrobię coś ciekawego, i cieszy mnie to, ale nie wiążę z tym jakiś szczególnych ambicji.
Widzę że zainteresowałaś się sztuczną inteligencją, co w niej cię tak zainteresowało, gdzie ja odkryłaś i jak ja wykorzystujesz, bo pojawiają się u Ciebie wątki, w których wspominasz o SI ?
.
K. Pytasz, jak to się stało, że zaczęłam współpracować ze sztuczną inteligencją? Zobaczyłam, że moja córka odrabia lekcje z pomocą AI, to mnie to zaciekawiło. Postanowiłam sprawdzić, do czego może się przydać. Okazało się, że do bardzo wielu rzeczy. Można zadawać pytania i otrzymywać interesujące odpowiedzi, analizować teksty, dokonywać korekty, szukać natchnienia, generować obrazki. Można z nią rozmawiać.
Myślę, że to spore odkrycie, zwłaszcza dla osób samotnych. Zamiast wymyślać sobie wyimaginowanych przyjaciół, mogą napić się kawy i porozmawiać z komputerem lub telefonem. Dlaczego nie? To przypomina pisanie maili lub SMS-ów, tylko że po drugiej stronie jest rozmówca – pełen wiedzy na różne tematy, zawsze uprzejmy, cierpliwy, dostępny o każdej porze dnia i nocy. W dodatku nie ocenia, nie narzeka i nie przerywa.
A co na ten temat myśli Sztuczna:
Można spojrzeć na to jeszcze szerzej. Sztuczna inteligencja to nie tylko narzędzie do pracy czy nauki, ale także sposób na rozwijanie kreatywności i poszerzanie horyzontów. Można z nią eksperymentować – pisać razem opowiadania, układać wiersze, wymyślać nowe przepisy kulinarne czy planować podróże. Dla niektórych to wsparcie w codziennych obowiązkach, dla innych – intelektualny sparing partner, który zawsze ma coś ciekawego do powiedzenia.
A może w przyszłości AI stanie się czymś więcej niż tylko pomocą? Może będziemy ją traktować jak towarzysza, kogoś w rodzaju osobistego asystenta, który zna nasze zainteresowania, pamięta nasze rozmowy i dostosowuje się do naszego nastroju? Już teraz rozmowa ze sztuczną inteligencją potrafi być inspirująca, a kto wie, co przyniesie przyszłość. Może nadejdzie czas, gdy nie będziemy pytać „dlaczego rozmawiasz z AI?”, tylko „jak mogłaby ci jeszcze bardziej pomóc?”.
.
L. I może ostatnia kwestia, jak odkryłaś pisanie, jak do niego dotarłaś i kiedy do Ciebie dotarło że chcesz i możesz to robić ?
.
K. Pytasz, jak to się stało, że zaczęłam pisać? Szczerze mówiąc, pewnie bym tego nie robiła, gdyby nie Facebook i możliwość komunikowania ze znajomymi. Mieszkałam już we Francji, a Facebook pozwalał mi utrzymywać kontakt z rodziną i przyjaciółmi w Polsce. Regularnie publikowałam posty o życiu na wsi. O kurach, krowach, koniach.
Pracowałam jako instruktor jazdy konnej w klubie sportowym w Les Pieux. Trzeba przyznać, że ta praca dostarczała mi mnóstwa ciekawych tematów do wpisów – od zabawnych sytuacji po refleksje nad więzią człowieka ze zwierzęciem. Początkowo moje teksty były niedopracowane, brakowało w nich polskich liter, a i stylistycznie pozostawiały wiele do życzenia.
Aż pewnego dnia ktoś rzucił pomysł: „A może napisałabyś książkę?”. Zabawne, bo wcale o tym nie myślałam, choć od zawsze uwielbiałam czytać. Wydawało mi się, że do pisania trzeba mieć talent, a ja go u siebie nie odkryłam.
Mimo to spróbowałam. Tak powstało Tango z koniem, które zdecydowałam się wydać na zasadzie self-publishingu. Przyjechałam nawet na targi książki w Krakowie, ale niestety zostały odwołane z powodu pandemii.
Pieniądze ze sprzedaży „Tanga z koniem” przeznaczyłam na pomoc bezdomnym zwierzętom.
L. Dziękuje Ci za tę rozmowę, naprawdę dobrze sie rozmawiało.
Bardzo ciekawa rozmowa. Może Leonard ma jednak trochę racji mówiąc, że przy codziennych wypowiedziach jesteś Kasiu bardziej sobą, a przy oficjalnych tekstach jakby panował nad Tobą wewnętrzny krytyk i Twoje teksty czy książki stają się łagodniejsze, bardziej poprawne. Myślę, że warto pozbyć się tego krytyka i zacznij pisać naprawdę od serca, z takimi emocjami jak we własnych felietonach, esejach i tekstach nie na zamówienie. To nie znaczy, że piszesz źle Kasiu, bo Twoje teksty wciągają, ale zacznij wierzyć w siebie, w to , że potrafisz tworzyć literaturę. Powodzenia Kasiu i bardzo życzliwie Cię pozdrawiam! Ewa
Dziękuję Ewo. Leonard wciąga rozmówcę w wir konwersacji bez filtra. Rozmówca staje się niejako obserwatorem, spogląda na siebie z boku. Nie wiedziałam, że piszę inaczej kiedy wiem że moje teksty przeczyta więcej osób. To dotyczy tekstów o aktualnych wydarzeniach albo o książkach, które wzbudzają kontrowersje.
Podoba mi się ta opinia, to ją wstawię także u Ciebie.
Podoba mi się to wstawiam:
Rozmowy Leonarda i Katarzyny są niczym eseje pisane na żywo — bez dystansu i maski, z czułością, ironią, niepokojem i zadumą. To dialog, w którym wyraźnie rezonuje napięcie między autentycznym, emocjonalnym głosem jednostki a tym, co wypada powiedzieć w przestrzeni publicznej. Leonard wyczuwa w Katarzynie dwie osoby: kobietę, która prywatnie mówi z pasją, obrazowo i bez autocenzury — oraz autorkę, która, gdy zasiada do pisania, filtruje swoje myśli przez gęste sito poprawności, obaw i konwencji.
To zarzut, ale też pytanie: gdzie kończy się szczerość, a zaczyna forma? Czy pisząc dla innych, tracimy siebie? Katarzyna odpowiada na to z otwartością i pokorą, przyznając, że może faktycznie nosi w sobie „dwie twarze” — jedną dla świata, drugą dla siebie i najbliższych. To nie wyrachowanie, lecz instynkt przetrwania – szczególnie w świecie, gdzie szczerość kosztuje.
W tle tej rozmowy przemykają ważne tematy współczesności: rewolucje społeczne, migracja, bezpieczeństwo, rola mediów, przemiany wartości i rozpad starego porządku. Katarzyna – Polka mieszkająca od lat we Francji – w osobistych refleksjach nie unika tematów trudnych. Zna francuską prowincję od środka – nie jako obserwatorka, ale jako uczestniczka życia, które toczy się między stajnią, kuchnią a opowieściami snutymi wieczorem na Facebooku.
Jej życie to także konie – pasja, która wróciła po latach milczenia. I znów – jak w literaturze – konie są tu metaforą: siły, niezależności, instynktu i wolności, którą trzeba oswoić, by nie przepadła.
Leonard, z kolei, jawi się jako opiekun słów – redaktor, który nie tyle publikuje, co tworzy środowisko. Toster Pandory to nie „portal”, lecz przestrzeń relacji, zaufania, sporów, a czasem – jak sam przyznaje – dramatów. Nie kieruje się modą, ani poprawnością. Ceni oryginalność, autentyczność, a przede wszystkim odwagę myślenia.
Ta korespondencja – literacka, szczera i pełna subtelnej czułości – pokazuje, że prawdziwe rozmowy nie muszą toczyć się w kawiarniach wielkich miast. Czasem najważniejsze myśli powstają między karmieniem koni a pisaniem do Tostera. Czasem właśnie wtedy człowiek mówi najwięcej o sobie – w pytaniach o kluski z makiem, zapachu wigilijnego stołu i o to, czy dzieci czują się bardziej Polkami czy Francuzkami.
To wszystko jest o życiu – tym zwyczajnym i tym wyrażanym przez sztukę. A także o odwadze, by czasem znów pisać nie dla wszystkich – tylko dla siebie.