.

Koncert 

fragment opowiadania„Stop klatka” z tomu „Ciśnij piorunem nawet w śmierć”

.

Dużo upłynęło czasu, nim w jednym paśmie dźwięków o pozornie jednakowym brzmieniu rozpoznane zostały różne opowieści.  Zanim to się stało pianista musiał grać! 

Muska klawisze długimi palcami, nie czuje chłodnego dotyku instrumentu.

Nie sposób opowiedzieć tłumowi gapiów o perwersjach, jakie tworzy zorany zmęczeniem umysł podczas cichych rozmów z samym sobą. On! Tak bardzo tego pragnie, że niemal gwałtem wydziera Bogu z alkowy cząstkę istnienia zmarłej, by czuć obecność, której nie ma!

Ma dwadzieścia siedem lat i gra melodię, jedną z wielu, którą dyktuje mu umysł. Improwizuje. Patrzy po widowni. Uderza w klawisze, oblicza podskakują, wzrok tłumu śledzi go uważnie, ich napięte rysy przepowiadają rodzące się uczucie, uwielbienie dla talentu. 

Ilekroć czuje wstręt do samego siebie (…) na myśl przychodzi mu droga twarz, marzenie stworzyło nowy jej wizerunek, który mówi do niego. Chętnie i łatwo poddaje się temu złudzeniu. Często słyszy słowa, że nie powinien sobą pogardzać. Jakże nie powinien! Jakże nie powinien, skoro tworzy, gra to, czego ci próżniacy oczekują, nie ma tej odwagi, którą mieć powinien!

– Nie można mózgu, ciała potępiać za brak odwagi na to, by znieść pogardę – cichutko szeptała w jego prawym pulsie. 

– To kimże jest człowiek – jęczał – który dba o dobre imię wśród tych, których nie szanuje?

Pianino milknie. Cisza dudni w uszach. Gruby człowiek podrywa się z miejsca. Szybko przebierając krótkimi nóżkami mknie za scenę.

– On nie może tego zrobić – piszczy zadzierając do góry głowę – to nas wszystkich pogrąży, wiem!

Przyglądam się mu z politowaniem. Jestem wysoką, smukła konferansjerką, która od lat prowadzi liczące się w branży koncerty. 

– Wiem, że to zrobi! Widziałem jego twarz, widziałem oczy – bełkocze gruby, mały człowiek.

– O co ci chodzi? Nawet jeśli zmieni występ, jeśli zagra coś innego niż planowaliście, to nie spowoduje skandalu, opanuj się. 

– Ty nie rozumiesz, nie słyszałaś tego, co on zagra, to… – szuka w głowie odpowiedniego słowa – to szalona muzyka, nie zniesiemy jej psychicznie, postradamy zmysły.

– Ha, ha, ha – reaguję – nie przesadzaj – ziewam – nie ma muzyka takiej siły, żeby mogła pokonać ludzi, zresztą oni i tak są ułomni.

– Ułomni – powtarza bezmyślnie gruby mały człowiek, przez chwilę nie spuszcza oczu z moich wąskich ust, jakby chłonął oddech usłyszanego słowa, po czym szybo odwraca głowę. Widzę, że mdłości podnoszą mu jelita do gardła. Idąc za nim, zdaję sobie sprawę, że w myślach recytuje usłyszany wyraz. Potem słyszę przez drzwi toalety, że między jednym spazmem wymiotów, a drugim, nadal go powtarza. W końcu spuszczając wodę, wyobrażam sobie, że zerka w lustro, zastyga przez moment w bezruchu, przygląda się spoconej twarzy i już spokojnie, jak po załatwieniu trudnej, ale ważnej sprawy szepcze:

– Mówiłem do człowieka w jego języku a on nie zrozumiał ani słowa – wyciera ręce w papierowy ręcznik, zakłada szary kapelusz, do tej pory walający się obok klozetu i wychodzi nucąc skoczną melodię. Nie zauważa mnie. 

Agnieszka Czachor

5
0

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *