.

Grupa, tłum, presja, podporządkowanie, indywidualista.

.

Szkoła uczy podporządkowywania się poleceniom. To oczywiste, tam rządzą nauczyciele, którzy muszą w jakiś sposób okiełznać nieraz spore grupy młodych ludzi. Jednak nie jest to tekst o dobrym sposobie edukacji albo złym. 

Pamiętam, że w podstawówce czasem wysyłano nas do niedalekiej przybudówki, w której mieściła się biblioteka. Pewnego dnia wysłano mnie z dwiema koleżankami, aby pomóc pani. Najpierw było układanie książek, później ścieranie kurzu, a następnie mycie podłogi. Mycia podłogi odmówiłam. Był wrzask, złorzeczenie, wyzywanie i wskazywanie paluchem na ścierę leżącą koło mnie. A im większy był nacisk, tym bardziej szłam w zaparte. W końcu powiedziałam, że teraz powinnam być na lekcji, a nie myć podłogę. O!!! to już myślałam, że niebo mi się na głowę zawali. Koleżanki czmychnęły, a pani kazała mi siedzieć długo po lekcjach i groziła obniżeniem zachowania. Ciągle każąc mi się brać za ścierę, miotła się po maleńkim pomieszczeniu i aż ją ręka świerzbiła, żeby mnie spoliczkować. Już się ściemniało, kiedy pozwoliła mi wyjść. Podłogę musiała sobie umyć sama. 

Co tutaj się wydarzyło?

Zwolniono nas z lekcji, żeby pomóc przy książkach. Kurz, ok. I tak na książkach był. Pal sześć, ale podłoga to już było za wiele, poczułam się wykorzystywana i do tego zmuszana do robienia czegoś innego, niż tego po co przyszłam do szkoły. W moim przypadku nie zadziałała psychologia bezrefleksyjnego posłuszeństwa. 

Rzecz jasna indywidualiści nikomu nie są na rękę, poczynając od szkoły. Mimo, że w społeczeństwie od zarania dziejów były jednostki myślące samodzielnie i nie liczące się z opinią tłumu, to również było sporo osób będących konformistami, bo gdy tamci podejmowali ryzykowne wyprawy, to gatunek mógł przeżyć dzięki tym drugim. 

Psychologia tłumu dość dobrze tłumaczy presję, jaką wywiera społeczeństwo na osoby, które nie chcą się mu podporządkować. Nie odpowiada im ich ideologia, nie chcą jeść tego, co im większość nakazuje, nie krzyczą haseł, które im nie odpowiadają. Każdy indywidualista odczuje ulgę, kiedy przeczyta książkę Gustave’a Le Bon, bo dzięki niej zaakceptuje to kim jest. Ponieważ każde sprzeciwienie się grupie, w takich osobach budzi dyskomfort i pewnego rodzaju wyrzuty sumienia, bo wpajano im, że mają słuchać i powinni iść za innymi. Tymczasem przychodzą takie momenty, że mówią: nie! Co zwykle nie spotyka się z przychylnym przyjęciem.

 Ostatnie sceny w „Chłopach” pokazują w doskonały sposób jak działa presja grupy. Mimo, że Anetek jakimś tam uczuciem darzył Jagnę, to kiedy go pytają, jakie jest jego zdanie (nie cytuję) na temat tego, że ją wieś wygnać chce. On odpowiada: w gromadzie żyję z gromadą trzymam. Nie odważył się sprzeciwić, albo był konformistą i nigdy nikomu by się nie sprzeciwił. Obojętnie jakie by były warunki. 

Idzie grupa znajomych (młokosów) w nocy na cmentarz z psem, pies obsikuje groby. Odmawiam. Nie ze strachu, a dlatego, że mi się kłuci to zachowanie z moim światopoglądem, z szacunkiem do tych ludzi, których ciała są tam pochowane. Wolę zostawić grupę niż robić coś, co się kłóci z moimi wewnętrznymi przekonaniami. I tutaj warto wspomnieć na czym polegał eksperyment Ascha. Usadzili kilka osób w ławkach. Tylko jeden był człowiekiem z zewnątrz, reszta aktorzy. Po czym prowadzący zaczął pokazywać cyfry na planszach, a nad tymi cyframi były słupki, które informowały, która cyfra jest większa. Na początku grupa zgodnie podawała prawidłowe odpowiedzi, ale po pewnym czasie aktorzy chórem zaczęli podawać błędne. Czyli dwa jest mniejsze od jeden. Człowiek z zewnątrz najpierw miał głupią minę i niepewnie podawał mimo wszystko prawidłową odpowiedź, ale aktorzy konsekwentnie podawali błędne. W końcu ten człowiek zaczynał mówić jak oni, mimo że myślał zupełnie inaczej, ale nie chciał odstawać od grupy. 

Mówimy „nie” z różnych powodów, często dlatego, że uważamy to za słuszne. Mamy przekonanie, iż idąc za tłumem zdradzamy samych siebie, a to silniejsze uczucie, niż strach przed tymże tłumem. Należy pamiętać, że pod względem intelektualnym tłum zawsze stoi niżej od pojedynczego człowieka. Co się tyczy zaś jego czynów, to one zależą od okoliczności i mogą być lepsze lub gorsze. O wszystkim decyduje, jak pisze Le Bon, sposób wywierania sugestii na tłum. Mimo, że sama mam negatywny stosunek do tłumu, to jeśli zerkniemy na historię, musimy przyznać, że tłum bywał/bywa zbrodniczy, ale i bohaterski. Jednak warto mieć świadomość, że tłum jest igraszką zewnętrznych wpływów i potrafi się błyskawicznie dostosować do zmian, które następują jedne po drugich. 

Sprzeciwienie się myciu podłogi na rozkaz bibliotekarki wcale nie jest zabiegiem humorystycznym choć wielu mogło mieć takie wrażenie. Sprzeciwienie się w tak młodym wieku rozkazowi, który nie był powiązany bezpośrednio z tłumem, a bardziej z presją instytucji, spowodowało, że później coraz częściej się sprzeciwiałam, ale nie dla samego buntu. Zawsze to miało sens. Tamto, dawne odmówienie wykonania polecenia sprawiło, że poczułam się silna. Za młodu byłam dzieckiem nieokiełznanym, ale na początku szkoły wybito mi to z głowy pasem. Ucichłam, jakbym weszła w hibernację, ale jak się okazało nie zmieniono mi charakteru, bo są takie sytuacje, takie sprawy, kiedy nie można się na nie godzić. Można cierpliwie milczeć i siedzieć w kącie przez długi czas, ale w końcu dochodzi do głosu prawdziwa natura człowieka. I nie jest to natura zła. Mam na myśli człowieka uczciwego, który ma odwagę powiedzieć: nie wykorzystuj mnie, nas. Jesteś dorosły, ale nie wolno ci tego robić. Mogę ci pomóc, ale tylko z własnej woli. 

Moje dzieciństwo to czyny społeczne, których nie znosiłam i nie brałam w nich udziału, bo jako córka rolników miałam w domu te same „roboty” do wykonania, co moi koledzy w czynie społecznym, dlatego nikt mnie nie ścigał za brak subordynacji. Odmówiłam także bardzo surowej nauczycielce rosyjskiego, która, uważając, że robi mi zaszczyt, chciała mnie dopisać do kółka językowego. Odmówiłam, choć się zdenerwowała to znowu konsekwencji nie poniosłam. Trochę się bałam, bo wtedy się nie odmawiało takim „fuchom”, ale chroniło mnie to rolnictwo. Kiedy to pojęłam, to przestałam się bać.

Klasa to nie tłum, to grupa ludzi o podobnych celach i interesach, ale ta grupa również może wytwarzać presję na osobę odstającą, ale może też stać się tarczą tej osoby, albo jest jeszcze jeden wariant, osoba zbuntowana, stając w obronie osoby odrzuconej ma siłę podnieść jej prestiż i sprawić, że grupa ją przyjmie i to bez szemrania. Bez dyskusji czy kłótni. Po prostu. Bez słowa. 

Dwa razy w życiu zdarzyło mi się, że grupa stanęła za mną, mimo że tego nie oczekiwałam. Raz w podstawówce, kiedy miałam mieć obniżone zachowanie i raz na studiach. Po co o tym piszę? Żeby udowodnić, że znam temat z autopsji. To, że coś mówiłam, albo robiłam wbrew przyjętym zasadom, nie oznaczało, że oczekiwałam ratunku z zewnątrz. Jednak należy szybko sprostować, że byłam osobą cichutką, spokojną, tylko czasem wstępował we mnie jakiś duch wojownika, zagubiony Ares. Jednak skończę wątek. Trzeba to przeżyć, aby zrozumieć, co się czuje, kiedy grupa ludzi bezinteresownie staje w twojej obronie. Grupa osób niezgranych, różniących się skrajnie, bez wcześniejszych ustaleń, wstaje jak na rozkaz i mówi, że nie zasłużyłam na karę. I trzeba widzieć minę nauczyciela. Takich sytuacji się nie zapomina. Równie dobrze mogliśmy wszyscy dostać zachowanie nieodpowiednie, ale tylko głupiec nie doceniłby takiej solidarności. I tutaj role się odwróciły, nauczyciel, mimo że lider, uznał, że lepiej posłuchać grupy, że grupa wie lepiej, bo nie zasłania się własną piersią kogoś, kto na to nie zasługuje. Tym bardziej, że po tak niezgranej klasie nikt nie oczekiwał czynów heroicznych. 

Nie zachęcam do takich buntów, bo rzucanie współpracy jednej, drugiej, trzeciej bo pismo zdradza swój światopogląd, pod którym nie możesz się podpisać, bo będziesz identyfikowany z zasadami, którymi gardzisz, nigdy nie jest bezbolesne. Bo wystawiają cię na żer za trudne tematy, boś niby najodważniejszy. To nigdy nie jest bezbolesne, powtarzam. Zawsze później przychodzi refleksja czy nie za bardzo kozaczę? Może trzeba było zgiąć kark? Zagryźć zęby. Ta refleksja przychodzi zwłaszcza wtedy, kiedy zostajesz na lodzie. 

Ale, kiedy minie czarny dzień/dni, a zawsze mijają. To jesteś zadowolony i wiesz, że zrobiłbyś to jeszcze raz, bo to twoja natura. Charakter, którego jeśli nie będziesz słuchał, to zaczniesz być nieszczęśliwy. 

Może być jeszcze inaczej. Masz cel i wbrew temu co ci wszyscy dookoła radzą idziesz ku niemu. Wtedy zagryzasz zęby, znosisz szykany, wstajesz o czwartej rano i przez las brniesz po śniegu, siadasz na najtrudniejsze konie, bo to twoja pasja. Spadasz, kaleczysz dłonie i pękają ci kości, ale nie rezygnujesz, bo tak ci każe twoja natura, bo jesteś z nią w zgodzie. I to daje ci siłę. W końcu osiągasz ten cel, bo wytrwali zawsze go osiągają. Uczciwi zawsze zdobywają szklane góry, tylko nie mogą się patrzeć za siebie. I nigdy po trupach. Aby zawsze można było spojrzeć sobie w twarz. Nawet jeśli poprzez łzy.  

Tłum jest przerażający, bo nieokiełznany. Nieprzewidywalny. Podniety, którym tłum ulega mogą być szlachetne, ale i okrutne, bohaterskie, albo małoduszne, ale są prawdziwie władcze. Tak władcze, że interes pojedynczego człowieka przestaje mieć znaczenie.

Dlatego jestem za indywidualizmem. Dlatego fascynuje mnie każdy kto jest indywidualistą, który ma swoje zdanie i swoje zasady, którym jest wierny. Kto kroczy własną ścieżką. Nie jest to łatwe, ale w końcowym rozrachunku warte wszystkiego. 

Ayn Rand zwraca uwagę, że indywidualizm może być też fałszywy. Sam indywidualizm jest zasadniczym komponentem filozofii obiektywizmu. Jestem za definicją indywidualizmu nazwaną przez nią etyczno-psychologicznym. W tym rozumieniu indywidualizm domaga się, „aby człowiek myślał i formował osądy samodzielnie, niczego nie ceniąc wyżej od autonomii swojego intelektu.” Jednak nawet tutaj tkwi niebezpieczeństwo fałszu, który wprowadzili sami jego gorący zwolennicy, gdyż jego pojęcie przeinaczyli i zdeprecjonowali, bo zapragnęli zatrzeć różnicę między osądem niezależnym, a subiektywnym kaprysem. Czyli jego wyznawcy utożsamiają go nie z niezależną myślą, lecz z niezależnym odczuwaniem. „Tymczasem nie ma czegoś takiego jak niezależne uczucia, niezależny może być tylko umysł.”

Agnieszka Czachor

4
0

3 komentarze

  1. Cześć Agnieszko,
    Interesujące rozważania. Szczególnie w czasach, gdy cywilizacja Zachodu kruszy się na naszych oczach. Z jednej strony stworzyli ją wielcy indywidualiści, ktirzy umieli zasiać wielkie idee ze swojej głowy w umysłach innych ludzi. Tym jest spoleczenstwo -konsensusem między indywidualizmem jednostek, a dobrem grupy, ktorej interesom ma sluzyć.
    Jestem za samodzielnym myśleniem, stawianiem pytań i niestrudzonym dochodzeniem do odpowiedzi. Jestem też za współpracą ludzi dla wspolnego celu, bo jest czymś wielkim znaleźć wspólny cel. Nawet Ayn Rand w Atlasie zbuntowanym gloryfikuje indywidualizm nie dla niego samego, tylko dla sprawiedliwszego świata, który ma powstać ze współpracy wielkich wolnych ludzi. Pytanie mam tylko czy to już w tym punkcie nie jest bardziej idealizm, niż obiektywizm. Dlaczego? Bo nie da się przeszczepić pragnienia jednego umysłu w drugi. Dlaczego? Bo każdy człowiek ma wolną wolę. I zwyczajnie coś go może uwięzi s jakiejś niedoskonałości, marazmie, zahibernować, jak sama piszesz.
    Pamiętam jak czytając Rok 1984 Orwella cały czas kibicowałam miłości bohaterów, wierząc, że miłość jest jedyną siła, która ma moc zwyciężyć system – jej jednej nie da się kontrolować, jak pisze Orwell. A jednak tam nie zwycięża, nie w sensie oczywistym. Bo przecież można uznać, że aktem miłości i ochrony czlowieka kochanego jest zaprzeczenie miłości. Czy można? Nie wiem. U Orwella zwycięża instynkt samozachowawczy, czyli hibernacja właśnie.
    Trzymam się myśli najbardziej pozytywnej z możliwych. Jest i zawsze będzie i jednostka, grupa (zbiorowość świadoma tego, co ją łączy i po co się zbiera) i tłum (zbiorowosc przypadkowa, chaotyczna). Zawsze będą interesy jednostki, interesy grupy i coś, co wprawia tłum w ruch. Człowiek ma wolną wolę, to znaczy rozum i serce dane po to, by rozpoznał, co dla niego dobre i to wybierał. To, czy używa swoich władz – natury, rozumu, woli, uczuć – by wybierać dobro, to już inna sprawa. Ważne, że mamy dane wszystko, by stawać się tym, kim chcemy być.

    Pozdrawiam ciepło

    1. Miło Cię widzieć Olgo 🙂 Ciekawie poszerzyłaś temat, faktycznie patrzysz dalej. Sama go zlokalizował tylko w jednym człowieku, w jego walce o to, aby tłum mu nie narzucał tego jak ma żyć. Ale faktycznie jest też, jak zwykle, druga strona medalu. warto by było spojrzeć też tak jak Ty. Co do obiektywizmu, mimo tego, że wiele zagadnień mi odpowiada, to uważam, że to jest raczej utopia. Bardzo pociągająca, ale utopia. Ściskam Cię mocno!

      Agnieszka Czachor
  2. Temat skłania do myślenia. Ile we mnie indywidualizmu, ile skłonności do bycia takim samym jak inni? Czy potrafię powiedzieć nie temu, co wpojono mi w domu i w szkole? Czy umiem iść własną drogą? Trudne pytania. Czasem się wydaje, że tak, a potem okazuje się, że nie, że upadam pod tak zwanym trzeba i wypada. Zdarza się też odwrotnie. Mówię nie, choć wcześniej wcale bym się tego po sobie nie spodziewała. Tak różne zachowania nie pozwalają mi zdefiniować siebie jako indywidualistę, ani w żaden sposób określić od czego indywidualizm zależy, czym dla mnie jest i czym nie jest. Na pewno jest byciem sobą, ale to też brzmi zagadkowo i wiąże się z kolejnymi pytaniami, co jest mną, a co do mnie nie należy, co tylko wtłoczyli we mnie inni, rodzice, nauczyciele, autorytety, otoczenie?
    Ciekawa refleksja i dobrze się czyta.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *