.
Moda na czytanie nie łagodzi obyczajów
.
Uważa się, że społeczeństwo masowe jest bierne, że można je ugniatać niczym plastelinę i narzucić, co się mu ma podobać, a co nie. Wielu badaczy tak na to patrzy. Jednak, gdyby spojrzeć od innej strony, to powinna nas zdziwić niesłabnąca popularność powieści Paula Coelho i Williama Whartona, na których krytycy nie zostawiają suchej nitki.
Podobnie może dziwić potężna popularność „Harry Pottera” czy „Kodu Leonarda da Vinci”. Skąd się to bierze? Zastanawialiście się? [ Marcin Rychlewski, Książka jako towar książka jako znak]
Odpowiedź jest bardzo prosta: z potrzeby, twierdzi autor.
Wyżej wymienione książki zaspokajają potrzeby społeczeństwa masowego, potrzeby, których powstanie nie miało nic wspólnego z opinią krytyków czy mądrych tego świata.
To nie są potrzeby nowe.
Rowling i Brown popłynęli na fali magiczno-okultystycznej mody. Doskonale wpasowały się w ideologię New Age, która pojawiła się wiele, wiele lat wcześniej, ale odbiorca tych książek nie zawracał sobie głowy poznawaniem „źródeł”. Brown „poszedł” dalej, bo jego dzieło przestano postrzegać w kategorii fikcji literackiej, a zaczęto dopatrywać się w nim „materiału” historycznego. „Teorie spiskowe” plus konotacje religijne dają jak widzimy niezwykle chodliwą twórczość. Można by jeszcze dołożyć ufo, strefę X i dopiero byłby sukces.
Potrzeba rodzi przymus jej zaspokojenia.
Coelho i Wharton nie pisali o niczym nowym, cóż to były za pragnienia? Pragnienie, żeby być szczęśliwym, akceptowanym, kochanym i różowym na twarzy. Zerknijcie na facebook, co tam się dzieje i to dzieje się od lat? Na wielu tablicach pojawiają się tylko cytaty, cytaty z serii tych „hura optymistycznych”. To nie są treści refleksyjne, inteligentne, skłaniające do myślenia. Nie, nie. One przekazują czysty komunikat.
Możesz wszystko.
„Wystarczy, że uwierzysz, a cały Wszechświat przyjdzie ci z pomocą” – nie piszą, w co masz uwierzyć, po prostu; sam wiesz. „kropla drąży skałę”, „przyjaciel to ten, który powie ci prawdę”, „nigdy nie oglądaj się za siebie”, „kiedy się przewrócisz, podnieś się”, „jutro będzie nowy dzień”. Nie byłoby w nich niczego dziwnego, gdyby nie to, że to są oczywistości, a strony książek obu panów, również pełne są takich właśnie oczywistości, ale odbiorca tych oczywistości z jakiegoś powodu potrzebuje. Chce się ślizgać po powierzchni własnych kłopotów udając przed sobą samym, że karmi swoje serce mądrościami.
Na pewno tego chce.
Gdyby tak nie było ani te książki, ani blogi z tymi cytatami nie byłyby tak popularne. Jednak napisz cytat mądrzejszy, cytat niejednoznaczny, a zaraz spostrzeżesz, czego ludzie pragną. Z jednej strony całymi grupami ogląda się na yotube filmiki wstrząsające, pokazujące egzekucje a z drugiej strony pragniemy myślenia nieskomplikowanego, prostych komunikatów typu: „idź przed siebie”, „nocą jest ciemno”. Tak jakby ktoś miał nas utwierdzać w tym, że oglądany świat faktycznie istnieje; niebo jest niebieskie, doba ma dwadzieścia cztery godziny, a człowiek jest tak zbudowany, że najczęściej idzie przed siebie, jeśli do tyłu, to bywa okrzyknięty wariatem.
A teraz do tych pisarzy dołączmy jeszcze jednego.
Doszły mnie słuchy, że istnieje na grupach książkowych konflikt między zwolennikami Cohello a Murakamim. Konflikt przybierający agresywny ton, co może dziwić, bo zdawać by się mogło, że książka należy do takiej płaszczyzny naszej rzeczywistości, na której możemy się sprzeczać, możemy inaczej interpretować poszczególne dzieła, ale nie powinniśmy rzucać się sobie do gardeł. Ewentualnie, pisarze czasem nie wytrzymywali i swoje niezadowolenie z recenzji wypływającej spod pióra wściekłego krytyka, okazywali przy pomocy prawego sierpowego. Ale, żeby czytelnicy.
Podobny konflikt obserwowałam pomiędzy czytelnikami fantasy, a tymi, którzy twierdzili, że wolą realizm magiczny. Ci pierwsi uważali, że realizm magiczny to sztuczny twór, utworzony przez snobów, aby się nie spoufalać z fantasy, a ci drudzy twierdzili, że fantasy to zupełnie, co innego niż realizm magiczny. Zauważmy jeszcze, że fantasy miało kompleksy z powodu tego, że krytycy się nie zajmowali literaturą pisaną w tej konwencji. Nie jest to prawdą, bo sama czytałam długi artykuł opublikowany w Dekadzie Literackiej, omawiający literaturę fantasy.
Powstała nawet praca doktorska Jolanty Łaby pt.: „Idee religijne w literaturze fantasy”. Mam ją w postaci książki. Autorka w niej próbuje zrozumieć i równocześnie udowodnić powód, dla którego literatura fantasy stała się tak popularna. Czego zabrakło współczesnemu czytelnikowi, że sięgnął po tak bajeczne fabuły. Zresztą to nie jest wymysł naszych czasów, Łaba zaczyna swój wywód od czasów najdawniejszych, przytacza powieści fantasy, przypomina wędrownych bajarzy oraz ewolucję baśni. Od najdawniejszych czasów ludzie pragnęli opowieści baśniowej, takiej która dzieje się w jakiejś wymyślonej krainie, a nie u nich za płotem. Rzeczywistości mieli aż nadto. Jednak na co warto zwrócić uwagę, autorka dopatruje się przyczyny tak wielkiej popularności w naszych czasach tej konwencji literackiej, w tęsknocie za wspólnotą i w tym iż dogmaty religijne przestały na ludzi oddziaływać. Przestały się liczyć. Z literaturą fantasy związane są konwenty, ujmuje swobodna na nich atmosfera, to że bez skrępowania można podejść do ulubionego pisarza i wypić z nim piwo. Stworzyła się swego rodzaju sekta, osób myślących podobnie, a sekta bywa również agresywna.
To samo dotyczy podziałów wśród zwolenników tego czy tamtego pisarza. I nie chodzi tylko o Cohello i Murakamiego. Na grupach pisarskich skaczemy sobie do gardeł również „broniąc” dobrego imienia naszych. rodzimych pisarzy, a ludzie wokół nich zgromadzeni zdają się ogarnięci jakimś fanatyzmem i ślepotą. Z tego też powodu odeszłam z wielu grup, czasem mnie ktoś dodaje na siłę, ale nie uczestniczę już w życiu tych grup, bo to jest naprawdę przykre, że książki mogą tak dzielić. To tak jakby zwolennicy spodni obrażali zwolenników sukienek, adidasów czy spilek.
Cohello przeczytałam dawno temu „Weronika postanawia umrzeć” i nawet przełknęłam. Jednak drugiej książki, w której opisywał pierwszą menstruację bohaterki, robiąc to tak infantylnie, że aż wstyd, że tak można, spowodowało iż książką rzuciłam. Są takie sprawy, których pisarz nie powinien poruszać jeśli kompletnie się na nich nie zna. Murakamiego przeczytałam trzy książki i nie przebrnęłam przez „Ptaka nakręcacza”. Od tamtej pory już po niego nie sięgnęłam. Uważam, że nie ma sensu dyskutować nad wyższością jednego pisarza nad drugim. Musimy pamiętać, że świadomy czytelnik jest w procesie i dobrze jeśli nie zamyka się w ciasnym kółku adoracji tylko jednego autora a poszukuje kolejnych. Bywa, że z niektórych wyrasta, że już nie jest mu z nimi po drodze, bo to jest rodzaj wędrówki, która opiera się na ciągłym poszukiwaniu. Tak jak świadomy pisarz ciągle się rozwija i poszukuje innych tematów, których zmiana może się nie spodobać jego fanom, dlatego wielu może odejść i to jest zdrowa sytuacja. Czytanie jest oparte na wolności wyboru, na wolności wypowiedzi, tak jak pisanie jest odczuciem tejże wolności.
Należy przy okazji zwrócić uwagę na jeszcze jedną sprawę. Wielu autorów świadomie tworzy rodzaj kółka adoracji wokół siebie, w którym należy się wypowiadać w taki czy inny sposób. Wpływając na wolność podejmowania tematów członków takich grup, na coś pozwalając, a czegoś zabraniając, na przykład mówienia o innych pisarzach, tworzy się sekta. A sekta oparta jest na zniewoleniu. Rzecz jasna członkowie wchodzą do tych grup dobrowolnie, mogą je także dobrowolnie opuścić. Nie wiem czy są z tego powodu szykanowani. Myślę, że nie. Ale warto spojrzeć na kłótnie czytelników rzeczowo. Należy przyznać, że to zjawisko jest niepokojące, bo książka mi się podoba albo nie i może. Nie oznacza to jednak, że ten któremu się podoba ma mnie obrażać. Podobnie jest z pisarzami. Jednym podchodzi Cohello innym Murakami, ale nie powinno z tego powodu dochodzić do lokalnych wojen. Jeśli tak się dzieje, należy się zastanowić nad tym, skąd w nas tyle agresji?
Pamiętajmy, że taka wściekłość z byle powodu w historii świata zawsze prowadziła do rewolucji, a rewolucja wcześniej czy później zawsze zjadała własne dzieci.
Agnieszka Czachor
Moim zdaniem lubienie lub nielubienie jakieś książki to kwestia subiektywnej oceny. Podobnie jest z przyznawaną za literaturę Nagrodą Nobla i z podziałem na lepsze i gorsze książki. Jednemu podoba się to, innemu coś innego i nie ma sensu się o to kłócić. Zawsze powtarzam, pomyśl, czym byłaby ta czy tamta książka, gdyby ludzie nie istnieli. Kto wtedy powiedziałby, że jest dobra lub zła? Prawda jest taka, ze nikt. Stąd prosty wniosek po co tracić czas na głupie spory.