.
Wyjście awaryjne
.
– Chodź już, no chodź, nie siedź w tym kącie.
– Ale miałem tu książkę, moją książkę, pisałem książkę, gdzieś zginęła, nie ma jej, nie ma.
– Powiesz dyrektorowi, jak ją znajdziemy przy sprzątaniu to ci oddamy przecież – pielęgniarz ciężko westchnął – chodź, musimy iść, weź plecak.
– Ale ja nie chę iść, mnie jest tu dobrze, tu jest porządek, porządek tu jest, jest spokój, lubię spokój.
– Wiem, ale jak cię wypisali to nie możesz tu być, nie mamy przydziału na ciebie – potężny pielęgniarz przyjaźnie poklepał po plecach skuloną postać. – no chodź, dyrektor na ciebie czeka.
– Postać się wyprostowała i zrezygnowana popatrzyła na pielęgniarza, kręcąc głową – ale ja nie chcę.
Pielęgniarz jeszcze raz westchnął i przygarnął jakby zmiętą sylwetkę swojego podopiecznego – będzie dobrze, twój przyjaciel na ciebie czeka, będzie dobrze – powtórzył prowadząc podopiecznego przez korytarz.
– A dziś miała być grochówka z kiełbasą – poskarżył się mężczyzna.
– Pielęgniarz się uśmiechnął – idziesz na zewnątrz tam będziesz jadł lepsze rzeczy, znacznie lepsze.
– Pizzę ?
– Jak zechcesz będziesz mógł jeść codziennie pizzę.
– Codziennie – powtórzył mężczyzna jakby w zamyśleniu – tu nie było codziennie, tu było cały czas, i to było dobre, lubiłem to.
– Leczyłeś się u nas 5 lat, wystarczy już, teraz będziesz mógł żyć, normalnie żyć.
– Nie wiem czy umiem, boję się.
– Będzie dobrze – pielęgniarz powtórzył swoją mantrę.
Szli przez korytarz, wolno, nie spiesząc się, jakby brnęli przez mieliznę czasu, który tu pozostawał i odkładał się warstwami na ścianach. Mijali drzwi, odliczając ich numery wypisane na tabliczkach i odnawiając wspomnienia związane z tymi miejscami.
W końcu stanęli pod gabinetem dyrektora.
– Usiądź Jakubie – pielęgniarz troskliwie usadził mężczyznę na ławce obok gabinetu. Ten usiadł posłusznie, położył sobie plecak na kolanach i oparł na nim głowę, podniósł ją na chwilę i spojrzał na pielęgniarza – A lody, zapytał – lody też będę mógł jeść.
– Oczywiście – odparł pielęgniarz i wszedł do gabinetu.
W gabinecie dyrektor w białym kitlu trzymając w ręku gruby zeszyt w czarnej okładce, tłumaczył coś mężczyźnie w szarym garniturze.
– Panie poruczniku, 60 stron krzyżyków, bardzo starannie wpisanych w kratki, rozumie pan 60 stron, i on czytał z tych krzyżyków opowiadania swoim kolegom, raz w tygodniu, siadali na świetlicy i przez godzinę czytał im swoje opowiadania. Czasem nie jesteśmy w stanie rozpoznać skutku i przyczyny, jego umysł pracuje czasem poza kontrolą woli, i tworzy wymiar dla nas niedostrzegalny, niepoznawalny. Ale najważniejsze żeby nie popadał w depresję, to jego najsłabszy punkt skłonność do zapadania w smutek i pogłębianie go, to w ogóle dość melancholijna osobowość i był taki już przed chorobą. Ale ona chodzi za nim i go pociąga, potrzebuje spokoju, bardzo dużo spokoju, a to przyciąga melancholię, za nią przychodzi smutek, wymyśliliśmy mu tę terapię z pisaniem, żeby wypełnić jego umysł wolą działania. I on posłusznie się tego podjął i zaczął pisać, nikt nie sprawdzał tego zeszytu bo czytał z niego te swoje opowiadania, i kiedy dziś do niego zajrzałem zdębiałem, on tam stawiał w ogromnym skupieniu i pełnym oddaniem krzyżyki, 60 stron krzyżyków, a to jego 4 zeszyt.Czy pan rozumie z czym pan się mierzy. Lekarz spojrzał na człowieka w szarym garniturze z nadzieją.
– Panie dyrektorze ja prowadzę wbrew mojemu zawodowi bardzo ustabilizowany tryb życia, a jednym z elementów mojego zawodu jest rozpoznawanie psychologicznych aspektów ludzkich problemów, rozpoznawanie i lokalizacja wynikających z nich zagrożeń, to jeden z aspektów podstawowych działań policjanta dochodzeniówki. Poza tym przypominam że to pan mi zaproponował opiekę nad nim, w kontekście tego jak bardzo się przyczynił do uwolnienia pańskiej córki. Bo przecież nie to, że mówił że lubi rozwiązywać zagadki kryminalne, zadecydowało o pana decyzji, tylko to że rzeczywiście jedną z nich rozwiązał, praktycznie na pana oczach, przy moim współudziale.
– Ależ panie Marku – żachnął się dyrektor – ja nie rezygnuje z mojej decyzji, ja tylko opisuję zakres problemu, bo ja go lubię, rozumie pan, ja go porostu lubię.
– Ja też, to mój przyjaciel – mężczyzna uśmiechnął się do dyrektora.
– Przepraszam – pielęgniarz przerwał rozmowę – jesteśmy.- Dobrze – dyrektor zwrócił się do pielęgniarza – proszę go wprowadzić.
***
Wszystko, co zdarzyło się potem było konsekwencją uczuć, jakie mnie rozpierały w momencie wyjścia. Noż, wychodzisz jak z woja, dobra, może bardziej jak z więzienia. Słyszysz za sobą trzask zamykanych drzwi! I jest ci dobrze. To „dobrze” rozpływa ci się po twoich członkach, wszystkich. Jest ci tak dobrze, że mógłbyś przeglądać się w słońcu, trochę się też w nim grzać, ale nie! Spotykasz ją. I to od razu, nim jeszcze rozprostowałeś te swoje członki.
– Ty nic nie rób, ja się wszystkim zajmę Adamie!
Szczebiocze, a ty nie masz pojęcia kim jest i po co i za czym?
– Jakub! Jestem Jakub.
– Ale się upierasz, imię to imię, nic wielkiego i nic nie znaczy.
Tarmosi twoją czuprynę. A tobie jest źle z tym tarmoszeniem i jej obecnością. Jest ci źle, ale nie potrafisz się przed nią obronić.
– Jakub! – mówisz stanowczo i próbujesz ją ominąć. Ale zagradza ci drogę. Czujesz jak drga ci warga, jak tężeją a za chwilę cierpną mięśnie. Nie chcesz. Nie chcesz znowu tego zrobić, ale ona gada, jakby ktoś ją puścił z taśmy. Bez hamulców i przycisku „stop”.
– Bez znaczenia! Jesteś chłopcem, który potrzebuje opieki, ktoś musi o ciebie zadbać i ja się zgłaszam. I to na ochotnika.
Czujesz odrazę. Ochotnicy źle ci się kojarzą, podobnie jak aktywiści. Tylko nie wiesz jak to powiedzieć, żeby do niej dotarło. Przyglądasz się jej. Jest, chyba ładna. Chyba, bo nie masz porównania. Chuda z długimi, czarnymi włosami. Głowa zaczyna cię boleć, bo czujesz fałsz, ale nie umiesz się przed nim ochronić. Jesteś bezbronny tak jak przed tym! Nim cię wsadzili do tego piekła. Nawet się nie odwracasz w stronę szpitala. Liczysz na to, że jeśli się nie odwrócisz, on cię nie zapamięta. Nie upomni się o ciebie.
– Nie chcę twojej pomocy – mówisz ze złością. Potrącasz ją i ruszasz przed siebie. Nie masz planu, ale wiesz jedno. Najważniejsze, to uwolnić się od niej.
Nie patrzysz na nią, ale czujesz, że się złości. Nie patrzysz, ale jesteś pewien, że zaciska pięści. Słyszysz, kiedy rusza za tobą. Słyszysz jej kroki i wtedy sobie przypominasz.
***
Żeby cię zatrzymać wybiega na ulicę , wyciąga rękę z otwartą dłonią, – poczekaj chwilę – mówi.
Wiesz kim jestem – pyta.
Tak – odpowiadasz – nową pielęgniarką oddziałową.
Gdzie jest Marek, gdzie jest Marek – rozpaczliwie się próbujesz dowiedzieć od samego siebie.
Rozpędzona, metalowa, warcząca masa zmiata kobietę z ulicy.
Stoisz martwo wpatrując się w przestrzeń przed sobą, nie chcesz widzieć gwałtownie hamującej ciężarówki.
Dobiega do ciebie Marek załatwiający jakieś dokumenty, które teraz trzyma w ręce.
Co się stało – pyta.
Nie wiem – odpowiadasz machinalnie.
***
Dlaczego ta kobieta wybiegła za panem – policjant był autentycznie zainteresowany.
Byłem pacjentem w tym szpitalu – odpowiada Jakub – a ona była pielęgniarką na moim oddziele.
I czego chciała?
Nie wiem, nie zdążyła mi powiedzieć – Jakub spuścił głowę, czuł się winny.
Na kamerach widać że coś do pana mówi – policjant, był dociekliwy.
Mówiła że chce się mną zaopiekować, tak powiedziała – pokiwał głową, na potwierdzenie własnych słów.
Czy znaliście się jakoś bliżej – dopytywał dalej sierżant.
Nie, personel niechętnie nawiązuje kontakty z pacjentami, widziałem ją raz może dwa, nie rozmawialiśmy nigdy ze sobą, do dzisiaj.
Dziwne – powiedział policjant.
Dziwne – potwierdził Jakub.
Czy coś jeszcze sierżancie – Marek popatrzył w oczy policjantowi.
Nie, nie, oczywiście że nie, muszę napisać protokół, wie pan, panie poruczniku.
Wiem, wiem, gdybyście nas szukali macie mój adres- podał mu wizytówkę – ten człowiek znajduje się pod moją opieką, musicie zrozumieć sytuację, on musi brać silne środki uspokajające, a ten wypadek będzie miał na niego bardzo zły wpływ, rozumiecie sierżancie.
Tak jest – sierżant się odmeldował.
Jacek Łąka