
.
Artyści, których już z nami nie ma
.
Artyści, których już z nami nie ma – ale kurczę, co nam zostawili… bańka mała.
Siedzę sobie, scrolluję internet, i nagle trafiłam na stary film z Robinem Williamsem. I pomyślałam – jasna cholera, ile by dał za to, żeby jeszcze raz zobaczyć, jak ten człowiek improwizuje na scenie. No i wpadłam w taki melancho-nostalgiczny nastrój, więc postanowiłam napisać o ludziach, którzy odeszli, ale jakby… wcale nie do końca.
David Bowie – kosmita, który pokazał nam, że można być kim chcesz
Bowie umarł i pół świata płakało. Nie dlatego, że był tylko muzykiem. On był dowodem na to, że można się reinwentować tyle razy, ile się chce, i każda wersja może być równie fantastyczna. Ziggy Stardust, Thin White Duke, ten dziwny gość z „Labiryntu”, który straszył nas w dzieciństwie (ale w dobrym sensie).
Pamietam, jak ktoś powiedział, że Bowie nie umarł – po prostu wrócił na swoją planetę, bo misja na Ziemi została zakończona. I wiecie co? Kupuję to.
Robin Williams – człowiek, który śmieszył nas, chociaż sam płakał
O Boże, Robin. Facet, który mógł improwizować przez godzinę bez przerwy i każda minuta była złotem. „Jumanji”, „Dobry Will Hunting”, „Pani Doubtfire” – ile razy można się przesiąść jednym życiorysem? A jednak pod tym wszystkim była taka ciemność…
Warto go pamiętać nie tylko za śmiech, który nam dał, ale za przypomnienie, że ludzie najzabawniejsi często walczą z największymi demonami. I że dobroć nie wymaga bycia szczęśliwym 24/7. Robin był jak świeczka, która świeciła innym, paląc się sama.
Prince – fioletowa majestatyczność w bucie na obcasie
Mierzył ze 160 cm, ale na scenie rósł do trzech metrów. Prince był dowodem na to, że talent nie ma płci, wzrostu ani dress code’u. Grał na wszystkim co ma struny (i połowie rzeczy, które ich nie mają), pisał utwory dla innych artystów pod pseudonimami, bo był tak płodny, że nie mieścił się w jednej osobowości.
A teraz jest gdzieś tam, pewnie gra jam session z Bowiem i Freddiem Mercurym. Biedny Bóg – tam w niebie muszą mieć nieźle głośno.
Anthony Bourdain – facet, który jadł świat
Tony nie był tylko kucharzem czy prezenterem telewizyjnym. On był gościem, który siadał z ludźmi na całym świecie, pił z nimi, jadł ich jedzenie i słuchał ich historii. Bez osądów, bez wyższości. Po prostu… był.
Nauczył nas, że najlepsze posiłki to te, które dzielisz z ludźmi, że podróżowanie to nie Instagram stories tylko prawdziwe rozmowy, i że bycie szczerym, nawet gdy to boli, jest kurewsko ważne. Wciąż mam nadzieję, że gdzieś tam siedzi w jakiejś przydrożnej knajpie w wymiarze równoległym, je pho i opowiada historie.
Carrie Fisher – księżniczka, która nie potrzebowała ratunku
Leia Organa. Ikona. Ale prawdziwa Carrie była jeszcze lepsza – dowcipna, szczera do bólu, walcząca z demonami uzależnień i chorób psychicznych, o których mówiła głośno, kiedy to nie było „cool”. Napisała książki, które były tak zabawne i smutne jednocześnie, że śmiałeś się z łzami w oczach.
Pokazała, że można być księżniczką i piździelcem jednocześnie. Że można mieć załamanie nerwowe i wygrać życie. Że wiek jest tylko liczbą, ale postawa jest wszystkim.
Alan Rickman – głos, który mógłby czytać instrukcję obsługi pralki i byłoby to sexy
Ten człowiek mógł powiedzieć „obviously” w taki sposób, że czułeś się jak idiota, ale jakoś… w miły sposób? Snape, Hans Gruber, każda rola – perfekcja. A w życiu podobno był najdelikatniejszym, najbardziej wyrozumiałym człowiekiem na planie.
Rickman przypominał nam, że nie trzeba krzyczeć, żeby być usłyszanym. Czasem szept jest potężniejszy.
Dlaczego o tym piszę?
Bo ci ludzie zostawili coś więcej niż tylko filmy, płyty czy książki. Zostawili uczucie. Wspomnienia. Cytaty, które powtarzamy. Momenty, kiedy coś w nas kliknęło i pomyślało „o kurde, tak właśnie jest”.
Nie ma ich z nami, ale są w tych małych momentach – kiedy puszczasz „Heroes” i czujesz, że wszystko będzie dobrze. Kiedy mówisz cytatem z Robina i ktoś się uśmiecha. Kiedy decydujesz się spróbować nowego dania, bo „co Tony by zrobił?”.
Konkluzja (taka lekko pijana o 2 w nocy)
Śmierć jest nieunikniona, sztuka – nie. Ci ludzie już nie żyją, ale ich echo zostaje. I w pewnym sensie to najpiękniejsza forma nieśmiertelności, jaką możemy sobie wyobrazić.
Więc za Bowie’ego, który uczył nas być kimkolwiek chcemy. Za Robina, który śmieszył nas przez łzy. Za Prince’a w jego fioletowej chwale. Za Tony’ego i jego niekończącą się ciekawość. Za Carrie i jej bezkompromisowość. Za Alana i jego aksamitny głos.
Cheers, legends. Dziękujemy za muzykę.
.
P.S. Jeśli ktoś tam w górze rzeczywiście organizuje jam sessions – chłopaki, dajcie nam znać jak tam jest. Może przez radio albo coś…
Dominika Caddick
Zaduszki 2025 — światło pamięci
W listopadowym półmroku, gdy cmentarze rozświetlają się ciepłym blaskiem zniczy, a cisza staje się formą rozmowy, przychodzi czas Zaduszek — czas pamięci. Wspominamy tych, którzy odeszli w ostatnich dwóch latach, pozostawiając po sobie nie tylko dorobek, lecz także ślad — w języku, w muzyce, w myśli, w obecności, która trwa mimo śmierci.
W 2024 roku pożegnaliśmy m.in.. Jerzego Stuhra, aktora i reżysera, którego ironia i czułość wobec świata stały się częścią naszej tożsamości. Odszedł także Janusz Majewski, mistrz filmowej narracji, oraz Jan A.P. Kaczmarek, kompozytor, którego muzyka zdobyła Oscara i serca widzów na całym świecie. Wśród zmarłych znaleźli się również Bogumiła Wander, ikona telewizji, Marzena Kipiel-Sztuka, aktorka znana z roli Halinki Kiepskiej, oraz Witold Mikołajczuk, znany jako Witek Muzyk Ulicy — głos ulicy i buntu.
Rok 2025 przyniósł kolejne pożegnania. Odeszła Joanna Kołaczkowska, mistrzyni kabaretowej ironii, oraz Stanisław Soyka, poeta muzyki, który łączył duchowość z jazzową melancholią. Pożegnaliśmy także Stanisława Brudnego, aktora o głębokim spojrzeniu, Barbarę Rylską, aktorkę z filmów Barei, oraz Ryszarda Poznakowskiego, kompozytora pokoleń. Wśród zmarłych znaleźli się również Tomasz Jakubiak, kucharz i osobowość medialna.
Ale Zaduszki to także czas pamięci o tych, którzy kształtowali naszą myśl, język i wiedzę.
W 2024 roku odeszła prof. Małgorzata Kozłowska-Wojciechowska, znana jako „Profesor Zdrówko” — popularyzatorka wiedzy medycznej, autorka licznych publikacji i programów edukacyjnych. Jej głos był głosem rozsądku i troski o zdrowie publiczne.
W 2025 roku pożegnaliśmy prof. Tomasza Gruszeckiego, ekonomistę, byłego ministra przekształceń własnościowych, który w latach transformacji ustrojowej próbował łączyć teorię z praktyką, a ekonomię z etyką.
Wśród zmarłych znaleźli się także pisarze i poeci. W 2024 roku odszedł Paweł Huelle — autor Weisera Dawidka, eseista, dramaturg, związany z Gdańskiem i jego duchową topografią. Jego proza łączyła realizm z metafizyką, a język był zawsze nośnikiem pamięci i tożsamości.
W 2025 roku pożegnaliśmy Marcina Wichę — eseistę, felietonistę, grafika, laureata Nagrody Literackiej Nike za książkę Rzeczy, których nie wyrzuciłem. Jego pisarstwo było subtelnym dialogiem z codziennością, pamięcią i językiem. Wicha łączył ironię z czułością, a jego eseje pozostają świadectwem myślenia uważnego i głęboko ludzkiego.
Wspomnienia należą się także innym twórcom, których nazwiska nie zawsze trafiają na czołówki gazet, ale których książki, wiersze i eseje budowały naszą wrażliwość. Wśród nich byli autorzy lokalni, pedagodzy, redaktorzy, tłumacze — ludzie słowa, którzy przez dekady współtworzyli literacki krajobraz Polski.
Ich odejście to nie tylko strata, lecz także przypomnienie, że pamięć jest formą obecności. Wspominając ich dziś, zapalamy nie tylko znicze — zapalamy echo ich życia w sobie.