Katarzyna Godefroy – Tango z koniem (część siódma)

.

.

Rozdział 9

.

.

– Zabiła? Raczej nie – powiedział ostrożnie. – Jean-Lou wie, gdzie mieszka Carla, możemy tam pojechać – dodał po chwili milczenia.

– On zna adres Carli? Jedźmy, jak najszybciej!

Jean-Lou podwiózł nas na parking, gdzie zostawiliśmy samochód. Zanim wysiadłam zwróciłam się do Tomka.

– Trzeba zadzwonić do Julii, na pewno nie będzie chciała czekać w domu.

– Opóźnimy wyjazd. Stracimy czas jadąc do Saint-Nom-la-Bretèche.

– Pojedź z Jean-Lou, ja i Michael wrócimy się po Julię. Podacie nam adres.

Tomasz zastanawiał się przez moment, po czym zabrał torbę lekarską i podszedł do Jean-Lou. Ja wsiadłam do toyoty Michaela.

– Wracamy do Saint-Nom-la-Bretèche po siostrę Zuzanny. Tomasz dzwoni, aby ją uprzedzić. Rozliczymy się za benzynę, jak będzie po wszystkim.

– Benzyną najmniej się martwię – odburknął.

W drodze powrotnej oboje pogrążeni byliśmy we własnych myślach, na szczęście ruch był nieduży, jak to w sobotę. Wszyscy podróżni dojechali, gdzie chcieli, popijali już zimne piwo i rozpalali grille w ogródkach, tylko my jeździliśmy w tę i we w tę.

Julia czekała na nas przed domem, przestępując z nogi na nogę. Pomachałam do niej przez okno, podbiegła i wsiadła do auta.

– Dziękuję, że mnie zabraliście, myślałam, że zwariuję sama w domu. Jedyne towarzystwo to Piu-piu. Gdzie jedziemy?

Piu-piu? Nie widziałam żadnego Piu-piu! Julia ma zwidy! Oszalała od tych zmartwień, właściwie nie ma co się temu dziwić, ja już mam halucynacje, a co dopiero mówić o Julii, którą łączą z Zuzanną więzy krwi. Na pewno nie było jej łatwo samotnie czekać na wiadomość. 

– Gdzie jedziemy? – zapytałam Michaela.

– Do lasów Rambouillet. Koło Haras de la Cense jest droga. Tylko nie wiem, która.

Trochę pobłądziliśmy, klucząc po leśnych bezdrożach. W końcu Michael zatrzymał samochód przy wjeździe na teren Haras de la Cense i zadzwonił po wsparcie.

– Ogromna ta posiadłość – powiedziałam, wyglądając przez okno

– Tak, i bardzo znana.

– Dlaczego Carla nie zapisała się tutaj na jazdy? Miała bliżej.

– Małe kluby zapewniają anonimowość, a o to pewnie jej chodziło.

Przyglądaliśmy się zadbanym padokom, koniom spokojnie pasącym się w oddali, pomysłowym ogrodzeniom z bali słomy. Odkrywałam nieznany mi świat, gdy obok nas zatrzymał się peugeot Jean-Lou. Pokazał ręką, że trzeba zmienić kierunek jazdy, i wyjechał na ulicę, a my za nim. Przez pewien czas jechaliśmy prosto, następnie wjechaliśmy do lasu. Skończył się asfalt, a zaczęła ubita droga. Na szczęście niedługo podskakiwaliśmy na wybojach, bo znaleźliśmy się na podjeździe do domu. Minęliśmy otwartą bramę, co mnie zdziwiło. Może w pośpiechu Carla zapomniała zamknąć? 

Dom schowany wśród roślinności mógłby być przyjemnym miejscem, gdyby nie kraty. Miałam wrażenie, że patrzę na więzienie. Wysiadłam z auta i przyjrzałam się nieufnie otoczeniu.

– Jest na górze, jej wuj jest przy niej – usłyszałam głos Jean-Lou.

Ścisnęło mnie w gardle. Hamując łzy, zapytałam: – Jest źle?

– Nie wiem – zdobył się na szczerość. – Była nieprzytomna, gdy wyjeżdżałem.

– Idź na górę – powiedziałam do Julii po polsku, nie zdążyłam wcześniej sprawdzić na ile rozumiała francuski. Bez słowa weszła do budynku.

Koło mnie stanął Michael.

– Wygląda jak twierdza.

Przyznałam mu rację. Prawdopodobnie o to Carli chodziło. Tylko przed kim próbowała się chronić? Nie znajdując odpowiedzi, zapytałam o coś, co mnie nurtowało wcześniej.

– Zostawiła bramę otwartą?

– Nie. Przeszliśmy górą, na szczęście nie włączyła alarmu. Myślę, że chciała, żeby ktoś odnalazł Zuzannę, bo drzwi od domu nie były zamknięte, a na stoliku przy wejściu leżały klucze i pilot. – Jean-Lou pocierał w skupieniu brodę. – Natomiast zamknęła drzwi od pokoju.

Popatrzyłam na niego z ciekawością.

– Czyli nie chciała, żeby Zuzanna wyszła sama.

– Raczej nie… Jest jeszcze jedna rzecz. – Jean-Lou ściągnął usta w wąską linię i bezwiednie wyłamywał palce. Na odgłos strzelających stawów dostawałam gęsiej skórki. Nie zdążył nic więcej dodać, bo zadzwonił jego telefon. Rozmawiał przez chwilę, po czym zwrócił się do mnie:

– To pogotowie. Nie wiedzą, w którą drogę skręcić. Pokażę im – wyjaśnił.

Wsiadł w peugeota i odjechał.

– Czekamy tutaj, czy wchodzimy do domu? – spytałam, nie mogąc się zdecydować, co zrobić.

– Poczekamy – Michael z zasępioną miną patrzył na drogę, na której zniknął samochód Jean-Lou.

– Obejrzymy dom dookoła. Nie stójmy bezczynnie – zadecydowałam.

Przeszliśmy żwirową alejką na tyły budynku. Ścieżki i trawniki obrastały chwasty, od dawna nikt się nimi nie zajmował. Widocznie ogrodnictwo nie było mocną stroną Carli. Nie lubiła spędzać czasu z sekatorem i grabkami? Skoro pielenie nie należało do jej zainteresowań, ciekawe, czym się zajmowała. Co robiła w tym domu – twierdzy? Wolałam myśleć o Carli, niż o Zuzannie, bardzo się nią martwiłam, ale stosowałam politykę strusia: jak nie będę o tym myśleć, to nic złego się nie wydarzy.

– Widziałeś, z tej strony też są drzwi, ale bez klamki. – Obmacywałam tylne wejście. Od strony ogrodu nie było możliwości dostania się do domu.

– Ten dom mnie niepokoi, taki niedostępny, oddalony od innych, za ścianą drzew.

Michael miał rację, drzewa tworzyły zielony mur, oddzielając mieszkańców budynku od świata. 

– Co ona tu robiła? Czy kiedyś znajdziemy odpowiedź? – Usłyszałam dźwięk syreny. – Pogotowie przyjechało. Może w końcu ktoś nam wyjaśni, o co w tej historii chodzi.

Zaparkowany przed głównym wejściem ambulans migotał niebieskim światłem, brzęczały rozkładane nosze, pielęgniarze wyciągali sprzęt, pracowali sprawnie i metodycznie. Sapeur-pompier, przeczytałam na niebieskiej koszulce przedzielonej czerwonym paskiem.

– Strażacy przyjeżdżają do chorych?

Michael spojrzał na mnie zdziwiony.

– Do chorych, do wypadków, do kobiet w ciąży…

– Co kraj to obyczaj – mruknęłam.

Podszedł do nas pobladły Jean-Lou, który nie przypominał już pełnego wigoru bohatera powieści Zuzanny. Oparł się o ścianę i zamknął oczy.

– To jakiś horror.

– Co z Zuzą? – ośmieliłam się zapytać.

– Carla nafaszerowała ją środkami odurzającymi, momentami można z nią rozmawiać, momentami traci przytomność. Całe szczęście, że Tomek jest lekarzem. 

– Myślisz, że wezwie policję?

– Zuza nie chciała policji, napisała kartkę, w której prosi o zostawienie Carli w spokoju.

– A to ciekawe. Nie napisała dlaczego?

– Tylko tyle, że wyjaśni.

– Czyli strażacy mają informację, że Zuzanna naćpała się środków odurzających, zamknęła w pokoju, a klucz wyrzuciła przez okno, tak?

Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.

– Nie wiem, o czym wiedzą, nie byłem z nimi.

Rzeczywiście, nie pomyślałam o tym, przecież tylko pokazał im drogę.

– Poza tym nie wyrzuciła klucza, zostawiła go w zamku. Przekręciła, żeby od środka nie można było go wyciągnąć, ale klucz był na swoim miejscu.

Ciekawe to wszystko, bardzo ciekawe.

– Nie wiesz, co chciała przez to osiągnąć?

– Nie byłem z nią w zmowie, jeżeli o to ci chodzi. Przespaliśmy się raz lub dwa, i tyle. – Jean-Lou zdenerwował się nie na żarty. – Po wyjeździe Zuzy nasze kontakty też się urwały. Nie mam z tym nic wspólnego!

Sytuacja nie wyglądała wesoło – Jean-Lou wściekły, a ja nie bardzo wiedziałam, jak go uspokoić. Robiłam rozpaczliwe gesty do Michaela, żeby przyszedł mi na pomoc.

– Nikt ci niczego nie zarzuca, Kinga chciała dowiedzieć się więcej o aferze. – Michael poklepał kolegę po ramieniu.

– Co chciałeś mi wcześniej powiedzieć, zanim przyjechało pogotowie? – Miałam nadzieję, że Jean-Lou nie będzie sobie wyłamywał palców ze stawów. Patrzył na mnie przez chwilę bez zrozumienia w oczach, ale w końcu zorientował się, o co chodziło.

– Carla wyłączyła prąd, prawdopodobnie, żeby Zuza nie wzywała pomocy, wysyłając znaki; w ciemności, między drzewami ktoś mógłby dostrzec światło. Jednak razem z prądem odłączyła dopływ wody do pokoju, w którym przebywała Zuza. Obok sypialni znajduje się łazienka i teoretycznie mogłaby pić wodę z kranu, ale…

– Ale woda nie dochodziła – dokończyłam za niego. 

– Tak, Zuza pojedzie do szpitala na badania.

W tym momencie z budynku wyszli pielęgniarze z Zuzanną na noszach, obok szła Julia, pochód zamykał Tomek. Podszedł do naszej grupki trzymającej się z boku.

– Zuzanna odzyskała przytomność, mówi o kocie – Tomek zamyślił się. – Nie wiem, czy to efekt narkotyków, ja kota w każdym razie nie widziałem. Jadę do szpitala z Jean-Lou i Julią. Proszę, poszukaj tego kota… Aha, masz tu klucze, nie wiem o której wrócimy. – Podał mi klucze i wsiadł do auta. 

Zwróciłam się do Michaela:

– Musimy znaleźć kota.

– Kota? – Zrobił minę jakbym postradała rozum.

– Tak. Zuzanna mówi, że tu jest kot i trzeba go odnaleźć.

– A jak przyjadą właściciele domu? Posądzą nas o kradzież!

– Trudno, co będzie to będzie.

Weszłam do domu pachnącego wilgocią, jak stare domy, do których nie dochodzą promienie słońca. Lekki zapach, ale wyczuwalny. Michael deptał mi po piętach, zamknął drzwi i rozejrzeliśmy się po wnętrzu. 

– Pusto tutaj – stwierdził Michael.

– W jakim sensie: pusto? – zdziwiłam się, gdyż mieszkanie poosiadało wszystkie niezbędne sprzęty.

– Zobacz, na ścianach nic nie ma, żadnych obrazów, plakatów, zdjęć.

– Ale ona wynajmowała ten dom. Dlaczego miałaby go dekorować? Wiercić dziury, zawieszać plakaty? A tak między nami, właśnie zastanawiałam się, co ona robiła tutaj przez całe dnie.

– Może grała na skrzypcach?

– Widzisz tu skrzypce? – spytałam kąśliwie, wchodząc do salonu.

– Mogła zabrać ze sobą. Włosi lubią skrzypce. Oglądałaś Ojca chrzestnego?

Opadły mi ręce, włoskie pochodzenie Carli od razu miało świadczyć o jej powiązaniach z mafią. Co prawda jej postępowanie nie do końca pozostawało w zgodzie z prawem, ale dopóki nie dowiemy się na ten temat więcej, musimy zachować neutralność. 

Usiadłam na kanapie, obok, na szafce, leżały gazety. Sięgnęłam po nie z ciekawości.

– Już się zmęczyłaś? Mieliśmy szukać kota.

– Kot sam się znajdzie, jeżeli tu w ogóle jest. Bądź tak miły i zrób nam kawy, bardzo proszę.

– Znasz się na kotach? Masz jakiegoś w domu? – zainteresował się Michael.

– Nie znam i nie mam – odpowiedziałam, kartkując włoskie wiadomości z dwa tysiące piętnastego roku. – Trudno mieć zwierzęta, mieszkając w domu dziecka.

Wymknęło się niechcący, nie miałam zamiaru wtajemniczać go w zawiłości mojego życia. Opowiadanie o dzieciństwie nie należało do najprzyjemniejszych tematów i nie poruszałam go często. Właściwie wcale. Popatrzył na mnie przeciągle i bez słowa komentarza poszedł do kuchni. Byłam mu wdzięczna, że nie rzucił się z pytaniami, jak wygłodniała ryba na przynętę. Dał mi czas do namysłu, jak będę chciała to mu opowiem albo nie.

– Miała kota – głos Michaela dochodzący z kuchni wyrwał mnie z zadumy. Odłożyłam gazety i poszłam w kierunku, skąd dochodziło skrzypienie otwieranych szafek.

– Miała kota… – powtórzył i pomachał saszetką jedzenia dla kociąt, kiedy weszłam do pomieszczenia.

– To maluch. Może być wszędzie, w tym zamieszaniu mógł uciec. Wypijemy kawę, pomyślimy. 

Napełniłam kawą kubek z namalowaną parą kochanków i wróciłam na kanapę. Zabrałam się za przeglądanie gazet, ale tym razem z większym zainteresowaniem pogłębiałam wiedzę o wydarzeniach z przeszłości.

Michael usiadł koło mnie.

– Znalazłaś coś ciekawego?

– Nie wiem, afery polityczne. Jeden facet podstawił drugiemu córkę w zamian za przysługi.

– Raczej norma. Pokaż. 

Pokazałam mu „Corriere di Siena”.

– Ale to po włosku.

– A po jakiemu miało być? Carla jest Włoszką.

– Znasz włoski? – Popatrzył na mnie z zainteresowaniem.

– Studiowałam romanistykę, włoski miałam na zajęciach.

– Co jest na tym zdjęciu? – Michael przez chwilę przyglądał się mało wyraźnej fotografii. – Może ona, może nie – powiedział z wahaniem.

– Myślisz, że to o niej piszą? Jest jeszcze drugi artykuł, ta podstawiana facetom córka zaszła w ciążę, którą potem usunęła.

Zapadła cisza. Oboje myśleliśmy o życiu, jakie wiodła Carla, o wyborach, których dokonała po to, aby teraz uciekać z wynajętego domu, zacierając ślady. 

– Myślę, że ktoś ją szantażował – powiedziałam.

– Dlatego, że usunęła ciążę? – Michael nie załapał, o co mi chodziło.

– Ciąża to był wypadek przy pracy. Nie usuwa się ciąży ot tak sobie. Ktoś ją szantażował czy dalej szantażuje i ona robi rzeczy przeciwko samej sobie, na przykład sypia z facetem, który jest jej totalnie obojętny.

– Czytasz z fusów?

Obejrzałam kubek z zakochanymi. Ona siedziała na zielonej trawie w długiej czerwonej sukni, a on grał na gitarze ubrany w niebieski frak.

– Kobietę trzeba uwieść, zanim się ją posiądzie, inaczej fałszywie zagra, jak cymbał brzmiący, albo coś.

– Kinga, twoje złote myśli trzeba byłoby spisywać.

Może miał rację, może powinnam spisać wspomnienia i wydać dla potomności. Dopiłam kawę, złożyłam gazety i podniosłam się z kanapy.

– Idę do łazienki.

Rozejrzałam się. Z korytarza można było wejść do salonu i do kuchni. Powinno być jeszcze wejście do łazienki. Nie myliłam się. Na końcu korytarza zobaczyłam niebieskie drzwi oznaczone rysunkiem pana i pani uznawanym we wszystkich krajach świata za symbol ustronnego miejsca. 

Od kafli w morskim kolorze bił przyjemny chłód. Opłukałam twarz zimną wodą, żeby zmyć spod powiek obraz Zuzanny przykrytej pod samą brodę prześcieradłem. Wydawało się, że uśmiechała się lekko, ale może to było tylko złudzenie. Próbowałam odsunąć wizję Carli zaszczutej przez ojca, wciągniętej w jego machiaweliczne plany, próbującej uciec od samej siebie. Spojrzałam w lustro, żeby poprawić rozczochrane włosy, i kątem oka zobaczyłam ruch. Coś się poruszało między sedesem a ścianą. Spokojnie, bez pośpiechu zwróciłam się w tamtą stronę. W rogu łazienki chował się zwierzak Na klęczkach, z pomocą ręcznika wyciągnęłam zza rur nastroszonego malucha. Prychał groźnie, uniesiona sierść robiła z niego włochatą kulkę.

– Popatrz, co znalazłam! – zawołałam, wchodząc co kuchni. Pokazałam zawiniątko z wystającym łebkiem. Michael podjadał wyciągnięte z szafy ciasteczka i tylko mruknął niezrozumiale pod nosem.

– Ktoś przez przypadek zamknął biedaka w łazience – wyjaśniłam. – Nie wiadomo, co by z nim było, gdyby Zuza o nim nie wspomniała.

W odpowiedzi usłyszałam pomruk. 

– Trzeba go gdzieś przechować, dopóki nie posprzątamy domu.

Spojrzał pytająco.

– No przecież tak tego nie zostawimy właścicielom, naczynia trzeba umyć, zabierzemy łatwo psujące się jedzenie, trochę ogarniemy górę – wyliczałam rozglądając się po pomieszczeniu. Potrzebowałam czegoś, w co mogłabym włożyć kota.

– Czego szukasz?

– Przecież z kotem pod pachą chodzić nie będę – zaprotestowałam.

– Przy kuchni zazwyczaj jest schowek – Otworzył drzwi między komodą a ścianą i wyciągnął spory karton po butach. – Pudełko może być?

– Wolałabym zamykane, z tego ucieknie.

– Cholera, zabić się tu można, światła nie ma – powiedział, wchodząc do komórki.

– Tutaj jest. – Pstryknęłam przełącznikiem przy drzwiach. Kot chwilowo spokojnie siedział owinięty w ręcznik, ale nie byłam pewna, czy ten stan potrwa długo.

Wyniósł pudło wypełnione gazetami.

– Zobacz, znowu pełno gazet.

– Pewnie przygotowane do wyrzucenia, ale mogę przejrzeć. Możesz zanieść do salonu? Poczytam później, gdy skończymy. 

Michael opróżnił karton, gazety zostawił na kanapie, a do pudełka włożyliśmy kota razem z ręcznikiem i zamknęliśmy wieczko.

– Pójdę na górę, sprawdzę, co jest do zrobienia.

Schody, drewniane i skrzypiące, nie wymagały naszego zainteresowania. Wyglądały jakby je ktoś codziennie zamiatał. Zresztą mieszkanie zostawiła czyste, chaos panował w życiu Carli, natomiast otoczeniu, w którym przebywała nie można było niczego zarzucić. Perfekcyjny porządek, jakby w ten sposób chciała nadrobić bałagan swojej egzystencji. W wypolerowanych szafkach można było się przejrzeć, nigdzie nie walały się zbędne przedmioty, wszystko poukładane na swoich miejscach. Tylko w sypialni na górze rozrzucona pościel i pusta, plastikowa butelka świadczyły o czyjejś obecności.

Pościel zdjęłam, odłożyłam na fotel, a łóżko przykryłam narzutą. Okno zamknęłam na wszelki wypadek, żeby w razie deszczu nie padało do środka. Poza tym nie wiedziałam, ile czasu minie, zanim ktoś się w domu zjawi. Butelkę postanowiłam odnieść do schowka. Przechodząc przez salon, przejrzałam gazety, żeby te niepotrzebne wyrzucić do żółtego worka do recyklingu. Spomiędzy gazetowych stron wypadł gruby zeszyt, w zielonej, tekturowej oprawie. Przerzuciłam z zaciekawieniem kartki i schowałam znalezisko do torebki. Postanowiłam nic nikomu o nim nie mówić, dopóki sama się nie dowiem, o czym Carla pisała. 

Michael zajęty myciem i wycieraniem naczyń podśpiewywał pod nosem, gdy weszłam do kuchni obładowana gazetami.

– Carla dbała o dom, chciałabym mieć równie czysto u mnie w mieszkaniu. Ciekawi mnie tylko, dlaczego w domu dbała o porządek, natomiast w ogrodzie zostawiła pełno chwastów.

– Nie każdy lubi prace ogrodnicze, a może nie chciała przebywać na zewnątrz? Wiesz, ten dom to jak więzienie – zakratowany i odizolowany od innych, widocznie czegoś się obawiała.

– Czegoś albo kogoś. Z artykułów w gazecie wynika, że to ojciec nią manipulował. Chyba tu już skończyliśmy. Możemy zabrać kota i jechać. Zamkniemy, a klucz oddamy Jean-Lou, może zna agencję, do której należy ten dom. Możesz włączyć światło? Wrzucę to do worka. – Ruchem głowy pokazałam na naręcze papierów.

– Znalazłaś coś ciekawego? – zainteresował się Michael pstrykając włącznikiem.

– Nie, nic – odpowiedziałam po chwili wahania, udając, że szukam odpowiedniego kubła na śmieci. – Gazety z salonu zabiorę, nie wiadomo, czy się nie przydadzą.

Karton z kotem oraz gazety włożyliśmy do samochodu i ruszyliśmy do domu. Odczuwałam ulgę, Zuzannie nic złego się nie przydarzyło, pozostanie kilka dni w szpitalu i będzie mogła wrócić do siebie. Cieszyłam się, że kawałki układanki łączą się w całość. Zastanawiała mnie Carla, jej relacja z ojcem. Nie umiałam sobie wyobrazić, że wykorzystywał ją do własnych niecnych celów. 

– Właściwie to dom dziecka nie jest takim nieszczęściem w porównaniu z rodziną, w której żyła Carla.

Michael spojrzał w moim kierunku, oczy zasłonił ciemnymi okularami, więc nie widziałam jego wzroku.

– Wspominałaś o tym wcześniej. Dlaczego wychowywałaś się w domu dziecka?

– Moi rodzice zginęli w wypadku lotniczym, mieli lecieć do Stanów, tato był fizykiem, dostał kontrakt w Nowym Jorku, bardzo się z niego cieszył… – urwałam zatopiona w myślach. Nie pamiętam rodziców, ale babcia opowiadała o nich często.

– Przykro mi.

– Niedziele spędzałam z babcią, pochodziła z Francji, dlatego znam francuski.

– Mnie też wychowywała babcia. Po rozwodzie mama wyjechała szukać szczęścia za granicą, ojciec założył nową rodzinę, a ja wylądowałem u babci, na wsi. Na farmie były kuce, które babcia zaprzęgała do wozu, żeby jechać na targ. 

– Tam nauczyłeś się jeździć konno? –zaciekawiłam się.

– Tak, jeździłem na oklep po łąkach.

– Twoja babcia jeszcze żyje?

– Nie, tato z bratem sprzedali farmę, a ja wyjechałem na studia do Francji. 

– Masz zamiar wrócić do Irlandii?

– Nie wiem, może na starość, kupię dom i będę hodował owce.

– Mieszkasz z kimś? – Rzuciłam niechcący pytanie, którego osoby postronne nie powinny zadawać. Michael nie wyglądał na obruszonego, uśmiechnął się lekko i odpowiedział neutralnym tonem.

– Nie, a ty?

Pokręciłam się niespokojnie na siedzeniu. Nie wiedziałam, jakiej odpowiedzi udzielić. Nie byłam pewna tego, czy jestem z kimś, czy też raczej nie.

– Nie wiem – zdobyłam się na odpowiedź.

– Jak to nie wiesz? – Odwrócił gwałtownie twarz w moim kierunku, malowało się na niej zdziwienie.

– Dopiero się zaczyna, a może to tylko moje wyobrażenia. Wiesz, w dzisiejszych czasach nie wiadomo, czy ktoś jest tobą zainteresowany na dłużej, czy tylko na chwilę. To może być niezobowiązujący romans.

– Tomasz – powiedział, patrząc na drogę. – Szkoda, fajna z ciebie dziewczyna, taka trochę zwariowana, ale miła.

Dawno nikt nie nazwał mnie dziewczyną, poczułam do niego sympatię. Od początku żywiłam do niego przyjazne uczucia, które teraz się tylko pogłębiły. Uśmiechnęłam się z wdzięcznością.

– Cieszę się, że tak myślisz. Możesz mi pomóc wnieść kota i gazety? – poprosiłam, gdy wjechaliśmy do Saint-Nom-la-Bretèche.

– Oczywiście.

Zaparkował pod domem, ja wzięłam gazety, on pudełko z kotem i weszliśmy na piętro. Otwierałam drzwi, gdy z piętra wyżej zeszła sąsiadka. Siwe włosy ładnie harmonizowały z jej okrągłą twarzą. Pamiętałam z opowieści Zuzanny, zwykle jest to pogodna i ciepła osoba, teraz jednak przyglądała się nam ze ściągniętymi brwiami. 

– Państwo tutaj mieszkają? Nie przypominam sobie, abym państwa widziała.

– Jestem znajomą Zuzanny, pracujemy razem. Zuzanna jest w szpitalu, a ja opiekuję się kotem. – Ruchem brody wskazałam pudełko, które trzymał Michael.

– W szpitalu? – starsza pani złapała się za serce. – Co się stało?

– Zostanie kilka dni na obserwacji, nic wielkiego, zatruła się… hmm… ostrygami.

Michael popatrzył na mnie, w kącikach ust pojawił się cień rozbawienia. Nie wiedziałam, czy koniec sierpnia to jeszcze sezon na owoce morza, ale nie miałam pomysłu, jak wytłumaczyć sąsiadce pobyt Zuzy w szpitalu.

– Może ma pani ochotę wstąpić? – zagadnęłam starszą panią. 

– Dziękuję, moje dziecko, jestem umówiona z koleżankami na partyjkę brydża. Po powrocie zapytam o rozwój wypadków. 

Sąsiadka zeszła po schodach, a my weszliśmy do mieszkania.

– To miłe, że ludzie interesują się tym, co dzieje się u sąsiadów – powiedziałam, kładąc gazety na stole w kuchni.

Michael położył karton na podłodze i wzruszył ramionami.

– Czy ja wiem? Czasami jest to nieprzyjemne, kiedy inni chcą wszystko o tobie wiedzieć.

– Przypomniałeś mi panią Nowakową z powieści Zuzanny. Ona chciała znać życie sąsiadów od podszewki, wścibska baba. 

Wyjęłam kota z kartonu i postawiłam na podłodze, na spodek wyłożyłam jedzenie z saszetki. Kociak spoglądał na mnie nieufnie.

– Zostawmy go. Niech się oswoi z nowym otoczeniem. Chcesz się czegoś napić? Mam wino, po takich przejściach dobrze jest się odprężyć.

Wyciągnęłam z szafki butelkę i dwa kieliszki. Usiedliśmy przy stole naprzeciwko siebie.

– Niedużo, prowadzę.

– Za Zuzannę – wzniosłam toast, brzęknęło szkło, w ustach poczułam po raz kolejny tego dnia cierpkawy smak trunku. – Jesteś głodny? Mam krakersy i zielone oliwki, mogę też zrobić kanapki.

– Oliwki i krakersy wystarczą. Co teraz będziesz robić? – Michael przyglądał się zdjęciom w gazecie.

– Czekam, aż wrócą Tomek z Julią.

– A później? 

– Jutro pojadę odwiedzić Zuzę na oddziale, a następnie wrócę do Polski. 

Oparłam się o krzesło, patrząc na czerwoną zawartość kieliszka. 

– Muszę poszukać pracy. 

– Myślałem, że pracujesz w wydawnictwie? 

– Jeszcze kilka dni temu tak. Szef mnie zwolnił, bo postanowiłam wyjechać bez jego zgody. Powinnam pomyśleć nad powieścią Zuzy, ale najpierw musi ją skończyć. Jest tylko część historii, resztę trzeba dopisać.

– Nie potrzebujesz do niej rysunków albo grafiki? Masz okładkę? – zainteresował się, patrząc na mnie z ciekawością. – Mogę dla ciebie zrobić.

– Nie mam okładki, właściwie mało co mam, kilka rozdziałów. – Wyjęłam z torebki notes i długopis. – Napisz mi twój adres e-mail, skontaktuję się z tobą po powrocie.

– To ja już pójdę – powiedział, oddając mi notes. – Twój przyjaciel może mieć podejrzenia, jeżeli mnie spotka. 

– Wątpię, ale powinnam się wykąpać i trochę odpocząć. Jestem ci bardzo wdzięczna za pomoc. 

Odprowadziłam Michaela do drzwi, następnie weszłam do łazienki. Stałam pod prysznicem, a ciepła woda spływała strumieniami, zmywając zmęczenie i stres całego dnia, kiedy usłyszałam, że Tomasz i Julia wrócili do mieszkania. Rozmawiali, szurali odsuwanymi krzesłami, śmiali się z czegoś. Z ulgą wypuściłam powietrze, które bezwiednie wstrzymałam, słysząc ruch w mieszkaniu. Ich śmiech oznaczał jedno: zdrowie Zuzanny nie było zagrożone. Ja też nabrałam ochoty, żeby śmiać się i płakać na przemian, śpiewać, a nawet tańczyć, tylko pod prysznicem było to utrudnione. Wytarłam się ręcznikiem, sięgnęłam po zawieszony na kabinie prysznica szlafrok i poszłam do kuchni usłyszeć nowiny. Ledwo Julia mnie zobaczyła, podbiegła, złapała za ręce, okręciła w koło i śmiejąc się, powiedziała:

– Wszystko dobre, co się dobrze kończy. Zuzanna za kilka dni wyjdzie ze szpitala, jej zdrowiu nic nie zagraża, przeprowadzą badanie i ją wypuszczą.

Zaskoczyła mnie jej wylewność, odsunęłam się trochę i zaciągnęłam mocniej poły szlafroka.

– Fantastyczna wiadomość – zdołałam wydukać. – A jak wróciliście?

– Jean-Lou podrzucił nas do klubu, a stamtąd już samochodem Zuzy, dała nam klucze.

Tomasz wyciągnął talerze, nakrył do stołu i zaprosił na kolację.

– Dość gadania, dziewczyny, trzeba coś przekąsić, bo sił wam zabraknie.

– To ja zrobię sałatkę – zaproponowała Julia. Wyjęła z lodówki sałatę, pomidory, kukurydzę i wszystko wymieszała sprawnymi ruchami. Przez chwilę przyglądałam się, jak przygotowuje sos winegret, ale gdy chłodne powietrze z uchylonego okna przeleciało po moich gołych nogach, wyszłam z kuchni, aby się ubrać. W pokoju założyłam spodnie od dresów i podkoszulek z jednorożcem w kolorach tęczy, stopy wsunęłam w puchate kapcie. Wchodząc do kuchni, poczułam zapach majeranku i przełknęłam ślinę. Głód dawał się we znaki.

– Widzieliście kota? Gdzieś powinien być. Trzeba uważać, żeby na niego nie nadepnąć, to jeszcze maluch. – Nie było go w kącie, w którym przycupnął, gdy wyszedł z kartonu, zajrzałam za szafkę i zobaczyłam dwa świecące punkciki. – Siedzi za szafką, na razie zostawmy go w spokoju.

– Kto chce tosty z serem? 

Wszyscy chcieli. Tomek przygotował kromki chleba, obłożył je serem i opiekł w tosterze. Obok talerza z tostami postawił butelkę czerwonego wina. Usiedliśmy do stołu, gdy zaterkotał dzwonek przy drzwiach. Tomek poszedł otworzyć i wrócił w towarzystwie sąsiadki.

– Kinga, możesz zaprosić panią do stołu? Zorientowałem się, że jest zaniepokojona zdrowiem Zuzanny, ale mój francuski pozostawia wiele do życzenia.

Est-ce que vous voudriez joindre à nous? S’il vous plait.

– Z przyjemnością, moje dziecko. Mam nadzieję, że Zuzanna czuje się lepiej?

– Tak, zostanie kilka dni na obserwacji, ale stan jej zdrowia jest zadowalający.

– Dobrze to słyszeć, moje dziecko. – Sąsiadka usiadła, a Tomasz podał jej talerz i kieliszek.

– Proszę się poczęstować. – Podałam starszej pani salaterkę. – Jak wypadła partyjka brydża?

– O, bardzo dobrze, dziękuję. – Starsza pani się ożywiła. – Brydż ćwiczy pamięć. Ogromnie mi miło, że zaprosili mnie państwo na wspólny posiłek, to takie nietypowe.

Starsza pani zamyśliła się na chwilę i zmrużyła oczy jakby spoglądała w przeszłość. 

– Wszyscy tacy zabiegani, nie mają czasu dla starszych osób. Zuzanna jest inna, opiekowała się Józefiną. A to chyba jej siostra – stwierdziła, patrząc na Julię.

– Tak, Julia studiuje na Akademii Sztuk Pięknych.

– Tak, przypominam sobie. – Usta sąsiadki rozciągnął uśmiech, a wokół oczu pogłębiły kurze łapki. – Zuzanna wspominała mi, gdy rozmawiałyśmy o Modiglianim.

– Modigliani? – Julia spojrzała na mnie pytająco, trzymany przez nią widelec zawisł w powietrzu.

– Julię interesuje temat rozmowy – wyjaśniłam.

– Och, moje dziecko, to nie tajemnica, w domu mam kilka obrazów tego malarza.

Gdy przetłumaczyłam odpowiedź, Julia spoglądała na mnie z tępym wyrazem twarzy. Zamrugała i popiła wodę ze szklanki.

– Możesz powtórzyć? – Poprosiła. – Jesteś pewna, że dobrze zrozumiałaś? Obrazy Modiglianiego? – upewniała się, gdy powtórzyłam to, co mówiłam wcześniej. – Zapytaj, czy mogę je zobaczyć.

Sąsiadka z radością wyraziła zgodę. Wznieśliśmy toast za szczęśliwe zakończenie dnia i przez kolejną godzinę rozmawialiśmy o naszym pobycie we Francji. Na szczęście jako tłumacz nie musiałam wyjaśniać, po co przyjechałyśmy do Paryża, ani co naprawdę przydarzyło się Zuzannie. Moje odpowiedzi były nieco mgliste i ogólnikowe, ale udało się przekonać sąsiadkę, że Zuzanna padła ofiarą niestrawności; reszta uczestników rozmowy nie zorientowała się, że nie wszystko dokładnie wyjaśniam. Po zakończeniu posiłku i pożegnaniu ze starszą panią udałam się do pokoju. Stwierdziłam, że praca tłumacza jest niezwykle męcząca i potrzebuję długiego snu, aby zregenerować nadwątlone siły. Weszłam do łóżka z postanowieniem, że jutro pojadę do szpitala, i zgasiłam lampkę.

Katarzyna Godefroy

.

wszystkie części:

1
0

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *