Katarzyna Godefroy – Tango z koniem zakończenie
.

.
Rozdział 12
.

Wrocław, wrzesień 2017 r.
Zaniosłam kosz z bielizną na strych. W moim niewielkich rozmiarów mieszkanku nie miałam miejsca na rozwieszanie mokrych ubrań. Na szczęście mogłam korzystać z pomieszczenia na ostatnim piętrze wieżowca. Wieszałam pranie, spoglądając przez zakurzone okna na przepływające po niebie chmury, kiedy zawibrowała mi kieszeń. Przekonana, że to dzwoni Tomek w czasie codziennej dawki sportu w lasach Marly-le-Roi, odebrałam uszczęśliwiona:
– Stęskniłeś się? Chciałbyś ze mną pobiegać po lesie?
– Pani Kingo, nie wiem, gdzie pani widzi lasy we Wrocławiu. Bardziej Oborniki Śląskie albo Trzebnica. – Prezes Wydajny przerwał na chwilę, zastanawiając się nad rozmieszczeniem terenów leśnych w okolicach Wrocławia. – Lecz nie po to do pani dzwonię. Zrobiła sobie pani urlop… – zawiesił głos z teatralną wprawą, sprawowanie funkcji prezesa zaowocowało aktorskimi zdolnościami.
Wymuszony, można powiedzieć – pomyślałam i już miałam coś kąśliwego dodać, gdy usłyszałam w słuchawce:
– Ale pora wrócić do pracy.
– Przecież zwolnił mnie pan – wybąkałam zaskoczona.
– Nie będziemy wdawać się w szczegóły. Proszę przyjść do mnie, do biura, jutro o dziewiątej.
Prezes Wydajny rozłączył się, jak to miał w zwyczaju, bez „do widzenia” ani „pocałuj mnie…”. Nie czekał na potwierdzenie, czy zjawię się o dziewiątej, czy nie. Po prostu wyłączył telefon; denerwujący sposób na kończenie rozmów. Zaskoczył mnie, dlatego nie zdążyłam nic powiedzieć. Oglądałam różowego iPhone’a, którego kupiłam dla poprawienia sobie nastroju po stresujących przeżyciach we Francji. Podejmowałam decyzję, czy zadzwonić, żeby odwołać jutrzejsze spotkanie. Chciałam mu powiedzieć, że miałam inne plany na jutrzejszy dzień i nie mogłam ich zmienić. Problem w tym, że nie miałam żadnych planów, moje życie od czasu przyjazdu z Paryża przypominało jałową pustynię – żadnych atrakcji, jeden dzień podobny do drugiego. Urozmaiceniem były telefony od Tomka, a także praca nad książką Zuzy.
Byłam ciekawa, co prezes miał mi ważnego do zakomunikowania, skoro sam zadzwonił. Zazwyczaj w tego typu sprawach wyręczał się panią Gienią. Poza tym, co mogło znaczyć: „Ale pora wrócić do pracy”. Co miał na myśli? Nie wytłumaczył mi, o co chodziło, trzymając w niepewności. Cwany lis wiedział, jak podejść zwierzynę. Odłożył słuchawkę, żebym w napięciu oczekiwała jutrzejszego spotkania. Mistrzowskie zagranie, panie prezesie!
Planowałam wydać powieść Zuzy samodzielnie. Ona została jeszcze przez kilka dni w szpitalu dla uzyskania pewności, że jej zdrowiu nic nie zagraża. Z wielką determinacją broniła Carli, nie pozwoliła złożyć zażalenia na policję za porwanie
i przetrzymywanie siłą przy użyciu środków odurzających. Nie wiadomo, jaką substancję Carla wykorzystała do otumanienia Zuzy, bo butelka – dowód rzeczowy – została przeze mnie wyniesiona na śmietnik. Tomek kręcił głową z niedowierzaniem, że nie zabrałam ze sobą elementu tak ważnego dla sprawy. Z drugiej strony skąd miałam wiedzieć, że powinnam ją zabrać? Jakoś nie wpadłam na to sama, choć w sumie może powinnam, zwłaszcza po lekturze Agaty Chrząszcz. Dowód przepadł, a Zuzanna nie chciała wnosić sprawy, tłumacząc, że Carla nie miała wyjścia. Zamknęła ją w domu, żeby wyjechać, opuścić Francję na zawsze, nie chciała popełnić morderstwa. Wyłączyła prąd, żeby Zuza nie wysyłała nocą sygnałów S.O.S. Przy okazji odcięła także dopływ wody, a co za tym idzie skazała swoją zakładniczkę na śmierć z pragnienia, ale może nie wiedziała, że pompa działa na prąd? Albo pod wpływem silnego stresu nie wzięła tego pod uwagę?
Tomek z dziewczynami postanowili przedłużyć pobyt pod Paryżem. Ja wyjechałam wcześniej, bo moja misja się skończyła. Może nie tak to sobie wyobrażałam, ale nie miałam wpływu na rozwój wypadków. Naszą akcję trudno nazwać udaną, jednak Zuzanna nabrała chęci do działania i regularnie wysyłała fragmenty powieści. Po poprawkach planowałam oddać całość do drukarni do łamania i zorganizować spotkania autorskie. To nasz pierwszy projekt wydawniczy. Dlatego propozycja spotkania z prezesem Wydajnym wcale nie przypadła mi do gustu. Z drugiej strony lubiłam pana Tadeusza – starszego mężczyznę zakochanego w książkach. Nikt by się tego nie domyślał, patrząc na wystrój jego biura, którego ściany wypełniały metalowe szafki na dokumenty, a nie regały z książkami. A to dlatego, że pan Tadeusz chorował na samą myśl, że ktoś mógłby jego ukochaną powieść pożyczyć i nie oddać. W domu wszystkie książki trzymał w gablotach, pod kluczem. Gdy napatoczył się miłośnik literatury chętny dzieło pożyczyć, pan Tadeusz twierdził, że klucz zgubił. Oczywiście źródłem tych wszystkich informacji była nieoceniona pani Gienia. Zdecydowałam, że pójdę. Ciekawość wygrała, chciałam się dowiedzieć, co kryje jego propozycja. Bezwiednie włożyłam iPhone’a do kosza na bieliznę.
Przekręcałam klucz w zamku, kiedy po raz drugi zawibrował telefon, stukając o dno kosza. Tym razem wyświetlił się numer Tomka. Nacisnęłam klawisz połączenia i weszłam z powrotem na strych, gdyż nie chciałam rozmawiać na korytarzu.
– Cześć, co robisz?
– Wieszam pranie. Dzwonił prezes Wydajny, mam przyjść jutro do wydawnictwa.
– Tak? I co chciał?
– Dokładnie nie wiem, bo się rozłączył. On tak zawsze kończy rozmowy. Ma mi coś do zakomunikowania i nie chce, abym się spóźniła.
– To ty się spóźniasz do pracy? – zdziwił się.
– Czasami, gdy mam spotkania na mieście. Wiesz, w wydawnictwie nikt od tego nie umrze, jeżeli przyjdę później. To nie pogotowie.
– A co byś powiedziała, gdybym wpadł z wizytą?
– Kiedy?
– Za godzinę.
Zatkało mnie.
– I? – w jego głosie brzmiała nuta zniecierpliwienia, a może nawet rozczarowania.
– Chciałabym, chciała. Zaskoczyłeś mnie, nie wiedziałam, że przyjechałeś do Wrocławia.
– Zobaczymy się za godzinę – powiedział z ulgą i rozłączył rozmowę.
Szybko rozejrzałam się po wnętrzu, oceniając czystość lokalu. Przez godzinę nie zdążę doprowadzić pomieszczenia do stanu używalności. Moje studio nie dość, że małe, to jeszcze wciśnięte między inne mieszkania, nie zapewniało intymnej atmosfery. Wyjściem byłoby urządzenie przytulnej garsoniery na strychu, tylko potrzebowałam więcej czasu niż godzinę.
Kosz obijał się o ściany, gdy przeskakiwałam po dwa stopnie i z hukiem wpadłam do mieszkania. Otworzyłam szafę i ze zgrozą stwierdziłam, że nie mam się w co ubrać. Sukienki w kolorze żałobnej czerni nadawały się na spotkania służbowe, a nie na romantyczne tête a tête. Sytuację rozwiązał komplet koronkowej bielizny w kolorze kremowym, podkreślającym opaleniznę. Musiałam zadbać o ujednolicenie koloru skóry. Ręce i nogi miałam muśnięte słońcem od codziennego biegania w parku, reszta ciała stanowiła dziwaczny kontrast, zamówiłam więc kilka seansów na solarium, aby zniwelować różnicę. Barwa ciała z jasnej zmieniła się na delikatnie opaloną. Marek Nocny przestanie się zachwycać moją porcelanową cerą. Jeżeli jeszcze kiedyś się spotkamy.
Czesałam włosy w łazience, gdy zabrzęczał domofon. Kilka minut później usłyszałam windę zatrzymującą się na naszym piętrze. Otworzyłam drzwi
i patrzyłam, jak pojawia się w głębi korytarza z bukietem piwonii.
– Ty naprawdę nazywasz się Alias – powiedział Tomek, podając mi kwiaty
i całując w szyję. – Tak jest napisane przy domofonie.
– Dlaczego myślałeś, że jest inaczej?
– Bo to takie nieprawdopodobne nazwisko. – Usiadł w fotelu, przyglądając się uważnie. – Pięknie wyglądasz – dorzucił, gdy wkładałam kwiaty do wazonu. Piwonie odbijały się czerwoną plamą od jasnych ścian.
– Chcesz kawy?
– Nie wiem, czego chcę… Właściwie wiem, ale z tym poczekam. Mam dla ciebie niespodziankę, tylko będziesz musiała się w coś ubrać. – W jego spojrzeniu błyszczały iskierki rozbawienia. – A może chcesz zaprezentować nową wersję Pięćdziesięciu twarzy Greya? Podobno są nowe odcienie.
– Jakie odcienie?
– Możemy zacząć od jaśniejszych. – Złapał mnie w talii i posadził sobie na kolanach. – A potem się ubierzesz, bo jesteś goła.
– Nie jestem goła.
– Tak chcesz jechać przez miasto?
– Nie mam się w co ubrać, a do sklepu nie miałam czasu pójść – poskarżyłam się, opadając na niego całym ciałem.
– We Francji miałaś – głaskał moją szyję koniuszkami palców, a mnie przechodziły intensywne dreszcze.
– To nie to samo, tam nie potrzebowałam eleganckich ciuchów, gdyż wszyscy chodzili niezobowiązująco ubrani. Poza tym muszę dobrze wyglądać na spotkaniu z prezesem.
Nic nie powiedział, nie skomentował, że przez miesiąc nie znalazłam czasu na zakupy. Nie miałam takiej potrzeby. Nigdzie nie wychodziłam, jedynie biegałam w parku, bo pogoda sprzyjała aktywności fizycznej. Wszystko załatwiałam za pomocą telefonu: maile, poprawianie tekstu, nawet czytanie książek dzięki aplikacji iBook.
– Jedziemy. – Delikatnie mnie podniósł, wstał i szybko podszedł do drzwi. – Już, teraz, bo inaczej zostaniemy tutaj na długo.
– Ale…
– Nie ma „ale”, weź płaszcz.
Sięgnęłam do szafy po trencz, który miałam ze sobą we Francji, i torebkę. Buty zakładałam na korytarzu.
– Po co ten pośpiech?
– Zobaczysz.
Fiatem uno w kolorze zielonego jabłka dojechaliśmy na Świdnicką i zaparkowaliśmy koło Renomy. W salonie Zary kupiłam dwie sukienki i kostium – spodnie i żakiet w morskim kolorze, a do tego buty na obcasie. Pierwszy raz odważyłam się założyć tak wysokie szpilki. Zazwyczaj obcas moich czółenek nie przekraczał trzech centymetrów. Nie czułam się zbyt pewnie, bo chybotałam się niepokojąco w nowych butach, ale postanowiłam, że nauczę się w nich chodzić, na wzór Jolanty Smutny.
– Świetnie wyglądasz – ocenił, kiedy stanęłam przed nim w długiej sukni w kwiaty. Rozcięcia z boku pozwalały dojrzeć opalone nogi wydłużone o osiem centymetrów. Objął mnie w talii i ruszyliśmy na dalsze zakupy. Byłam mu wdzięczna, że mnie podtrzymywał, gdyż inaczej mogłabym połamać kości. Nauka chodzenia w szpilkach jest niesamowicie trudna.
W kosmetycznym kupiłam zestaw lakierów do paznokci, dezodorant o zapachu czerwonych maków oraz musujące płyny do kąpieli o zmysłowych nutach. Papierowe torby na zakupy włożyłam do auta i z tęsknotą spojrzałam w kierunku księgarni.
– Kupimy książki?
– Nie dzisiaj. Podejrzewam, że jak wejdziesz, to szybko nie wyjdziesz, a ja mam niespodziankę dla ciebie.
Właśnie, niespodzianka. Ciekawe co to może być? Wsiadłam do środka i z niecierpliwością czekałam na ciąg dalszy, ale Tomek nic nie mówił, nucił pod nosem uśmiechając się lekko.
– Jedziemy do ciebie? – Zainteresowałam się, gdy minęliśmy most Trzebnicki. Wizja spędzenia popołudnia w towarzystwie jego siostry nie napawała mnie entuzjazmem. Chciałam się nim nacieszyć, a nie składać oficjalne wizyty rodzinie.
– Niespodzianka.
Nic więcej nie dodał, więc słuchaliśmy muzyki i jechaliśmy dalej. Zatrzymał się przy Kwiatowej, tak głosił napis na tabliczce przyczepionej do ściany. Rzuciłam na nią okiem, kiedy wchodziliśmy do bramy. Schodami poprowadził na ostatnie piętro, otworzył przede mną na oścież drzwi, zapraszając do środka.
– Tu będę mieszkał przez najbliższy rok, już się zdążyłem rozpakować. Dostałem pracę w prywatnej klinice – powiedział zadowolony z efektu. Zrobił na mnie wrażenie, nie spodziewałam się, że wynajmie mieszkanie. Całkiem spore, dwa pokoje z kuchnią w stylu amerykańskim – otwartą na salon.
– Nie wracasz już do Francji? – Nie mogłam w to uwierzyć, ale postanowiłam, że nie dam po sobie poznać, jak wielką radość mi to sprawiło, więc tylko dodałam: – Super jest, pewnie sporo kosztuje. – Usadowiłam się na fioletowej kanapie, zsunęłam buty i podwinęłam nogi. Tomek przygotowywał kawę, do połowy zasłonięty przez drewniany bar.
– Elżbieta opiekuje się teraz ciocią. Znajomy wyjechał na kontrakt, też jest lekarzem. Płacę rachunki, opiekuję się mieszkaniem. Gdy wróci, zobaczymy. Teraz trzeba to opić! – Wyciągnął butelkę z lodówki, przyniósł na mały stolik słone ciasteczka i dwa wysokie kieliszki.
Wspomnienia hotelowej nocy zalały mnie gwałtowną falą. Poczułam uderzenie gorąca na twarzy, oddech przyspieszył. Tomek usiadł na kanapie i zaczął bawić się moimi włosami, nawijał kosmyki na palce, muskając szyję. Zacisnęłam zęby, aby nie rzucić się na niego jak lwica. Chciałam tę chwilę przedłużyć w nieskończoność.
W kieliszkach musował różowy szampan, kawa dawno wystygła w filiżankach w róże, na jasnej podłodze, rzucone w pośpiechu ubrania stanowiły barwną plamę. Leżałam z głową na jego piersi wsłuchana w odgłosy miasta, odległy dźwięk tramwajów, szum samochodów, gruchanie gołębi. Spomiędzy tych dźwięków dochodziło regularne bicie serca. Zastanawiałam się, czy śpi, nie chciałam go budzić nieuważnym ruchem. Przyglądałam się lampie z trzema kloszami w kształcie tulipanów, kiedy poczułam dotyk, Tomek delikatnie głaskał skórę na moim ramieniu.
– Spałaś?
– Nie – roześmiałam się. – Trudno znaleźć wygodną pozycję na takiej wąskiej kanapie.
Sięgnęłam po kieliszek i upiłam łyk.
– Dobry, ma ładny kolor. – Oglądałam napój pod światło. – Opowiadaj, co się wydarzyło. Co z ciocią Józefiną?
– Nie robimy sobie wielkich nadziei…
– Rozumiem. – Pokiwałam ze współczuciem głową. – Macie kota?
– Kota, papugę.
– Mówiłeś o papudze, pamiętam, ale ja jej nie widziałam.
– Dziewczyny przeniosły ją do swojego pokoju, żeby w dzień nie budziła skrzeczeniem. Papugi są dosyć gadatliwe, ciągle mają coś do powiedzenia, jak ty. – Uśmiechnął się. – Teraz Ela zajmuje się mieszkaniem cioci, postanowiła zmienić pracę na lepiej płatną i wyjechała do Francji na jakiś czas. Trochę się zamieniliśmy. Ona tam, ja tu. Stwierdziła, że zaczyna coś zupełnie nowego. Zuzanna przeniosła się do mojej mamy, a Julia została sama, dostała jakiś grant na te swoje projekty malarskie.
Ucieszyło mnie, że dziewczynom wszystko zaczyna się tak dobrze układać.
– Wspaniale, może wreszcie skończą się ich kłopoty z pieniędzmi i pani Elżbieta złapie wiatr w żagle – stwierdziłam z entuzjazmem, po czym dodałam zaczepnie: – Uważasz więc, że jestem papugą?
– Taką małą, kolorową papugą, która robi wiele hałasu.
– Wiele hałasu o nic. – Odwzajemniłam uśmiech. – Gdzie jest kot?
– Co ty tak o tego kota pytasz? Teraz z Zuzanną. Przejechał granicę z nami w samochodzie. Ma nawet książeczkę zdrowia.
– Nie wiesz, ile się go naszukałam. – Nie było to zgodne z prawdą, ale przynajmniej usprawiedliwiało ciekawość. – Jak ma na imię?
– Boubou.
– A co u Jean-Lou i Michaela?
– Spotkaliśmy się kilka razy na piwie wieczorem. Trzeba przyznać, że dzięki temu podszkoliłem angielski. Michael zaprzyjaźnił się z pielęgniarką ze szpitala, Annik ma na imię.
– Ann – poprawiłam. – Ogromnie się cieszę, że spotkał odpowiednią dziewczynę. Wiesz, że interesował się Carlą?
– Chyba wszyscy mężczyźni się nią interesowali. A co do Carli, to przesłała oficjalne pismo od notariusza, w którym przekazała swoje rzeczy klubowi. Zrobili aukcję i każdy ma teraz pamiątkę. Nawet Zuzanna kupiła buty do jazdy konno.
– Zuzanna dalej jeździ? – opierałam głowę na dłoni i patrzyłam mu w oczy. Szaroniebieskie jak woda w Odrze, za oknem.
– Tak, chyba na Partynicach, jeżeli dobrze zrozumiałem jej tłumaczenie.
– Eklerek się nie odnalazł – powiedziałam do siebie.
– Wypijmy za niego. – Wzniósł kieliszek w geście toastu. – Za Eklerka, bo to on sprawił, że jesteś tutaj ze mną.
O tym nie pomyślałam. Rzeczywiście, gdyby nie nasz szalony pomysł szukania Eklerka we Francji dalej wiodłabym spokojne, acz samotne życie. Miałam wszystko poukładane, no, może nie chodziłam jak szwajcarski zegarek, bo nie należę do osób dobrze zorganizowanych, ale nie musiałam się nikim martwić, zajmowałam się tylko sama sobą. Teraz to się miało zmienić, życie we dwoje wymaga kompromisów, nie wiedziałam, czy potrafię się na nie zdobyć. Usiadłam i sięgnęłam po kieliszek, stuknęło szkło, upiłam łyk, z kieliszkiem w ręku wstałam z kanapy i podeszłam do okna, popijając musujący płyn. Patrzyłam na rzekę oraz nabrzeże, gdzie ludzie spacerowali z psami na smyczach, dziećmi w wózkach. Myślałam o wspólnym życiu, kiedy padło pytanie, na które z niecierpliwością czekałam:
– Zjemy coś?
– Tak, tak, tak – zawołałam, z entuzjazmem odwracając się od okna.
Spojrzał zdziwiony.
– Można by pomyśleć, że nie jadłaś nic od kilku dni.
– Seks wyczerpuje, wiesz?
– To musimy się zaopatrzyć – efektownie zawiesił głos, – cała noc przed nami. Zagramy w ubieranego pokera, kto przegra ubierze się i zejdzie do sklepu.
– Takie coś tylko facet może wymyślić. Nie umiem grać w pokera. Tomek ze śmiechem podszedł do mnie, przerzucił przez ramię i zaniósł do sypialni, na łóżko przykryte pościelą w morskie fale.
– Teraz jestem twój. – usiadł na mnie i przytrzymał mi ręce nad głową. – Ufasz mi?
– Tak. – Próbowałam go z siebie zrzucić, ale bez skutku.
– Zwiążę cię.
– Dobrze.
Sięgnął do szuflady komody i wyciągnął dwa jedwabne krawaty. Skubał mi wargami ucho przywiązując ręce do ramy łóżka. Roześmiałam się, kiedy koniuszkiem języka przejechał po rowku między piersiami, jednocześnie czułam łaskotki i gorąco z pożądania. Oddech miałam urywany, gdy metodycznie kawałek po kawałku całował całe moje ciało. Po godzinie cielesnych zmagań, spoceni i zmęczeni leżeliśmy koło siebie. Tomek oparł głowę na dłoni i patrzył na mnie, mrużąc oczy.
– Czyżbyś stosowała dietę cud, czekając, aż przyjadę?
– Odwiążesz mnie? Poddaję się, idę na zakupy, bo inaczej będziemy jeść tylko słone ciastka. – Tomasz usiadł i odwiązał zaciśnięte więzy, rozmasowywałam zaczerwienione nadgarstki.
– Ciastek już nie ma, zostały oliwki, – przewrócił się na brzuch i uszczypnął mnie w bok. – A tak z innej beczki, nabrałaś sił, masz więcej mięśni, tłuszczu prawie wcale.
– Biegałam. – Poklepałam go po jędrnych pośladkach, wystających jak dwie bezludne wyspy z oceanu.
– Biegałaś? Super! Tak sama z siebie?
– Kupiłam przez internet książkę Bieganie dla leniwych czy jakoś tak. Każdego dnia masz plan: najpierw szybki marsz, potem minuta biegu, marsz i tak na przemian. Najpierw dwadzieścia minut, potem dłużej, aż dojdziesz do godziny – tłumaczyłam, wstając z łóżka. Chciałam pójść po ubranie, ale mnie zatrzymał.
– Możesz wziąć samochód, klucze są w kieszeni spodni.
– Nie mam prawa jazdy. – Usiadłam na brzegu okrywając się kołdrą. – W domu dziecka nikt nie pomyślał o prawie jazdy, a potem radziłam sobie bez.
– Powiedziałaś mi kiedyś o tym, co się stało w twoim rodzicom. Nie miałaś innej rodziny?
Opowiedziałam mu o perypetiach babci z opieką nade mną, o tym, czym się zajmowała i jakie były jej losy. Zamilkł, wpatrując się we mnie z fascynacją.
– To się nadaje na książkę, nie myślałaś o tym? Tancerka kabaretowa? Wypadek lotniczy? Wąsy jak u żuka? Nie każdy może się pochwalić takimi wspomnieniami. – Tomek zamilkł na chwilę i spytał, wpatrując się we mnie z powagą: – Twoja babcia nie chciała wrócić do Francji?
– Nie mogła, przez epizod z kabaretem uważano ją za jednostkę mocno podejrzaną. À propos podejrzanych jednostek, w mieszkaniu Carli znalazłam zeszyt.
– Co notowała? – zapytał, zakładając podkoszulek z napisem „fish” i obrazkiem rybich ości. Nagle poczułam żal, że każe mi czekać na kolejną porcję miłosnych figli.
– Wspomnienia, przeżycia, które doprowadziły do tego, że chciała uwolnić się od wpływu ojca. Wywierał na nią nacisk, aby wykonywała jego polecenia, zastraszył ją. Była przekonana, że jeżeli nie zrobi tego, czego od niej żąda, obetnie jej palce albo rękę. Przy okazji ozdabiała notes rysunkami, takie obrazki, jak to czasami dzieci rysują w zeszytach, gdy się nudzą.
– Możesz pokazać ten zeszyt? – Przeszedł do salonu po spodnie.
– Jest u mnie w domu. Zabrałam go ze sobą na wszelki wypadek, bo podejrzewałam, że zapisywała informacje. Ten jej ojciec to jakiś psychol.
– Bardzo możliwe.
– Ale ona pisała po włosku. Znasz włoski?
– Przetłumaczysz mi. – Chodził po pokoju w tę i z powrotem.
– Dlaczego tak chodzisz? Usiądź.
– Idę na zakupy. Jak wrócę, ugotuję coś dobrego.
– A co ja będę robić? Masz coś do czytania? Pójdę z tobą.
– Zostań, to zajmie tylko chwilę. Poszukaj sobie czegoś do czytania na półkach. – Machnął ręką w nieokreślonym kierunku, pocałował mnie we włosy i opuścił mieszkanie.
Postanowiłam znaleźć ciekawą książkę. W obu pokojach przeważały pozycje medyczne, ale w końcu trafiłam na Sekrety wielkich morderstw. Zarzuciłam na siebie szlafrok Tomka i z książką pod pachą rozsiadłam się na kanapie. Doszłam do Karola VI. Jego żona, Isabeau Bawarska, ogłosiła go szalonym, dzięki czemu przejęła władzę w państwie, opierając się na wpływowym kochanku – Janie bez Trwogi, księciu Burgundii. Po zamordowaniu Jana bez Trwogi, sytuacja wymknęła się spod kontroli. Burgundczycy nawiązali przymierze z Anglikami. Doszło do konfliktu zbrojnego. Burgundczycy uwięzili Joannę d’Arc, a następnie wydali Anglikom, którzy ogłosili ją heretyczką i spalili na stosie. Kozłem ofiarnym nieporozumień w królestwie została kobieta, która pomogła Karolowi VII wejść na tron.
Niektórzy dla władzy sprzedadzą duszę diabłu. Wpływy są ważniejsze niż poczucie przyzwoitości. Pomyślałam o Carli. Nie wiedziałam, czy bardziej jej współczuć, czy potępiać za to, co zrobiła. Pobudki nie były jasne, nie wiedziałam, czym się kierowała, zamykając Zuzannę w opuszczonym domu, jednak to nie ona skorzystała z sytuacji. Stał za nią ktoś inny – ktoś, kto wykorzystał jej wiedzę i zdolności organizacyjne do własnych celów. Nie musiałam się długo głowić, nie tylko rodziców młodych królów cechowała pazerność. Czym kierował się ojciec Carli, wykorzystując córkę jako pionka w grze? Co takiego osiągnął, że uczucia rodzicielskie przestały się liczyć? Od dziecka traktował ją jako monetę przetargową, przyzwyczajał do tego, że w przyszłości wybierze dla niej kandydata, po to, aby poszerzyć wpływy, zupełnie jak w epoce królów.
Tomek wszedł do kuchni, położył zakupy na blacie.
– Nie przeszkadzaj sobie, zajmę się kolacją. Co czytasz? – Zadał pytanie, krojąc warzywa.
– Myślę o tatusiu Carli, o tym, że władza przewróciła mu w głowie. Traktował córkę jak towar w handlu wymiennym.
– O tym piszą w twojej książce? – Zmrużył szare oczy.
– Nie, ale piszą o władzy, chęci zysku za wszelką cenę. O morderstwach i szantażach, czyli podobny profil jak ten tatusiowy. Książka jest o rodach królewskich. Pomogę ci.
Wstałam z kanapy i podeszłam do baru.
– Zetrzyj ser, będzie do makaronu. – Podał mi tarkę, miskę, z lodówki wyciągnął ser w kostce.
– Zmienię temat nie dlatego, że tatuś Carli mnie mało obchodzi, ale chciałbym ci coś zaproponować. – Spojrzał mi w oczy i dodał poważnym głosem: – Przez rok możesz mieszkać tutaj, ze mną.
Zaskoczył mnie. Spodziewałam się, że poczeka miesiąc-dwa, zanim zdecyduje się ze mną zamieszkać.
– Muszę pojechać do mieszkania po rzeczy – powiedziałam prawie odruchowo. Właściwie nie powiedziałam tego wprost, ale zdałam sobie sprawę, że wyraziłam zgodę na jego propozycję.
– Dasz mi klucz, to rano odwiozę cię do pracy i pojadę po rzeczy. Przy okazji wezmę zeszyt, o którym wspomniałaś.
– Czemu nie? Zeszyt jest w szufladzie komody, nie mam wielu mebli, nie naszukasz się.
– Czyli postanowione, ty jedziesz do pracy, a ja po rzeczy i spędzimy rok, nie wychodząc z łóżka.
– Super perspektywa, będziemy żyć miłością i zimną wodą. – Podałam mu starty ser i wytarłam ręce w ściereczkę kuchenną.
– Dlaczego zimną? – spytał, wkładając naczynie żaroodporne do pieca.
– Bo na ciepłą nie będzie nas stać. Rozstawię naczynia, a ty kończ, bo jestem okropnie głodna.
– Podjadaj oliwki. – Wystawił słoik z zielonymi i czarnymi oliwkami, dwa kieliszki do czerwonego wina. – Postaw na stole, proszę. Umyję ręce i przychodzę do ciebie.
– Co opijamy tym razem? – Zaciekawiłam się, rozkładając sztućce na wykrochmalonych serwetkach, stół udekorowałam świecami cytrusowymi. W salonie roznosił się subtelny zapach pomarańczy.
– Wspólne życie? – Rozlał wino do kieliszków i pocałował mnie w kark.
.
Rozdział 13
.

Stałam pod prysznicem, masując ciało olejkiem orientalnym, gdy w łazience pojawił się Tomek.
– Puk, puk
– Kto to tam?
– Hipopotam, mogę wejść?
– Nie ma miejsca.
Wcisnął się i tak między mnie i ścianę.
– Możesz się dzisiaj spóźnić? – wyszeptał w moją szyję.
– Nie, dzisiaj nie – odpowiedziałam również szeptem prosto do ucha, gdyż spadający prysznic głuszył nasze słowa.
– A jutro? – Zostawił krwisty ślad na mojej szyi.
– Jutro jest sobota, głuptasie. – Roześmiałam się i pociągnęłam go za nos.
– Tym lepiej, nie będziemy wychodzić z domu przez cały weekend.
– W takim razie zrób zakupy na kilka dni, bo inaczej umrzemy z głodu. – Wyszłam z kabiny, sięgnęłam po ręcznik i zaczęłam się wycierać.
– Kobieta o wilczym apetycie.
– Przeszkadza ci to? – Ubrałam bieliznę w kolorze wieczornego nieba, niby czarne, ale nie do końca.
– Lubię kobiety, które wiedzą, czego chcą. – Uszczypnął mnie w pośladek. – Ładne te twoje koronkowe majteczki, pupę też masz ładną. Jutro biegamy, aby ta jędrna pupcia nie straciła na uroku. Poza tym chętnie sprawdzę twoje postępy.
– Kobieta w eleganckiej bieliźnie czuje się pewniej – stwierdziłam i wyciągnęłam suszarkę z wiklinowego koszyka ustawionego na parapecie okiennym. Susząc włosy, przyjrzałam się z bliska znakom na szyi; z konieczności założę apaszkę – niebiesko-biało-czerwoną jak francuska flaga – do granatowego kostiumu będzie pasować idealnie.
– Pożycz mi koszulę – powiedziałam, wchodząc do sypialni, gdzie na łóżku leżał przygotowany na dzisiejsze spotkanie kostium.
– Jaką chcesz? – odkrzyknął Tomek z kuchni. – Wybierz sobie, są w szafie.
Wybrałam białą, gładką. Musiałam podwinąć rękawy, ale nie rzucało się to w oczy, w razie czego będę udawać, że takie są trendy paryskiej mody.
– Nie zapomnij zabrać moich ubrań. – Położyłam na kuchennym blacie klucz od mieszkania. – Oprócz dwóch sukienek nie mam nic więcej.
– Jak dla mnie możesz chodzić bez. – Podał mi filiżankę kawy i rogalika.
– Skąd masz? – Pokazałam brodą na rogaliki, ciepłe i pachnące, a przecież nie wychodził z domu.
– Kupiłem mrożone i odgrzałem w piecu. Sztuczki starego kawalera.
– Nie takiego starego.
– Jeżeli będziesz mi kadzić, to nie dotrzesz dzisiaj do pracy.
– Ubierz się, zamiast opowiadać nie wiadomo co.
– Pokażę ci nie wiadomo co. – Złapał mnie w pół i zaniósł do sypialni.
– Nie mamy dużo czasu – wyszeptałam między jednym pocałunkiem a drugim.
– Wystarczająco.
Za pięć dziewiąta w lekko pogniecionym kostiumie wpadłam przez obrotowe drzwi do hallu. Pan Józef z szerokim uśmiechem ucałował moją dłoń.
– Witam, pani Kingo.
– Dzień dobry, panie Józiu, jestem umówiona z szefem.
– Tak, wiem, winda czeka. – Otworzył drzwi od windy. Wsiadłam, a serce waliło jak oszalałe ze strachu, co też takiego przygotował dla mnie prezes.
– Pani Kingo – usłyszałam, gdy tylko wysiadłam na ostatnim piętrze. – Proszę do mnie.
Poczułam się jak uczennica przyłapana na ściąganiu; nie wiem, dlaczego prezes Wydajny potrafił na mnie wywrzeć wrażenie, że coś przeskrobałam.
– Proszę usiąść. Nie, nie tutaj – powiedział, gdy chciałam zająć krzesło przed biurkiem. Wskazał mi fotel przy niskim stoliku i zawołał: – Pani Gieniu, dwie kawy, poproszę!
– Długi urlop dobrze pani zrobił, inaczej pani wygląda. – Obejrzał mnie od stóp do głów, jak na targu niewolników. – To pewnie nowa fryzura.
Fryzury akurat nie zmieniłam, ale nie odpowiedziałam, uśmiechałam się tylko uprzejmie. Pani Gienia wniosła tacę z filiżankami, cukiernicą i talerzykiem z kruchymi ciasteczkami. Naprawdę poczułam się jak gość wyjątkowy, bo ciasteczka u prezesa dostałam po raz pierwszy. Pani Gienia uśmiechała się, zachęcająco podsuwając mi talerzyk.
– Pani Kingo, nie będę owijał w bawełnę: brakowało nam pani. Jest pani nieocenionym pracownikiem.
Myślałam, że zadławię się kawą, słysząc wypowiedź prezesa. Niecodziennie słyszy się z ust pracodawcy, że się jest nieocenionym pracownikiem, raczej miałam uczucie niedocenienia.
– Dlatego mam propozycję. – Spojrzał na mnie spod krzaczastych brwi, jakby chciał mnie przyszpilić wzrokiem. – Wróci pani na dawne stanowisko, oczywiście z wyższą pensją.
Nie zaskoczył mnie, czułam, że przygotuje coś ekstra.
– Dostanie pani tytuł dyrektora oddziału.
Tym razem zakrztusiłam się kawą; charcząc i plując na boki, szukałam w torebce chusteczki. Pani Gienia przytruchtała z papierowym ręcznikiem i pomogła mi wytrzeć kawę ze stolika i z mojego ubrania. Prezes wypłynął na szerokie wody, nie zwracając uwagi na moją reakcję.
– Dostanie pani nowe biuro.
– Stare było całkiem dobre – wydukałam.
– Musi pani mieć większe – stwierdził stanowczo. – Stanowisko zobowiązuje. Może nową sekretarkę?
Pani Gienia przeszła do swojego pokoju, przez otwór w ścianie spoglądałam, jak przegląda dokumenty na biurku. Wydawała się całkowicie pochłonięta pracą, choć widziałam, że ręce jej drżą, gdy wkładała kartki do odpowiednich przegródek.
– Nie, pani Gienia to doskonała sekretarka, nie mogłabym znaleźć lepszej – odpowiedziałam spokojnie. Zdałam sobie sprawę, że właśnie zgodziłam się na propozycje pana Tadeusza. A więc wracam do pracy w wydawnictwie na nowych zasadach…
– Jeszcze kawy? – Pani Gienia podbiegła do mnie z dzbankiem, miałam wrażenie, że odmłodniała o trzydzieści lat.
– Czyli ustalone, zostaje pani dyrektorem oddziału. – Prezes uścisnął mi dłoń, kontynuując swoją tyradę: – Dzisiaj może pani przygotować swoje biuro, a od poniedziałku zaczynamy nowy etap. Pani Gieniu, proszę zadzwonić do pani Jadwigi, aby przyszła do nas z dokumentami.
Zatarł ręce z zadowoleniem. Nie zostało mi nic innego tylko wstać i udać się do mojego nowego biura. Dostałam pokój koło windy, hałasy uliczne zastąpiło metaliczne brzęczenie kabiny, ale mogłam wreszcie zamknąć za sobą drzwi. Odizolowałam się od reszty pracowników, aby na spokojnie ocenić sytuację. Usiadłam na obrotowym fotelu z wysokim oparciem i kręcąc się w kółko, rozglądałam po pomieszczeniu. Nowoczesne biurko, puste regały, które mogłam zapełnić albo książkami, albo klaserami – w zależności od nastroju. Wreszcie mam miejsce na wszystkie powieści, które chciałam mieć pod ręką. Gołe ściany postanowiłam udekorować obrazami, poczułam gorącą potrzebę otaczania się sztuką. Nowe stanowisko dawało większe możliwości, ale też stwarzało ograniczenia. Będę zmuszona zjawiać się punktualnie rano i siedzieć w biurze do wieczora, bałam się, że wydanie powieści Zuzanny przesunie się w czasie, gdyż prezes zarzuci mnie pracą. Z drugiej strony… z satysfakcją pomyślałam o Jadwidze Wrzeszcz. Teraz ona będzie mi ustępować miejsca w windzie.
Do mieszkania Tomka wróciłam tramwajem siódemką, nie miałam daleko od przystanku. W mieszkaniu zastałam Zuzannę, ucieszyłam się na jej widok, rzuciłyśmy się sobie w ramiona.
– Nie stój tak, podobno witanie się w progu przynosi pecha – powiedziała, otwierając drzwi na oścież.
– U mnie właśnie skończył się pechowy okres – powiedziałam, a siadając na kanapie w salonie zrzuciłam buty i zaczęłam masować obolałe stopy. – Wysokie obcasy mnie wykończą.
– Od kiedy nosisz takie niebotyczne obcasy? – zdziwiła się, patrząc na leżące na podłodze granatowe szpilki.
– Od dzisiaj. Zostałam dyrektorem oddziału.
– Gratulacje – ucieszyła się.
– Jak twoje samopoczucie? Ostatnio widziałam cię w szpitalu owiniętą kocem.
– Wszystko w normie, mam dbać o siebie i pić dużo wody. Chcesz coś zjeść? Pić?
Rozejrzała się trochę po mieszkaniu, fajnie tutaj macie. Twój awans opijemy z wujkiem.
– A gdzie on jest? – Jak do tej pory się nie pojawił. Albo spał, albo zamknął się w łazience.
– Poszedł dorobić dla ciebie klucze. Z jednym kompletem będzie wam ciężko się zgrać, zwłaszcza że wujek czasami późno kończy pracę. Przynajmniej tak było do tej pory, teraz zacznie w nowym miejscu, jak już wiesz, ale pewnie niewiele się zmieni. Lekarz to lekarz. Cieszę się, że jesteście razem.
Jej zapewnienie sprawiło mi ulgę, mimo wszystko jednak czułam nieprzyjemne napięcie związane z oczekiwaniem na reakcję najbliższych Tomka. Nie znaliśmy się długo, nasza decyzja o wspólnym mieszkaniu mogła wywołać poruszenie w jego rodzinie. Z mojej strony nie ma nikogo, kto mógłby się tym przejąć.
– Ktoś oprócz ciebie o tym wie? – spytałam niewinnie.
– Babcia, bardzo chciałaby cię poznać. Mama i Julia nie wiedzą, bo nie mieliśmy czasu, aby je poinformować. Wujek utrzymywał w tajemnicy pomysł na wynajęcie mieszkania. Możliwe, że nie chciał nam nic mówić, bo nie znał twojej odpowiedzi.
Czyli czekała mnie jeszcze przeprawa z tą częścią rodziny, która nie jest do mnie przychylnie nastawiona. Po wyjściu Zuzanny ze szpitala sytuacja uległa zmianie, wszyscy odetchnęli z ulgą, ale pewna doza podejrzliwości, co do moich intencji, pozostała.
– Tomasz mówił, że zaczęłaś jeździć konno na Partynicach. Trochę daleko z Psiego Pola.
– Bliżej nie ma żadnego klubu. Tylko wojskowy.
– To wprowadź się do mnie, będziesz miała bliżej, a i tak przez rok mieszkanie będzie stało puste.
Popatrzyła na mnie niepewnie.
– Mieszkam teraz z babcią, nie wiem, czy będzie chciała zostać sama.
– Tomek mógłby do niej zaglądać, jadąc z pracy. Napiłabym się czegoś zimnego. Mamy wodę mineralną z cytryną?
– Mamy, nie ruszaj się, przyniosę. – Weszła za drewniany bar, ze szklanej miski położonej na blacie wyjęła cytrynę, pokroiła w plasterki, brzdękając butelkami wyciągnęła z lodówki wodę i przyniosła do salonu. Ustawiła na stoliczku razem z wysokimi szklankami, do każdej włożyła plasterek cytryny i zalała wodą, a bąbelki wesoło rozpryskiwały się na powierzchni. Podała mi szklankę, sama usiadła w fotelu obok.
– Na zdrowie. – Zabrzęczało lekko szkło. Piłam łapczywie, zimny płyn koił pragnienie.
– Za co pijecie? – Tomek stał w korytarzu i przyglądał się nam z rozbawieniem.
– Kinga dostała awans. Chcesz wody z cytryną? – Zuza przyniosła z kuchni jeszcze jedną szklankę, usiadła z powrotem w fotelu, popijając wodę małymi łykami.
– Napiję się z wami, tylko zdejmę buty. Za wodę dziękuję, ale wolałbym piwo. – Wszedł do salonu w skarpetkach w żółwie.
– Śmieszne skarpetki – stwierdziłam, przyglądając się jego stopom.
– Wujek lubuje się w nietypowych skarpetkach, wydaje na nie fortunę. – Zuzanna postukiwała wyciąganymi z lodówki butelkami.
– Nie przesadzaj, ale rzeczywiście skarpetki dla mężczyzny, to jak bielizna dla kobiety, dodają pewności siebie – powiedział, spoglądając na mnie z uśmiechem w kącikach ust. – Czyli czar koronek podziałał, szef dał ci awans.
Położył pęk nowych kluczy na stoliku, usiadł obok mnie na kanapie i sięgnął po piwo.
– Raczej brak innych perspektyw. Autorka kryminałów, Agata Chrząszcz, zażyczyła sobie wrócić do nas ze swoimi powieściami, ale pod warunkiem, że ja osobiście zajmę się wypuszczaniem nowych pozycji na rynek. Postawiła szefa pod ścianą, a on, nie chcąc przepuścić lukratywnej okazji, dał mi awans.
– Sam ci o tym opowiedział? – Tomek ze zdziwieniem kręcił głową.
– Nie, od czego są sekretarki? Pani Gienia wszystko mi wyjaśniła, jak tylko szef poszedł na obiad. Teraz mam biuro po drugiej stronie korytarza i nawet nie widzę, czy szef jest, czy go nie ma. Ale to dobrze, bo mam wreszcie drzwi i mogę się zamknąć. Widok mam na podwórze, a nie na ulicę.
– Będziesz musiała mnie kiedyś zaprosić na oglądanie twojego biura. – Położył sobie na kolanach moje stopy i rozpoczął masaż okrężnymi ruchami. – Ta Agata to tak cię lubi, że chciała koniecznie z tobą pracować?
– Nie wiem, czy mnie lubi. Pisarze są bardzo skoncentrowani na samych sobie, może ktoś jej nie docenił? Trzeba do nich podchodzić bardzo delikatnie i z wyczuciem. Zawsze zaproponować coś ekstra, poza kontraktem.
– Co im proponowałaś ekstra? – dopytywał się rozbawiony.
– Na przykład długopisy w ulubionym kolorze z ich najnowszym tytułem albo notes z imieniem i nazwiskiem. Agata bardzo lubi koty, dawałam jej za każdym razem notes z kotem.
– Przygotuję coś do jedzenia. – Zuza dopiła ostatnie łyki wody i weszła za kuchenny bar. – Pizza może być? – Rzuciła w kierunku kanapy, zaglądając do lodówki.
– Może, oliwki przynieś, proszę, jak już jesteś w kuchni – powiedział do Zuzy, a następnie zwrócił się w moją stronę. – Znalazłem zeszyt, o którym wspominałaś. Rzeczywiście dosyć ekstrawagancki.
– O jakim zeszycie mówisz? – Zuza postawiła talerzyk na stoliku, podjadając jednocześnie oliwki.
– Kinga znalazła zeszyt w domu Carli.
– Aha, o tym… Mogę go obejrzeć?
Tomek zdjął moje stopy z kolan i udał się do sypialni, po chwili wrócił z zeszytem, tym samym, który znalazłam upchany pod stosem gazet, gdy szukałam kartonu dla kota. Zuza wzięła go do ręki i usiadła w fotelu. W skupieniu oglądała strony udekorowane kolorowymi rysunkami. Przez dłuższy moment nic nie mówiła, zastanawiała się nad czymś i kartkowała zeszyt.
– Zapisywała wspomnienia, a jednocześnie ozdabiała swoje notatki rysunkami. Możliwe, że tak spędzała czas, ucząc się rysować.
Wstałam z kanapy i boso przeszłam do kuchni sprawdzić, czy pizza jest już w piecu. Z szafki wyjęłam trzy talerze, a z szuflady komody sztućce i zaniosłam to wszystko do salonu. Niski stolik nie nadawał się do jedzenia posiłków, bar był bardziej dostosowany do naszego wzrostu, ale zapewniał miejsce tylko dwóm osobom.
– Musimy kupić stół – zdecydowałam. – Nie mamy gdzie przyjmować gości.
– Ja wiem, co to jest – weszła mi w słowo Zuza. – Ona tutaj notowała daty spotkań z ojcem.
Gdyby oznajmiła, że jest środek zimy, nie zrobiłaby większego wrażenia. Popatrzeliśmy na nią oboje z Tomkiem podejrzliwie. W zeszycie można było znaleźć różne formy graficzne, ptaszki, kwiatki, ale nie cyfry.
– Dzwoniła do niego w określone dni. Nie chciała, żeby to on dzwonił. Bała się, że ją kontroluje, śledzi. Wybierała budki w mieście, aby nie mógł jej odszukać po numerze telefonu.
– Ale dat akurat tam nie ma – powiedziałam sceptycznie.
– To rodzaj kodu. Prawdopodobnie nie chciała, aby ktoś wpadł na trop, domyślił się, kiedy i z jakiego miejsca dzwoniła do ojca. Opisywała swoje życie, a między wiersze wpisywała ważne dla niej informacje – w formie kwiatków, ptaszków i ludzików. Gdyby zeszyt wpadł w niepowołane ręce, można by przypuszczać, że to wymyślnie ozdobiony rodzaj pamiętnika. Ojciec wykorzystywał ją od wczesnego dzieciństwa do swoich własnych celów. Robiła za żywą maskotkę, wszędzie z nią jeździł i chwalił się nią jak tresowanym niedźwiedziem.
– Skąd ty to wszystko wiesz?
– Opowiedziała mi, gdy byłam u niej, wypiłyśmy herbatę, a później urwał mi się film. Nie pamiętam, co było dalej, to znaczy pamiętam pourywane sekwencje. Budziłam się, chciało mi się pić, zasypiałam, znowu się budziłam… Boubou przychodził do mnie, wchodząc przez okno. Dzięki niemu czułam się raźniej – stwierdziła z powagą w głosie.
– Ale po co on to wszystko robił? Ten jej ojciec strasznie pokręcony musi być.
– To typ asocjalny, rodzaj psychopaty, jak ty to ładnie nazwałaś. – Tomek wtrącił się do rozmowy. – Tacy ludzie kierują się własnymi regułami. A skoro tak lubisz postacie filmowe, to przypomnij sobie Hannibala Lectera.
– Hannibal-Kanibal, to nie tylko postać filmowa, jest bohaterem powieści Czerwony smok i Milczenie owiec. Ale dlaczego porównujesz go z ojcem Carli? Z tego, co przeczytałam nie wynika, że jej ojciec kogoś zjadł.
– Nie musiał jeść, wystarczy, że stosował sobie znane zasady. Kierując się własną logiką, zastraszał innych, aby kontrolować otoczenie. Hannibal zjadał swoich pacjentów, natomiast pomógł Clarice Starling, agentce FBI, odnaleźć mordercę młodych dziewcząt. To dosyć nietypowe dla kogoś, kto nie uznaje żadnych reguł, nie uważasz?
– Ojciec Carli to perwers wykorzystujący córkę do załatwiania ciemnych interesów. To dlatego chciała przed nim uciec, ale nie mogła, bo kontrolował każdy jej krok? I co dalej z Hannibalem?
– W momencie kiedy jeden z więźniów obraża Clarice, Hannibal czuje się w obowiązku naprawić szkodę i staje po stronie prawa w tym konkretnym przypadku, natomiast w innych sytuacjach dalej kieruje się tylko sobie znanymi zasadami. Wracając do ojca Carli, najprawdopodobniej jest to typ, który myśli tylko o sobie, nie interesuje się potrzebami innych, włączając w to własną rodzinę. Bliscy mają mu bezkrytycznie podlegać.
– Carla dużo pisała o dziecku. Myślę, że usunięcie ciąży to był dla niej punkt zwrotny. Czuła się tak, jakby amputowano kawałek jej ciała. Dlatego postanowiła uwolnić się od ojca, gdyż nią manipulował. Możliwe, że decyzja o pozbyciu się niechcianego dziecka wyszła od niego
– Pewnie masz rację. – Zuza zamyśliła się, pogryzając ciastko. – Opowiadała mi, że była dzieckiem radosnym, pełnym życia, potrafiła sobą wszystkich zainteresować. Jakoś nie pasuje mi to do wizerunku patologicznej rodziny.
– Dzieci dostosowują się do sytuacji, może uważała, że takie rodziny są wszędzie, że wcale nie jest wyjątkiem. Poza tym mogła mieć w kimś oparcie – w dziadkach, sąsiadach, którzy mieli dzieci w tym samym wieku. Ojciec najprawdopodobniej zaczął jej używać jako pionka w grze, gdy podrosła. Chwalił się nią, gdyż była zdolnym i rozkosznym dzieckiem, ale do swoich celów wykorzystał ją później – dorzucił Tomek.
– No tak, jako nastolatka i młoda kobieta grała na instrumentach muzycznych, recytowała poezję, posiadała umiejętności jak japońska gejsza. Dopiero gdy usunęła ciążę, postanowiła wyrwać się spod wpływów ojca. Obiecał, że zostawi ją w spokoju, tylko załatwi dla niego jeszcze jedną sprawę… – Zuza przerwała wypowiedź.
– Podmieni konie – dokończyłam za nią. – I może nawet wszystko poszłoby po jej myśli, gdyby nie trafiła na ciebie.
– Mam nadzieję, że poszło po jej myśli. – Zuza popatrzyła na mnie intensywnie. – Jej ojciec nie spodziewał się, że wpadniemy z wizytą; dla niego sprawa była zamknięta, przestał kontrolować każdy krok Carli. A ona nagle zniknęła, rozpłynęła się… Uciekała przed nami, a jej własny tatuś zgubił przy tym trop. Podejrzewam, że nie przyjedzie do nas do Polski sprawdzić, co się stało z jego córką. A nawet gdyby przyjechał, to się nie dogada. Nasze pojawienie się w klubie spowodowało, że Carla wpadła w panikę, postanowiła się mnie pozbyć i uciec. Nie informując tatusia o swoich zamiarach, czyli ślad po Carli się urwał – zakończyła ucieszona.
– Skąd wiesz, że nie wpadł na jej trop? – Tomek popijał leniwie zimne piwo.
– Nie ma żadnych informacji w gazetach. Przeglądam internet i pan Farelli nie pojawia się jako gorąca ploteczka. Siedzi cicho, a to oznacza, że się boi. Nie wie, kto stoi za zniknięciem Carli i jak do niego doszło. Nie wie ani gdzie jest, ani komu opowiedziała o koniu. A konia ma w stajni, więc musi zamknąć dziób, żeby nikt się nim bliżej nie zainteresował – wyjaśniła dziewczyna.
– Eklerka ma u siebie, w stajni? – zdziwiłam się.
– Nie, nie Eklerka. Konia, którego podstawił pod Eklerka. Przewiózł go przez granicę z papierami Eklerka. Znanego reproduktora. Teraz będzie zbijał fortunę na sprzedaży koni wyścigowych.
– No proszę, czyli trzeba ściskać kciuki, aby Carla się nie odnalazła i wreszcie mogła zacząć normalne życie. Jeżeli w ogóle można mieć normalne życie po takich doświadczeniach. Idę sprawdzić, czy nasza pizza nie spaliła się na węgiel.
Wstałam z kanapy i weszłam za bar. Otworzyłam piec, a zapach pieczonej pizzy rozszedł się po mieszkaniu.
– Jest dobrze, upieczona akurat. Ja chyba zacznę się cieszyć, że mieszkałam w domu dziecka. W porównaniu do tego, co przeszła Carla, to sama radość.
– Nie opowiadałaś nam za dużo o życiu w domu dziecka. – Tomek podszedł i objął mnie wpół. – To nie należało do najlepszych wspomnień.
– Nie było tak źle. Niedziele spędzałam u babci Kasi, w jej starym domu w parku Szczytnickim, piekłyśmy pierniki, spacerowałyśmy, opowiadała o Paryżu. Dużo czytałam, tego nam nie zabraniali, wręcz przeciwnie, zachęcali do lektury. O dwudziestej pierwszej gasili światło, więc czytałam przy latarce. Wakacje spędzałam pracując na obozach albo koloniach, pilnowałam dzieci. I tyle. Puść mnie, bo trzeba wyjąć pizzę z pieca, poparzę cię.
Założyłam rękawicę kuchenną i wyswobodziłam się z objęć mojego amanta.
– Nie jesteś w romantycznym nastroju – stwierdził.
– Po tym, co usłyszałam, nie jestem. Zastanawiam się, co się stało z mamą Carli. Dlaczego nie stanęła po stronie córki?
– Mama to alkoholiczka, ululana od samego rana, zadowolona, że córka zdjęła z niej ciężar zaspokajania chorych potrzeb tatusia – poinformowała nas spokojnie Zuzanna.
– Nie mów, że wykorzystywał ją także seksualnie! – Gorąca blacha omal nie wyleciała mi z rąk na kafelki.
– Nie powiedziała tego dokładnie, ale mogłam się domyśleć. To dziecko na przykład… – zamilkła.
– Okropne. Ta historia odebrała mi apetyt, chyba tylko się z wami napiję. Co mamy? – zwróciłam się do Tomka.
– Szampana, wino, piwo – wyliczał. – Rzeczywiście nie do pozazdroszczenia, mam nadzieję, że skończyła się gehenna tej dziewczyny.
– Do pizzy pasuje wino i włoska muzyka – podsunęła Zuzanna, podchodząc do magnetofonu.
– Za włoską muzykę dziękuję, ale wino chętnie. – Usiedliśmy przy stoliczku w salonie, skuleni nad talerzami, Tomek otwierał butelkę, ja kroiłam mięsiste ciasto z ciągnącym serem. – To w takim razie posłuchamy bardziej klasycznej muzyki.
Z głośnika popłynął „Czarodziejski Flet” Mozarta.
– Pamiętasz tę restaurację, w której czekaliśmy na Jean-Lou? – zwróciłam się do Tomka. – Jak się nazywała? Chyba Le Petit Moigny. Też zamówiliśmy pizzę, w życiu się tak nie bałam, jak tam.
Sięgnęłam po pizzę na talerzu Tomka i oderwałam kawałek, ser ciągnął się długą nitką między talerzem a moimi palcami. Tomek spoglądał z dezaprobatą.
– Nałóż dla siebie, nie podjadaj mojej części. Poza tym to nie jest elegancki sposób.
– Opowiedz o tym. – Zuzanna z entuzjazmem spojrzała w moją stronę.
– Najpierw powiedz jak ci się układa z Jean-Lou.
– Nie jesteśmy razem, jeżeli o to ci chodzi – stwierdziła poważnie.
Nie uwierzyłam jej, możliwe, że sama nie wiedziała, jaką pozycję zająć. Sytuacja była dla niej zbyt nowa, a zainteresowanie Jean-Lou Carlą trudne do przetrawienia; jednak intuicja podpowiadała mi, że Zuza nie jest obojętna na urok przystojnego Francuza.
.
Zakończenie
.

Wrocław, 31 grudnia 2017 r.
Zabawa rozkręcała się w najlepsze. Po kilku głębszych goście stali się bardziej wyluzowani, śmiechy słychać było pomimo głośnej muzyki.
»Sylwester w wydawnictwie«.
Tak głosiło oficjale zaproszenie rozesłane do naszych autorów. Pojawili się wszyscy jak jeden mąż. Tyczkowata Agata Chrząszcz w powłóczystej, mieniącej szacie posyłała królewskie kiwnięcia dłonią wszystkim zgromadzonym. Przypominała postać hrabiny z rysunkowej bajki o Rumcajsie, oglądanej w zachwycie przez wszystkich małych mieszkańców domu dziecka.
Zjawiskowa Basia, w błękitnej sukni zmysłowo podkreślającej ciało, sunęła lekko nad ziemią przytrzymywana silnym ramieniem mrocznie niepokojącego Marka. Stanowili piękną parę, jak z obrazów dawnych mistrzów; on ciemny, owinięty czarną peleryną, ona jasna i prawie przejrzysta.
Ja kiwałam głową wszystkim i każdemu z osobna, jak automat. Ubrałam małą czarną i podwójny sznur pereł do pępka, na głowę założyłam toczek z piórem, a co, jak Sylwester to Sylwester.
Prezes Wydajny tubalnym głosem zabawiał kilku gości anegdotkami z życia słynnych pisarzy, ubrany w smoking z czerwoną różą w klapie przypominał amanta włoskiego kina. Pani Gienia i jej trzy siostry, wszystkie z włosami upiętymi w perfekcyjne koki, w długich wieczorowych sukniach i kapciach na nogach, chodziły wśród gości, proponując przekąski. Zwyczaje ubraniowe pani Gieni zawsze mnie fascynowały, ale nie wiedziałam, że jej siostry zachowują się podobnie; z drugiej strony możliwe, że buty na obcasach byłyby dla nich niebezpieczne. Z tego, w czym zdążyłam się zorientować, wszystkie pracowały w biurach dobrze prosperujących firm, gdzie dyrygowały sekretariatem ręką mistrza. A w kapciach czuły się na pewno i przyjemniej i wygodniej.
Pan Józef z żoną i czwórką dzieci tańczyli jak na wiejskiej zabawie. A to w kółeczko, a to podskok, a to żona przelatuje między nogami. Oglądałam ich wyczyny z podziwem, gdyż pomimo tego, że najmłodsi w towarzystwie nie byli, to bawili się świetnie i bez skrępowania.
Razem z prezesem Wydajnym postanowiliśmy zaprosić najbliższych naszych pracowników zgodnie z firmowym hasłem, że jesteśmy jedną wielką rodziną.
Centrum zainteresowania stanowił brzuch Joli Smutny-Wydajny opięty czarną świecącą bluzeczką. Ciekawscy mogli nawet dotknąć i poczuć kopnięcia dziecka. Nasza wielka rodzina powiększała się o nowego członka.
Dyskotekowy DJ puszczał kawałki dla wszystkich pokoleń od lat osiemdziesiątych do tegorocznych przebojów. Każdy miał możliwość pobawić się przy ulubionej muzyce.
Korzystając z ogólnego zamieszania, opuściłam podziemia i weszłam do hallu, drzwi wejściowe pan Józef przezornie zamknął na klucz, aby nieproszeni goście nie kręcili się po budynku. Winda otworzyła się natychmiast, nie było innych chętnych do korzystania z tego środka transportu. Wjechałam na ostatnie piętro. Biura – ciemne i opustoszałe – sprawiały ponure wrażenie, z dołu dochodziło dudnienie perkusji, pogłębiając nastrój niepewności. Włączyłam światło i usiadłam w obrotowym fotelu, chciałam zadzwonić do Tomka, aby złożyć mu życzenia Szczęśliwego Nowego Roku. Przyglądałam się zdjęciu babci ustawionemu na biurku, żałowałam, że nie mogła być razem ze mną, oglądać na własne oczy sukcesu, którym się cieszyłam. Rozmyślałam o moim obecnym życiu, o mężczyźnie, u boku którego codziennie się budziłam i zasypiałam. Życie we dwójkę okazało się dużo prostsze niż myślałam. Każde z nas miało swoje zajęcia i spotykaliśmy się wieczorem przy kolacji, omawiając mijający dzień. W soboty biegaliśmy nad Odrą, wychodziliśmy do teatru czy kina albo odwiedzaliśmy Zuzannę. Ulokowała się w moim mieszkaniu, skąd miała dużo bliżej na Partynice, gdzie regularnie jeździła konno.
Niedzielne poranki spędzaliśmy w łóżku, czytając i popijając kawę, śniadanie przygotowywaliśmy na zmianę. Po południu szliśmy do mamy Tomka, zapraszała także obie wnuczki, proszony obiad przebiegał w miłej, rodzinnej atmosferze. Zarówno Julia, jak i Zuzanna często odwiedzały babcię, dlatego nie miała poczucia osamotnienia. Poza tym jej stałym towarzyszem został Boubou.
W poniedziałki dzwoniłam do Michaela uzgadniając szczegóły okładki dla Tanga z koniem oraz omawiając wydarzenia z całego tygodnia. Opowiadał mi o klubie, o Jean-Lou, a przede wszystkim o przebiegu historii miłosnej z Ann.
Winda brzęknęła, zatrzymując się na piętrze. Po chwili do biura weszła Zuzanna ubrana w zieloną sukienkę bez rękawów, na którą narzuciła kaszmirowy szal.
– Zobaczyłam światło. Pani prezes na posterunku – powiedziała, siadając w stylowym fotelu obok biurka.
– Prezes jest tylko jeden. Miałam złożyć życzenia twojemu wujkowi – wyjaśniłam, opadając na oparcie fotela. – Jestem zadowolona, że udało się nam dopiąć wszystkie rozpoczęte projekty. Twoja książka ukaże się na początku przyszłego roku. Ma dobre przyjęcie ze strony blogerów.
Kiwnęła głową.
– Nie cieszysz się?
– Cieszę. Jean-Lou przyjechał… – urwała, czekając na moją reakcję.
– Tak, widziałam się z nim, przecież zaprosiłaś go na nasze przyjęcie. Co prawda wymieniliśmy tylko uprzejmości, bo dopadła go Agata i uwiesiła się jego ramienia. Ciekawe, jak się porozumiewają?
– Agata mówi łamaną angielszczyzną. Towarzyszyłam im przez pewien czas, ale zobaczyłam, że znikasz z sali.
– Jean-Lou mieszka u ciebie?
Spojrzała na mnie zdziwiona.
– Mieszka w hotelu. Przecież mam tylko jedno łóżko.
No tak, nie wzięłam pod uwagę, że Zuzanna potrzebuje długiej gry wstępnej, zanim zdecyduje się z kimś zamieszkać.
– Chciałam pokazać, co mi przywiózł.
Misère! Mam oglądać sex-toy podarowany z okazji Nowego Roku! Dlaczego ludzie muszą się wszystkim chwalić? To prawda, że od czasu, kiedy zatrudniłam Zuzannę jako specjalistę od kontaktów z autorami, spędzamy ze sobą dużo czasu, przychodzi do mnie zarówno ze sprawami służbowymi, jak i prywatnymi, ale do rozmów o seksie jeszcze się nie posunęłyśmy. Jak ona sobie to wyobraża, że będę opowiadać o erotycznych wyczynach jej wujka?
– Tak – powiedziałam niepewnie.
– Na adres klubu przyszedł list, prawdopodobnie od Carli… – zaczęła i zamilkła na moment. – Nie ma adresata, a kopertę wyrzucili. W środku była druga koperta, z moim imieniem. Jean-Lou przywiózł ją, gdy przyjechał do Polski na narty.
– Na narty? – zdziwiłam się.
Zuzanna zaczerwieniła się po same cebulki włosów, zmieszana spoglądała na ścianę, na której zawiesiłam obraz Julii, rysunek ołówkiem, młody mężczyzna siedzący na krześle w pozycji »Myśliciela« Rodina.
– W Polsce też się jeździ na nartach.
– No, ale nie ma tutaj alpejskich kurortów. Gdzie jeździ, na Ślęży?
– Nie nabijaj się. – Zuzanna posłała mi mordercze spojrzenie. – Wracając do listu. W kopercie było to. – Położyła na biurku kartkę z kilkoma cyframi.
– Carla wysłała ci numery lotto, zagrasz i zostaniesz milionerką – roześmiałam się.
– To numer telefonu.
– Pewnie chce, żebyś skontaktowała się z jej tatusiem. Tak, to już mniej śmieszne – dodałam, widząc jej wzrok. – Trzymaj, jest na kartę, w razie czego wrzucę do Odry albo do fosy. – Podałam jej różowego iPhone’a.
Zuzanna drżącymi palcami wybierała numer. Włączyła głośnik, obie mogłyśmy słyszeć rozmowę. Po kilku sygnałach włączyło się nagranie. Damski głos mówił po francusku:
– Dzień dobry, klub jeździecki „Pod Jabłoniami” będzie zamknięty trzydziestego pierwszego grudnia i pierwszego stycznia z okazji świąt. Życzymy Szczęśliwego Nowego Roku.
– Wiesz, co to znaczy? – Popatrzyłam na jej pobladłą twarz i brązowe oczy, które robiły się coraz większe, ale nic nie mówiła. – Udało się Carli zatrzeć za sobą ślady, uciekła ojcu. Rozumiesz? W pewien sposób do tego się przyczyniłaś, w zamian sprawiła ci prezent i wysłała list z numerem do klubu, w którym jest Eklerek. Zamiast jechać na narty, pojedziesz z Jean-Lou go odszukać!
To mówiąc, zerwałam się z fotela i podbiegłam do niej. Tuląc ją do siebie, czułam jak jej ciałem wstrząsa łkanie.
Po raz pierwszy od wielu miesięcy doznałam prawdziwej ulgi.
Katarzyna Godefroy
.
pozostałe części: