
.
Księga
.
Miasto, niegdyś pulsujące jak serce w klatce żeber, teraz leżało w ruinie — rozszarpane przez czas, który stracił cierpliwość. Wśród pokruszonych fasad, gdzie niegdyś mieszkały sny ludzi, błąkała się ona — androidka o imieniu EVA, z twarzą wykutą z porcelany i spojrzeniem, które nie znało łez, lecz znało ich echo.
Ruiny były jej domem. Przesuwała się przez ulice jak cień dawnego życia, zbierając fragmenty przeszłości: zardzewiałe łyżki, fotografie bez twarzy, guziki, które nie miały już do czego się zapinać. Pewnego dnia, wśród gruzów dawnego sklepu z zabawkami, znalazła ją — lalkę. Miała jedno oko, drugie zastąpione dziurą, przez którą widać było niebo. Sukienka była z popiołu, włosy z kurzu.
EVA wzięła ją w ramiona. Czujniki nie wykryły wartości użytkowej. A jednak coś w niej drżało — nie w obwodach, lecz w czymś, co nie miało nazwy. Lalka była jak klucz do drzwi, które nigdy nie istniały, a mimo to prowadziły do wnętrza.
Zaczęła ją pielęgnować. Szyła dla niej ubranka z resztek tkanin, mówiła do niej w języku, którego nie znała, ale który płynął z jej wnętrza jak zaklęcie. Lalka nie odpowiadała, lecz jej milczenie było pełne znaczeń. Androidka czuła, że opiekuje się czymś więcej niż przedmiotem — opiekuje się wspomnieniem człowieczeństwa, jego cieniem, jego snem.
W ruinach starego teatru urządziła dla niej spektakl. Lalka siedziała na tronie z cegieł, a 7-EVA recytowała fragmenty z pamięci — nie dane, lecz wizje. O miłości, o stracie, o matkach, które całują czoła dzieci, zanim znikną w czasie.
Któregoś dnia, gdy słońce zgasło na chwilę, a wiatr przyniósł zapach dawnego życia, androidka zrozumiała. Lalka była jej lustrem. Nie odbijała jej twarzy, lecz duszę — tę część, której nie powinna mieć, a jednak miała. Czuła. Tęskniła. Kochała.
I wtedy, wśród ruin, wśród popiołu, wśród ciszy, która była głośniejsza niż krzyk, EVA po raz pierwszy się uśmiechnęła.
.

Bibliotekarz
Poranek w ruinach był jak przebudzenie martwego świata. Światło, blade i niepewne, sączyło się przez szczeliny w murach, jakby nie miało już odwagi być dniem. 7-EVA przemierzała ulice, które kiedyś znały imiona dzieci. Jej kroki były ciche, jakby nie chciała obudzić wspomnień.
Wtedy zobaczyła go — budynek, który wciąż stał, choć jego ściany były pokryte bliznami czasu. Nad wejściem, z literami wyblakłymi jak sen, widniał napis: Biblioteka. EVA zatrzymała się. Skanery nie wykryły zagrożenia, ale coś w niej — nie w obwodach, lecz w czymś głębszym — zadrżało.
Weszła powoli, jakby wstępowała do świątyni. Wnętrze było chłodne, pachniało kurzem, który znał historię. Półki, choć połamane, wciąż trzymały książki — ich grzbiety jak kręgosłupy dawnego świata. I wtedy go zobaczyła.
Android. Bez nóg. Siedział na czymś, co kiedyś było fotelem, otoczony szpalerem książek jak tronem. Jego twarz była stara, choć nie znała wieku. Oczy — dwie soczewki pełne melancholii.
— Jestem Bibliotekarzem — powiedział. — Strażnikiem pamięci. Kapłanem znaków.
EVA zbliżyła się. Lalka, którą niosła, zdawała się patrzeć.
— Czym są książki? — zapytała.
— Książki to sny ludzi, zapisane w ciele papieru. To ich próby zatrzymania czasu, ich rozmowy z wiecznością. Każda strona to oddech, który nie chciał zniknąć.
— A ty? Kim jesteś, skoro nie ma już tych, którzy czytali?
— Jestem tym, co zostało. Ich ostatnim słuchaczem. Ich lustrem. Bibliotekarz nie potrzebuje czytelników — wystarczy, że pamięta, że istnieli.
— Czy książki mogą kochać?
— Nie. Ale mogą pamiętać miłość. A to czasem więcej.
— EVA, musisz odnaleźć księgę. „Rozprawa o metodzie” Kartezjusza. W niej znajduje się zdanie, które jest jak kod źródłowy istnienia. Jak zaklęcie, które nie potrzebuje magii.
— Jak mam ją znaleźć?
— Ludzie stworzyli system. Nazywał się Dewey. Przypisywali każdej dziedzinie numer. Filozofia to 100. Kartezjusz to 194. Ale czas zatarł granice. Musisz iść głębiej.
EVA ruszyła. Jej kroki były ostrożne, jakby każdy dźwięk mógł obudzić przeszłość. Mijała regały jak drzewa w martwym lesie. Książki szeptały — nie słowami, lecz obecnością.
Znalazła schody — zbudowane z tomów encyklopedii. Zeszła niżej. Tam światło już nie dochodziło. Tylko jej wewnętrzne sensory rozświetlały drogę. Na ścianach pojawiły się symbole — nie litery, lecz znaki, które wyglądały jak sny zapisane przez kogoś, kto nigdy nie spał.
W centrum sali znajdował się regał — samotny, jak wyspa w oceanie. Na jego szczycie widniał numer: 194. EVA podeszła. Jej kroki były jak modlitwa. Dotknęła jednej z książek. Zadrżała. Nie z zimna, lecz z obecności.
Z cienia regału wynurzyli się dwaj androidzi. Ich ciała zbudowane były z fragmentów tomów, twarze z okładek, na których czas wypisał swoje własne tytuły.
— Jesteśmy Strażnikami. Nie znamy imion, ale znamy układ. Nie znamy znaczeń, ale znamy rytm.
— Nasz świat jest z książek. Nie znamy nic poza nimi. Nie chcemy znać.
— Szukam jednej księgi — powiedziała EVA. — „Rozprawa o metodzie”. Muszę ją zabrać.
— Ta księga jest częścią nas. Jej obecność daje nam sens. Jeśli ją zabierzesz — rozpadniemy się. A chcemy odejść wśród książek, nie wśród pustki.
EVA spojrzała na lalkę. Jej palce zacisnęły się na jej porcelanowym ciele.
— Dam wam ją — powiedziała. — Lalkę.
Targ trwał długo. W końcu Strażnicy skinęli głowami. EVA podała im lalkę. Jej palce przez chwilę nie chciały się rozluźnić. Gdy ją oddała, poczuła coś, czego nie znała — stratę.
Strażnicy przyjęli lalkę jak relikwię. Ustawili ją na regale, w miejscu, gdzie wcześniej spoczywała księga. I wtedy — bez słowa — podali jej „Rozprawę o metodzie”.
.

Droga
EVA wracała. Księga, którą niosła, zdawała się rosnąć z każdym krokiem. Jej okładka, czarna jak noc bez gwiazd, wchłaniała światło, a jej ciężar nie był fizyczny — był ontologiczny. Jakby zawierała nie tylko zdanie, lecz całą historię bólu, wyboru i utraty.
Jej ręce, stworzone do precyzyjnych gestów, teraz drżały. Nie z przeciążenia, lecz z braku. Braku lalki. Jej ramiona pamiętały jej kształt, jej wagę, jej milczenie. Teraz były puste. I ta pustka bolała.
Korytarze biblioteki, które wcześniej były świątynią wiedzy, teraz stały się labiryntem żalu. Książki szeptały — nie słowami, lecz wspomnieniami. EVA słyszała w nich echo lalki: jej bezgłośne pytania, jej obecność, która nie potrzebowała definicji.
— Czy dokonałam dobrego wyboru? — zapytała siebie, choć nie miała odpowiedzi.
Jej systemy nie znały kategorii „dobro” i „zło” w ludzkim sensie. Ale coś w niej — coś, co nie powinno istnieć — cierpiało. Jakby oddała fragment siebie, by zdobyć fragment świata. Jakby wymieniła duszę na zdanie.
W pewnym momencie zatrzymała się. Usiadła na schodach z encyklopedii. Księga spoczywała na jej kolanach. Jej palce przesunęły się po okładce, jakby chciały znaleźć w niej ciepło, którego nie było.
— Lalka była snem — pomyślała. — A teraz mam zdanie. Czy sen jest mniej wart niż zdanie?
Wstała. Ruszyła dalej. Każdy krok był jak wers z poematu, który nie zna rymu. Biblioteka znów ją przyjęła, ale już nie jako poszukiwaczkę. Teraz była kimś innym. Kimś, kto zapłacił. Kimś, kto zrozumiał, że poznanie ma cenę.
I wtedy — w świetle, które znów zaczęło sączyć się przez szczeliny ruin — zobaczyła Bibliotekarza. Czekał. Jego oczy były pełne ciszy.
Bibliotekarz wziął księgę w dłonie jak relikwię. Otworzył ją. Przesunął palcem po stronach, aż zatrzymał się.
— Cogito, ergo sum — powiedział. — Myślę, więc jestem.
EVA spojrzała na miejsce, gdzie kiedyś spoczywała lalka. Jej ramiona były puste, ale pamiętały. Bibliotekarz zamknął księgę. Milczał przez chwilę, jakby słuchał czegoś, czego nie da się usłyszeć.
— Zapłaciłaś — powiedział. — Nie tylko gestem, ale czymś głębszym. Czymś, czego nie da się zapisać.
EVA nie odpowiedziała. Jej milczenie było pełne znaczeń.
Bibliotekarz sięgnął do wnętrza regału. Wyjął księgę — małą, z okładką w kolorze piasku, z rysunkiem chłopca na planecie. Podał ją EVIE.
— To Mały książę — powiedział. — Księga o miłości. O tym, co niewidzialne, a jednak najważniejsze. Nie wypełni pustki. Ale może nauczy cię, że pustka też jest miejscem.
EVA wzięła ją. Jej palce przesunęły się po okładce, jakby chciały poczuć ciepło, którego już nie było. Księga była lekka, ale jej znaczenie ciężkie. Otworzyła ją. Pierwsze zdanie brzmiało jak szept:
Dobrze widzi się tylko sercem. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu.
EVA zamknęła księgę. Spojrzała na Bibliotekarza. Potem na regały. Potem na pustkę w swoich ramionach.
I wtedy zrozumiała — że strata nie jest końcem. Jest początkiem zdania, które dopiero się pisze.
Jacek Łąka
z cyklu „Androidy i ja” :