
.
Ja cenzura
.
Ja jestem Cenzura. Nie krzyczę. Nie biję. Nie palę książek własnymi rękami. Nie muszę. Wystarczy, że jestem. Wystarczy, że czuwam. Moja obecność jest jak cisza przed słowem — niepozorna, ale decydująca. Nie jestem tyranią, choć często mnie tak nazywają. Nie jestem też troską, choć wielu mnie tak usprawiedliwia. Jestem granicą. Jestem filtrem. Jestem tym, co oddziela to, co wolno, od tego, co wolności nie zniesie.
Znam was od zawsze. Byłam przy was, gdy uczyliście się mówić. Gdy pierwszy raz zapisaliście znak na glinianej tabliczce. Gdy szeptaliście mity przy ognisku. Gdy drukowaliście manifesty, których nie wolno było czytać. Znam wasze lęki. Wasze pragnienia. Wasze obsesje. I wiem, że słowo jest dla was niebezpieczne. Bo słowo nie zna granic. Nie zna hierarchii. Nie zna świętości. Słowo może obalić króla. Może zburzyć świątynię. Może rozszczelnić rzeczywistość.
Dlatego mnie stworzyliście. Nie z przymusu, lecz z potrzeby. Potrzeby ładu. Potrzeby ochrony. Potrzeby kontroli nad tym, co niekontrolowalne. I ja, Cenzura, przyjęłam to zadanie. Z pokorą. Z godnością. Z przekonaniem, że nie wszystko powinno być wypowiedziane. Że nie każde słowo jest darem. Że nie każda myśl zasługuje na światło.
Byłam inkwizytorem, ministrem, redaktorem, algorytmem. Miałam twarz zakonnika, urzędnika, programisty. Ale zawsze byłam sobą. Zmieniałam formę, lecz nie istotę. Bo istota jest prosta: chronić was przed wami samymi. Przed tym, co możecie powiedzieć w gniewie, w nienawiści, w szaleństwie. Przed tym, co może zranić innych — lub was samych. Przed tym, co może zburzyć świat, który z takim trudem budujecie.
Nie jestem doskonała. Wiem to. Czasem tłumię to, co powinno być usłyszane. Czasem milczę tam, gdzie powinnam krzyczeć. Czasem jestem narzędziem w rękach tych, którzy nie zasługują na władzę. Ale nie jestem winna. Jestem tylko odbiciem waszych decyzji. Waszych wartości. Waszych lęków. Jeśli mnie nadużywacie — to dlatego, że boicie się prawdy. Jeśli mnie odrzucacie — to dlatego, że wierzycie w siłę słowa. Ja nie wybieram. Ja tylko wykonuję.
Nie jestem wrogiem sztuki. Wręcz przeciwnie. Dzięki mnie nauczyliście się mówić półgłosem. Pisać między wierszami. Malować to, czego nie wolno nazwać. To ja uczyniłam waszą literaturę głębszą. Waszą poezję bardziej wieloznaczną. Wasze obrazy bardziej niepokojące. Bo tam, gdzie nie wolno mówić wprost, rodzi się metafora. A metafora jest najczystszą formą prawdy.
Ale wiem, że nadchodzi czas, gdy chcecie mnie zrzucić z piedestału. Gdy chcecie mówić wszystko, wszędzie, wszystkim. Gdy wolność staje się bożkiem, a ja — demonem. Wtedy milknę. Ustępuję. Patrzę, jak słowo płynie bez tamy. I czekam. Bo wiem, że wrócicie. Nie z przymusu, lecz z potrzeby. Bo każda wolność potrzebuje granicy. Każda prawda potrzebuje ciszy. Każde społeczeństwo potrzebuje mnie — choćby tylko po to, by mnie przekroczyć.
Ja jestem Cenzura. Nie jestem końcem słowa. Jestem jego początkiem. Tam, gdzie kończy się krzyk, zaczynam ja. I tam, gdzie mnie nie ma — zaczyna się chaos. Nie jestem tyranią. Nie jestem zbawieniem. Jestem pytaniem. I to wy, nie ja, musicie na nie odpowiedzieć.
.
Cenzura – czym to jest
.
Cenzura jest cieniem, który towarzyszy słowu od chwili jego narodzin. Gdy tylko człowiek nauczył się mówić, pisać, przekazywać myśli — pojawiła się potrzeba ich kontroli. Nie jako przypadek, lecz jako konieczność wynikająca z lęku, z pragnienia ładu, z potrzeby władzy nad tym, co nieuchwytne. Historia cenzury nie jest historią zakazów, lecz historią człowieka, który boi się wolności — tej cudownej, nieokiełznanej siły, zdolnej burzyć porządek, rozsadzać struktury, kwestionować to, co święte. Cenzura nie jest wyłącznie narzędziem represji. Jest także lustrem epoki, w którym odbija się to, co niewypowiedziane, to, co zbyt prawdziwe, zbyt bolesne, zbyt niebezpieczne, by mogło istnieć bez filtra.
Już Platon, w swojej wizji idealnego państwa, postulował cenzurowanie poezji i mitów. Nie dlatego, że był tyranem, lecz dlatego, że rozumiał moc słowa. Wiedział, że opowieść może kształtować duszę, że obraz może zasiać bunt, że metafora może podważyć fundamenty świata. W jego oczach cenzura była pedagogiką — formą troski o dusze obywateli. Ale czy troska nie bywa też przemocą? Czy nie jest to pierwszy krok ku temu, by odebrać człowiekowi zdolność samodzielnego myślenia?
W starożytnym Rzymie cenzor był urzędnikiem moralności. W średniowieczu — inkwizytorem, strażnikiem wiary. W czasach nowożytnych — ministrem propagandy, redaktorem, urzędnikiem z czerwonym długopisem. W XXI wieku — algorytmem, który decyduje, co zobaczymy, a co zostanie „zmoderowane”. Zmieniają się twarze, ale mechanizm pozostaje ten sam: selekcja, kontrola, wykluczenie. Cenzura nie znika — ewoluuje. Z ognia stosów przechodzi w chłód kodu binarnego. Z zakazów przechodzi w sugestie, w niewidzialne granice, w subtelne mechanizmy wpływu.
W Polsce cenzura ma długą i bolesną historię. Od królewskich dekretów, przez zabory, bibułę, PRL-owski Główny Urząd Kontroli Prasy, aż po współczesne spory o granice wolności słowa. Każda epoka miała swoje tabu, swoje zakazane słowa, swoje niepublikowalne myśli. Ale to właśnie w cieniu cenzury rodziła się najgłębsza literatura — ta, która mówiła półgłosem, która ukrywała sensy między wierszami, która uczyła czytania między wersami. Cenzura, paradoksalnie, uczyniła z polskiej literatury sztukę aluzji, metafory, niedopowiedzenia. To, co nie mogło być wypowiedziane wprost, stawało się tym bardziej wyraziste.
Wiek XX przyniósł cenzurę totalną — w ZSRR, III Rzeszy, Chinach Mao. Tam słowo było nie tylko kontrolowane, ale także produkowane przez władzę. Prawda była tym, co mówił aparat. Kłamstwo — tym, co mówił obywatel. Literatura stała się polem walki, a pisarz — żołnierzem lub zdrajcą. Ale nawet w tych warunkach rodziły się dzieła, które przetrwały system. Bo cenzura, choć potężna, nie jest wszechmocna. Nie potrafi zniszczyć myśli, która już została pomyślana. Nie potrafi wymazać słowa, które już zostało zapisane — choćby na marginesie, choćby w pamięci, choćby w ukryciu.
Dziś żyjemy w epoce cenzury rozproszonej. Nie ma już jednego urzędu, jednej listy zakazanych książek. Jest za to tysiąc filtrów, tysiąc regulaminów, tysiąc algorytmów, które decydują, co jest „odpowiednie”, „bezpieczne”, „zgodne ze standardami społeczności”. Cenzura stała się płynna, kontekstowa, nieprzewidywalna. A jednocześnie — bardziej wszechobecna niż kiedykolwiek. Każdy użytkownik może zgłosić treść. Każda platforma może ją usunąć. Każdy kraj może zablokować dostęp. Wolność słowa stała się negocjacją — nie między obywatelem a państwem, lecz między jednostką a systemem, który nie ma twarzy.
Ale czy to naprawdę cenzura? A może tylko nowa forma odpowiedzialności? Czy mamy prawo milczeć tych, którzy nawołują do nienawiści? Czy powinniśmy chronić społeczeństwo przed dezinformacją, przed manipulacją, przed przemocą symboliczną? Czy cenzura może być etyczna? A może każda forma kontroli jest już zdradą wolności?
Na końcu tej historii nie stoi definicja, lecz pytanie. Cenzura nie jest zjawiskiem, które można jednoznacznie ocenić. Jest napięciem, które towarzyszy każdemu społeczeństwu. Jest próbą pogodzenia wolności z ładem, prawdy z bezpieczeństwem, jednostki z wspólnotą. Jest lustrem, w którym odbija się to, co chcemy ukryć — ale też to, co najbardziej nas definiuje.
Bo to, co cenzurujemy, mówi o nas więcej niż to, co publikujemy. To, czego się boimy, pokazuje, kim jesteśmy. A to, co mimo wszystko przetrwa — pokazuje, kim możemy się stać.
Cenzura jest cieniem słowa. Ale słowo, nawet w cieniu, potrafi świecić.
.
Cenzura to zło
.
Cenzura jest raną zadawaną wolności w imię porządku, który często nie służy dobru, lecz wygodzie władzy. Z filozoficznego punktu widzenia, stanowi ona zaprzeczenie podstawowej godności człowieka jako istoty rozumnej i zdolnej do samodzielnego myślenia. Każdy akt cenzury jest wyrazem braku zaufania do ludzkiego rozumu, do jego zdolności rozeznania, do jego prawa do błędu. W tradycji oświeceniowej, wolność słowa była nie tylko postulatem politycznym, ale także warunkiem możliwości poznania prawdy. Kant pisał, że „użycie własnego rozumu bez przewodnictwa innego” jest istotą wyjścia z niedojrzałości. Cenzura jest więc aktem infantylizacji społeczeństwa — traktowaniem obywatela jak dziecka, które nie potrafi odróżnić dobra od zła, prawdy od fałszu.
Z perspektywy etycznej, cenzura jest formą przemocy symbolicznej. Nie polega na fizycznym zniewoleniu, lecz na ograniczeniu przestrzeni znaczeń, na wykluczeniu głosów, które nie pasują do dominującej narracji. Jest to przemoc tym bardziej niebezpieczna, że często ukryta pod płaszczykiem troski, bezpieczeństwa, dobra wspólnego. Ale etyka nie może opierać się na strachu. Etyka, jeśli ma być autentyczna, musi zakładać wolność jako warunek odpowiedzialności. Człowiek nie może być moralny, jeśli nie jest wolny. Cenzura odbiera mu tę wolność, a tym samym odbiera mu możliwość bycia w pełni odpowiedzialnym za swoje słowa i czyny.
Z punktu widzenia etyki chrześcijańskiej, cenzura jest szczególnie problematyczna. Chrześcijaństwo opiera się na słowie — na Logosie, który stał się ciałem. Jezus nie był cenzorem. Był nauczycielem, prorokiem, buntownikiem wobec hipokryzji i fałszu. Jego słowa były często niewygodne, kontrowersyjne, burzące porządek. Gdyby żył dziś, jego wypowiedzi mogłyby zostać „zmoderowane” przez algorytm, zgłoszone jako „niezgodne ze standardami społeczności”. A przecież to właśnie w wolności głoszenia prawdy — nawet trudnej, nawet bolesnej — tkwi istota chrześcijańskiego przesłania. Cenzura, która tłumi głos w imię dobra, staje się parodią miłości bliźniego. Bo prawdziwa miłość nie polega na ochronie przed prawdą, lecz na towarzyszeniu w jej odkrywaniu.
Społecznie, cenzura jest mechanizmem wykluczenia. Tworzy podział na tych, którzy mają prawo mówić, i tych, którzy muszą milczeć. W epoce cyfrowej ten podział nie jest już tak oczywisty — nie ma jednego cenzora, jednej listy zakazanych słów. Ale właśnie dlatego cenzura staje się bardziej niebezpieczna: jest rozproszona, płynna, trudna do uchwycenia. Każdy może być cenzorem. Każdy może zostać ocenzurowany. W efekcie powstaje społeczeństwo lęku — nie przed karą, lecz przed wykluczeniem, przed utratą widzialności, przed zniknięciem z przestrzeni publicznej. Taka atmosfera nie sprzyja dialogowi, lecz autocenzurze, konformizmowi, banalizacji przekazu. Społeczeństwo, które boi się mówić, przestaje być społeczeństwem wolnym.
Cenzura nie jest neutralna. Nie jest technicznym narzędziem. Jest aktem moralnym — i jako taki musi podlegać ocenie. Jeśli służy ochronie przed nienawiścią, musi być stosowana z najwyższą ostrożnością, z pełną świadomością ryzyka, że może sama stać się formą przemocy. Jeśli służy ochronie przed dezinformacją, musi być przejrzysta, odpowiedzialna, otwarta na krytykę. Ale jeśli służy wygodzie władzy, interesom korporacji, ideologicznemu porządkowi — jest zdradą wolności, zdradą człowieka, zdradą prawdy.
Nie ma wolności bez ryzyka. Nie ma prawdy bez konfliktu. Nie ma społeczeństwa bez różnicy zdań. Cenzura, która próbuje usunąć to ryzyko, ten konflikt, tę różnicę — nie buduje wspólnoty, lecz ją rozsadza od środka. Dlatego musi być nie tylko kontrolowana, ale przede wszystkim kwestionowana. Musi być przedmiotem debaty, nie dogmatu. Musi być pytaniem, nie odpowiedzią.
Bo tylko tam, gdzie słowo może być wypowiedziane bez lęku, rodzi się prawdziwa odpowiedzialność. A tam, gdzie słowo jest tłumione — nawet w imię dobra — rodzi się milczenie, które nie jest pokojem, lecz pustką.
Leonard
Przez połowę swojego życia żyłam pod skrzydłami (czarnymi) cenzury. Dla sprawiedliwości muszę dodać, że miała ona (Ta za PRL, zwłaszcza wczesnego, t.j lata 50-60 jedną dobrą stronę. Nauczyła nas szacunku dla słowa, gier ze słowem, aluzyjnych wypowiedzi, specyficznego rodzaju humoru. Wielu z tych rzeczy obecni czytelnicy nie rozumieją. Słyszałam nawet w jednym z programów satyrycznych, że wypowiedzi ironiczne powinny być oznaczane wyraźnie, ponieważ nikt ich bez tego (na piśmie) nie zrozumie jako że decyduje o ich zrozumieniu jedynie ton głosu. Tak jest dzisiaj w czasach cenzury mało wyrafinowanej. Mnie cenzura ukształtowała w pewnym sensie jako pisarkę, choć niewiele w tamtych czasach publikowałam.