.

Greg

.

Muzyka zaczynała mnie denerwować. Lubiłam Freddiego, ale słuchanie „We Are the Champions” od trzech dni bez przerwy wyprowadzało mnie z równowagi. Nowi sąsiedzi nie mieli innych płyt? Poza tym musieli być głusi, skoro puszczali muzykę tak głośno. Postanowiłam złożyć im wizytę. 

Przeszłam na drugą stronę ulicy i zatrzymałam się przy wejściu. Furtka była uchylona, więc skorzystałam z okazji i weszłam na podwórze. Alejka wysypana białymi kamykami wiła się wśród soczystej zieleni trawnika, prowadząc do drzwi wejściowych. Zadzwoniłam. Czekałam kilka minut, lecz nikt się nie pojawił. Wcale mnie to nie zdziwiło — przy tym hałasie trudno było cokolwiek usłyszeć. Zastanawiałam się, jak mieszkańcy domu mogli znosić tyle decybeli. Nacisnęłam klamkę. Drzwi ustąpiły, a ja weszłam do środka, do jasnego korytarza, który prowadził wprost do obszernego salonu.

Pomieszczenie było przestronne i pełne światła. Przez duże okna widać było kwitnący ogród. Wnętrze urządzono nowocześnie i z gustem: ściany zdobiły obrazy w ciepłych tonacjach, a przy skórzanej kanapie leżał puszysty dywan w kolorze mlecznej czekolady. Na jednej z szafek stał odtwarzacz i stos płyt. Podeszłam do urządzenia i zmniejszyłam głośność. Od razu zrobiło się przyjemniej.

– Hallo, jest tu ktoś? – zawołałam.

Nikt nie odpowiedział. Zastanawiałam się, co robić, gdy nagle zobaczyłam na podłodze cień. Odwróciłam się, przekonana, że to właściciel domu. Ale zamiast niego ujrzałam coś, czego zupełnie się nie spodziewałam.

Naprzeciwko okna stał stworek. Nie wyglądał strasznie, więc nie wydarłam się jak obdzierana ze skóry — raczej się zdziwiłam niż przestraszyłam. Zielone stworzenie poruszało na wszystkie strony gałkami ocznymi umieszczonymi na długich czułkach. Od samego patrzenia na to robiło mi się niedobrze.

– Po co przyszła? – zapytał, spoglądając na mnie jednym okiem. Drugie wciąż patrzyło przez okno.

– Przyszła wyłączyć muzykę. Strasznie się darła.

Pokiwał czułkiem w moją stronę, jakby ze zrozumieniem.

– Odtwarzamy muzykę w głowie, od razu z nut. Nie musimy słuchać.

Miło, pomyślałam, mieć wbudowany odtwarzacz bez płyt. Ale nie wyglądał na kogoś, kto przybył na naszą planetę dla rozrywki.

– Zjadłeś ich? – zapytałam nerwowo.

– Nikogo nie zjedliśmy – obruszył się. – Nie musimy szukać jedzenia. Mamy wiedzę, by je stworzyć. Łączymy atomy w cząsteczki, potem w łańcuchy. Tak powstają cukry, aminokwasy, białka, tłuszcze.

Słuchałam jego wyjaśnień, choć nie widziałam żadnego otworu gębowego. Nie wiedziałam, co o nim myśleć.

– Nie jesteśmy „coś”. Greg. Główny Robot Eksperymentalnej Grupy.

– To was jest kilku? – spytałam. Myślałam, że po prostu mówi o sobie w liczbie mnogiej, jak królowie.

– Tak. Przybyliśmy sprawdzić, czy wszystko w porządku.

– Chyba nie do końca, bo moi sąsiedzi zniknęli.

– Są na farmie.

– Na jakiej farmie? I przestań tak ruszać oczami, bo zaraz zwymiotuję!

Posłuchał. Obie gałki skierował w moją stronę.

– Obserwujemy ich na farmie hodowlanej. Nie tylko ich — innych mieszkańców waszej planety także.

Patrzyłam na niego ze zmarszczonymi brwiami.

– Mnie nie zabraliście na farmę.

– Bo nie ma partnera. Zabieramy tylko pary.

– I oni już tam zostaną? Do końca życia? Nigdy nie wrócą? – zapytałam, czując, jak ściska mi się gardło. – Ulica pełna pustych domów, jak w miasteczku duchów…

– Wrócą. U nas czas biegnie inaczej. Tutaj minie dwadzieścia, może trzydzieści lat.

– To straszne! – zawołałam. – Niczego nie rozpoznają, będą się czuli obco! Jak sobie poradzą?

Usiadłam ciężko na kanapie.

– Napiłabym się czegoś. Piwa najlepiej.

Greg nie odpowiedział, ale po chwili podjechało coś w rodzaju automatycznego odkurzacza. Z klapy wysunęła się wysoka szklanka z bursztynowym napojem. Wzięłam ją do ręki, łyk był zimny i gorzki.

– Dobre. Piwo też sami robicie?

– Wszystko. Trzeba tylko znać schematy.

– A jak to się dzieje, że cię słyszę, skoro nie otwierasz ust? I skąd wiesz, o czym myślę?

– Słyszymy myśli. Nasze przekazujemy telepatycznie. Nic nie zakłóca przekazu. Sąsiedzi wrócą ze zmienionymi wspomnieniami. Będą sądzić, że spędzili kilka lat w innej części świata.

– A ja? Co będzie ze mną.

.

.

* * *

Obudziłam się w swoim łóżku. Promienie słońca przeciskały się przez zasłony. Przeciągnęłam się, ziewnęłam i poszłam do kuchni. Kawiarka pyrkała wesoło na ogniu. Usiadłam przy oknie i spojrzałam na dom naprzeciwko. Cisza.

Poranek spowijała lekka mgła, jakby dzień wahał się, czy w ogóle chce się obudzić. Na podwórzu nie poruszał się nawet liść. Wszystko wyglądało zwyczajnie — biały żwir, pelargonie w donicach, równy trawnik — a jednak coś wisiało w powietrzu.

Wzięłam łyk gorącej kawy. W głowie kołatało jedno zdanie:

„Sąsiedzi wrócą ze zmienionymi wspomnieniami.”

Zadrżałam.

– Nie, nie… – mruknęłam. – To tylko sen. Za dużo filmów science fiction.

Ale gdy spojrzałam w lustro, coś mnie zatrzymało. Na ułamek sekundy zobaczyłam za sobą zieloną postać z czułkami. Odwróciłam się gwałtownie — nikogo nie było. Serce biło jak młot.

Postanowiłam wyjść z domu, przewietrzyć głowę. I wtedy usłyszałam znajomy dźwięk. Cichy, ledwo słyszalny, ale nie do pomylenia:

„We are the champions…”

Melodia rozbrzmiewała nie z głośników, lecz wprost z powietrza. Albo… z mojej głowy.

.

.

* * *

Nie wiem, ile dni minęło. Czas rozlał się jak miód – gęsty, lepki, nie do uchwycenia. Wstaję, piję kawę, próbuję czytać, ale litery znikają, a w ich miejsce pojawiają się słowa:

„Obserwacja trwa.”

„Stabilność emocjonalna: 64%.”

„Wynik zadowalający.”

Próbuję przestać myśleć, żeby Greg mnie nie słyszał. Ale on zawsze tam jest.

– Po co to wszystko? – pytam wieczorem w pustym pokoju.

Odpowiada dopiero po chwili:

– Bo pamiętasz.

Od tej pory trudno mi odróżnić własne myśli od jego.

.

.

* * *

Któregoś dnia zobaczyłam, jak drzwi u sąsiadów otwierają się. Wyszła z nich para – kobieta i mężczyzna, uśmiechnięci, trzymający się za ręce. To byli oni, ale inni. Ich ruchy były idealnie zsynchronizowane.

– Dzień dobry! – zawołałam.

Odwrócili głowy równocześnie, jakby ktoś nimi sterował.

– Dzień dobry, sąsiadko! Dawno się nie widzieliśmy! – odpowiedzieli chórem.

Zamarłam. Głosy mieli identyczne, bez cienia emocji.

– Wszystko u was w porządku?

– Oczywiście. Byliśmy w podróży – powiedziała kobieta.

– W podróży – powtórzył mężczyzna. – Bardzo udanej.

Kiedy spojrzałam im w oczy, poczułam chłód – głęboki, kosmiczny. Wrócili, ale to nie byli oni.

.

.

* * *

Wieczorem usiadłam przy biurku. Notowałam wszystko – każde wspomnienie, każdą myśl. Chciałam zostawić ślad, dowód, że jeszcze istnieję.

„Testy rozpoczęte.” – usłyszałam w głowie.

A potem… cisza. Głęboka, nieludzka.

Spojrzałam w zeszyt. Na pierwszej stronie widniało jedno zdanie, napisane nie moim charakterem pisma:

„Nie uciekaj. To dopiero początek terapii.”

.

Katarzyna Godefroy

4
0

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *